Recenzja "Złoty latawiec" Dezso Kosztalnyi

Wydawca: Officyna

Liczba stron: 390


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Irena Makarewicz

Premiera: 19 listopada 2020 rok

Już podczas recenzji „Domu kłamczuchów” przypominałem, że Dezső Kosztolányi był i nadal jest ważną postacią w literackim światku Węgier.  Pisał poezje, opowiadania, powieści, artykuły prasowe, eseje i sztuki teatralne. Zajmował się też przekładem (to on przedstawił Węgrom część utworów Szekspira, Carrolla, Wilde’a, Kiplinga, Rilkego, Moliera, Calderona i Maupassanta). Budując własny styl, czerpał z francuskiego symbolizmu, impresjonizmu, ekspresjonizmu i realizmu psychologicznego. Jest uważany jest za ojca futuryzmu w literaturze węgierskiej. Jego następcą w gazecie „Pesti Hirlap”, gdzie prowadził stałą rubrykę Kronika Niedzielna, został Sandor Marai, a wstęp do wydanego w 1924 roku niemieckiego przekładu jego powieści o Neronie sygnował Thomas Mann, nazywając wtedy jeszcze młodego Kosztalnyiego „wyznacznikiem życia intelektualnego i kulturalnego Europy”.

„Złoty latawiec”  pochodzi z epickiego okresu twórczości węgierskiego pisarza. Należy do grona czterech wielkich powieści, obok wydanych już wcześniej po polsku „Krwawego poety”, „Ptaszyny” i „Grzechu słodkiej Anny”. Warto zwrócić uwagę, że wszystkie wymienione tytuły zostały zaprezentowane w naszym kraju po raz pierwszy prawie sto lat temu. „Złoty latawiec” na ten krok musiał czekać dokładnie 95 lat. Pierwotnie ukazywał się na łamach wspomnianej już wcześniej „Pesti Hirlap” między majem 1924 roku a kwietniem 1925. Później doczekał się jeszcze kilku odrębnych wydań książkowych na Węgrzech, w tym wersji dla młodego czytelnika z 1932 roku, gdzie pewne wątki zostały całkowicie pominięte, aby nadać powieści pedagogiczny wymiar.

Bohaterem książki jest Antal Novák, nauczyciel matematyki i fizyki w liceum w prowincjonalnym miasteczku na południu Suboticy. Jest systematyczny, pracowity i sumienny oraz cieszy się publicznym szacunkiem. Jego żona zmarła kilka lat temu, stąd Antal mieszka z nastoletnią córką Hildą. Ta jest zakochana w Tiborze, ale Novák nie pozwala młodym ludziom utrzymywać kontaktu na co dzień, ograniczając ich relacje do coniedzielnych wizyt. Hilda to typ niepokorny, buntujący się, gdy narzucone reguły nie licują z jej wyobrażeniem o rzeczywistości. Wykorzystuje nieuwagę swojego zapracowanego ojca i regularnie spotyka się z chłopakiem, w czym skrzętnie pomaga jej ciotka Flóri. Równocześnie z wątkiem miłosnym (usuniętym z wersji dla młodzieży) rozwija się życie zawodowe Nováka. Autor skupia się na rodzącym się konflikcie między Vilą i nauczycielem. Ten pierwszy nie jest typem prymusa, nie potrafi udzielić poprawnej odpowiedzi na żadne zadane pytanie. Novák z kolei dokłada wszelkich starań, aby jego klasa była jak najlepsza na etapie maturalnym. Warto tu przypomnieć, że na początku XX wieku do szkoły uczęszczały wyłącznie dzieci elit, stąd ich prawidłowe przygotowanie do pełnienia ważnych ról społecznych, było jednym z kluczowych zadań szkoły. W wyniku nieporozumienia Vila ostatecznie matury nie zdaje, za co mści się na swoim nauczycielu.

