PODSUMOWANIE LITERACKIE 2017 ROKU

Książki przeczytane w 2017 roku
  1. "Syn" - Phillip Meyer - 8/10
  2. "Ślady" - Jakub Małecki - 7/10
  3. "Frankenstein" - Mary Shelley - 7/10
  4. "Akira Kurosawa" - Alicja Helman - 4/10
  5. "Szkice piórkiem" - Andrzej Bobkowski - 6/10
  6. "Martwe dusze" - Mikołaj Gogol - 8/10
  7. "Cynkowi chłopcy" - Swietłana Aleksijewicz - 8/10 - Nobel
  8. "Szarańcza" - Gabriel Garcia Marquez - 6/10 - Nobel
  9. "Lady Day śpiewa bluesa" - Billie Holiday - 7/10 
  10. "Alef" - Jorge Luis Borges - ?
  11. "Bukareszt. Kurz i krew" - Małgorzata Rejmer - 6/10
  12. "Niewiedza" - Milan Kundera - 8/10
  13. "Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej" - Barbara Demick - 8/10
  14. "451° Fahrenheita" - Ray Bradbury - 8/10
  15. "Odpływ" -
  16. Historia oblężenia Lizbony" - Jose Saramago - 7/10 - Nobel
  17. Tunel" - Ernesto Sabato - 7/10
  18. "Lolek" - Adam Wajrak - 8/10
  19. "Echo słońca" - Waldemar Bawołek - 7/10
  20. "Rękopis znaleziony w Saragossie" - Jan Potocki - 10/10
  21. "Córka bajarza" - Monika Radzikowska - 5/10
  22. "Głośniej niż śnieg" - Stefan Hertmans - 3/10
  23. "Kubuś Fatalista i jego pan" - Denis Diderot - 7/10
  24. "Agonia dźwięków" - Jaume Cabre - 7/10
  25. "Kubuś i jego Pan" - Milan Kundera - 7/10
  26. "Dwanaście srok za ogon" - Stanisław Łubieński - 5/10
  27. "Dunkierka. Sukces operacji „Dynamo” - Edward Chatterton - 3/10
  28. "Zeszyty don Rigoberta" - Mario Vargas Llosa - 7/10 -Nobel
  29. "Wchodzi koń do baru" - Dawid Grosman - 9/10 - Man International Booker Prize
  30. "Kolej podziemna. Czarna krew Ameryki" - Colson Whitehead - 7/10 - Pulitzer
  31. "Problem trzech ciał" - Cixin Liu - 7/10
  32. "My" - Eugeniusz Zamiatin - 5/10
  33. "Zawód: powieściopisarz" - Haruki Murakami - 5/10
  34. "Władca much" - William Golding - 8/10
  35. "Utracony dar słonej krwi" - Alistair MacLeod - 8/10
  36. "Rdza" - Jakub Małecki - 7/10
  37. "Tylko Lola" - Jarosław Kamiński - 6/10
  38. "Kaprysik. Damskie historie" - Mariusz Szczygieł - 4/10
  39. "Pod śniegiem" - Petra Soukupova - 8/10
  40. "Świat dla ciebie zrobiłem" - Zośka Papużanka - 6/10
  41. "Ciemny las" - Cixin Liu - 7/10
  42. "Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji" - Witold Szabłowski - 5/10
  43. "Molloy" - Samuel Beckett - 7/10 - Nobel
  44. "Kochanie, zabiłam nasze koty" - Dorota Masłowska - 7/10
  45. "Czarna" - Wojciech Kuczok - 7/10
  46. "Ścieżki północy" - Richard Flanagan - 7/10 - Nagroda Bookera
Liczba przeczytanych książek: 70
Średnia ocen: 7,58
Najlepsza książka: "Rękopis znaleziony w Saragossie" - Jan Potocki
Najgorsza książka: "Głośniej niż śnieg" - Stefan Hertmans
Odkrycie roku: "Wchodzi koń do baru" - Dawid Grosman
Największe rozczarowanie:"My" - Eugeniusz Zamiatin
Najlepsza książka wydana w Polsce w 2017 roku, przeczytana w 2017 roku: "Utracony dar słonej krwi" - Alistair MacLeod
Najbardziej zapadająca scena w książce: upadek ze statku

10 Najlepszych książek przeczytanych przeze mnie w 2017 roku

 
 







Recenzja "Ścieżki północy" Richard Flanagan



Wydawca: Wydawnictwo Literackie

Liczba stron: 476

Oprawa: twarda

Premiera: 7 października 2015 r.

