Recenzja "Ulica Żółtego Błota" Can Xue

"Ulica Żółtego Błota" Can Xue to zapis najgorszych koszmarów, wędrowania po krainie rozpadu i rozkładu
Wydawca: PIW

Liczba stron: 208


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Katarzyna Sarek

Premiera: 29 marca 2023 rok

„Ulicę Żółtego Błota” Can Xue wydała w 1987 roku. Po trzydziestu sześciu latach trafia ona do polskiego czytelnika i mimo upływu czasu, nadal wydaje się nowatorska i całkowicie osobna. W literaturze przedmiotu można odnaleźć liczne porównania prac chińskiej pisarki do twórczości Kafki, Schulza czy Cortazara, ale po lekturze jej dwóch opowiadań zamieszczonych w antologii „Kamień w lustrze” oraz omawianej noweli, jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że Can Xue działa we własnej lidze. Podobnego zdania jest Francis J. Bosha, który ustawił autorkę u boku Ariyoshi Sawako i Mukoda Kuniko, jako trzech najważniejszych modernistycznych pisarek z Japonii i Chin[1].

 

O czym jest "Ulica Żółtego Błota” autorstwa Can Xue?

 

O czym traktuje „Ulica Żółtego Błota”? Najprościej byłoby odpowiedzieć, że o ludziach, rzeczach i wydarzeniach wykoślawionych, pozbawionych logiki. Czytając o kolejnych mieszkańcach, o siejącym postrach fryzjerze i nieugiętych członkach komitetu zasiadających do obrad na dnie rzeki, zastanawiałem się, jak opisać to co się tu dzieje. Bo choć nie dostrzegam w tym fabuły, to „Ulica Żółtego Błota” pełna jest wydarzeń wartych wzmiankowania. Mamy tu przecież trupy, epidemię czerwonki wywołaną wylaniem szaletu czy deszcz szczurów, śniętych ryb i atramentu. Są tu pająki, łażące skolopendry, szczury zjadające kota, pijawki, a nawet larwy. Pojawia się też człowiek śpiący z łopatą, trup z czarnymi zębami i widelcem w gardle oraz wyciekający z pleców smalec (następstwo spożycia wieprzowiny). Nagromadzenie dziwności, potworności i brutalności jest tak duże, że trudno przypisać im jakąś klarowną symbolikę. Nie dostrzegam możliwości racjonalnego wyjaśnienia tych kwestii i przetransferowania ich w sferę logiki. To naprawdę wygląda jak efekt halucynacji.

 

Powieść "Ulica Żółtego Błota” autorstwa Can Xue to studium życia na dnie 

 

„Ulicę Żółtego Błota” czytam jako swego rodzaju studium życia na dnie. Jest to miejsce tonące w potoku własnych ekskrementów. Postaci zaludniające ten tragiczny krajobraz są ohydnymi, goyowskimi interpretacjami upadłych istot, unoszących się między życiem a śmiercią, przywiązaniem a egocentryzmem, praktycznością a plugastwem. Can Xue odmalowuje świat z najgorszych koszmarów, pełen infekcji, owadów i ociekających miejsc. Spotyka się tu kuriozalna biurokracja, miejska polityka i agrarne przesądy. Nakładające się na siebie historie, czasem epizodyczne, innym razem nieco bardziej rozwinięte, generują senne napięcie. Mnożące się ohydności nie prowadzą do odpowiedzi, nie układają się w jakąkolwiek intrygę, nie mają tego, do czego przyzwyczailiśmy się jako czytelnicy – racjonalnego sensu.

 

W „Ulicy Żółtego Błota” Can Xue burzy fundamenty narracji oraz odwraca strukturę czasu i przestrzeni

 