To właśnie feralne pobicie Nováka i niemożność dojścia sprawiedliwości, w połączeniu z ucieczką Hildy, stają się przyczyną ostatecznego upadku nauczyciela. Niemniej odczytywanie „Złotego latawca” jako studium ludzkiego rozpadu byłoby zbyt proste. Jak już wcześniej wspomniałem, książka powstawała w latach dwudziestych XX wieku – w niepewnym okresie cierpienia powojennego. W tym zagmatwanym świecie popularna była wiara w hierarchiczny system społeczny oparty na porządku i przejrzystości. Matematyczne i fizyczne odkrycia naukowe opierały się na zasadzie racjonalizmu. Jednocześnie w dziedzinie biologii ujawniono, że organizmy ziemskie nie są niezmienne i nie zostały stworzone pod z góry określony szablon. Zgodnie z ich tezą człowiek „ma tendencję” do zachowań irracjonalnych. To odkrycie uważane było za złe i postępowe. Miejscem gdzie szczególnie mocno trzymano się konserwatywnych struktur była szkoła. Novák, jako swego rodzaju osoba „oświecona” i „oświecająca” kolejne pokolenia, przywiązuje dużą wagę do edukacji, a jego postawa jest wysoce tradycyjna. Jego zdaniem życie szkolne jest zbudowane w ściśle zhierarchizowanym porządku, w którym zgodność z oczekiwanymi wymaganiami nauczyciela określa wartość i miejsce uczniów. W tym przestarzałym modelu uczniowie muszą poznać dostarczoną wiedzę, niezależnie od ich zainteresowań. Każdy musi nauczyć się tego samego, nawet jeśli posiada predyspozycje do jakiejś konkretnej dziedziny (w tym wypadku sportu). Kto nie postępuje w sposób zdyscyplinowany lub „oczekiwany”, zostaje srogo ukarany. W tradycyjnej szkole osobowość, uczucia i zainteresowania dzieci są zasadniczo ignorowane.

Istotą pedagogiki reformatorskiej jest prosty fakt - wiedza i metody edukacji szkolnej muszą być dostosowane do zainteresowań, poziomu intelektualnego, potrzeb i życia uczniów. Szczególnie istotne jest to dla nauk ścisłych, gdzie wejście na wyższy poziom abstrakcji jest po prostu trudne i wymaga pasji. Novák nie jest w stanie przekazywać wiedzy ciekawie, nie umie nawet powiedzieć, do czego może ona się przydać w życiu. To nie przypadek, że z powodu nieciekawego programu nauczania i jednostronnego przekazywania informacji, większość uczniów żartuje, nudzi się lub jest niespokojna. Używając symboliki – młodzi ludzie wznoszą się ponad ten system, ulatują jak złoty latawiec i wcale nie martwią się, że za kilka lat będą musieli spaść na ziemie. Żaden latawiec nie utrzyma się przecież w powietrzu na dłużej.

Na tym gruncie rozgrywa się kluczowy dramat książki. Novák, jako nauczyciel o tradycyjnym podejściu, ma wobec Vili konkretne oczekiwania, których ten drugi nie może spełnić. Operatorzy konserwatywnego systemu szkolnego uważają, że uczniowie mają z grubsza te same umiejętności i oczekują zasadniczo takich samych wyników od wszystkich - jednak w rzeczywistości zdolności uczniów i ich obecne możliwości są bardzo różne. Naturalną koleją rzecz jest pojawienie się buntu, prowadzącego do narastania agresji. Racjonalna osobowość Novaka musi zmierzyć się z irracjonalnością otaczającego go świata. Córka oddaje się w ręce niepewnego mężczyzny, a jakby tego było mało, słaby uczeń dokonuje na nim ataku fizycznego. Nauczyciel nie jest w stanie poradzić sobie z tak druzgocącym naruszeniem fundamentów własnego życia. Jego osoba jest skompromitowana, niezdolna do pełnienia dotychczasowych zadań.

„Złoty latawiec” jest dla mnie przede wszystkim krytyką systemu edukacji, ale także ludzi, którzy wciąż w niego wierzą. Kosztalnyi nie boi się także ukazywać złej twarzy drugiej strony. Młodzież nie jest tu ukazano jako pokrzywdzona – oni także atakują. Novák jest dla nich tylko nauczycielem. Nie potrafią go sobie wyobrazić jako chorego, dziecko czy członka rodziny. Nawet jego ubrania wydają się być z innego materiału, ponieważ są ubraniami nauczyciela. Brak zrozumienia rani obie strony, a znalezienie konsensusu wydaje się niemożliwe w tak sztywnym świecie. Ta książka jest szalenie aktualna, szczególnie dzisiaj, gdy model pracy zdalnej uwypukla wszystkie wady wciąż funkcjonującego tradycyjnego modelu oświaty. „Złoty latawiec” stanowi tak naprawdę tylko przyczynek do dyskusji, który jest o tyle skuteczny, że autor wzniósł się ponad to co osobiste. Mimo, że w książce można doszukać się wielu biograficznych wątków (począwszy od postaci nauczyciela, a na podobieństwie miejsca akcji do jego rodzinnej Szabadki kończąc), powieść nie popada w tanie moralizatorstwo, nie poddaje się szantażowi emocjonalnemu. Jest konsekwentnie budowana w długich, naturalistycznych opisach oraz wiarygodnych, dopasowanych do wieku mówiących dialogach. Zachwyca szarym krajobrazem i głębią postaci. Trudno nie poddać się nostalgii. To dzieło zostało zrodzone z odważnej obserwacji by ranić, ale także by coś pokazywać i prowadzić do zmian. I tylko wielka szkoda, że po prawie stu latach niewiele osób wyciągnęło z tej pięknej lekcji jakiekolwiek wnioski.

