Recenzja „Las, pole, dwa sobole” Joanna Stoga

Wydawca: SEQOJA

Liczba stron:  56

Oprawa: miękka

Premiera:  27 sierpnia 2020 r.

Struktura tekstu literackiego jest wiernie połączona  z istotą mówienia o świecie. Strategia czytania rzeczywistości w wydaniu Joanny Stogi rozłożona została na kilka głosów. Tym najważniejszym jest konsekwentne wiercenie, odtwarzanie motywu odchodzenia. Niezwykle sugestywny jest w tym wypadku fragment wiersza Jeremiego Przybory, zawarty przed tekstem „Dzień za dniem, sen za snem, pełnia i nów, i słońce znów. Noce i dni wciąż nazbyt ładne – zmierzchy i świty bezradne”. Bohaterka „Niedzielnego obiadu” nie żyje już od sześciu miesięcy; w „Kolekcjonerce”, protagonistką jest kolekcjonerka samotności, która podkreśla, że odchodzenie z tego świata, nawet jeśli towarzyszą nam tłumy żałobników, jest sprawą indywidualną; z kolei w „Okruchach” ordynator przekazuje smutne informacje i podkreśla, że ewentualna modlitwa nie powinna dotyczyć wyzdrowienia, a szybkiej śmierci pod okiem wykwalifikowanego personelu. To zdecydowanie nie jest książka, na poprawę nastroju.

„Las, pole, dwa sobole” to tekst niejednoznaczny i doskonały formalnie. W opowiadaniach Stogi znaleźć można wiele cech łączonych z debiutem. Jej dojrzały wiek (to bynajmniej nie zarzut czy wyliczenie!) rzutuje na sylwetki bohaterek, ich bogate doświadczenia życiowe, skłonność do refleksji, wspomnień i rozliczeń. To nie są typy zaparzone w siebie, roztrząsające banalne problemy. One przeszły swoje, wiedzą co to prawdziwy smutek. Między konstrukcją postaci, a biografią autorki można znaleźć też parę analogii, co najlepiej podsumowuje pisarka w udzielonym wywiadzie „Punktem wyjścia były osobiste doświadczenia, ale opowiadania nie są i nigdy nie miały być pamiętnikiem”. Stoga dystansuje się od tych zbieżności i tworzy tekst zharmonizowany,  oderwany od konkretnych imion, miejscowości czy dolegliwości. Przyjmuje zatem nieco odmienną optykę, niż Mira Marcinów w „Bezmatku”, chociaż obie książki wiele łączy. Przede wszystkim autentyczność, wypływająca z każdej strony. Trzecią cechą literackiego debiutu widoczną w książce jest inteligencja. Autorka ma wiele do powiedzenia i nawet wtórność tematyczna, w niczym tu nie przeszkadza. Aby mieć szansę na debiut, nie można zaprezentować dzieła przeciętnego, zmyślonego bądź zbyt prostego. „Las, pole, dwa sobole” to zbiór wyważony, celowo niedopowiedziany, dobrze skonstruowany.

Zebrane tu opowiadania są krótkie, ale bardzo treściwe i żywe. Już pierwsze z nich – „Późny sierpień” – niepokoi pojawiającymi się znikąd pytaniami. „Skąd mogła wiedzieć, że wszystko potoczy się inaczej?”, „Skąd mogła wiedzieć, że tak szybko przyjdzie jej wracać?”, Skąd mogła wiedzieć, że następnego ranka będzie zupełnie gdzie indziej?”. Wyglądają dość sztampowo, jakby wycięto je z marnej jakości kryminału. Tymczasem dobrze pobudzają narrację, snutą jakby na uboczu codzienności. Przede wszystkim wyzwalają w czytelniku pożądanie tego, aby już teraz, już w tym momencie dowiedzieć się, o co tak naprawdę chodzi. Stoga daje jednak prztyczka w nos, ucieka od klarowności, historię ucina w najlepszym możliwym momencie, pozostawiając ją całkowicie otwartą. W kolejnych miniaturach wykorzystuje też inne formy stylistyczne, które urozmaicają skondensowany pejzaż mentalny bohaterek. Są więc sny, szybkie dialogi, małe wykłady, wiersz, zaskakujące pierwsze zdania. Jest naprawdę różnorodnie, ale przy tym spójnie.

