Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Komiks. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Komiks. Pokaż wszystkie posty

Recenzja "Alack Sinner t.II: Wiek rozczarowań" Carlos Sampayo, Jose Muñoz

"Alack Sinner t.II: Wiek rozczarowań" Carlos Sampayo, Jose Muñoz komik argentyński noir
Wydawca: Mandioca

Liczba stron: 320


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Katarzyna Skórska

Premiera: sierpień 2025 rok

Drugi, ostatni tom zbiorczy „Alacka Sinnera” to coś więcej niż kontynuacja klasycznej serii detektywistycznej. To w moim odczuciu epitafium dla gatunku noir. Argentyński duet Carlos Sampayo (scenariusz) i José Muñoz (rysunki) powraca z dziełem, które czterdzieści lat temu zrewolucjonizowało sposób opowiadania historii kryminalnych. „Wiek rozczarowań” to zamknięcie cyklu, w którym prywatny detektyw Alack Sinner przestaje być bohaterem, a staje się świadkiem tego, jak świat traci sens.

W przeciwieństwie do klasyków amerykańskiego noir, w których bohater walczył z brudem miasta, ale wciąż wierzył w iskrę sprawiedliwości, u Sampayo i Muñoza ta wiara już dawno zgasła. Sinner, dawny policjant, dziś człowiek w średnim wieku, dryfuje przez Nowy Jork lat 80. i 90. To miejsce, które bardziej przypomina polityczny koszmar niż miasto. Tutaj wiek rozczarowań nie dotyczy tylko jednostki. To rozczarowanie całym systemem: amerykańską demokracją, rewolucjami, a nawet samą ideą człowieczeństwa.

Pierwsza z historii osadzona jest w czasach Reagana i trzeba przyznać, że otwiera tom z rozmachem. Detektyw wikła się w sprawę nicaraguańskich lewicowców, a Muñoz i Sampayo czynią z niej alegorię imperializmu i rasizmu. W centrum opowieści pojawia się Cheryl, czarnoskóra córka Sinnera, której dojrzewanie i zmaganie się ze światem stanowi oś emocjonalną późniejszych epizodów. To dzięki niej autorzy przechodzą od polityki wielkich mocarstw do prywatnych dramatów, a więc niewinnych oskarżeń, więzień, i miłości, która nie potrafi ocalić.

„Alack Sinner” zaczynał jako hołd dla amerykańskiego hardboiled – Chandlera, Hammetta, noir z Humphreyem Bogartem i bourbonem w szklance. Ale już w latach 80. duet argentyńskich emigrantów przekształcił ten świat w polityczno-egzystencjalną medytację, bliższą filmom Antonioniego czy Felliniego niż jakiejkolwiek opowieści o zbrodni i karze. W „Wieku rozczarowań” fabuła coraz częściej rozpływa się w wizjach, snach, wspomnieniach i halucynacjach. W jednym z rozdziałów Alack uczestniczy w kukiełkowym spektaklu o historii amerykańskiego kolonializmu. To scena równie absurdalna, co porażająco prawdziwa. Jedna z piękniejszym kompozycji, jakie czytałem w tym roku.

Sampayo nie daje czytelnikowi katharsis. Nie ma tu żadnego rozwikłania sprawy. Każde śledztwo prowadzi raczej do konstatacji, że zło nie jest przestępstwem, tylko strukturą.  Największą siłą „Alacka Sinnera” pozostaje jednak rysunek Muñoza. Ekspresyjny, mroczny, skrajnie kontrastowy. Czerń i biel to tu nie kolory, lecz emocje. Postaci są zniekształcone, twarze pocięte światłem niczym przez reflektor w ciemnym klubie jazzowym. Muñoz to mistrz czerni. Potrafi z kałuży tuszu wydobyć więcej prawdy o ludzkiej duszy niż niejedna powieść psychologiczna. Jego styl jest pełen deformacji i rytmicznego niepokoju. Od czasu ukazania inspirował wielu twórców, w tym Franka Millera („Sin City”), Eduardo Risso („100 naboi”), czy Dave’a McKean’a. Ale nikt nie potrafił powtórzyć tego szczególnego połączenia realizmu i groteski, w którym nawet cień ma sumienie.

„Wiek rozczarowań” to nie tylko zbiór opowieści o zmęczonym detektywie. To portret Zachodu u kresu wiary w siebie, zapis rozczarowania, które przyszło po rewolucjach, wojnach i wielkich słowach o wolności. Sinner patrzy na świat tak, jak patrzy stary pies na swojego pana: z przyzwyczajenia, ale bez złudzeń.

Nie ma w tym komiksie łatwej przyjemności, nie ma akcji. To raczej czytanie ciszy między kadrami, oddechów i zmarszczek. Muñoz i Sampayo, Argentyńczycy na wygnaniu, stworzyli dzieło, które łączy gniew Ameryki Łacińskiej z melancholią europejskiej inteligencji. To noir, który wyszedł z kina i wszedł w życie.

Książka otrzymana w ramach współpracy barterowej. 