 

Recenzja "Gorączka. Wybór opowiadań kurdyjskich" Mehmet Dicle

Wydawca: Dialog

Liczba stron: 358


Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Joanna Bocheńska

Premiera: 15 lipca 2020 rok

Wiele książek wydaje się w Polsce. O jednych jest głośno, bo na przykład poruszają modne tematy, albo alternatywnie polecił je jakiś celebryta, o innych z kolei nie mówi się praktycznie nic. A jak pokazuje przykład „Gorączki”, są w tym gronie tomy zadziwiająco dobre i aktualne. Waga zbioru opowiadań Mehmeta Dicle nie wynika tylko i wyłącznie z poruszanych przez niego tematów. Liczy się też kontekst powstania całej książki, która stanowi jeden z nielicznych przykładów kurdyjskiej twórczości wydanej po polsku. Do tej pory ukazały się tylko „Opowieści dengbeżów. Baśnie i bajki kurdyjskie” (wydawnictwo Namas) oraz „Opowieści kurdyjskie” (Księgarnia Akademicka). Sytuacja ta jest o tyle ciekawa, że o kwestii Kurdów mówi się całkiem sporo w przestrzeni publicznej. Zazwyczaj dotyczy to jednak analiz politycznych, narastających konfliktów czy starć z przedstawicielami innych nacji – nigdy zaś kultury. Tę dziurę stara się wypełnić właśnie „Gorączka”, przetłumaczona i przygotowana przez Dr Joannę Bocheńską. Warto od razu podkreślić, że na książkę składa się nie tylko treść utworu, ale także obszerny wstęp (prawie siedemdziesiąt stron), wywiad z autorem, słowniczek, wybrane powiedzenia i wyrażenia idiomatyczne oraz bibliografia. Utwór łączy w sobie beletrystykę, z opracowaniem popularnonaukowym.

Kim tak naprawdę są Kurdowie? Być może część osób nawet nie wie, że Kurdowie są jednym z największych narodów na świecie nieposiadającym własnego państwa. Ich populacja liczy około 30-40 mln osób, podzielonych na terytorium czterech krajów: Turcji, Iranu, Iraku i Syrii. Najliczniejsza grupa mieszka w Turcji, najmniej reprezentowana jest zaś w Syrii. Kurdystan liczy około 550 tysięcy km2, jest więc większy nić Niemcy czy Hiszpania, a nieznacznie mniejszy od Ukrainy. W każdej z części Kurdystanu sytuacja społeczno-polityczna kształtuje się odmiennie, wspólne są jednak dążenia gospodarzy do represjonowania Kurdów. Dziś szeroko znane są ludobójstwa dokonywane na przedstawicielach tej nacji między innymi w Turcji i Iraku. W wielu więzieniach nadal przebywają więźniowie polityczni, w tym byli deputowani do tureckiego parlamentu, których – odebrawszy im uprzednio mandaty i immunitet – skazano za działalność na rzecz legalizacji kurdyjskiej kultury i języka.  Kurdowie nadal nie wszędzie mogą posługiwać się swoim językiem (język kurdyjski z licznymi dialektami), ani wyznawać swoje poglądy religijne (dominuje tu islam sunnicki, ale posiadają też mniejszości jak np. jezydów czy chrześcijan). Szczególną rolę w pielęgnowaniu wartości narodowych pełni kultura. Stała się ona piśmienna na szeroką skalę dopiero w drugiej połowie XX wieku. Wcześniej przybierała formę przekazu ustnego.  Z tego też tytułu pierwsze kurdyjskie opowiadanie ukazało się w 1913 roku na łamach czasopisma „Kurdyjski dzień” (wydawanego w Stambule), zaś za pierwszą powieść uznaje się „Kurdyjskiego pasterza” z 1927 roku.