Richard Flanagan to australijski pisarz, potomek irlandzkich zesłańców. Jego najsłynniejszą i uchodzącą za najlepszą powieścią jest „Williama Goulda księga ryb”, ale to właśnie za „Ścieżki Północy” otrzymał najbardziej prestiżową literacką nagrodę w swoim dorobku – Man Booker Prize.
Akcja książki rozgrywa się podczas II wojny światowej. Główny bohater Dorrigo Evans dostaje się do obozu, gdzie pełni rolę chirurga wojskowego. Wraz z innymi więźniami pracuje przy budowie Kolei Śmierci, czyli liczącej blisko 428 kilometrów trasy kolejowej przecinającej tereny dzisiejszej Tajlandii oraz Birmy (zobrazowano ją doskonale w słynnym filmie
"Most na rzece Kwai"). Przy jej tworzeniu w 1943 roku zaangażowanych było ponad 250 tysięcy osób, z czego śmierć poniosło około 100 tysięcy jednostek. Więźniowie nie mieli podstawowych maszyn i narzędzi, a o skali tragedii najlepiej niech świadczy fakt, że umierali przeważnie Ci, których obuwie nie wytrzymało. Chodzenie na boso prawie zawsze kończyło się zakażeniem i późniejszą śmiercią. 



„Ścieżki Północy” są próbą opowiedzenia historii osób, które doświadczyły tej tragedii. Śmierć ma u Flanagana wiele postaci. Autor doskonale łączy naturalizm z subtelnością, gdy opowiada o ratowaniu resztek człowieczeństwa pośród bólu i upokorzenia. Szczególnie bolesna wydaje się scena katowania niewinnego więźnia, której biernie przygląda się prawie pół tysiąca osób. W tej jednej scenie, autor najdobitniej zobrazował nam to nieznośne uczucie bezosobowości, swoistej alienacji i oddalenia, jakie towarzyszy nam podczas lektury. Bo też w „Ścieżkach północy” nie tylko treść jest trudna, ale również forma.
Dzieło Flanagana to także dramat polityczny, oparty na różnicach w światopoglądzie myśli wschodniej i zachodniej. Jest to także relacja o tęsknocie, poszukiwaniu siebie i miłości, chodź należy oddać otwarcie, że wątek miłosny schodzi tu na dalszy plan.



Dorrigo Evans przeżył piekło, podczas którego z pomocą przychodziła mu pamięć o chwilach radości – beztroskich czasach dzieciństwa, poznaniu piękna literatury czy spotkaniu kobiety jego życia. Do dalszego wstawania motywowało go także jego powołanie. Dorrigo lubił ratować innych i traktował to powołanie bardzo poważnie. Czasy wojny były dla niego wyjątkową próbą, która jednak nie pomogła mu przygotować się na to wszystko, co dopadło go później. To po powrocie do domu zaczęła się dla niego prawdziwa Golgota, to tam poczuł swoją nieopisaną pustkę w tym wielkim światowym istnieniu, kiedy ocalony z piekła, jako bohater wojenny miotał się w codziennym życiu.
Bo też autor nie chciał nam przedstawić kolejnej pozycji wojennej, wypełnionej anonimowymi trupami i statystykami. Jego zamierzenie sięga zdecydowanie dalej. Historia Dorrigo nosi silne znamiona uniwersalności. Narracja została poprowadzona w sposób oddający naszą ludzką naturę, która nawet podczas momentów największych prób, szuka czegoś ulotnego, co dawno już minęło, albo co może nigdy się nie wydarzy. I tak jak nasze życie jest ciągłym pasmem oderwania myśli od rzeczywistości, tak i losy Dorriga pokazują, że dążenie do czegokolwiek wcale nie musi być zwieńczone spełnieniem, nawet gdy to marzenie stanie się realne.
"Ścieżki Północy" są więc opowieścią o tym, jak deformujemy rzeczywistość wokół i jak bardzo bezbronni jesteśmy wobec samych siebie. Jest to jedna z ciekawszych pozycji traktujących o wieloaspektowym okrucieństwie wojny, a także jej wpływie na osobistą percepcję rzeczywistości. To wyprawa na samo dno jądra własnej duszy, wystawionej na okrucieństwo świata.



