Recenzja "Dom" Paco Roca

 Dom. - Gildia.pl - księgarnia internetowa - komiksy, filmy, książki,  muzyka, rpg

Wydawca: Kultura Gniewu

Liczba stron: 136


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Tomasz Pindel
 
Premiera: 21 czerwiec 2021

Prawie dziewięć lat temu, w lutym 2013 roku obejrzałem film ”Dyskretne uroki starości”. Dzisiaj nie pamiętam już w jakich okolicznościach to się stało, ani co spowodowało, że po ten tytuł sięgnąłem (może nominacja Europejskiej Akademii Filmowej?). Sprawa jest o tyle dziwna, że w tamtym czasie animacje omijałem raczej szerokim łukiem. W każdym razie film poznałem i nawet czas nie zmył mi z pamięci kilku kadrów. Dzieło urzekało przede wszystkim subtelnością snucia opowieści o ludziach starszych. O ich codziennych wysiłkach, aby wiek i choroba nie zwyciężyły nad skromnym życiem. Pięknie to było narysowane, w ciepłych barwach zaprezentowane. Zapisałem sobie wtedy w notesie nazwisko reżysera - Ignacio Ferrerasa, którego miałem obserwować w późniejszych latach. Patrzeć jednak nie było na co, bo hiszpański twórca nic więcej już nie nakręcił.

Zamiast niego objawił mi się ktoś inny. Kilka lat temu pewien znajomy (fanatyk komiksów) podszepnął mi nazwisko Paco Roca. Stwierdził, że jego skłonność do czystego i nostalgicznego ukazywania procesu przemijania na pewno przypadnie mi do gustu. Tak się jednak złożyło, że żadne dzieło autora nie było jeszcze w Polsce dostępne. Jego najsłynniejszy projekt – „Arrugas”, został jedynie zekranizowany jako wspomniane wcześniej „Dyskretne uroki starości”. I oto w czerwcu 2021 doczekałem się. „Dom” przez znawców uznawany jest za jeden z najważniejszych hiszpańskich komiksów w historii. Ile w tym prawdy nie wiem, bo nie mam porównania. Natomiast o samym dziele chętnie napiszę Wam kilka zdań.

Rzecz dzieje się nieopodal morza, gdzieś na hiszpańskiej prowincji. To tam stoi domek letniskowy Antonia – wiekowego człowieka, który występuje na kartach opowieści głównie jako wspomnienie. Mówią o nim jego dzieci i sąsiad, a narracja proponowana przez każdą osobę jest różna. Antonio lubił swój domek. Cenił dbanie o ogródek, możliwość ułożenia muru z kamieni, naprawianie przeciekającej spłuczki w łazience. Swoją pasją bezskutecznie próbował zainteresować młodsze pokolenie. Vincente, Carla i José choć są całkowicie różni, do wakacyjnych wyjazdów na prowincje podchodzili zawsze podobnie. Traktowali to jako obóz pracy.

Już po śmierci ojca przywożą swoje partnerki, żony, mężów i dzieci by wspólnie spędzić czas i uporządkować lokum przed sprzedażą. Początkowo cała ich energia skupiała się na pretensjach. Młodzi nie mogli wybaczyć ojcu, że ten w kilka dni po śmierci matki pojechał na działkę. Zniknął z normalnego życia, które wiódł w takiej a nie innej formie, właśnie z uwagi na małżonkę. Czy jednak faktycznie był to wyraz ulgi, czy może jednak ucieczka przed smutkiem? Próba otoczenia się zakątkami, z których biła miłość i przywiązanie?

Z czasem Vincente, Carla i José zaczynają przypominać sobie coraz więcej ujmujących szczegółów z ich dzieciństwa. Piękne są chociażby sceny wspólnego budowania basenu czy oglądania meczu ładowanego samochodowym akumulatorem. Kolejne porządki, malowanie elewacji, stawianie pergoli przybliżają dziś dorosłych już ludzi do tego miejsca. Pomaga im w tym także sąsiad, który z dużą prostotą opowiada o przywiązaniu ojca do pewnego drzewa.

W komiksie Paco Roki opisywana kraina rodzinna ma właściwości magnetyczne. Ten dom mami bohaterów, łudzi ich, szepcze na ucho, nie pozwala o sobie zapomnieć. Razem z postaciami przemierzamy razem przestrzenie przeszłości wypełnione małymi i dużymi sekretami, wzajemnymi relacjami, problemami i radościami. Jest to pejzaż niezwykle intensywny i melancholijny. Pisarz komponuje z małych szczegółów istotę pojęcia rodzicielskości, w ten sposób zachowując w pamięci to, co nieuchronnie musi fizycznie stąd odejść. Warto zwrócić uwagę, że cała maestria tej historii uwidacznia się w sposobie narracji, w opowiadaniu o ojcu bez jego bezpośredniego bycia tu i teraz. We wspomnieniach jest on obecny, ale nie jako główny bohater, dzięki czemu Paco Roka unika pułapki sentymentalizmu i pretensjonalności.

