Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura austriacka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura austriacka. Pokaż wszystkie posty

Recenzja „Na siedząco lepiej się ucieka” Alois Hotchsnig

Wydawca: OD DO

Liczba stron: 244


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: praca zbiorowa
 
Premiera: listopad 2022 rok

Wydawnictwo Od Do nie rozpieszczało w 2022 roku polskich czytelników. Mamy połowę grudnia, a do tej pory na półki księgarń kameralnych trafiła raptem jedna nowość – zbiór opowiadań Aloisa Hotschniga. Co prawda oficyna w swoich komunikatach zapowiada kolejne przedruki, ale nawet jeśli zdążą one ujrzeć światło dzienne w grudniu i tak będą czytane w kolejnym roku kalendarzowym.

Skupmy się jednak na Hotschnigu, którego do tej pory w naszym kraju nie wydawano. Nie dziwi mnie to zresztą, bo proponowanie polskiemu czytelnikowi trudnych i artystycznych opowiadań mało rozpoznawalnego, austriackiego pisarza, poety i autora audycji radiowych, jest z góry skazane na klęskę. Alois Hotchsnig ma dziś ponad 60 lat. Jest jednym z ulubieńców krytyków i gremiów niemieckojęzycznych nagród. W swoim dorobku ma już wyróżnienia im. Anny Seghers, im. Gerta Jonkego, im. Italo Svewo czy im. Ericha Frieda. Przyznajmy to szczerze – nie robi to na nas większego wrażenia. Pewnie niewielu w ogóle kojarzy kim byli wspomniani twórcy. U nas zresztą nawet Booker nie gwarantuje sprzedaży i uznania, a co tu mówić o nagrodzie ku pamięci Ericha Frieda. Moim celem nie jest bynajmniej odczarowanie tych nazwisk. Zwracam na nie uwagę tylko po to, by uzmysłowić, że Alois Hotchsnig to żaden tam debiutant czy literat obierający sobie za cel napisanie książki pokoleniowej. Nic z tych rzeczy. Austriacki pisarz jest świadom mocy języka, wie co chce powiedzieć i umie do tego dobrać odpowiednie narzędzia.

„Na siedząco lepiej się ucieka” to tak naprawdę dwa zbiory opowiadań w jednym. Ten pierwszy (właśnie „Na siedząco lepiej się ucieka”) skupia się na pojęciu egzystencji jako takiej. Autor z upodobaniem babrze swoich bohaterów w meandrach absurdalnych dialogów. Wciąga ich w niezrozumiałe uwikłania, by nadać życiu jakiś koloryt. W ten sposób ustalanie właściwych godzin przyjmowania leków staje się wręcz dowcipne („Główne posiłki”), z kolei pogryzienie przez psa zaczyna być traktowane jako szansa na ozdrowienie („Karl”). Część zawartych tu tekstów jest bardzo specyficznych i mocno teatralnych. Hotchsnig przełamując niepokój związany z chorobą, starością czy innością, wykorzystuje instrumentarium charakterystyczne dla dramatów: przejęzyczenia, repetycje, gry słów, refreny. To opowiadania, które pozornie mogą się wydawać bełkotem, ale wystarczy przeczytać je głośniej, wsłuchać się w melodyjność słów, by zrozumieć, że „Na siedząco lepiej się ucieka” to coś więcej niż treść. To oddanie pewnego stanu zagubienia, który czuć każdym centymetrem ciała. Istotna jest tu każda litera, słowo, przecinek. Wszystkie stawiane nieprzypadkowo, bez pomyłki.

Drugi zbiór opowiadań -  „Dzieci to nie uspokoiło”, to zupełnie inna tonacja. Jest ona bardziej klarowna i czytelna. Bohaterami są ludzie, na których „w okolicy po prostu nikt nie zwracał uwagi”. Ich niezwykłość polega na tym, że nic nie robią. A to leżą sobie na pomoście, a to kolekcjonują tajemnicze lalki, a to znowu czekają od lat na odwiedziny wujka, który zdaje się mieć ich w poważaniu. Monotonne, pozbawione barw życie, im bardziej jest nudne, tym częściej przyciąga wzrok outsaiderów. Jak wspomina narrator jednej z opowieści „Ich spokój wywoływał we mnie pewne zaniepokojenie, które wzmagało się i rosło, doprowadzając mnie w końcu do stanu takiego roztrzęsienia, że nie mogłem sobie z nim poradzić”. Oto więc paradoks rodzi się na naszych oczach – szarość codzienności urasta do rangi zdarzenia, nie pozwala oderwać wzroku, interesuje bardziej, niż wielkie historie dziejące się na świecie. Czytając te opowiadania nieustannie szukamy ukrytych motywów i niewypowiedzianych intencji, aby w końcu zapytać, kto tak naprawdę na kogo patrzy – my na postaci Hotchsniga, czy Hotchsnig na nas.

