Recenzja "Opowiadania najlepsze" Phillip K. Dick

Wydawca: Rebis

Liczba stron: 536


Oprawa: zintegrowana

Tłumaczenie: Jan Karłowski, Janusz Szczepański, Tomasz Oljasz

Premiera: 12 października 2021

Phillip Dick przyszedł na świat 16 grudnia 1928 roku w Chicago. Choć od początku swojej literackiej kariery związany był z deprecjonowaną przez krytyków literaturą science-fiction, to dziś, prawie 40 lat po jego śmierci uchodzi za twórcę kultowego, stawianego w jednym szeregu z Huxleyem, Vonnegut czy braćmi Strugackimi. Jest jednym z tych pisarzy, którego chwalono praktycznie z każdej strony. Ciepłe słowa mieli i mają dla jego twórczości nawet czytelnicy na co dzień ignorujący literacką fantastykę. Wrażenie robi także spuścizna, jaką pozostawił po sobie autor „Ubika”. Ponad 40 powieści i 200 opowiadań to dorobek, jaki zazwyczaj przypada na kilku twórców.

W tym miejscu warto zastanowić się czym tak naprawdę wyróżnia się pisarstwo Dicka. „Opowiadania najlepsze” dobrze eksponują cechy tej literatury – momentami zabawnej, lekkiej, życiowej, zawsze z lekceważącym stosunkiem do tradycyjnej fantastyki. Wszystkie wybudowane maszyny czy ożywione roboty są tak naprawdę przebranymi ludźmi. Użycie ich w tekście literackim daje autorowi szanse na podjęcie refleksji na temat istoty człowieczeństwa. Nie chodzi więc o zdynamizowanie akcji, poruszenie wyobraźni czytelnika, zbudowanie charakterów i istot doskonałych. Nie to jest celem amerykańskiego pisarza, ale następstwa zaistnienia tych okoliczności.

Dobrze tę kwestię pokazuje opowiadanie „Wypłata”, wcześniej znane jako „Zapłata”. Jego bohaterem jest niejaki Jennings, inżynier, który podjął fatalną w skutkach decyzję. Za namową Rethrick Construction przystępuje do specjalnego programu. Strategicznym punktem realizacji zadania jest wymazanie pamięci. W zamian ma otrzymać astronomiczną wypłatę. Prosta aktywność nieco się jednak komplikuje, tworząc zabawny i nieco przerażający kolaż pełen przypadków, pożądania bogactwa i miłości. Powołanie do życia urządzenia do patrzenia w przyszłość pozwala Dickowi na zadawanie bardzo trudnych pytań o szacunek dla pozornie nic nieznaczących rzeczy, które każdy z nas mija każdego dnia: drutu, kawałka biletu czy złamanego żetonu do pokera.

Poruszające jest z kolei pierwsze wydane przez Dicka opowiadanie - „Roog”. Roogami są tu śmieciarze i bezdomni, którzy co i rusz opróżniają śmietnik w jednym z gospodarstw domowych. Nic niezwykłego prawda? A jednak u autora „Ubika” to proste zdarzenie nabiera cech wręcz mistycznych. Wszystko za sprawą Borysa. Borys jest psem i to z jego perspektywy obserwujemy kolejne rabunki pojemników. Zwierzę nie jest świadome tego, że przychodzący ludzie wykonują swoje obowiązki. Chcąc ratować majątek właścicieli, piesek wyje zaciekle. Jego właściciel ignoruje jednak tę oznakę. Traktuje ją jak naturalny objaw pieskiego życia. Dick mówi o trudności we wzajemnym porozumieniu, o lojalności, ale też o strachu, który zamiast zwalczany, jest całkowicie lekceważony.

To tylko dwa z kilkunastu przykładów różnorodnych nowel zebranych w tomie „Opowiadania najlepsze”. Każde stoi na bardzo wysokim poziomie. Czytelnicy znajdą tu przykłady innych, ważnych dla pisarza wątków – ot chociażby tematyki religijnej, politycznej czy Zimnej Wojny. Zwraca uwagę wszechstronność prowadzenia narracji, umiejętność budowania napięcia i wreszcie niezmącona wiara w człowieka. Niezależnie czy czytamy o eksperymentach z tworzeniem organicznych robotów, czy o użyciu broni jądrowej, zawsze czujemy, że ta fantastyczna otoczka prowadzi do czegoś większego i ważniejszego. Nawet jeśli w pewnym momencie pałeczkę pierwszeństwa przejmują istoty złe czy brutalne, gdzieś podskórnie czujemy, że ostatecznie jest jakieś wyjście z tej sytuacji. Jeśli nie w tym, to w innym świecie. Jest to więc książka mądra, z niesamowitą wręcz liczbą pomysłów, trików i sztuczek, które od lat wybrzmiewają w nowej fantastyce i kinie. Dick jest człowiekiem, który inspirował i nadal inspiruje najlepszych.  To opowiadania, o których się nie zapomina.