Śledząc kolejne barwne i pomysłowe kadry mamy wrażenie, że jesteśmy widzami osobistej ballady napędzanej spokojem, nostalgią, beznamiętnymi spostrzeżeniami, przytaczaniem niewiele znaczących słów, obracanych w ustach niczym dojrzałe figi. Język, którym hiszpański pisarz nas raczy – opisy miejsc, zdarzeń, drobnych czynności przydają książce czułości. Otulają ją, oświetlają jakąś odrealnioną jasnością, która powoduje, że patrzymy na tę historię z taką samą czułością jak sam autor. Nie raz westchniemy także z zachwytem nad pomysłowością ilustratora, który nie pozwoli, żeby w kadrach doszło do jakiejkolwiek nudy (patrz chociażby drzewo genealogiczne).

„Dom” to komiks bardzo przejmujący, wypełniony słodko-gorzkim kolażem wspomnień. Jest pełną wątpliwości historią o kresie życia, o wartości jakie niosą w sobie przedmioty i jak trudno pogodzić się z pewnymi wydarzeniami. To piękna i poruszająca niewielka opowieść o wielkich sprawach.

Mój znajomy miał rację – absolutnie zakochałem się w stylu hiszpańskiego scenarzysty.

 

Recenzja "Osa" Eric Frank Russell

Wydawca: Rebis

Liczba stron: 224


Oprawa: zintegrowana

Tłumaczenie: Robert J. Szmidt
 
Premiera: 14 września 2021

Już po lekturze, oddając się rozmyślaniom o „Osie” łatwo dojść do wniosku, że to naprawdę osobliwa książka. Terry Pratchett podsumował ją, mówiąc: „Nie potrafię sobie wyobrazić bardziej zabawnego podręcznika dla terrorystów”. I miał w tym wiele racji, bo wydana w 1957 roku powieść odnosi się przecież do wojny. Akcja osadzona została na planecie rządzonej przez Imperium Syrijskie. To tam zostaje wysłany specjalnie przeszkolony ziemski agent, by niczym osa wprowadzać zamęt w codzienne życie mieszkańców. Na jawne wystąpienie wojskowe nie ma szans, bo Ziemia nie dysponuje odpowiednimi zasobami. Spustoszenie i konsternacja musi zatem powstawać innymi ścieżkami, a motyw osy, która dzięki swojej upierdliwości potrafi rozbić samochód, zabić parę osób i wywołać panikę u kilku kolejnych, jest wprost stworzony dla tej misji.

Tę książkę pewnie najlepiej byłoby czytać w wieku kilkunastu lat. Wtedy docenilibyśmy wartkość akcji, zabawny ton wypowiedzi, umielibyśmy kibicować Mowry’emu w jego szaleńczej misji. To na pewno byłaby lektura, przy której spędziłbym całą noc. „Osa” to jednak coś więcej niż zwykły akcyjniak osadzony gdzieś w odległym świecie. Mając odpowiednie doświadczenie życiowe trudno nie zauważyć, że Syrianie wbrew opiniom ich wrogów wcale nie są głupi i nastawieni na walkę. To raczej społeczeństwo takie jak nasze: przeciążone systemem biurokratycznym, represjonowane przez organ rządzący, zagonione w codziennych troskach o lepsze jutro. Jest tu kilka mało przyjemnych charakterów, ale obok nich znajdują się całkiem przeciętne jednostki. One chcą po prostu trwać i zajmuje je tylko mały mikrokosmos prywatnego życia.

Gdyby „Osę” wydano 25 lat temu pewnie zachwyciłbym się dzielnym bohaterem, który wysłany samotnie na obcą planetę, musi stawić czoła zastępom tamtejszych wojskowych i śledczych. Mowry musi wykazać się sprytem, jak MacGyver poruszać się w labiryncie pułapek. Z kilku naklejek, tykających paczek i niewielkich eksplozji, musi wywołać ogólnonarodowy chaos. Na pierwsze polskie wydanie najsłynniejszej książki Russella czkaliśmy jednak bardzo długo. Teraz zamiast bawić się przy wymyślaniu kolejnych forteli i kibicować w ucieczkach przed pościgiem, dostrzegam też drobiazgi. Ot chociażby sposób zwerbowania Mowry’ego i pomoc jaką otrzymał po wtrąceniu do obozu jenieckiego. Protagonista nie jest w moich dorosłych oczach superhero, ale zwykłym wywrotowcem, gangsterem, który z uśmiechem na ustach morduje, wysadza w powietrze niewinnych, prowadzi do dezorganizacji systemu bezpieczeństwa narodowego. Powieść rozpisana jest jako studium kibicowania bohaterowi i potrzeba określonych doświadczeń żeby zauważyć, że to tak naprawdę tylko ironia. Głównym zamierzeniem autora jest uruchomienie myślenia u czytelnika i to mu się naprawdę udaje.