 

Recenzja "Ostatni Mohikanin" Catmalou i Cromwell

"Ostatni Mohikanin" Catmalou i Cromwell wspaniała powieść graficzna
Wydawca: Mandioca

Liczba stron: 144


Oprawa: twarda

Tłumaczenie:
Monika Motkowicz

Premiera: 19 maja 2025 rok

„Tam, gdzie kończy się ścieżka, zaczyna się opowieść” mówi stare indiańskie przysłowie. I to zdanie wracało do mnie cały czas gdy przewracałem strony „Ostatniego Mohikanina” od Catmalou i Cromwella. Bo to nie jest kolejna adaptacja klasyki literackiej. To bardziej seans spirytystyczny z duchem opowieści Fenimore’a Coopera, przemielonym przez barokową wyobraźnię, ekspresjonistyczny pędzel i rockowy temperament.

Kiedy Mandioca pisze, że spełnia młodzieńcze marzenia, wierzę im w ciemno. Każda strona ich książek tchnie autentycznością i pasją, jakby tworzyli z potrzeby serca, a nie dla efektu finansowego. W kontekście albumu Catmalou i Cromwella od razu dodaję, że nie tylko je spełnia. Ona te marzenia przenosi na wielki, duszny fresk, który krzyczy, szepcze i bije.

Cromwell to bretoński malarz, przypominający bardziej szamana z tubą farby niż rysownika. Tworzy kadry, które nie prowadzą narracji, lecz hipnotyzują. Każda strona to jak zamaszysty cios toporem. Być może nie zawsze precyzyjny, ale trafiający w emocjonalny nerw. Malowane pędzlem, akrylowe plansze są ciężkie od faktury i światłocienia. Widzimy nie tylko zarysy bohaterów. Czujemy porowatość ich skóry, kurz bitewny, lepki oddech lasu. Ten styl oscyluje między Gainsboroughem a Frankiem Millerem. Jest jak gra melancholijnej mgły i złowrogiej przemocy. Tło nie jest tu tylko dekoracją. To żywa istota. Las, który oddycha. Rzeka, która pamięta. I czerwień – krew, ogień, namiętność, jakby cała opowieść była malowana na wyschniętej skórze bębna wojennego.

Catmalou, scenarzystka, rezygnuje z linearności i nadmiaru słów. Opowieść jest skrócona do rdzenia. Nie znajdziecie tu klasycznej chronologii czy didaskaliów. Zamiast tego widzimy obrazy, fragmenty dialogów, echo oryginalnych cytatów. To może dezorientować, szczególnie tych, którzy znają tylko wersję filmową z Day-Lewisem, gdzie hollywoodzki blask przykrywał czasem brutalny realizm oryginału. Ale ta dezorientacja działa, bo wojna, tożsamość i zdrada nie są przecież przejrzyste.

Nie wiem, czy nazwałbym to „komiksem”. Może raczej atlasem emocji utkanych z historii. Wersją „Ostatniego Mohikanina”, której nie przeczytasz, tylko przeżyjesz. Nie ma tu miejsca na suchą analizę narracyjną. Bardziej chodzi o to, co zostaje. Uczucie zagubienia jak w dusznym lesie przed bitwą. Nieme porozumienie między Unkasem a Corą. Szum rzeki, przez który przepływa ciało.

„Ostatni Mohakanin” to nie jest idealna lektura dla niedzielnych czytelników komiksów. Nie dla fanów szybkiej akcji i przejrzystych dymków. To książka dla tych, którzy potrafią się zatrzymać przy obrazie. Którzy umieją czytać warstwami: kolor, kompozycję, światło, fakturę.

Powiem więcej. To dzieło stawia pytania: gdzie kończy się komiks, a zaczyna malarstwo narracyjne? Czy kadr może być autonomicznym dziełem sztuki? Czy historia z taką przemocą, gęstością i dzikością może być piękna? Cromwell i Catmalou odpowiadają: może, jeśli opowiesz ją sercem z pędzla, nie z pióra.

Oto powieść graficzna, w której drzewa są bohaterami, a wojna  tylko złamanym wierszem pisanym błotem i światłem księżyca.

Recenzja "Podróże Guliwera. Z Laputy do Japonii" Bertrand Galic

„Z Laputy do Japonii” to nie infantylna wersja klasyki, lecz pełnoprawna interpretacja filozoficzna — graficznie dopracowana, intelektualnie celna i wierna duchowi Swifta.
Wydawca: Mandioca

Liczba stron: 112


Oprawa: twarda

Tłumaczenie:
Monika Motkowicz

Premiera: 3 lutego 2025 rok

Adaptowanie klasyki literackiej do formy komiksu to zawsze akt twórczego ryzyka, balansowanie między wiernością pierwowzorowi a potrzebą nadania mu nowego, autonomicznego życia. Bertrand Galic (scenariusz) i Paul Echegoyen (rysunki) w „Podróżach Guliwera. Z Laputy do Japonii” podejmują się niełatwego zadania: reinterpretacji trzeciej części słynnej satyry Jonathana Swifta, która w przeciwieństwie do powszechnie znanych przygód w Krainie Liliputów i Brobdingnag, rzadko trafia do kanonu popularnych lektur. Efektem ich pracy jest dzieło spójne plastycznie, narracyjnie inteligentne i interpretacyjnie świadome, choć niepozbawione ograniczeń wynikających z obranej strategii skrótu.

