Wydawca: Muza
Liczba stron: 2114
Oprawa: twarda
Premiera: 2002 r.
„Opowieść
rozbitka” to napisana w pierwszej osobie relacja z dziesięciu dni,
spędzonych przez Luisa Alejandro Velasco na tratwie, bez jedzenia i wody
pitnej, w palącym słońcu, okrążonym przez drapieżne ryby. Velasco był jedynym
marynarzem z załogi niszczyciela „Caldas”, który uszedł z życiem z tragedii,
jaką było zatonięcie statku, zatonięcie wcale nie przypadkowe, bo spowodowane załadowaniem niezgodnie z regulaminem różnego rodzaju
sprzętem gospodarstwa domowego, który był przewożony do Kolumbii nielegalnie.
Cała historia miała zatem drugie, polityczne dno, być może dlatego starano się
całą akcję zgrabnie zatuszować. O tej historii, jak i wielu podobnych pewnie
nikt już by dzisiaj nie mówił, gdyby nie nazwisko Marqueza, który sygnował tę
opowieść swoim nazwiskiem, wszystkie honoraria z niej przekazując faktycznemu
autorowi.
„Opowieść
rozbitka” jest na pewno historią o męskiej samotności i takim rodzaju
wyobcowania, na które próżno szukać lekarstwa w normalnym życiu. Bohater
reportażu podczas swojej podróży doświadczał różnych stanów boleści, od tej
czysto fizycznej, przez głód, aż po zwątpienie i wreszcie beznadzieję. Ta krótka
książka rozpina dość przerażający pomost między czynnościami, które w
rozpaczliwy sposób próbują przezwyciężyć potrzeby biologiczne, a wszystkim tym,
co rozumiemy pod pojęciem cywilizacji. Velasco stara się oddać słowami
to zanurzenie w naturalistycznie pojmowanym bycie, tylko czy jest to do końca
możliwe? Czy każdy z nas jest w stanie choć w małym stopniu pojąć konsekwencje
utraty domu, rodziny, jedzenia, nadziei?
Reportaż sygnowany nazwiskiem Marqueza jest jak
zwierciadło, od którego odbijają się emocje, a te z kolei rodzą opowieści – o
samotności, namiętności, przemijaniu, lęku przed naturą. Są to zdarzenia często
niezwykle osobiste, momentami nawet intymne, jednak pozbawione nadmiernej
emfazy i patosu. „Opowieść rozbitka”
to powieść inicjacyjna, w której rozgrywające się zdarzenia stanowią tło dla
intrygująco opisanego „pejzażu duszy” kolumbijskiego żeglarza. To książka pełna
nostalgii nad upływem czasu, który zatrzymać można tylko w myślach. To swoiste
studium zawieszenia między tym co banalne i surowe, a tym co wzniosłe i filozoficzne.
Chociaż fabuła obfituje w zdarzenia i emocje, jak chociażby otaczające stado rekinów czy konsumpcja
surowej ryby, chociaż występują w tej książce elementy dynamiki otaczającego
świata, kroczymy przez ten morski pejzaż powoli, bez pośpiechu. I może właśnie dzięki
temu zwracamy uwagę na wszystko to, czego nie dostrzegamy w codziennym
pośpiechu.
To proza,
która zmusza do refleksji, smutna, ale nie werterowska, statyczna, lecz nie męcząca,
pełna napięcia, a jednak wieńcząca się ciszą – dosłowną i metaforyczną. To mała
sztuka o szukaniu kotwic w otaczającym świecie, o przedmiotach i relacjach,
których brak uniemożliwia nam poprawne samookreślenie. Jej niewątpliwą zaletą
jest egzotyka, ukazania świata bliskiego snu, uchwycenie tego nienazwanego
momentu wyjścia poza siebie ku trwaniu. Można ją odczytywać na wielu
płaszczyznach, dla mnie myślą przewodnia jest zrozumienie bezsensu codziennej
gonitwy, która w obliczu potęgi natury nie oznacza nic. Pozostaje podziw dla Luisa
Alejandro Velasco, dla jego chęci życia i poświęcania. Słowa uznania należą się
też Marquezowi, bo choć opowieść żeglarza pozbawiona jest poetyckiej finezji
czy literackiego kunsztu, stanowi wartościową relację, która zadziwia i pobudza
zmysły do dzisiaj.