Jak czytać tę książkę? Czy jest to powieść, w której poszczególnie rozdziały uzupełniają się wzajemnie? Czy może zbiór opowiadań, gdzie poszczególne części można łączyć w dowolnej kolejności, dzięki czemu powstają różne konstelacje i interpretacje? Dla mnie jest to przede wszystkim bolesne studium samotności, pokazujące że w obliczu śmierci, spotykamy się z całkowitą bezdusznością systemu. Znaczenie mają umierający medialnie, o nich się mówi, wspomina, pokazuje kondukty żałobne. Codziennie giną jednak tysiące ludzi, będących tylko statystyką. To kolejni klienci zakładów pogrzebowych, których należy obsłużyć zgodnie z procedurami. Ból i cierpienie zarezerwowane jest tylko dla najbliższych. To oni zostają z tym sami. I muszą sobie jakoś poradzić. Nawet jeśli dotyka ich to pierwszy raz w życiu. Nawet jeśli ta nowa rzeczywistość nie była spodziewana i nie sposób jej logicznie ułożyć. „Las, pole, dwa sobole” to książka przepracowująca traumy. Dająca także nadzieję, bo w końcu pojawi się też nowe życie, nowy los. Bardzo dobra pozycja. Zadziwiająco dojrzała. Celna, esencjonalna i dopracowana.

Recenzja "Bez winy" Michael Crummey

Wydawca: Wiatr od Morza

Liczba stron:  360

Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Michał Alenowicz

Premiera:  19 sierpnia 2020 r

Michael Crummey w swojej najnowszej książce oddaje głos młodemu pokoleniu. Głównymi bohaterami są tu dwunastoletni Evered i niewiele od niego młodsza siostra – Ada. Mieszkają nad odciętą od świata zatoką u wybrzeży Nowej Fundlandii. Razem z rodzicami i maleńką siostrzyczką zajmują się połowem i suszeniem ryb, które później wymieniają barterowo na pożywienie. Ich jedyny kontakt z cywilizacją stanowią nieliczne kontakty z załogą Nadziei. Już na początku opowieści, autor uśmierca zarówno rodziców, jak i malutką Marthę. Dwójka protagonistów pozostaje samych na świecie. Mroźny klimat, bezwzględne prawa natury i ich niedoświadczenie sprawiają, że przetrwanie staje się dla nich sprawą kluczową. Wszystkiego muszą nauczyć się sami: od zbudowania i rozstawienia pomostu, przez używanie flinty, aż po radzenie sobie z okresem.

Pierwsza połowa książki, to głównie opisy surowego klimatu i trudności, z jakimi spotykają się bohaterowie. Zwraca uwagę przygotowanie kanadyjskiego pisarza do odtworzenia historycznych dziejów. Z dużą drobiazgowością opisuje materiały, z jakich wykonane są przedmioty leżące w otoczeniu, przytacza mrożące krew w żyłach opisy porodu czy wyrywania zęba, odtwarza dawną mowę, pełną specyficznej rytmiczności i archaizmów. Jego świat jest bardzo plastyczny, chociaż odstraszający swoją pierwotnością. W tej części książki najważniejsze jest wrażenie dojmującej samotności oraz cierpienia, jakie wiąże się z odchodzeniem bliskich. To fragment bezbłędny, prawdziwie wielka literatura.

Gdzieś od połowy dzieła, w momencie wyruszenia na poszukiwanie pokarmu we wraku Arki Noego, powieść zaczyna skupiać się na przeżyciach wewnętrznych bohaterów. Ci są w okresie intensywnego dorastania, nie rozumieją tego, co dzieje się z ich zmysłami. Ułożony, trudny świat komplikuje się jeszcze bardziej, gdy na ich wybrzeże trafiają przybysze z zewnątrz. Maniery tych ostatnich, snute przez nich opowieści z wielkiego świata, sposób wyrażania poglądów, są tak różne od tego co Evered i Ada znają, że mimowolnie poddają się ich urokowi. Do głosu dochodzą też liczne wątpliwości, ot dotyczące chociażby historii ich rodziców. U Evereda rozwijają się cechy charakterystyczne dla jego wieku: pożądanie, brak zaufania, chęć zabawy i dominacji. Z kolei Ada staje się jeszcze wrażliwsza. Narastające między nimi napięcie osiągnie punkt kulminacyjny, po którym nastąpi konieczne zawieszenie. W tej części książki Crummey odchodzi nieco od archaizmów (pojawiają się rzadziej niż na początku), za to niepotrzebnie rozwleka i powtarza myśli bohaterów. Głębia psychologiczna postaci nie ucierpiałaby na wycięciu paru akapitów. Nie jestem też przekonany czy kierunek, w który powieść ostatecznie podążyła, jest najlepszy. Narracja traci tu na surowości, na spokojnym ukazywaniu beznadziei codziennego życia, za to ogniskuje się na wątpliwościach natury moralnej. Na szczęście kanadyjski pisarz uniknął pułapki dydaktyzm i przesady w poruszanych tematach.

Crummey napisał książkę inicjacyjną. Mówi o tym, jak trudno jest dojrzewać bez właściwych wzorców i jak trzeba szybko dorosnąć, aby definitywnie nie upaść. Snuje też poruszającą narrację o ludzkiej naturze, zmysłowości, potrzebie przynależności do grupy oraz grzechu. Najważniejszym tematem jest jednak wina. W pewnym momencie pada zdanie, że bez winy pozostaje tylko zmarła w okresie niemowlęcym Martha. Wszystkie późniejsze doświadczenia naznaczają bohaterów książki, by ostatecznie o ich winie zaświadczało kolejne pokolenie. Czy więc grzech jest w człowieku od początku? A może błędy i wykroczenia są wynikiem życia w społeczeństwie?

„Bez winy” to na pewno książka wyróżniająca się. Nie tylko dobrym przygotowaniem autora, ale też sposobem kreacji świata. Uwagę zwraca dobry warsztat oraz starannie przygotowana kompozycja, w której możemy odnaleźć między innymi wspomnienia, symbolikę (na przykład tę z niedźwiedziami) czy klamrowy układ dzieła. Poza drobnymi niuansami, jest to bez wątpienia jedna z ważniejszych premier roku. Lektura nie będzie łatwa, z uwagi na potężny ładunek emocjonalny, który jej towarzyszy. Młode matki bądź kobiety w ciąży, lepiej niech wcale nie biorą jej do ręki. Wszystkim innym polecam ją z czystym sumieniem. To jedna z tych książek, o których zwykłem mówić, że są z innej epoki, z czasów, gdy autorzy pisali dokładnie to, co chcieli i jak chcieli. Bez oglądania się na mody, współczesne problemy czy zagadnienia postmodernizmu.

Recenzja "Zatracenie" Osamu Dazai

Wydawca: Czytelnik

Liczba stron:  132

Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Henryk Lipszyc

Premiera:  czerwiec 2020 r. 

Henryk Lipszyc w posłowiu do „Zatracenia” (pierwotnie wydanego w 2015 roku) wspomina o stosunkowo niewielkiej obecności dzieł pisarza na polskim rynku wydawniczym. Obok pojedynczych opowiadań, drukowanych chociażby w „Balladzie o Narayamie”, dostępny w tamtym czasie był tylko jeden utwór – „Zmierzch”, wydany przez Wydawnictwo Akademickie Dialog. Dzisiaj sytuacja wygląda zgoła odmiennie. Dialog  w 2020 roku wypuścił już czwartą książkę autora, na premierę w Czytelniku czeka zbiór opowiadań „Owoce wiśni”, a ofertę uzupełnia Tajfunowy „Zmierzch”. Dazai stał się więc pisarzem obecnym, choć nadal jeszcze nie tak poczytnym, jak w Japonii.

„Zatracenie” zostało oryginalnie wydane w 1948 roku, tuż przed śmiercią samego pisarza i chwilę po tym, jak na świat przyszła jego córka, również pisarka Yūko Tsushima. Ten zbieg okoliczności wcale nie jest przypadkowy, co dla osób oczytanych w literaturze Kraju Kwitnącej Wiśni nie będzie zaskoczeniem. Yukio Mishima, Yasunari Kawabata, Ryūnosuke Akutagawa, Ashihei Hino, Tamiki Hara, Hidemitsu Tanaka, Takeo Arishima to tylko wybrani artyści, którzy zakończyli swój żywot w podobny sposób – dokonując samobójstwa. Zazwyczaj ich ostateczny krok był poprzedzony znakiem, czy raczej rozliczeniem z życiem, swoistą spowiedzią, spisaną w formie utworu literackiego. Nie inaczej było w przypadku Osamu Dazai, który właśnie „Zatraceniem” żegna się z czytelnikami.

Od razu warto zauważyć, że o ile najbardziej rozpoznawalni w Polsce Mishima i Kawabata przeszli na drugą stronę w sposób zaplanowany i jednoznaczny (ten pierwszy wykorzystał do tego gaz, drugi zaś na wzór samurajskiej tradycji rozciął sobie brzuch i kazał towarzyszowi odciąć głowę), o tyle Dazai zanim odszedł na dobre, dokonywał aż czterech nieudanych prób samobójczych. Zanim wraz ze swoją żoną rzucił się do wypełnionego deszczówką kanału Tamagawa w Tokyo, prawie dwadzieścia lat przekonywał sam siebie, jak i swoje towarzyszki, do powzięcie desperackiego kroku. Skąd o tym wiemy? Między innymi właśnie z „Zatracenia”, chociaż stawianie znaku równości między narratorem i autorem, nie może być  w tym wypadku klarowne.

Omawiana książka zaprojektowana została jako powieść konfesyjna, spisana w trzech częściach. Pierwszoosobowy narrator, Yozo, syn zamożnego właściciela ziemskiego z północy Japonii, prowadzi życie samotnicze. Już jako młodzieniec boi się ludzi, co stara się skrzętnie ukryć pod postacią żartu. Obiera sobie za cel rozbawiać wszystkich, a nawet poważne kwestie, z konsekwencją godną lepszej sprawy, przedstawia w humorystycznych barwach. Yozo nie dzieli się swoim zdaniem, nie próbuje nawet pokazać, kim naprawdę jest. Swoje myśli chowa dla siebie i świadomie pozostaje dla innych głupkowatą istotą. Życie w ciągłej niepewności i kłamstwie wpływa na dorosłego Yozo. Mimo marzeń o zostaniu malarzem, porzuca swoją pasję. Zamiast wyrażać siebie w ekspresyjnych obrazach, tworzy sztampowe komiksy. W ten sposób dalej ukrywa swoje marzenia i ambicje.

Nieszczęście wciąż kiełkujące w jego sercu, staje się przyczyną dalszego upadku. Yozo na lekcjach malarstwa poznaje Horikiego. Ten uczy go palić, pić sake i doceniać uciechy płynące z kontaktów z dziewczynami. Naiwny protagonista uczęszcza do domów publicznych oraz wstępuje w szeregi tajnego koła młodych komunistów. Rodzina odwraca się od jego pomysłów na dalszą karierę. Zostaje bez grosza przy duszy, za to z rosnącymi długami. Przyciąga też do siebie kobiety, które zamiast pomagać, pchają go dalej ku przepaści. Tak właśnie wpada w nałóg narkotyczny, a ostatecznie ląduje w szpitalu dla obłąkanych.

Treść „Zatracenia” oddaje z grubsza to, co przeżył sam Dazai. Zgadzają się tu dane dotyczące efektów edukacji, liczby prób samobójczych, opisy nałogów. Przede wszystkim spójna jest wizja życia Yozo i Osamu, jako osób dążących do autodestrukcji. Powstaje zatem pytanie: dlaczego? Skąd w pisarzu tak silna potrzeba niszczenia? Pewne tropy podsuwa nam sam autor w niedopowiedzeniach. Wspomina w książce o molestowaniu seksualnym, którego stał się ofiarą w dzieciństwie oraz o nikłych relacjach z rodziną. Tłumacz powieści rzuca także światło na inną możliwość – wychowanie w czasach powojennej traumy. A może ostateczny krok był spowodowany jego dzieckiem? Może chciał mu oszczędzić kontaktów z uzależnionym ojcem? Dazai zostawia ślady, ale prawdziwe odpowiedzi zabiera ze sobą do grobu. Pozostaje „Zatracenie”, opowieść o losie człowieka, którego nie sposób polubić. Bardzo dobrze napisana, niejednoznacznie, skupiająca się na myślach bohatera, nie zaś jego czynach. Absolutna klasyka w Japonii, mimo że sama w sobie, napisana została w mało japońskim stylu. Warto tę beletrystykę znać.