Liczba stron: 200
Tłumaczenie: Bronisław Zieliński
Oprawa: twarda
Premiera: 22 października 2019 r.Oprawa: twarda
Bohaterem „Taipi”
jest Tommo, młody amerykański żeglarz, uciekinier ze statku. Tommo wraz ze
swoim przyjacielem trafia na ląd polinezyjskiej wyspy Nuka Hiva, gdzie
obserwuje życie i zwyczaje panujące u tubylczej ludności. Opisuje ich skłonność
do radowania się dniem, pogodną naturę, zwyczaje kulinarne, ceremonie
religijne. Przedstawia sielankowy świat kultywujący tradycję i funkcjonowanie w
zgodzie z naturą. W tym kontekście „Taipi” jest przede wszystkim spotkaniem z
przygodą i egzotyczną kulturą. Dzięki walorom faktograficznym sprawia wrażenie
książki podróżniczej, w którą wpleciono fikcyjne obrzędy i wydarzenia. Z tego
też powodu rękopis „Taipi” był początkowo odrzucany przez wydawców, a gdy już
ujrzał światło dzienne, z miejsca wyniósł nazwisko autora do grona
najpoczytniejszych w kraju. I co ważne, książkę nadal czyta się świetnie, mimo
upływającego czasu.
Gdy jednak
spojrzymy na tę powieść z perspektywy historycznej, okaże się ona krokiem
milowym w rozwoju warsztatu autora i jednocześnie koniecznością, dzięki której
później mogły powstać „Moby Dick” Czy „Billy Budd”. Książka została oparta na
autentycznej historii jaką przeżył autor. Są tu jednak zawarte szczegóły, które
kłócą się z prawdą. Melville spędził na wyspie miesiąc, w książce są ich aż
cztery. Na prawdziwej wyspie nie ma jeziora, podczas gdy w książce Tommo płynie
po takowym. Nie ma na niej też gór, po których bohater wraz z kolegą mogliby
wspinać się po ucieczce ze statku. Te wszystkie, jak i parę innych elementów są
zwykłymi kłamstwami, które Melville zaadaptował do swojej opowieści, aby
poruszyć wyobraźnią czytelnika. „Taipi” nie jest zatem ani wycinkiem
autobiografii, ani czystą fantazją. To swobodny miszmasz własnych doświadczeń,
bujnej wyobraźni i wyczytanych gdzie indziej motywów.
Wróćmy jednak
do historii. Aby dobrze zrozumieć o jak odległych czasach mówimy, warto zdać
sobie sprawę, że w 1846 roku na świat przyszedł Henryk Sienkiewicz, a swoje
książki publikowali akurat Nathaniel Hawthorne, Honoré de Balzac, Charles
Dickens, Fiodor Dostojewski, Aleksander Dumas czy George Sand. Herman Melville
rozpoczynając pisanie swojego debiutu miał raptem 25 lat, a w momencie wydania,
kończył 27 rok. Komu w obecnych czasach, w tak młodym wieku, chciałoby się
pisać blisko 500-stronicową powieść? A przy tym ilu z obecnych absolwentów
uniwersytetów (lub pracowników) mogłoby równać się z warsztatem Melville’a,
który nie odebrał przecież nawet elementarnego wykształcenia? Jego bogate
doświadczenia zawodowe (robotnik rolny, ekspedient, urzędnik bankowy),
połączone z niesamowitą historią jaka spotkała go podczas wizyty na wyspie Nuka
Hiva, zaowocowały powieścią, która swoją popularność zawdzięczała głównie
niezrozumieniu.
Każdy, kto zna
późniejszego Melville’a wie, że jego książki należy czytać między wierszami. U
autora „Moby Dicka” każda postać, każdy gest i wypowiadane słowo może kryć za
sobą dodatkowe znaczenie. Czytając „Taipi” moją uwagę zwróciła przede wszystkim
możliwość interpretacji wyspy Nuka Hiva jako swoistego Edenu. Szczęśliwi
ludzie, brak trosk, święte drzewo – te wszystkie elementy układają mi się w
obraz Raju przedstawiony w Biblii. Poszlak jest zresztą więcej. W opisie
przeprawy Tomma i Toby’ego przez góry i wąwozy padają słowa o rajskich ogrodach
doliny Taipi. A kogo spotykają bohaterowie najpierw? Chłopca i dziewczynkę,
którzy są zupełnie nadzy z wyjątkiem niewielkiej przepaski z kory. Tylko jeśli
napotkane dzieci są odwzorowaniem Adama i Ewy, kim jest para nowoprzybyłych? Tu
znowu mogę wesprzeć się cytatem, który mówi, że przyjaciele muszą „czołgać się
i pełzać na podobieństwo pary wężów”. Czy Tommo jest zatem tym złym, który ma
wejść w nową społeczność i zarażać ją błędami rozwiniętych cywilizacji? Dużo pytań, mnóstwo poszlak i niedopowiedzeń.
„Taipi” może
być także rozpatrywane jako zestawienie dwóch światów. Tommo przybywa z
Ameryki, gdzie doświadczył rozwoju, pogoni za pieniędzmi, edukacji.
Rzeczywistość Taipisów pozbawiona jest tego typu trosk i uciech. Żyjąc
spokojnie skupiają się przede wszystkim na drugim człowieku i relacjach, za nic
mając władzę i chęć zysku. Zamieszczony w książce opis odkrycia w Gajach Tabu
bezładnych szczątków ludzkiego szkieletu o kościach jeszcze wilgotnych, swego czasu
wywołał nie lada sensację u recenzentów i czytelników. Wątek ten nadał
Melville’owi łatkę człowieka żyjącego wśród kanibali. Takie odczytanie mógł
zaproponować tylko człowiek oddalony od ludowych wierzeń. Szukanie sensacyjnych
wizji ludożerstwa, rozumianego jako czynność o charakterze kulinarnym najlepiej
pokazuje różnice kulturowe. U Taipisów był to prawdopodobnie rytuał powtórnego
pochówku, rzecz normalna i powszechnie stosowana. Dla człowieka Zachodu ten
epizod uwidaczniał krwawą naturę ‘dzikusów’. Kanibalizm nie był jedynym wątkiem
rozpatrywanym jako sensacja i burzenie tabu. Kontrowersję
wzbudzały między innymi kwestie erotyczne oraz nieprzychylny opis działalności
misjonarzy, usiłujących nawracać tubylców.
Co chciał nam
powiedzieć Melville pisząc tę książkę? Czy jest to spowiedź człowieka z
zewnątrz, który wchodząc w nowe otoczenie zasiał ziarno grzechu? A może jest to
wyraz tęsknoty po powrocie do ‘normalnego’ życia? Może też, tak jak chcieli
niektórzy, jest to książka podróżnicza, w której autor dał upust kreatywność
jaka w nim drzemie? Nigdy się już nie dowiemy jakie były intencje. Zachęcam
jednak gorąco do lektury, bo choć nie jest to książka tak wysmakowana, głęboka
i otwarta na dyskusję jak późniejsze dzieła amerykańskiego mistrza, rzuca ona
nowe światło na jego charakter i rozwój twórczy. A przy okazji jest pięknie
wydana i opatrzona wyjątkowo trafnym posłowiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz