Liczba stron: 86
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Premiera: 30 marca 2020 r.
„Rzeczy niewysłowione”
to idealny przykład tekstu, który w osiemdziesięciu paru stronach potrafi
zamknąć taką bombę emocji, że myśli się o tym wszystkim długo po lekturze. I
wiem o czym piszę, bo po pierwszym czytaniu jeszcze w grudniu, przyszło kolejne
w lutym, a teraz znowu mam ochotę do książki powrócić. Tak naprawdę ta nowela należy
do tych niezwykłych książek, których znaczenie jest nie dającą się łatwo sklasyfikować epifanią. Soren
Gauger podejmuje tu wykorzystywane już wcześniej w literaturze dyskursy. Nie
wnosi też nic nowego do kwestii przekazywania wiedzy. Tak naprawdę jednak,
unikalna kompozycja jego dzieła, intensywność stylu oraz psychologiczna głębia
przekazywanego doświadczenia, lokuje ją gdzieś na granicach naszego poznania. W
tym sensie „Rzeczy niewysłowione” są książką niedokończoną, mimo że posiadają
wyraźną puentę. Nie są też dziełem otwartym. To swoista struktura socjologiczna
przepełniona przekonaniem nierozwiązywalności pewnych problemów
moralnych i towarzyszących im
emocji.
Kiedy czytamy „Rzeczy niewysłowione” trudno oprzeć się
wrażeniu, że gdzieś tu wkrada się
nawet jeśli nie sam Joseph Conrad, to na pewno jego tematyka. Choć w posłowiu
czytamy, że na kształt tekstu wpływ miały trzy tytuły „A festa” Ivana Angelo, „Smutek
tropików” Claude Levi-Straussa oraz „Sheppard Lee:Written by Himself” Roberta
Montgomery’ego Birda, to już samo uzmysłowienie sobie relacji łączących Levi-Straussa
z Conradem (ten pierwszy określa drugiego swoim ulubionym pisarzem i stwierdza,
że chciałby napisać jego książki) sugeruje poprawność takiego rozumowania.
Zarówno dla Gaugera, jak i dla autora „Jądra ciemności”, egzotyka stanowi przede
wszystkim pretekst do rozważań nad pojęciem człowieczeństwa. Kluczowe w tym
kontekście wydaje się zestawienie zwyczajów i norm cywilizacji Zachodu ze
społecznością pierwotną î ukazanie ich wzajemnego niedopasowania. W przeciwieństwie
do klasycznej antropologii ewolucyjnej, która kładła nacisk na stadialność rozwoju,
obraz człowieka w książce Gaugera wiąże się ze szczególnym kontekstem kultury:
inność nie podlega wartościowaniu, a kultura Zachodu, czyli ta z założenia najbardziej
rozwinięta, w odmiennym miejscu i klimacie ujawnia swoje wszystkie braki i
niedoskonałości. Co więcej, zamiast przyzwyczajeń i działania instynktownego,
prowadzi swoje wybory przez długą drogę niepewności, która u końca potrafi być
jeszcze bardziej bezwzględna, niż ścieżka wybrana przez człowieka niewykształconego.
Conradowski
wymiar „Rzeczy niewysłowione” widoczny jest także na poziomie funkcjonalnym
dzieła. Pełne troski i współczucia opisy tubylców („nawet jak próbują zwędzić
coś z mojego namiotu, robią to niewinnie jak dzieci, przez co trudno mieć do
nich pretensje”) przywodzą na myśl wyrzutków z powieści Conrada. Również strach przed wejściem do dżungli („Niewiele
koszmarów pamiętam lepiej od tych, w których gubię się nocą w dżungli”)
kojarzyć się może z koszmarem
podróży Marlowa przedstawionym w „Jądrze
ciemności”. Warto zwrócić
także uwagę na przywiązanie obu pisarzy do krajobrazu. Ma to związek z
przekonaniem, że oddanie głosu naturze, może jeszcze bardziej podkreślić i
unaocznić powtarzalność i nieskończoność cyklu życia. Spójrzmy na taki cytat,
przytoczę go w całości, bo są to słowa ważne, mimo że pozornie niewiele
wnoszące do akcji „Tamtego wieczoru stałem na pokładzie sam i patrzyłem na
zachód słońca. Wspaniałe widowisko. Chociaż przede mną byli komentatorzy,
którym na imię legion (do tego sprawniejsi ode mnie!), ja również czuję
potrzebę ujęcia w słowach majestatu takiego zachodu. Po pierwsze, spoza
horyzontu wypływa oślepiający blask, bolesny, przedłużony błysk, który rozpływa
się w bursztynowym bogactwie, w niezwykły sposób ozdabiając krawędzie chmur metalicznym
szlaczkiem. Kolory stają się coraz głębsze – zbyt wiele odcieni i barw, by je
wymienić – aż do kulminacji w głębokim, królewskim szkarłacie o wręcz
namacalnym cielesnym cieple”. Uderza w tym fragmencie niezwykła metodyczność
i systematyczność opisu. Można by wręcz pokusić się o tezę, że w takich miejscach jak na dłoni
widać ogromną dbałość o poprawną terminologię i jednocześnie o liryczną szatę,
tak dobrze znaną z dzieł Conrada. Zachód słońca był zresztą jednym z
najczęściej wykorzystywanych opisów przez autora „Tajnego agenta”. Każdorazowo miał on swoje konkretne,
metaforyczne uzasadnienie. Niejednokrotnie zapowiadał śmierć lub kres
pewnych przekonań. Zachód nad Tamizą wprowadza „Jądro ciemności” w cywilizowany
świat, w „Lagunie” ten sam, choć nieco inny zachód, jest
zapowiedzią zderzenia z egzotycznymi stereotypami, z kolei patrząc na zachód
słońca Nostromo kończy swój sen o sobie samym. U Gaugera ów zachód też jest
zapowiedzią, bo czyż ten „oślepiający” i „bolesny” blask, nie będzie
ostatecznie symbolicznym aktem poddania się swojej podłej, ludzkiej naturze?
Tropów
conradowskich jest w tej książce zdecydowanie więcej, chociażby w
charakterystyce głównego bohatera czy sposobie kreacji przeżyć wewnętrznych.
Nie jest jednak moim celem rozłożenie noweli na czynniki pierwsze, a jedynie
zachęcenie do poszukiwań zależności i innych, ukrytych znaczeń. Z premedytacją
pomijam także opis fabuły, aby nie psuć czytelnikom rozwiązania kryminalnej
zagadki, która momentami więcej ma z horroru, niż przygody. Wrócę jednak na
chwilę do kwestii refreniczności książki Gaugera, bo ta nie daje mi spokoju. Jak
już wspomniałem kanadyjski pisarz nie mówi nam nic nowego. On twórczo powtarza
coś, co nigdy nie będzie miało końca. „Rzeczy niewysłowione”, mimo swojej
strukturalnej maestrii i pomysłowości, są jednocześnie staromodne i świeże. Jak
ten zachód słońca, który swoją nieskończoną powtarzalnością nie pozwala domknąć
narracji. Każdego dnia jest ten sam, ale zupełnie różny, powtarzalny, ale
zawsze określający zmierzch czegoś. I nie zawsze chodzi tu tylko o zmierzch
kolejnego dnia. Czasami schyłek może być zresztą porzuceniem naiwności i zrozumieniem
tego, że w pewnych sytuacjach granicznych wszyscy jesteśmy tylko ludźmi.