Recenzja "Do ostatniego" Jérôme Félix

Wydawca: Taurus Media

Liczba stron: 68


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Jakub Syty
 
Premiera: 31 sierpień 2021

Westerny przez lata polaryzowały publiczność. Dla jednych były ponadczasowymi i wyjątkowymi widowiskami, inni uznawali je za kiczowate i schematyczne do bólu. Niewątpliwie jako gatunek przyczyniły się do budowy mitologii Stanów Zjednoczonych jako kraju dynamicznego rozwoju, walki cywilizacji z zacofaniem i praworządności. Do ostatniego” to kolejna cegiełka w wielkiej, historycznej impresji o Dzikim Zachodzie. Cegiełka, która takie odnoszę wrażenie, niewiele nowego w temacie dopowie, ale pozwoli na bardzo przyjemnie spędzoną godzinę.

Główny bohater komiksu to kowboj Russel. Podobnie jak wielu innych zarabiał na transporcie bydła z miejsca A do miejsca B. To wyjątkowo trudne i niebezpieczne zadanie. Wiązało się z wieloma niedogodnościami. Nieobecność w domu, noce pod gołym niebem, ataki rdzennych mieszkańców, dzikie zwierzęta na trasie, ekstremalne warunki pogodowe, głód i pragnienie – to tylko niektóre z wrażeń jakie pojawiały się podczas długich spędów. Chętnych jednak nie brakowało, bo też do czasu i potrzeby były duże. No właśnie, do czasu. Od 1830 roku w USA zaczęły powstawać koleje użytku publicznego, które były tańszą, szybszą i bezpieczniejszą alternatywą. Chcąc nie chcąc w tym miejscu kowboje musieli dokonać przebranżowienia. Russel wybrał życie farmera.

Równolegle z wątkiem utraty miejsca zatrudnienia Jérôme Félix kreśli relacje głównego bohatera z dwudziestoletnim, upośledzonym, przybranym synem. Bennett i Russel ruszają do Montany, gdzie docelowo mają odnaleźć harmonię z naturą. Po drodze robią sobie niewielką przerwę w Sundance, która okaże się brzemienna w skutkach. To tam młody chłopak straci życie, a zrozpaczony kowboj będzie chciał dokonać zemsty za wszelką cenę.

„Do ostatniego” to taki komiks, w którym nie znajdziemy klarownego podziału na dobrych i złych. Granica dzieląca człowieka zrównoważonego od pragnącego mordu jest naprawdę bardzo cienka. Wystarczy jedno przypadkowe zdarzenie, a ludzie zmieniają się w drapieżników. „Do ostatniego” to jeden z tym westernów, które odzierają świat Dzikiego Zachodu z jego bajkowości. Rzeczywistość jest pełna kurzu, brudu i nieprawości. Dobrze skomponowane kadry i żywe dialogi nadają całości mocno gorzkiego posmaku. Jakakolwiek ocena moralności poczynań głównych aktorów spektaklu jest praktycznie niemożliwa aż do samego końca.

Nowość od Wydawnictwa Taurus Media to jednak nie tylko angażująca historia, ale także ilustracje: do bólu realistyczne, pełne odcieni potęgujących wrażenie osaczenia, skupione na szczegółach. Piękne są chociażby te plansze, gdy w świetle ogniska widać każdą bruzdę, każdy najmniejszy grymas na twarzy protagonistów. Młody rysownik (Paul Gastine) mimo nikłego doświadczenia potrafi przy pomocy pewnej, silnej kreski oddać pełną paletę emocji, a jednocześnie nie boi się tworzyć ryzykownych rozwiązań w tle. Padający deszcz wielokrotnie już był tylko ozdobą podkreślającą wewnętrzne wzburzenie bohaterów. Tu jednak ma on przełożenie także na ulizane włosy, krople spływające po nosie czy ciążące ubranie. Te rysunki są naprawdę żywe.

Żeby nie było tak w tu procentach laurkowo, mam jeden zarzut do Jérôme Félixa. Autor postanowił historię zmieścić na 68 stronach, co skutkowało pominięciem wielu istotnych kadrów. O tym, jak trudne jest życie kowboja dowiadujemy się pobocznie. Sam moment morderstwa Bennetta czy poszukiwanie jego mordercy również zostały zamknięte na dwóch czy trzech planszach. Czasami jako czytelnik nie zdążyłem odpowiednio zadomowić się w jednej scenie, a już byłem wysyłany do innej przestrzeni i czasu. Rozumiem chęć zostawienia wielu kwestii i dialogów niedopowiedzianymi, niemniej epickość i więź z bohaterami jest równie ważna, o ile nie ważniejsza dla percepcji dzieła. Pomijając jednak ten zarzut „Do dzieła” powinien być obowiązkową lekturą dla każdego fana komiksowych westernów. Nie jest to kolejna schematyczna narracja o walce dobra ze złem. Félix stawia na wiele odcieni szarości, dzięki czemu wygrywa najważniejsza bitwę – zyskuje uwagę czytelnika.

