Recenzja "Alack Sinner tom 1: Wiek niewinności" Carlos Sampayo, Jose Muñoz

Wydawca: Mandioca

Liczba stron: 392


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Katarzyna Skórska

Premiera: 26 marca 2024 rok

Mamy tu gatunkowy hit moi drodzy. Ale zanim wyłożę dlaczego, najpierw trochę teorii. Nurt noir obecny jest w kulturze już dość długo. Korzystali z niego twórcy filmowi, ale także pisarze. Jego cechami charakterystycznymi są z pewnością pesymizm w kreacji świata i bohaterów, sceptycyzm wobec nakreślonych sytuacji społecznych i totalny brak wiary w moralny porządek świata. W czarno-białym świecie noir przeplatają się zbrodnie, korupcja, zemsta, nostalgia, zachwianie relacji międzyludzkich czy ból towarzyszący egzystencji. Rzeczywistość jest chaotyczna, duszna i ciemna jak nowojorskie zaułki.

W centrum osadzony jest zazwyczaj on – detektyw. Nie powinno nas dziwić, jeśli okaże się, że ma on policyjną przeszłość, a aktualnie nie pała do byłych przełożonych sympatią. Nie może narzekać na brak pracy, wszak wielkomiejska egzystencja pełna jest zawiści i marginalnych sytuacji. Niestety los ciągle wystawia go na próby. To nie ten rodzaj pracy, w którym możemy włożyć klienta do określonej szufladki i działać zgodnie z harmonogramem. Detektyw musi mierzyć się z powikłanymi scenariuszami, w których bohaterowie okazują się kimś zupełnie innym, niż się początkowo wydawało. Zwroty akcji, niespodzianki, magia? To wszystko atrybuty, które mają utrzymać widza/czytelnika w napięciu. Nie mogę one jednak przysłaniać tego, co jest równie ważne jak zaskoczenie i tajemnica – otoczenia oraz wewnętrznej walki głównego bohatera.

Trudno bowiem pozostać w pełni zrównoważonym, gdy na co dzień obcuje się z takim nagromadzeniem zła. Świat detektywa zasiedlają egoiści, osoby, które chcą czerpać niekończące się korzyści. Właśnie dlatego jego klientem może zostać milioner, chcący odciągnąć tą umową uwagę od próby wyłudzenia ubezpieczenia. Albo kobieta, która kilka tygodni później doprowadzi do śmierci swojej rodziny, by całym spadkiem cieszyć się z wpływowym kochankiem. Detektyw jest, lub staje się na naszych oczach kimś cynicznym, pozbawionym złudzeń, wielokrotnie nie stroniącym od alkoholu czy osób płci przeciwnej. Nie boi się podejmować trudnych decyzji i używać kontrowersyjnych metod. Jest niepopularny politycznie, przez co nas odtrąca, ale także każe zastanowić się nad praprzyczynami takiego stanu rzeczy.

Tak to wygląda w teorii. Twórcy przez lata funkcjonowania gatunku wielokrotnie łamali te schematy. Czasami udawało się lepiej, innym razem wychodziła z tego klapa. W przypadku komiksu duetu José Antonio Muñoz i Carlos Sampayo, udało się wyjść z tego obronną ręką. Alack Sinner rozpoczyna się tak, jak to wyżej omówiłem. Żadnych niespodzianek. Kilka opowieści prowadzonych jest zgodnie z kanonem, co sympatyków gatunków na pewno ucieszy (mnie cieszyło!). Później zaczyna się robić jednak trochę inaczej. Tom przekształca się ze skomplikowanych fabuł na rzecz czegoś jeszcze bardziej zapadającego w pamięć. Zaczynamy zwracać uwagę na drobne niuanse i scenariusze coraz silniej eksponujące tematy polityczne, rasowe i psychologiczne. Grafika zmienia perspektywę z filmowego kadrowania, na rzecz groteskowych i dziwacznych oblicz życia miejskiego. Mistrzowskie wykorzystanie czerni przez Muñoza rzeźbi kanciaste figury, tworząc nieoczekiwane, dynamiczne kompozycje. Śmiem twierdzić, że nawet najprostsze obrazy mają w sobie skrytą inteligencję, dzięki czemu udaje się wznieść te historie na poziom, który osiągnęło niewielu innych twórców. Podoba mi się myślenie całymi stronami, stosowanie różnorodnych układów paneli, a nawet zmiany w obrębie czcionki. To też element budowania nastroju opowieści.

Rewelacyjna jest już pierwsza opowieść. Alack Sinner siedzi w barze i opowiada swoją drogę od zdemoralizowanego policjanta do prywatnego detektywa. Po etapie noir przychodzi czas na wewnętrzny monolog, prywatne historie, w których bohater stara się ratować swoje kobiety przed różnymi formami opresji. Jest też ostatnia narracja, której akcja skupia się już na czasach terroryzmu. Mamy więc silnie zarysowany wątek korupcji władzy, niesprawiedliwości ekonomicznej, dyskryminacji rasowej i nie tylko.