Ksiązka Russella napisana została w innych czasach i to czuć. Role kobiet zostały ograniczone do minimum. Nie pełnią tu żadnych istotnych funkcji, nie mają swojego zdania, nie wpływają w żaden sposób na tok zdarzeń. Dzisiaj takie przedstawienie świata by nie przeszło przez sito krytyki. Niewiele jest też książek, które kładą tak duży nacisk na humor. Znany polskim czytelnikom Brian Aldiss napisał o Russellu, że to sobowtór „licencjonowanego błazna Johna W. Campbella”. Nie do końca zgadzam się z tym stwierdzeniem. Humor autora „Osy” ma rys satyryczny, wymierzony w władzę i biurokrację w różnych jej formach. To generalnie dobra książka, która może trochę za dużo dopowiada, ale jednocześnie skłania do refleksji.

Recenzja "Śmierć Anglika" Magdalen Nabb

Wydawca:
Próby

Liczba stron: 202


Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Dorota Kozińska
 
Premiera: 22 lipca 2021

Człowiek nie może pracować w każdej chwili swojego życia. Udowodniono naukowo, że do prawidłowego funkcjonowania ludzki organizm potrzebuje emocji, które stymulują produkcję adrenaliny. Rozrywka jest zatem niezbędna, a sposobów jej realizacji mamy obecnie tysiące. Jednym z nich jest czytanie kryminałów. Opowieści o zbrodni i metodach jej wykrycia wciągają odbiorcę, pozwalają wejść w zupełnie obcy świat i poddać się grze według zasad ustalonych przez autora. Te reguły są jednak powtarzalne. Biorąc do ręki książkę z tego gatunku wiemy, że już na początku pojawi się jakaś zbrodnia. W jej następstwie organy ścigania podejmą śledztwo, które pomimo wielu przeszkód i zwrotów akcji, zakończy się powodzeniem.

„Śmierć Anglika”, czyli powieść napisana w 1981 roku przez praktycznie nieznaną do tej pory w Polsce Magdalen Nabb, jest właśnie takim kryminałem. Już na początku książki dowiadujemy się, że w małej kamienicy we Florencji zastrzelono niejakiego Langleya-Smythea. To 60-letni samotnik wynajmujący za darmo mieszkanie. Skąpiec i odludek, nie prowadzący życia towarzyskiego. Komu miałoby zależeć na jego śmierci? Na to pytanie starają się odpowiedzieć policjanci z Włoch i Anglii. Jest ich właściwie czterech, po dwóch z każdej strony. Anglicy zostali przysłani na specjalne życzenie szwagra denata, który jako wpływowy człowiek boi się skandalu.

Na pierwszy plan wybija się postać karabiniera Bacciego. To młody, niedoświadczony uczeń, który całkiem przypadkowo jako pierwszy odbiera informację o zbrodni. Bacci nie jest specjalnie spostrzegawczy ani inteligentny, ma za to dobre serce i umie mówić po angielsku. To dzięki niemu dochodzi do porozumienia z Lowestoftem i Jeffreysem ze Scotland Yardu. Najważniejszy jest jednak kapitan policji, który prowadzi śledztwo w sposób fachowy i jak przystało na następcę Herculesa Poirota – drobiazgowy. Nie umknie mu żaden szczegół – czy to grymas twarzy rozmówcy czy porzucony worek z rzeczami. Kapitan ostatecznie rozwiąże zagadkę, której jak się okaże daleko do skomplikowanych intryg.

I tu właśnie można zadać sobie pytanie o co tak naprawdę chodzi? Podsuwane ślady, prowadzone poszukiwania, postrzelenie niewinnej kobiety – to wszystko tylko pozornie posuwa akcję do przodu. Dla Magdalen Nabb ważniejsze jest bowiem ukazanie czegoś więcej. Spójrzmy chociażby na scenerię, w jakiej odbyło się zabójstwo. To uboga kamienica. Mieszkają i pracują tam przeciętne osoby. Jest chociażby ekscentryczna Brytyjka prowadząca muzeum nieznanego poety. Jej zeznania odsłaniają światło na nocne życie Langleya-Smythea. Na innym piętrze poznamy rodzinę z dziećmi, które mają swoje małe tajemnice. Kluczowa jest jednak rola zbieracza spadających klamerek. Jego ubogie życie pcha małżonkę do pełnienia posługi, za którą bogaci wcale nie zamierzają uczciwie zapłacić.

Magdalen Nabb kreśli nam obraz Florencji jakiej nie znamy. Tej nieturystycznej, pełnej brudnych zakątków, smutku, bólu i szarości. Istotnym wątkiem jest też życie emigrantów. Bardzo często nierozumianych, błąkających się między zakręconym wikariuszem a żałosną biblioteką, szukających uszu, które chciałyby posłuchać nagromadzonych rozterek. Pejzaż życia marginesu, powiązany z dowcipnym szkicem relacji wewnątrzpolicyjnych jest wartością dodaną tej książki i elementem, dla którego z przyjemnością będę wypatrywał kolejnych trzynastu tomów serii Maresciallo Guarnaccia. Fani piętrowych knowań i rozwiązywania niejednoznacznych kombinacji, będą mogli poczuć się oszukani.