Flanagan pisząc swoją książkę, opierał się na relacjach własnego ojca z pobytu w obozie. To on nakreślił mu tło, które później tak wiarygodnie oddał w tekście. Zwracanie uwagi na małe szczegóły, jak smak kuleczek zjełczałego ryżu czy smród wydobywający się z kości, nadają tej historii nie tylko wymiaru tragicznego, ale przede wszystkim rzetelnego. Warto też zwrócić uwagę, że wątek miłosny opisany w książce, został zaczerpnięty z życia kolegi jego ojca z obozu. 



Nie jest to powieść łatwa. Narracja jest rwana, montaż opowieści czasami wydaje się niedopracowany, brak wystarczającego skupienia może zakończyć się łatwym zgubieniem wątku i utratą tej niewidzialnej nici drugiego dna. Jeśli jednak lubimy opowieści toczące się wewnątrz człowieka, nie boimy się trudnych tematów i jesteśmy otwarci na autorefleksję, warto tę książkę znać, bo chodź nie jest to arcydzieło, na pewno może uchodzić za powieść co najmniej bardzo dobrą.


Ocena:

Recenzja "Molloy" Samual Beckett



Wydawca: Wydawnictwo Literackie

Liczba stron: 189

Oprawa: miękka

Premiera: 10 maja 1983 r. 

„Molloy” napisany został w 1951 roku, jest więc to jedna z pierwszych książek autora. Nie jest to dramat, z czego słynie Beckett, ale nowela, której bohaterem jest…no właśnie. Aby właściwie podejść do recenzji tej książki należałoby bliżej przyjrzeć się pojęciu bohatera Becketta.
Beckettowski bohater nie posiada przeszłości, z wyjątkiem faktu, że przyszedł na świat, ma więc matkę, a przynajmniej wspomnienie o niej. Konsekwencją powyższego jest fakt, że nie należy on do żadnej grupy społecznej, którą można by zidentyfikować. Nie jest zatrudniony, nie mówi też o bezrobociu i nie posiada kwalifikacji. Nie ma też źródeł utrzymania, z wyjątkiem jałmużny. Bohater Becketta to mężczyzna pesymistyczny. Nie ma takiej ogólnie uznawanej wartości, czy będzie to honor, godność czy ambicja, której – nauczony własnym, często bolesnym doświadczeniem – nie zdołałby wyszydzić czy zlekceważyć. Jest to człowiek stojący w totalnej opozycji do współczesności - wszelka własność, wszelki autorytet, wszelka władza, są mu równie obce, jak on jest obcy im. Uważa, że oświata, nauka czy filozofia to wielkie oszustwo. Doświadczenie miłości erotycznej jest u niego ograniczone, w równej mierze dlatego, że nie ma pojęcia, czego oczekuje się od niego w takim związku, jak i z powodu własnej ułomności w tym aspekcie. Bohater Becketta to samotnik, patrzący na innych ze strachem, nienawiścią, niecierpliwością lub wzgardą. Nie wierzy on w ideę braterstwa, odrzuca kwestię równości, skwapliwie zapewniając, że sam jest pod każdym względem gorszy od innych.