Mehmet Dicle reprezentuje młode pokolenie kurdyjskich pisarzy w Turcji. Urodził się w 1977 roku we wsi Colaxa, a dorastał w miasteczku Hezro. Od 1990 roku mieszkał w Stambule, gdzie ukończył geografię i został nauczycielem. Podczas okresu studiów odkrył literaturę, szczególnie tę latynoamerykańską. Za swoich mistrzów uznaje między innymi: Jorge Luisa Borgesa, Gabriela Garcia Marqueza, Jorge Amado i Williama Faulknera. To od nich czerpie inspirację, np. dotyczącą sposobu budowania przestrzeni w swojej książce (słynne Macondo i Yoknapatawpha). Dicle wydał do tej pory trzy zbiory opowiadań „Asus”, „Nara” i „Gorączka”. W tomie przygotowanym przed Wydawnictwo Akademickie Dialog znalazły się dwadzieścia dwa wybrane opowiadania, odpowiednio 7 z „Asusa”, 4 z „Nary” i 11 z „Gorączki”. Dzięki temu możemy poznać większą część jego twórczości, a także zrozumieć jak zmieniał się jego warsztat i fascynacje na przełomie kilku lat.

Proza kurdyjskiego pisarza co może zadziwiać, niewiele ma wspólnego z walką o wyzwolenie czy politycznymi przepychankami. Akcję umiejscawia w przestrzeniach na ogół anonimowych, a to już wspomnianym Asusie, a to większych miastach, których nie da się zidentyfikować po opisie. Dzięki temu unika prostych łatek takich jak: proza zaangażowana społecznie czy literatura narodowa. Zamiast tego Dicle robi coś w mojej opinii dużo ważniejszego, a przy tym trudniejszego – zakorzenia swoje opowieści w dziedzictwie kulturowy Kurdów. Inspiruje się dawnymi pieśniami, opowieściami, przysłowiami oraz anegdotami, które nadają jego opowiadaniom folklorystyczny wymiar. Z tego też powodu w książce znajdziemy specyficzny rodzaj poetyki, oparty między innymi na powtórzeniach, rozbudowanych porównaniach i rytmiczności. Niektóre frazy nabierają kolorytu dopiero przy odpowiedniej intonacji. Suchy zapis nie jest w stanie oddać złożoności treści. Ciekawym motywem jest też znikanie i ponowne pojawianie się przedmiotów. Barwna tkanina z „Nary”, gdzie pełni rolę zasłony, pojawia się także w „Sprzedawcy obwarzanków”, tym razem jako nakrycie na wózek. Podobnie rzecz się ma z pękającymi na piecu pestkami, które dostrzec możemy i w „Narze” i w „Gnieździe sroki”. Poszukiwanie tych powiązań jest ciekawym zadaniem, a jednocześnie pokazuje, jak bardzo opisane zdarzenia nachodzą na siebie, tworząc w efekcie jedną wielką przypowieść o narodzie.

Dickle pisze o wielu rzeczach: miłości do nauczycielki („Róże Salego”), stosunku do religii i ojca („Ulica Chrześcijan”), samotności („Sprzedawca obwarzanków”), chorobie („Lepsi od nas”) czy potędze baśni („Srebro i złoto”). Jego utwory są raz dramatyczne, by za chwilę przybrać kostium przygodowy bądź brutalny. Dwa tematy wydają się jednak wiodące. Jednym z nich jest honor, rozumiany inaczej dla mężczyzn i kobiet. U pierwszej grupy honor oznacza odwagę, czy inaczej mówiąc gotowość na śmierć. Dla kobiet pojęcie to nierozerwalnie związane było z czystością seksualną. Te twarde zasady Dicle stara się na nowo interpretować i staje po stronie konieczności zmian. Mówi o tym chociażby w doskonałej „Hańbie mężczyzny” czy „Rannej Żmii”. Innym istotnym elementem jest pamięć o tragicznej przeszłości. Kilka z zaprezentowanych tu utworów dotyka tematu, który przez lata stanowił w Turcji tabu. W latach 1915-1918 z polecenia młodotureckiego rządu dokonano ludobójstwa na ludności ormiańskiej, a Kurdowie byli jednymi z wykonawców tego planu. Ta zbrodnia nigdy nie została rozliczona, tym bardziej cieszy pamięć o niej i ukazanie jej z różnych punktów widzenia i bez zbędnego patosu („Ulica Chrześcijan”, „Maria”).