Wybór odcinka „z Laputy do Japonii” nie jest przypadkowy. To właśnie w tej części Swift osiąga pełnię swojej politycznej i społecznej satyry, uderzając w rozbuchany racjonalizm oświecenia, akademicką bezużyteczność, przemoc władzy i utopijny absurd teorii społecznych oderwanych od praktyki. Galic znakomicie wyczuwa ten ton, nie próbując uwspółcześniać przesłania w sposób dosłowny. Pozwala, by tekst mówił sam za siebie. Selektywnie, ale z zachowaniem najważniejszych tropów oryginału. Narracja prowadzona jest zwięźle, z wyraźnym rytmem podróży i przystanków na kolejnych wyspach: Laputa, Balnibarbi, Glubbdubdrib, Luggnagg i Japonia. Poszczególne epizody zachowują autonomię i dramaturgiczną funkcję, co w przypadku adaptacji komiksowej nie jest regułą.

Zaletą scenariusza Galica jest także rezygnacja z nadmiernej ekspozycji i dosłowności. Dialogi są zredukowane, nierzadko eliptyczne, co nie oznacza braku wyrazistości. Dostrzegam w tym dużą dojrzałość kompozycyjną tekstu. Autor unika infantylizacji, nie tworzy adaptacji „dla dzieci” mimo baśniowej estetyki rysunków. W efekcie otrzymujemy komiks, który może być odczytywany wielowarstwowo: jako przygodowa narracja dla młodzieży, ale też jako filozoficzna przypowieść o alienacji rozumu, jałowości wiedzy oderwanej od doświadczenia i nieuchronnej degeneracji wszelkich utopii.

Warstwa graficzna autorstwa Paula Echegoyena zasługuje na osobne omówienie. Artysta, znany z ilustracji łączących precyzję kreski z impresjonistyczną atmosferą, stosuje tu ograniczoną paletę barw. Dominują sepie, zgaszone brązy i błękity, które przywołują skojarzenia z mapami dawnych podróżników lub rycinami z epoki. Kompozycje plansz są przemyślane, często asymetryczne, co nadaje albumowi dynamiczny rytm wizualny. Szczególną uwagę przykuwają ujęcia architektoniczne: Laputa jako miasto unoszące się nad światem, Balnibarbi jako kraina groteskowych instytucji naukowych, Luggnagg z melancholijną ikonografią Struldbrugów. Echegoyen stosuje tu język wizualny bliski estetyce XIX-wiecznego symbolizmu, wzbogacony o elementy steampunkowe.

Wartym odnotowania zabiegiem graficznym jest też zróżnicowanie typografii w dialogach. Niektóre języki przedstawione zostały za pomocą odmiennego liternictwa, co podkreśla obcość kultur i języków, a jednocześnie eksponuje trudności w komunikacji, będącą przecież ważnym motywem tej części „Podróży Guliwera”. To również gest formalny, który świadczy o dbałości edytorskiej. Odnotujmy też, że przekład Moniki Motkowicz jest oszczędny, ale precyzyjny, redakcja i korekta (Paulina Frankiewicz, Iwona Gawryś) utrzymują wysoki poziom językowy, a liternictwo Raraku sprawnie wspiera narrację bez nadmiaru ozdobników.

Album ukazuje się w twardej oprawie, w dużym formacie i na kredowym papierze, co podnosi jego walory kolekcjonerskie. Estetyka edycji koresponduje z treścią: monumentalność formatu odsyła do klasycznego statusu adaptowanego dzieła, a zarazem podkreśla wagę przesłania.

„Podróże Guliwera. Z Laputy do Japonii” to nie tylko sprawna adaptacja literacka, ale także świadectwo dojrzałego dialogu z klasyką. Galic i Echegoyen nie próbują „uwspółcześniać” Swifta na siłę. Przeciwnie, pokazują, jak bardzo jego ironia, pesymizm antropologiczny i sceptycyzm wobec postępu brzmią dziś aktualnie. W czasach, gdy retoryka technokratyczna i ideologiczna maskuje strukturalne absurdy współczesnych systemów politycznych i ekonomicznych, przypomnienie, że wiedza oderwana od życia bywa narzędziem opresji, a utopia może z łatwością przeistoczyć się w koszmar, wydaje się nadzwyczaj na miejscu.

Jest to komiks, który nie udaje, że mówi więcej, niż mówi, ale też nie mówi mniej, niż powinien. Zdecydowanie będę do niego wracał.

Polecam też inne recenzje komiksów:
1. "Ardalen" Miguelantxo Prado

2. "Alack Sinner tom 1: Wiek niewinności" Carlos Sampayo, Jose Muñoz 

3. "Lekcje aktorstwa" Nick Drnaso 

4. "Ziemia, niebo, kruki" Teresa Radice, Stefano Turcioni 

5. "Mamuśki" Ma Yeong-shin

6. "Hołd dla ziemi" Joe Sacco