Bohater Becketta ma swój świat i to nie tylko ten wewnętrzny. Autor z premedytacją tworzy rzeczywistość ograniczoną, bez błysków, chwały, szczegółów czy uczuć. Przez zredukowanie elementu środowiskowego w opisach swych bohaterów, irlandzkiemu autorowi udało się uczynić z nich naszych współbraci w bardziej błyskotliwy sposób, niż gdyby miał oddać się dokładnym opisom rzeczywistej egzystencji kloszardów i kalekich starców, o których zwykł pisać. Wszyscy musimy jeść, mieć dach nad głową, zaspokajać potrzeby biologiczne, spać i kochać się według własnego formatu, który rzadko pokrywa się z formatem demonstrowanym przez „prawdziwych mężczyzn” czy namiętne amantki innego rodzaju literatury. Właśnie dlatego, że postaci Becketta nie stosują się do specyficznych wymagań powieści realizmu socjologicznego, mają szansę osiągnąć niemożliwy w innej sytuacji stopień uniwersalności. Dzięki tej redukcji, udało się Beckettowi oddać jakże wiele z rzeczywistej sytuacji ludzkiej, a ponadto ukazać bez ogródek całą okropność związanych z nią, być może nieodzownych iluzji ludzkich.


Molloy, bohater recenzowanej książki, podobnie jak inni bohaterowie Becketta, jest typem samotnika, człowieka gardzącego wszystkim, czym gardzić można. Jest to jednostka wyznająca zasadę wiecznej pokuty, która wiąże się oczywiście z przekonaniem, że samo bycie jest już swego rodzaju występkiem, przekonaniem, w którym utwierdzała Becketta filozofia Schopenhauera. Molloy, czy też ojciec z drugiej części noweli, to ludzie prości w swej złożoności, albo osoby złożone w swej prostocie. Podobnie jak autora książki, interesuje ich sedno naszego życia, dlatego odrzucają wszystko, co tym sensem nie jest.
Becketta nie czyta się łatwo. Jego rzeczywistość jest sztuczna, pesymistyczna, statyczna, a przy tym, a może dzięki temu uwidacznia to, co gołym okiem jest niedostrzegalne. Czytanie „Molloya” jest jak spacer po swojej duszy, pełen czarnego humoru i smutku. Zaprawdę osobliwym paradoksem literatury jest fakt, że do prawdy łatwiej chyba jest dotrzeć wytwarzając fikcję, niż w jakikolwiek inny sposób.

Ocena:

Recenzja "Zabójca z miasta moreli" Witold Szabłowski




Wydawca: Czarne

Liczba stron: 208

Oprawa: miękka

Premiera: 1 września 2010 r.


„Zabójca z miasta moreli” to wydany już ponad 7 lat temu reportaż o Turcji. Witold Szabłowski to człowiek, który jak niewielu Polaków nadawał się do poruszenia tego tematu. Studiował politologię w Stambule, a jako stażysta telewizji CNN Türk zjeździł całą Turcję. Poznał ją więc od podszewki, zarówno w warstwie politycznej, kulturowej, gospodarczej, jak i społecznej.
W książce odnaleźć możemy dwanaście dłuższych oraz kilka krótszych form pełniących rolę wstępu i zakończenia. Przekrój tematów jest naprawdę imponujący: przywołanie postaci twórcy Republiki Tureckiej - Mustafy Kemala Atatürka , literackiego noblisty Orhana Pamuka, prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana, poszukiwania polskich śladów w historii Turcji, skupienie się na poglądach tureckich konserwatystów i liberałów na seksualność, losy rodziny niedoszłego mordercy Jana Pawła II - Alego Agcy, historię producenta butów rzuconych dawniej w stronę Busha i wiele innych. Zaczyna się w sumie dość niewinnie. Pierwsze strony książki to mapa oraz kilka wskazówek dotyczących czytelnictwa nazw. Później przechodzimy do kultury, do pisarza tyleż egzotycznego, co swojskiego bo z korzeniami polskimi. To delikatne wprowadzenie do tureckiej egzotyki, pełnej ekspresji i wielobarwności. Już wtedy, gdzieś głębiej w nas jątrzy się coś niepokojącego, do czego autor bardzo konsekwentnie nas przygotowuje. Prowadzi nas krętymi ścieżkami, zbacza, wodzi i w końcu doprowadza do właściwego jądra ciemności tureckiej cywilizacji.


Azja i Europa, przywiązanie do tradycji i pogoń za nowoczesnością, Islam i brak wiary, gościnność i brak szacunku dla kobiet, honor i sprzedawanie ludzi. Szabłowski w tej krótkiej książce postanowił dotknąć każdego z tych tematów. W jego dziele to głównie Turcy mówią o Turcji i przedstawiają swoją rzeczywistość, często wewnętrznie sprzeczną, nawet w ich własnych słowach.
Mariusz Szczygieł napisał o tej książce takie zdanie „Witold Szabłowski pisze o Turcji tak jak ja bym chciał pisać, gdybym znał się na Turcji”. Myślę że jest w nim wiele racji, reportaże obu Panów są do siebie podobne. Obaj mają tendencje do poruszania dużej ilości tematów na niewielkiej liczbie stron, i jeden i drugi szuka prawdy w rozmowach z bezpośrednimi uczestnikami przedstawionych wydarzeń, wolą też obserwować i opisywać tło niż oceniać. Szabłowski Jest uczciwym sprawozdawcą, który dostrzega koloryt i egzotykę Turcji, ale ma też świadomość, co się pod tą powierzchnią kryje.  Pokazuje społeczeństwo rozdarte, podzielone i patologiczne.


Ale w „Zabójcy z miasta moreli” nie wszystko jest takie, jak być powinno. Autor napisał reportaż, jakich w Polsce ostatnio pisze się bardzo wiele. Niestety nie był w stanie wspiąć się na wyższy poziom literacki, przez co teksty są dobrze skonstruowane, ale jednak szablonowe, schematyczne. Witold Szabłowski przez swoją chęć ukazania całej złożoności społecznej Turcji, musnął wiele tematów, żadnego jednak nie zagłębiając do końca. Mamy więc istne studium niedopowiedzeń, z którego coś wynika, jednak możliwe że dużo więcej pozostało nadal ukryte. Ten brak puenty i powiązań między częścią historii jest bardzo niefortunny. Jest też zdecydowana różnica między nim a Panem Szczygłem – pisarz z ‘czeskim sercem’ ma dar obserwacji i oddawania uczuć, a tego wyraźnie Panu Witoldowi brakuje. Jego postaci są bezpłciowe, każdy mówi to samo, dotykamy tylko brzegu problemu, który w swojej istocie jest dużo bardziej złożony. Jeszcze inną sprawą jest dobór tematyki reportaży. Oczywiście autor ma prawo zrobić to na swoją modłę i pod własną koncepcję, jednakże trudno mi przejść obojętnie obok tego, że przedstawia on Turcję jako miejsce praktycznie jednostronnie niebezpieczne i kulturowo ubogie. Wspomina o Pamuku, o tureckich gwiezdnych wojnach i paru innych elementach, ale czymże to jest w obliczu różnorodnej muzyki, wybitnych filmów chociażby współczesnych i docenianych na festiwalach reżyserów Ceylana czy Kaplanoglu oraz głębi i różnorodności ich literatury. Szabłowski pisze o problemach, zapominając o pięknie.



Samo ukazanie dwoistości tego kraju to za mało. Wiele reportaży ukazuje dualizm w różnym rozumieniu – Hugo-Bader pisze o Rosji bogatej i biednej, Rosiak o Bliskim Wschodzie rozdartym między religiami, Rejmer o Bukareszcie rozstawionym między barykadami konserwatyzmu i nowoczesności. Nasi rdzenni pisarze lubią ten temat i tylko niewielu z nich potrafi oddać w swoich reportażach coś więcej niż katorgę i zagubienie tamtych ludzi. Witold Szabłowski nie podołał temu zadaniu. Lektura jego książki dała mi bardzo niewiele. Większość z tego o czym pisze, znam już z filmów, książek, telewizji, dokumentów. Ot zbiór ciekawostek, z jedną imponującą historią o sprzedawaniu kobiet, gdzie wyczuwało się pierwiastek ludzki. To trochę za mało, aby tę książkę polecać.


Ocena: