Liczba stron: 424
Tłumacz: Rafał Lisowski
Oprawa: twarda
Oprawa: twarda
Premiera: 12 czerwca 2019 r.
21 lipca 1969 Neil Armstrong zszedł po
drabince i jako pierwszy człowiek postawił stopę na pokrytej pyłem powierzchni
Srebrnego Globu. Chwilę później z jego ust padły historyczne słowa „To jest
mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości”. Armstrong, razem
z innym astronautą - Edwinem Buzzem Aldrinem przeprowadzili na Księżycu pomiary
wiatru słonecznego, zrobili zdjęcia, zainstalowali sejsmometry oraz odbłyśnik
laserowy do pomiarów astronomicznych, ustawili amerykańską flagę (która bardzo
stać nie chciała) i zebrali próbki kamieni, piasku oraz pyłu
księżycowego. Umieścili też tabliczkę z napisem: „W tym miejscu ludzie z
planety Ziemia po raz pierwszy postawili stopę na Księżycu. Lipiec 1969.
Przybywamy w pokoju dla dobra całej ludzkości”. Po blisko 21 godzinach
spędzonych na Księżycu astronauci weszli do lądownika i wrócili do modułu
dowodzenia, gdzie czekał na nich zniecierpliwiony pilot - Michael Collins. Po
upływie trzech dni statek Apollo 11 wodował na Oceanie
Spokojnym w odległości około 1500 kilometrów od Wysp Hawajskich.
Był to pierwszy epizod lądowania człowieka na
Księżycu. W kolejnych latach jeszcze dziesięć osób miało możliwość
zwiedzenia Srebrnego Globu
osobiście. Z tej dwunastki do dzisiaj pozostała tylko czwórka, a w momencie pisania
książki „Księżycowy pył. W poszukiwaniu ludzi, którzy spadli na Ziemię”, żyła
dziewiątka. Ich losy bada Andrew Smith w swojej książce, która stanowi swoiste
ad extremum całego programu lotów kosmicznych. Autor zjeździł Stany Zjednoczone
i spróbował dotrzeć do każdego z pozostałych przy życiu astronautów, by
naocznie zbadać jak wizja Ziemi z galaktycznej odległości zmieniła ich myślenie
o rzeczywistości. W jednym z wywiadów jego respondent wypowiada takie słowa „Widzi
pan, chodzi o to, że Jim Irwin, Charlie Duke, ja i inni przeżyliśmy chyba to
samo. Ale każdy wyraża to w kategorii własnych przekonań, własnych doświadczeń
i przeszkolenia. Ja, jako raczej filozof i naukowiec, szukałem czegoś więcej,
niż prostego wytłumaczenia religijnego. Alan Bean, uroczy chłop wyraził to w
sztuce. A nawet jeśli niektórzy nie wykazali widocznych oznak przemiany (…) to
wcale nie znaczy, że też tego nie poczuli”. Co więc zmieniło się w ich życiu?
James Irwin, ósmy człowiek,
który stanął na Srebrnym Globie doświadczył iluminacji. Na Księżycu poczuł
obecność Boga i w rok po powrocie został duchownym. Założył też ekumeniczny
kościół High Flight, organizujący wycieczki do Izraela i innych miejsc
opisanych w Biblii. Edgar Mitchell, szósty człowiek na Księżycu wybrał odmienną
drogę ku prawdzie. Ufundował Instytut Nauk Noetycznych, prowadził wykłady z
wiedzy o świadomości, a także pisał książki o parapsychologii. Jest
zwolennikiem teorii, że rząd USA ukrywa przypadki lądowania UFO. Już podczas
lotu przeprowadził w kosmosie
nieuzgodniony z NASA eksperyment telepatyczny, który zakończył się
niepowodzeniem, jak wyjaśnia sam zainteresowany – ze względu na
nieuwzględnienie różnic czasowych. Alan Bean został artystą. Zmarły w zeszłym
roku w Huston komandor, zajął się malarstwem. Jego księżycowe pejzaże, czarne
przestrzenie z pobłyskującymi w oddali planetami, astronautów w próżniowych
skafandrach zagubionych na martwych płaszczyznach obcych światów, być może nie
zyskały wielkiego grona odbiorców, stały się jednak jednym z ważniejszych
świadectw tamtych chwil i wrażeń jakie one wywarły. Wybory dokonywane przez
innych astronautów były również ciekawe: handlowali samochodami, pływali
holownikami, dystrybuowali piwo, rozdawali autografy na konwentach fanów Star
Trek, a jeden został nawet senatorem.
Andrew Smith nie miał łatwego
zadania. Każdy astronauta inaczej reagował na możliwość udzielenia wywiadu.
Niektórzy spotykali się chętnie, inni ćwiczyli się w sztuce unikania, jeszcze
inni dużo obiecywali, ale później ‘zapominali’ wywiązać się z danego słowa. Co
istotne, autor w swojej relacji nie zapomina także o rodzinach, o tych licznych
związkach, które po powrocie na Ziemię upadały pod wpływem różnic w rozumieniu
świata. Nie boi się też pisać o trudnych relacjach, o panującej hierarchii, o
problemach technicznych jakie na swojej drodze musieli pokonać bohaterowie
książki. Odwołuje się do postaci Wernhera von Brauna, konstruktor rakiet V-2,
które zabiły blisko trzynaście tysięcy mieszkańców Londynu, Antwerpii i Liège,
kosztowały też życie zatrudnionych przy produkcji kilkunastu tysięcy robotników
przymusowych i więźniów hitlerowskich obozów koncentracyjnych. To właśnie von Braun w 1945 roku wraz ze 126 najbardziej
utalentowanymi pracownikami Wojskowego Instytutu Badawczego i Zakładów Doświadczalnych
w Peenemünde poddał się aliantom i został przewieziony do USA, gdzie w dalszej
kolejności zyskiwał coraz większy posłuch, a ostatecznie stał się głównych
konstruktorem NASA, autorem Saturna V, który poleciał na Księżyc.
„Księżycowy pył. W poszukiwaniu ludzi, którzy spadli na Ziemię” został
napisany jako relacja człowieka, żyjącego w epoce lotów na księżyc. Smith
poprzez budowanie narracji o swojej młodości, przywoływanie popularnych utworów
muzycznych i treści dzieł futurystycznych, kreśli nam obraz rzeczywistości,
która dawno już odeszła w mroki historii. Dzięki temu zabiegowi książka jest
swego rodzaju wehikułem, przenoszącym nas do innego świata. Być może autor
nieco przesadza z gadatliwością, być może jego porównania i żarty nie niosą w
sobie krystalicznie literackiego piękna, są jednak jedynie małą przeszkodą, w
drodze ku pełnemu oddaniu specyfiki tamtych czasów. Nie powinny nas zrażać
momenty nieco bardziej nudne, bo gdzieś w tyle głowy należy mieć myśl, że zaraz
znowu dowiemy się czegoś ciekawego, uzyskamy świadectwo osoby, która
doświadczyła czegoś więcej, niż my. I głównie z tego powodu, a także dla tych
kilku nieznanych faktów, warto tę książkę poznać. To jedyne tak obszerne świadectwo
ludzi, którzy na własnej skórze poczuli, jak małe są nasze losy.