Siła zawartych tu tekstów to z jednej strony treść: niedzisiejsza, niemodna, nie szukająca poklasku, z drugiej strony też język. Nie jest łatwo tak dobrać narrację i punkty widzenia, aby umiejętnie, z pazurem i humorem kontemplować bezczynność ludzi z marginesu. Hotchsnigowi się to udaje i, co myślę w tym wszystkim najważniejsze, poza małymi wyjątkami, nie ma tu wrażenia przesytu. Jakiejś dezaprobaty dla przeintelektualizowania banału. Nic z tych rzeczy.  „Na siedząco lepiej się ucieka” czyta się z zainteresowaniem, z niepokojem, z chęcią rozwikłania tajemnicy, która ostatecznie żadną tajemnicą przecież nie jest. Warto zapisać sobie to nazwisko, bo austriacki pisarz mówi swoim językiem i umiejętnie celebruje absurd rzeczywistości.

Recenzja "Jestem mieszkańcem wieży z kości słoniowej" Peter Handke

Wydawca: Eperons-Ostrogi

Liczba stron: 185


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Jacek Stanisław Buras
 
Premiera: grudzień 2021 rok

„Jestem mieszkańcem wieży z kości słoniowej” to zbiór esejów Noblisty Petera Handke. Pisane w latach sześćdziesiątych przemyślenia austriackiego pisarza odnoszą się, w dużym uproszczeniu, do istoty sztuki jako takiej. Sztuka nie jest tu zresztą słowem przypadkowym. Handke przede wszystkim analizuje dzieła literackie. Bada je w kontekście ich społecznego czy politycznego zaangażowania, nakreśla istotę właściwego modelowania języka, definiuje czym jest realizm, wreszcie wspomina udane lub złe realizacje swoich kolegów po piórze. Oprócz operowania słowem, twórca „Kali albo sól” mówi też o teatrze oraz filmie – zawsze jednak w kontekście literackim.

Jaka literatura jest zdaniem Handkego dobra? Przede wszystkim taka, która używa metody świeżej, dobrze przemyślanej. Jako przykład tego typu dzieła przywołuje między innymi swoje opowiadanie pt. „Stan wyjątkowy”, które możemy znaleźć w tomie „Powitanie rady nadzorczej”. Przypomnijmy, że w tym krótkim tekście Handke cytuje dosłowne sformułowania z oficjalnych dekretów wprowadzających stan wojenny, jednocześnie zestawiając je z kontrastującymi im ustępami, które pierwotne założenia w jakiś sposób podważają. W ten sposób zadaje pytanie o praworządność i respektowanie praw obywatelskich. Pisarz zauważa, że tego typu model literatury nie był wcześniej stosowany, ale zaznacza, że już kolejna taka próba zakończy się zmianą ciekawej formuły w manierę.

Noblista w eseju „O spotkaniu Grupy 47 w USA” porusza bardzo ważną kwestię manipulacji językowej. Choć jego intencje były z pewnością odmienne, czytając go dzisiaj łatwo odnieść padające tam słowa do wojny, która aktualnie nie toczy się tylko na ulicach ukraińskich miejscowości, ale także w mediach. Dezinformacja zdaje się zresztą nawet bardziej niebezpieczna niż spuszczanie bomb na elektrownie, bo zaraża i ogłupia całe narody. Handke podkreślając siłę słowa pisze między innymi tak: „Lekceważy się, jak bardzo język podatny jest na manipulację, we wszelkich społecznych i indywidualnych celach. Lekceważy się, że świat nie składa się z samych przedmiotów, lecz także z języka przypisanego do tych przedmiotów”. Austriacki noblista oddaje hołd znakom, słowom i zdaniom i podkreśla, że ich oddziaływanie może wychodzić daleko poza to, co oczywiste.

„Jestem mieszkańcem wieży z kości słoniowej” to także pamiętnik z przemyśleń na temat różnych dzieł, często już zapomnianych. Znajdziemy tu między innymi krytyki sztuk Becketta, pochwały kierowane względem filmu „Tom Jones” (w którym ogólna schematyczność zostaje zaburzona przez jedno ujęcie) i wiele innych. W różnych miejscach padać będą takie nazwiska jak Alfred Hitchcock, Francois Truffaut, Michael Snow. W eseju „Tresura przedmiotów” ciepłe słowa zbiera Polak Jan Lenica, którego animacje zostają nazwane „małymi” formami artystycznymi. Ten aspekt książki będzie szczególnie doceniony przez czytelników, którzy nadal lubią sięgać po twory minionej epoki, doszukując się w nich oryginalności i ponadczasowych treści.Przedstawione tu eseje zawierają programowe wypowiedzi na temat sytuacji kulturowej i społecznej. Choć były pisane prawie 60 lat temu, wiele z nich zachowuje aktualność. Trzeba jednak przyznać, że czyta się je naprawdę trudno. Handke ma niezwykły temperament, przez co bywa irytujący. Z drugiej strony lubi tworzyć zdania złożone, zawoalowane, w których łatwo się pogubić. Trzeba to czytać powoli, z uwagą i zrozumieniem. Raczej dla czytelników, który interesuje teoria sztuki.

Recenzja „Drugi miecz” Peter Handke

Wydawca: Eperons-Ostrogi

Liczba stron: 208

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Magdalena Chrobok

Premiera: 19 sierpnia 2021

W świecie literackim często słyszymy slogan, że pierwsza książka napisana po przyznaniu Nobla nie może być udana. Czy to przez narzucenie dodatkowej presji, czy też biorąc pod uwagę odmienną percepcję (w końcu to dzieło Noblisty!), zazwyczaj takie utwory są oceniane gorzej. Podobna sytuacja spotkała w ostatnich latach Mario Vargasa Llosę, Kazuo Ishiguro czy Orhana Pamuka. I choć sama teoria wydaje mi się grubymi nićmi szyta, warto pod tym kątem zbadać „Drugi miecz”, czyli debiut Petera Handke po wręczeniu mu wyróżnienia w 2019 roku.

Jeśli miałbym określić gatunkowo tę nowelę, pewnie powinienem przypisać jej łatkę quasi-biograficznego, nowofalowego anty-kryminału. Brzmi źle prawda? Ale spokojnie, to tylko pozory. „Drugi miecz” jest quasi-biograficzny, ponieważ nie jest to spisany życiorys autora, mimo że wiele wydarzeń powiela się z jego doświadczeniami. Narratorem nie jest Handke, ale kolejny bezimienny bohater, który zostaje wyposażony w częściowe atrybuty samego noblisty. Już sam powód wszczęcia „intrygi”, to pokłosie realnych zdarzeń. Pewna reżyserka teatralna opublikowała zdjęcie matki pisarza wiwatującej na cześć Hitlera. To rozsierdziło Handkego na tyle, że postanowił poświęcić jej tę nowelę. Wspomniałem o „intrydze” i nie przez przypadek słowo zamieściłem w cudzysłowie. To chęć zemsty pcha bohatera do działania. Dzięki podjęciu decyzji o konieczności dokonania rozrachunku, rusza on w podróż, której celem ma być ostateczne rozwiązanie sprawy. Pisarz zgrabnie dokłada kolejne klocki, z których powstaje powolna opowieść, pozbawiana właściwie jakiegokolwiek napięcia. Przyjęcie schematu książki kryminalnej jest dla Handkego możliwością dekonstruowania pewnych mitów, narosłych przez lata gatunkowych analiz.

„Drugi miecz” Petera Handke to właściwie ciąg filozoficznych przemyśleń na temat natury zemsty, jej moralnych fundamentów czy prawa do pomszczenia kogoś. Bohater wsiada w różnorodne środki transportu, zagląda do knajp, rozmawia ze spotkanymi ludźmi. Każde działanie podporządkowuje dotarciu do miejsca, gdzie ma dokonać zabójstwa. Zasłużonego wyroku za popełnioną zbrodnię. Handke podporządkowuje ramę wydarzeń do własnego smaku, powolnego poczucia rytmu, duchowej prozodii. Rezygnuje z mrocznych kadrów, by w nieco abstrakcyjny, poetycki, momentami oniryczny sposób, opowiedzieć o tym, jak sztuka potrafi zwyciężyć nad śmiercią.

Może trochę zaspojleruję, ale jak już wspomniałem nie o napięcie w tej książce chodzi. Noblista w finale noweli ignoruje powziętą wcześniej decyzję. Jego zemsta nie przybierze formy krwawej rozprawy. Nie będzie stalowego miecza, tylko zupełnie inny, drugi, niemy. Największą karą dla winnej kobiety będzie odwrócenie uwagi od niej. Zupełne pominięcie jej wkładu w toczącą się historię. Wymazanie wszystkich elementów składających się na jej byt. Bo czyż zapomnienie nie jest tragiczniejsze niż męczeńska śmierć?

„Drugi miecz” Petera Handke zawiera wiele tropów i wątków. Jest chociażby kwestia płci. Kobiety są u pisarza bardzo istotne, choć same praktycznie nie występują na kartach książki. O winnej wiemy niewiele, podobnie jak o samej matce bohatera. A jedna to właśnie one są motorem napędowym jego działań. Bez nich życie mężczyzny nie byłoby warte napisania książki. Innym ciekawym tematem są z pewnością odwołania. W powieści można odnaleźć całkiem sporo aluzji do innych dzieł pisarza. Ich poszukiwanie może stanowić dodatkową zabawę i motywację do przemyśleń.

Nowa powieść austriackiego autora nie szokuje. Kogoś, kto czytał już kilka innych jego dzieł, z pewnością nie zaskoczy ani fabuła, ani tym bardziej forma – przewrotna, surowa, urywana. Jej smakowanie dostarcza jakiejś perwersyjnej przyjemności, która, co tu dużo ukrywać, zarezerwowana jest tylko dla największych pisarzy. Nazwałem tę książkę nowofalowym anty-kryminałem, ale możecie w to miejsce wstawić sobie cokolwiek innego. Tego Noblistę akurat naprawdę trudno jakkolwiek zaszufladkować. Jakiekolwiek tezy o trudnych, ponoblowskich początkach można tym razem wrzucić w kosz. Handke jest dalej sobą.