Chińska autorka deklaruje, że w swoich pracach nie wprowadza żadnych poprawek. Jej awangardowe pisanie pełne jest dynamiki. Otoczenie ciągle zmienia swój układ, bohaterowie raz są mali, innym razem więksi, dialogi mają w sobie sarkazm, ale za to pozbawione są czułości. W „Ulicy Żółtego Błota” Can Xue burzy fundamenty narracji oraz odwraca strukturę czasu i przestrzeni. Z tego powodu nowela nie jest łatwym materiałem do prowadzenia prac badawczych. Jakakolwiek próba stworzenia obiektywnego odczytania także rozbija się jak fale o brzeg. To unikatowa w skali globalnej literatura duszy, która nie potrzebuje osadzenia w realnych miejscach i wydarzeniach, aby uwierać. Zasiadając do lektury trzeba zresetować swoje przyzwyczajenia i potraktować to dzieło jako medium, które pobudza zdolność do dialogu z własnym sobą. „Ulica Żółtego Błota” działa trochę jak chodzenie po trawie zlanej ciepłym letnim deszczem – przynosi potrzebne emocje, mimo że sam deszcz i możliwość nadepnięcia na ostry kamień, nie są przez nas pożądane.

 

„Ulica Żółtego Błota” ma w sobie elementy kryminału, makabreski i kroniki upadku

 

W „Ulicy Żółtego Błota” odnajdziemy elementy kryminalne i filozoficzne, makabreskę i poemat, wątki zarazy i przesiedleń, krytykę plotkarstwa i szpiegostwa, kronikę upadku i nagłe olśnienia. Można to wszystko odczytywać kluczem historycznym[2], ale równie trafne będą interpretacje przestrzenne[3] czy religijne[4]. Jest tu nad czym się zastanawiać, ale przede wszystkim trzeba to czuć.

Autorka w wywiadzie udzielonym Zheng Xiaolu tak mówi o swoim pisaniu:

My writing is not a transformation of narrative technique. It tells the stories of the ontology of literature from the beginning. Its logic has no concern with the logic people use in everyday life. But the logic some readers use in their worldly life becomes a very stubborn framework in their mind when they are reading because they are quite convinced that their logic is time-tested. So this sort of logic covers the deeper logic in the works and induces obstructions when they are reading. My logic belongs to an a priori ability in my soul—a direct-viewing[5].

Czy warto przeczytać „Ulicę Żółtego Błota” Can Xue? Oczywiście! To książka dla szaleńców. Na nowo definiująca granice literatury. Trudno się dziwić, że autorka uznawana jest za faworytkę do zdobycia literackiej nagrody Nobla.



[1] Francis J. Bosha, Ariyoshi Sawako, Mukoda Kuniko, and Can Xue : Three Modern Women Writers of Japan and China, The Journal of Kawamura Gakuen Woman's University 8, no. 1 (1997): 19–27.

[2] Wedell-Wedellsborg Anne. "Ambiguous Subjectivity: Reading Can Xue. Modern Chinese Literature 8, nos. 1–2.

[3] Popo Pi, “Can Xue's Spatialized Vision: Buildings and the Exploration of the Sou”, University of Oregon Graduate School 2012.

[4] Rothfork John. "Identities and Buddhism in Can Xue's Frontier." Critique: Studies in Contemporary Fiction.

[5] Can Xue. "Literature Needs to Bring about Another Copernican Revolution." An essay written by the author from excerpts of an interview by Zheng Xiaolu, Shanghai Literature.x

Recenzja "Plan naprawy Ukrainy" Łeś Bełej

Wydawca: Ha!art

Liczba stron: 356


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Aleksandra Brzuzy, Ziemowit Szczerek, Maciej Piotrowski

Premiera: 10 lutego 2023 rok

Thomas Nagel, autor znanego artykułu pod tytułem „Jak to jest być nietoperzem” powiedział kiedyś „Jeśli znaczenie absurdu polega na umożliwieniu dostrzeżenia własnej sytuacji, jaki jest powód, by go odrzucać lub uciekać od niego?”. Jeśli miałbym wskazać jedno polskie wydawnictwo, które działa w duchu tego zdania, byłby to właśnie Ha!art. „Plan naprawy Ukrainy” Łesia Bełeja jest tego kolejnym potwierdzeniem.

W omawianym zbiorze zawarto trzydzieści tekstów: dwadzieścia sześć to opowiadania o średniej długości sześciu stron, z kolei cztery ostatnie są dramatami o pokaźniejszych rozmiarach. Wspólnym mianownikiem zgromadzonych historii jest Ukraina, ale nie ta, którą obserwujemy podczas toczących się obecnie zmagań wojennych. Łeś Bełej tworzy ekscentryczny obraz ukraińskiej rzeczywistości w okresie po Euromajdanie, ale przed 24 lutego 2022 roku. Wylewa z siebie potok myśli odnoszących się do wielu narodowych problemów: od wszechobecnej korupcji, przez kolesiostwo, lenistwo, dążenie do ukazywania się jako kogoś lepszego, niż faktycznie się jest, aż na feminizmie kończąc.

Zgromadzone w tomie „Plan naprawy Ukrainy” teksty oscylują na pograniczu fantazji i realności. Obok relacji o braku środków na taksówkę czy wspomnień kolegów z dawnych lat, pojawiają się rozmowy na temat zakupu nowego kręgosłupa oraz wywiady z wyimaginowanymi postaciami o karykaturalnych nazwiskach (Ciamajdow, Dusigrosz, Chorąży, Samostrzał). Łeś Bełej za nic ma prawdopodobieństwo w swoich utworach. Opisuje ukraińską nadrzeczywistość w sposób osobliwy, kuriozalny, niesamowicie zabawny, ale przez to jeszcze bardziej porażający. W zbiorze dominuje paradoksalna cecha groteskowości – bohaterowie nie odczuwają lęku przed śmiercią. Dużo bardziej przerażający jest lęk przed życiem.

Czytając „Plan naprawy Ukrainy” można się śmiać. Czasami jest to wręcz nieuniknione, bo autor potrafi fenomenalnie słuchać ludzi, a następnie idealnie te zasłyszane zdania wykorzystać w kreowaniu niemożliwych scen. Imponuje jego wyobraźnia, która nie ma żadnych zahamowań. Jednocześnie nie przekracza granicy dobrego smaku. Śmiejemy się więc czytając „List motywacyjny”. „Metodę na wnuczka” czy „Setny pociąg”, ale czujemy też, że pod tym żartowaniem ukryta jest całkowita bezradność jednostki wpakowanej w machinę, z której nie jest w stanie wyjść z podniesioną głową. „Plan naprawy Ukrainy” jest tak naprawdę tomem tragicznym. To tak jakby czytać Kafkę i wiedzieć, że ten zamek czy sąd nie są żadnymi metaforami, ale rzeczywistością obecną tuż za rogiem.

Czy Łeś Bełej potrafi trafnie uchwycić współczesną problematykę Ukrainy i zdiagnozować kondycję żyjącego tam społeczeństwa? Jako osoba nie podróżująca w te rejony świata, nie znająca w pełni mentalności narodu ukraińskiego, nie spędzająca chwil z tamtejszą biurokracją, nie podejmę się jednoznacznej opinii. Stanie w jednym szeregu z autorem jest o tyle trudne, że docierająca do Polski literatura zza wschodniej granicy opowiada zazwyczaj o czymś innym. Są tam rzecz jasna poruszane problemy socjalne i gospodarcze: ubóstwo, ostracyzm, przestępczość, ale mało w nich diagnozy odnoszącej się do etniczności i uwarunkowań społecznych. Na tym tle „Plan naprawy Ukrainy” jest czymś unikatowym. Myślę nawet, że taka książka, traktująca o Polakach, nie zostałaby wydana chyba w żadnym ojczystym wydawnictwie. No może poza Ha!artem.

Łeś Bełej w swoim zbiorze wykorzystuj bardzo różnorodne środki formalne. Komedia, dramat, wspomnienia czy relacje to tylko część z użytych tu konwencji prozatorskich. Warto także zwrócić uwagę na sferę językową. Pisarz meandruje między rynsztokowymi odzywkami, a stylistyką medialną. Potrafi zwalniać, gdy wymaga tego drugie dno, ale także strzelać pociskami o dużej dynamice ruchu, gdy w danym momencie kluczowa jest melodyjność padających zwrotów. Czyta się to doskonale także dlatego, że na rynku brakuje tak skrojonych tekstów: mądrych i swawolnych, autentycznych, ale nie patetycznych, lekkich, ale uwierających. No i ten humor moi drodzy. Sytuacyjny, językowy (kto zgadnie czym są przywołane tu PISDA albo DUPA?), społeczny, a nawet onomastyczny. Sam tytuł jest zresztą tragikomiczny. Stawiam tę książkę na jednej półce z „Ruską klasyką”, a Wam zalecam jak najszybszy jej zakup.