„Gorączki” nie nazwałbym literacko wybitną książką. Dickle to nie O’Connor, Carver czy Johnson, którzy potrafią jednym zdaniem rozłożyć czytelnika na czynniki pierwsze. Jego proza ma do zaoferowania jednak coś innego: smak orientu, żywą historię przekazywaną z pokolenia na pokolenie i pamięć o ludziach, których większość chciałaby wymazać z map. Nie jest to też tylko ciekawostka, bo zebrane tu opowiada czyta się naprawdę dobrze i z zaciekawieniem. Wszystko to sprawia, że o wydaniu „Gorączki” należy rozmawiać w kontekście jednego z ważniejszych literackich wydarzeń w Polsce w 2020 roku.

Recenzja "Historie z ojczyzny" Ayfer Tunç

Wydawca: Książkowe Klimaty

Liczba stron: 404


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Agnieszka Erdoğan

Premiera: listopad 2020 rok

W opowiadaniu „Żal” obserwujemy scenkę z życia młodej Meric. Jej nauczyciel tureckiego proponuje uczniom wykonanie specjalnego zadania. Mają przeczytać i przygotować streszczenie dowolnej książki. Zastrzega jednak, że nie może to być powieść, na podstawie której powstał znany serial. Meric decyduje się na lekturę dość specyficzną. Są to „Historie z ojczyzny” autorstwa Refika Halita Karaya. Ten turecki pisarz w młodym wieku został wygnany i na łamach swojej książki opisywał obserwacje czynione w Synopie, Çorum, Ankarze i Bilecik. Przedstawiał w nich Anatolię: jej życie społeczne, mieszkańców, architekturę i biurokrację. Praca składa się w sumie z osiemnastu historii spisanych w typowo gawędziarskim stylu. Nihad Sâmi Banarlı opisał tę książkę jako „pierwsze autentyczne opowieści o Anatolii w literaturze tureckiej”. Jest ona też pewnym wzorem, do którego Ayfer Tunç stara się zbliżyć i waśnie dlatego pojawia się w dłoniach Meric. Nic tu nie jest przypadkowe.

Kim jest Ayfer Tunç? Ukończyła Wydział Nauk Politycznych Uniwersytetu Stambulskiego. Podczas studiów napisała wiele artykułów do różnych czasopism o tematyce literackiej, kulturalnej i artystycznej. W 1989 roku wzięła udział w konkursie opowiadań Yunusa Nadi, organizowanym przez dziennik Cumhuriyet i zdobyła tam pierwszą nagrodę. Tak rozpoczęła się jej przygoda z literaturą, której owocem były różne wyróżnienia, w tym między innymi Międzynarodowa Nagroda Bałkanów, współorganizowana przez siedem krajów bałkańskich. „Historie z ojczyzny” są pierwszym przekładem jej książki na język polski.

Książka została podzielona na trzy części. W pierwszej, zatytułowanej „Eseje o ojczyźnie” widzimy kilka opracowań dotykających między innymi takich kwestii jak: naród, Stambuł, ojczyzna, język, prowincja. Najciekawszym jest chyba wątek miasta. W „Odzie do miasta” czytamy między innymi: „Miasto to coś zajmującego dużo miejsca w bagażu wspomnień wszystkich ludzi” lub „Myślę, że miasto jest – oprócz tego wszystkiego – miłością”. W kolejnym – „Lament na cześć Stambułu” - autorka odwołuje się do momentów burzenia zabytkowych meczetów, zamykania klasycznych kin, tworzenia bulwarów w miejscu cennych przyrodniczo terenów. To bardzo nostalgiczna podróż w przeszłość i refleksja na temat tego, dokąd zmierza ludzkość. Podobną tematykę podejmuje druga część książki („Fotografie opowiadają”). To relacja z życia Biçakçi Gümüşa Ahmeta, czyli w tłumaczeniu na polski Nożownika Srebrnego Ahmeta. Opowieść rozpoczyna się od zdjęcia prezentującego pochód i biorących w nim udział ludności cywilnej i żołnierzy. Z czasem na fotografiach zaczną pojawiać się między innymi przemarsze orkiestry podczas świąt; młody mężczyzna z klarnetem w ręku; nowa, prywatna, złożona za duże pieniądze orkiestra  Biçakçi Gümüşa Ahmeta; a wreszcie zdjęcie zrobione na krytym targu Arasta, gdzie już starszy Ahmet patrzy w dal i analizuje historię własną i całej ojczyzny. Opowiedziana relacja pokazuje, podobnie jak wcześniejsze eseje o Stambule, że nie wystarczy nowy osprzęt, ładne stroje i zmiany architektoniczne, by społeczeństwo stało się z dnia na dzień bardziej nowoczesne i demokratyczne.

Ostatnia część książki to zbiór opowiadań, a właściwie trzydziestu miniatur, niezwykle zatłoczonych i dynamicznych. Spotykamy tu setki postaci nie pozostających w centrum uwagi w sposób, który czyni z nich rozpoznawalnego, pełnokrwistego człowieka. Nazwałbym ich raczej bohaterem danej chwili. Pozwalają nam być świadkami niezliczonych doświadczeń i wydarzeń, z których niektóre trafiają do zapisów historycznych, podczas gdy inne istnieją gdzieś z boku, w przyziemnej i czasem dziwacznej normalności. Wydarzenia historyczne, takie jak zamachy stanu i wojny światowe, różne kwestie społeczno-polityczne, produkty kulturowe i gwiazdy estradowe lub filmowe, są wtapiane w narrację w umiejętny sposób. To dzięki nim rozpoznajemy czasy, w jakich dana historia się dzieje (np. występ ABBY na Eurowizji). Historie  Ayfer Tunç traktują o różnych kwestiach: pamięci, migracji, wysiedleniu, miłości, wojnie, małżeństwie, starzeniu się, szaleństwie, gwałcie, okaleczeniu, zdradzie czy szaleństwie. Chociaż ta mieszanka funkcjonuje jako zwierciadło prezentujące wycinek życia, nie stroni od ironii i krytyczności.

Specyficzne poczucie humoru tureckiej pisarki możemy dostrzec na przykład w opowiadaniu „Tajemnica klozetu”. Wstęp jest tu typowo publicystyczny. Oto około dwustronicowa relacja z rynku nieruchomości. Słyszymy tu dobrze nam znane z Polski argumenty, w tym ten najważniejszy: tanio zapłacisz, będziesz miał twór wątpliwej jakości. Później zaczyna się właściwa narracja. Małżeństwo kupuje sobie domek letniskowy, do którego zaprasza gości. Problemem, początkowo utajonym jest wierzba rosnąca nieopodal. Sprawa nabiera rumieńców, gdy jej korzeń wdziera się do sedesu i stopniowo niszczy orurowanie całego domku. „Tajemnica klozetu” ma w sobie coś z przypowieści – nadnaturalną moc, tradycyjną strukturę i morał. Ale „Historie z ojczyzny bywają też inne. W  „Ból w sercu spowodowany poznaniem znaku krzyżyka” przenosimy się do zimowego Londynu, gdzie podczas paraliżu miasta wywołanego niewielkimi opadami śniegu poznają się Turcy. Rozmawiają, wspominają, analizują przynależność narodową. Pojawiają się liczne wspomnienia, między innymi te z dyskryminacją na tle religijnym. O stereotypach narodowych opowiada także „Piekło dwojga ludzi jest gorętsze”. To ciepła opowieść o mieszkańcach trzech domów, dobrych, wierzących i serdecznych, skorych do wzajemnej pomocy. Wspólnie piorą i wieszają pranie, odmawiają modlitwy, dyskutują. A w dyskusjach pojawiają się ważne tematy, dotyczące między innymi różnych nacji: nerwowi Lazowie, leniwi Abchazi, uparci Albańczycy, brudni i bezbożni Cyganie. Pojawia się również wątek roku 1915 i ludobójstwa Ormian.

Podoba mi się u Ayfer Tunç jej szacunek do tradycji (między innymi przywołanie w pamięci umarłego Święta Intencji), ale też krytyczne podejście do relacji między różnymi mniejszościami narodowymi (najlepiej ukazane chyba w „W tym narodzie kwestia pochodzenia jest zawsze skomplikowana”). Autorka dba o to, żeby było różnorodnie, lokalnie, z kolorytem. Na kartkach książki powracają ważne dla kultury tureckiej figury: muzyka („It’s now or never”), szkoła („Trencz”) czy kuchnia („Ojczyzna jest słodkim cukierkiem”). Nad wszystkim stoi jednak historia, ojczyzna i naród, czyli pojęcia kluczowe, które autorka próbuje po swojemu zdefiniować. Dzięki temu książkę czyta się bardzo szybko i ma się wrażenie obcowania z czymś ważnym, niezależnie czy o Turcji wie się sporo, czy wręcz przeciwnie.   

Recenzja "Żywa cisza" Joanna Maurer