Recenzja "Wiwat małżeństwo" Sakunosuke Oda

Wydawca: Tajfuny

Liczba stron: 88


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Agnieszka Stojek
 
Premiera: 11 sierpień 2021

Sakunosuke Oda był japońskim pisarzem, żyjącym i działającym na początku XX wieku w Osace. Powszechnie przypisuje się go do nieformalnej grupy dekadenckiej Buraiha, w ramach której razem z Osamu Dazaiem oraz Ango Sakeguchim miał pisywać dzieła łamiące powszechnie obowiązujące kanony piękna i obyczajowości. Wspomnianych autorów z pewnością sporo łączyło – żyli krótko, lubili spędzać czas w barach i używać narkotyków, nie stronili od częstych i namiętnych związków. Jeśli jednak przyjrzeć się temu co pisali, łatwo dostrzec znaczące różnice. Dazai bywał różnorodny i najchętniej poruszał temat nieprzystosowania jednostki do rzeczywistości. Sakaguchi cenił sobie chaos i stanowczo przeciwstawiał się wywyższaniu rodzimej kultury. Oda z kolei w centrum swojej noweli ustawia małżeństwo rzucone w wir rozrywkowego życia w Osace.

Sakunosuke Oda w 1939 roku otrzymał nominację do nagrody Akutagawy. W ostatecznym rozrachunku musiał uznać wyższość dziś zupełnie zapomnianego Kōtarō Samukawa. Niezrażony tym rok później napisał niewielką nowelę „Wiwat małżeństwo”, której tytuł zaczerpnął od nazwy sklepu ze słodyczami. W swojej książce przygląda się życiu pewnej pary. Ich związek, choć nigdy ostatecznie nie został usankcjonowany, przetrwał pomimo uporczywego marnotrawstwa, rozpusty i niedotrzymanych obietnic błądzącego mężczyzny. Ryūkichi nie pasuje do tradycyjnego modelu męża. Nie jest uparty, szczery, zaradny czy pewny siebie. Gdy spotyka młodą kobietę bez skrupułów porzuca chorą żonę i nastoletnią córkę. Podobnie czyni z zatrudnieniem. Chwilowe problemy, zmęczenie tudzież znudzenie sprzedażą warzyw, kawiarnią czy dowolnym innym biznesem kończy się ucieczką w lenistwo i rozpustę. Zamiast troszczyć się o bliskich wydaje ciężko zarobione pieniądze przez partnerkę i ciągle kombinuje, jak otrzymać spadek po zmarłym ojcu.

Ryūkichi jest antybohaterem, rozpieszczonym dzieckiem z bogatej rodziny. Trudno się z nim identyfikować, rozumieć pobudki jego działania. Podobnie nie sposób rozgryźć motywacji Choko. Ta pochodząca z robotniczej dzielnicy kobieta, w przeszłości zarabiała na życie jako gejsza. Teraz mimo wciąż istniejących marzeń całkowicie poddaje się urokowi Ryūkichiego. Doznaje licznych krzywd, co krok traci złudzenia, wiedzie życie na krawędzi ubóstwa. A mimo to dalej pozostaje wierna. Istnieje pewna uniwersalność w narracji o prostytutce ze złotym sercem i synu marnotrawnym. Można ją zaprezentować zarówno jako dramat, jak i komedię. Przykładem tego drugiego jest chociażby film „Słodka Irma” w reżyserii Billy'ego Wildera. „Wiwat małżeństwo” ma w sobie jednak więcej z mrocznej atmosfery. Desperacja głównych bohaterów sprawia, że śledząc losy pary wcale nie jest nam do śmiechu.

„Wiwat małżeństwo” to przykład beletrystyki, która może irytować, ale także subtelnie zachwycać. Sakunosuke Oda jest pisarzem prowadzącym czytelnika po labiryncie duszy swoich bohaterów. Z pozornie wyeksploatowanego tematu jakim jest miłość, japoński pisarz potrafi skomponować intrygującą i niedopowiedzianą prozę. Dużo to plastycznie opisanych miejsc i zdarzeń, sporo też celnych refleksji na temat ludzkiej natury. Oda bardzo zgrabnie porusza się po wątkach. Większość z nich celowo porzuca niejako nakazując czytelnikowi samemu dopowiedzieć ciąg dalszy. W ten sposób z prostej i krótkiej prozy, powstaje swoisty wstęp do dalszej dyskusji i domysłów. „Wiwat małżeństwo” to jednak przede wszystkim hołd złożony miłości. Tej prawdziwej, niezależnej od wszystkiego.