A to nie wszystko co oferuje nam „Alack Sinner tom 1: Wiek niewinności”, bo można tam odnaleźć nieoczywiste odwołania do innych dzieł popkultury (tu jeden kadr wygląda jakby wyjęty z „Easy Ridera”, tam widzę „Taksówkarza”, jeszcze w innym miejscu jest Starman), niesamowity klimat i oczywiście zabawy z czytelnikiem. Ten solidny tom to jak dla mnie prawdziwa perła komiksu, która nie bez kozery stała się klasykiem gatunku i zainspirowała Franka Millera do stworzenia „Sin City”.

Recenzja "Gergia" Mateusz Parkasiewicz

Wydawca: Fundacja Duży Format

Liczba stron: 130


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Premiera: kwiecień 2024 rok

W tym roku w konkursie na Książkę Literacką „Nowy Dokument Tekstowy” w kategorii epika wyróżniono powieść „Georgia” Mateusza Parkasiewicza. I jest to, w mojej opinii, jednak bardziej rozczarowanie, niż zachwyt. Szczególnie w zestawieniu ze zwycięzcami sprzed roku i dwóch – odpowiednio „Grisaille o zwykłym osiedlu” Justyny Hankus oraz „Truciznami” Piotra Dardzińskiego. Książkami, które pamiętam, i do których wracam.

„Georgia” jest debiutem. Mateusz Parkasiewicz, to jak podpowiada okładka, prozaik i publicysta urodzony w 1998 roku. W swojej książce oddaje głos osobom z marginesu. Ich ‘bezsensowne’ losy zapętlone wokół wynajętego lokum w hostelu w Tbilisi, mimo różnic kulturowych i doświadczeń, zupełnie nieoczekiwanie wystukują wspólny rytm pozwalający zasmakować egzystencji zmierzającej ku wolności. Widać że autor, niczym amerykański Genet, próbował wydrenować z tego szemranego półświatka poezję pokrytą warstwą kurzu i zapomnienia. Ta sztuka jednak nie do końca się udała.

Warto docenić odejście od sądów moralnych. Każda z postaci ma swoje wady i rysy w życiorysie. Części z nich pewnie nie chcielibyśmy zaprosić do swojego domu na imprezę. A jednak w oczach Parkasiewicza stali się kimś wyjątkowym w swojej bylejakości. Outsiderami, którzy świadomie uciekli od świata pędzącego donikąd. Osobami odważnymi, zrywającymi z korporacyjnym ładem, na rzecz próby naprostowania swoich biografii. Wizja życia sięgającego wzrokiem poza horyzont, zderza się w ten sposób z portretem błądzącej, niepewnej jednostki.

„Georgia” jest więc w jakimś sensie próbą narysowania rzeczywistości uciekającej: od zobowiązań, monotonii, życia w kajdanach. Chęcią uchwycenia istoty życia i wartości jaką niosą relacje międzyludzkie, także te damsko-męskie. W uwiarygodnieniu takiego punktu widzenia pomóc miał język, momentami mocno poetyzowany, zderzenie ciasnoty hostelowego pokoju z otwartymi przestrzeniami, a wreszcie także minimalistyczna fabuła, w której pozornie dzieje się bardzo niewiele. Tylko, że w moim mniemaniu to jednak za mało, a coś co ma być ‘generacyjną mikropowieścią’, jest po prostu jedną z wielu narracji poruszającej podobny temat. I co dla mnie najważniejsze, na tym tle nijak się nie wyróżnia.

„Georgia” wygląda trochę jak książka spisana na gorąco po przeżyciu przygody życia. Jakby autor, pracujący wcześniej w korporacji, postanowił zerwać z nią, wyjechać do Gruzji i tam odkrywać świat na nowo. Powieść jest zapisem słodko-gorzkich refleksji, które układają się w pochwałę trwania bez ograniczeń, bez miejsca zamieszkania czy kajdan narzucanych przez pracodawców. Tyle tylko, że zabrakło tu jednak środków, które mogłyby dać z tej książki coś więcej czytelnikowi.

Dwadzieścia kilka lat skończyłem już dość dawno, ułożyłem swoje życie tak jak chciałem i podobne rozterki uznaję tylko za dobry fundament dla książki. A samymi fundamentami trudno się zachwycać, szczególnie jak do wyboru ma się tysiące innych powieści do czytania. Brutalność? Metafizyka? Czarny humor? Groteska? Wybór jest naprawdę duży i jeśli  Mateusz Parkasiewicz chce dotrzeć też do takiego człowieka jak ja, który zasadniczo nie szuka ucieczki, musi zastanowić się nad wyróżnikiem. Bo pisać potrafi, to na pewno. Tylko że takie tworzenie, to jednak jest w mojej ocenie skazanie się na niezauważenie. Może warto sprawdzić, jak robił to na przykład Denis Johnson. ‘Wincyj mięcha’ jakby to powiedziała moja nauczycielka polskiego z liceum.