Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura faktu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura faktu. Pokaż wszystkie posty

Recenzja "Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej" Cezary Łazarewicz

Wydawca: Czarne

Liczba stron: 240

Oprawa: twarda

Premiera: 14 marca 2018 r.

Cezary Łazarewicz po otrzymaniu w 2017 roku Literackiej Nagrody Nike za książkę „Żeby nie było śladów” nie zwalnia tempa. Tym razem jego reporterskie oko skupia się na najgłośniejszej sprawie przedwojennej Polski, wielokrotnie przywoływanej w innych dziełach – między innymi w książkach „Sprawa Rity Gorgon” Marka Romańskiego, „Gorgonowa i inni” Edmunda Żurka czy filmie „Sprawa Gorgonowej” Janusza Majewskiego – historii morderstwa Lusi Zaremby.

Swoje dzieło autor „Sześciu pięter luksusu” dzieli z zamysłem na dwie jednostki, dzięki czemu ożywia i nadaje nowy blask, wydawać by się mogło, wyeksploatowanemu tematowi. Pierwsza, obszerniejsza część zawiera drobiazgowy opis wydarzeń pamiętnej nocy z 30 na 31 grudnia 1931 roku. To prawdziwy hołd złożony archiwistyce i bogatej bibliografii. Łazarewicz kreuje świat pełen detali, wychodzi jednak poza reporterski styl raportowania wydarzeń i skupia się na ludziach, ich odczuciach, myślach, troskach. Ważna jest tu też bezstronność, o którą autor dba w każdym słowie. Nie stoi po żadnej stronie, nie dorabia sztucznej rzeczywistości, nie powiela kalek. Przy użyciu swojej wyobraźni tworzy nam przestrzeń wyrazistą zarówno w mikro, jak i w makroskali. Stara się oddać społeczne nastroje, próbuje ukazać tragedię ze wszystkimi jej mitologicznymi aluzjami Portretuje nie tylko bezpośrednio zainteresowane strony, ale także adwokatów, sędziów, ekspertów, prokuratora, obrońców i opinię publiczną, która jeszcze przed rozpoczęciem procesu stanęła na stanowisku wszechwiedzącego medium, doskonale znającego winnego. Dzięki misternie utkanym wątkom i sieci hipotez, lektura tej części książki przypomina dramat sądowy.

Druga odsłona reportażu nadaje koloryt całej książce. W tym miejscu Łazarewicz przedstawia nam próby tworzenia alternatywnych rozwiązań zagadki, wraca do dowodów i próbuje je weryfikować nowoczesnymi narzędziami, rozmawia ze specjalistami od kryminalistyki i genetyki. Przede wszystkim jednak autor snuje tu relację o życiu córki Rity Gorgon, Romusi, która przyszła na świat w trakcie trwania procesu, podczas gdy jej matka przebywała w więzieniu. Od początku naznaczona piętnem morderczyni, musi radzić sobie z doskwierającą samotnością i ciągłą walką o dobre imię. Idzie przez życie ze ściśle określonym stygmatem, mimo swojej niewinności jest ciągle na nowo karana i skazywana na potępienie. To właśnie w tym miejscu dostrzegam potencjalną siłę tej książki, w przyznaniu się do bezradności wobec losów historii. Szkoda tylko, że wraz ze zmianą optyki, do głosu zaczyna dochodzić też autor, a nie wyłącznie jego bohaterowie.

„Koronkowa robota” to książka smutna, ale dzięki przyjętej koncepcji narracji – także dynamiczna. Na pierwszym planie pisarz stawia nam sferę kobiecości, ich potrzeby przynależności, odrzucenia, rozłąki, rodzicielskiej miłości. Pod względem faktograficznym nie wnosi ona nic nowego do sprawy (tym bardziej, że autor opiera się na konkretnych źródłach, pomijając milczeniem inne np. „Robotnika”, „Czas” czy „Gazetę Polską”) i odczytywanie jej wyłącznie jako elementu historii nie przynosi zadowalających efektów. Spojrzenie na dzieło z szerszej perspektywy, także jako na dramat potomków tragedii, dodaje jej znacznie więcej uroku, nie czyni jej jednak w żaden sposób lekturą wyjątkową. Łazarewicz stworzył dobrze zmontowaną literacką hybrydę, która dla jednych będzie powtórką z rozrywki, dla innych ciekawą książką detektywistyczną, dla jeszcze innych uroczym dramatem rodzinnym, a dla mnie jest jednak głównie konsekwencja poprzednich dzieł twórcy – połączenie znanych faktów z płytkim śledztwem. Na pewno czyta się ją dobrze i wartko, ale od reportażu historycznego oczekiwałbym jednak czegoś więcej, jakiejś wartości dodanej od autora, ot chociażby wyrzeźbienia pogłębionych portretów psychologicznych bohaterów i otoczenia bądź nowych faktów. Tego w książce Łazarewicza nie dostrzegłem.

Ocena:
 

Recenzja "Mayflower. Opowieść o początkach Ameryki" Nathaniel Philbrick

Wydawca: Wydawnictwo Poznańskie

Liczba stron: 445

Oprawa: twarda

Premiera: 22 sierpnia 2018 r.

Nathaniel Philbrick jest amerykańskim pisarzem, żeglarzem i twórcą przewodników. Jego literackie prace doczekały się licznych wyróżnień. Za książkę „W samym sercu morza. Katastrofa statku wielorybniczego Essex” otrzymał w 2000 roku nagrodę Bookera, „Revenge of the Whale: The True Story of the Whaleship Essex” uzyskała nagrodę Boston Globe, z kolei recenzowana pozycja wgrała Lon Angeles Times Book Prize, Massachusetts Book Award for nonfiction i doczekała się  nominacji do Nagrody Pulitzera w dziedzinie historii. Philbrick jest także twórcą nagradzanych na całym świecie książek „The Last Stand: Custer, Sitting Bull, and the Battle of the Little Bighorn” i „Bunker Hill: a City, a Siege, a Revolution”.

Autor na nowo zdaje nam relację z wyprawy purytańskich osadników ku Nowemu Światu. Zanurza nas w specyfice tamtych czasów, uwagę skupia na ludziach i wyznaczających ramy ich życia wydarzeniach, nie stroniąc przy tym od analiz społeczno-politycznych czy plastycznych opisów przyrody. Swoją relację prowadzi chronologicznie, od religijnych prześladowań w Anglii, przez makabryczną wyprawę statkiem, pierwsze spotkania z tubylcami, budowę osiedli i miast, aż do zawierania sojuszy i prowadzenia wojen z rdzennymi mieszkańcami. Pisarz oddaje głos dwóm głównym bohaterom – Williamowi Branfordowi - gubernatorowi kolonii oraz Benjaminowi Churchowi – dowódcy i pogromcy tubylców. Śledząc ich losy zwiedzamy osadę Plymouth, poznajemy normy obowiązujące w plemionach Wampanoagów, Pokanoketów, Nipomucków czy Narragensettów, przyglądamy się charyzmatycznym postaciom: sachema Massasoita, króla Filipa, przyjaciół Pielgrzymów ze szczepów indiańskich – Squanto i Samoseta, kapitana Christophera Jonesa, uczymy się razem z nowymi mieszkańcami uprawy kukurydzy, fasoli i dyni, ze zdumieniem odkrywany zdolności tamtych ludzi to wzajemnego ćwiczenia zrozumienia obcych sobie języków, przeżywamy pierwsze, nie tak barwne i nieogarnięte komercją Święto Dziękczynienia. Jesteśmy też świadkami historycznych wydarzeń takich jak ucieczka purytanów do Lejdy, zejście na Cope Cod, utworzenie osady, podpisanie traktatu między Massasoitem i gubernatorem Carverem, wreszcie Wojny Króla Filipa. 

„Mayflower. Opowieść o początkach Ameryki” to blisko pięćdziesięcioletni epos, w którym wielkie wydarzenia i heroiczne wyczyny mieszają się z małymi radościami dnia codziennego i ludzkimi dramatami. Autor rzuca świeże spojrzenie na mit amerykańskiej historii, od początku budowanej na dyskryminacji rasowej, przemocy i religijnych przepychankach. Książka dotyka wielu kwestii: klas społecznych, władzy, stosunku człowieka do natury, pogoni za uznaniem i bogactwem, wojny i walki. Walki człowieka z siłami przyrody, walki z własnymi słabościami, utratami, bólem, chorobami, niezrozumieniem, brakiem zaufania. To powieść gęsta od historycznych faktów, detali i postaci. Dobrze zbadana i udokumentowana kronika o zapomnianych i niewygodnych faktach. Philbrick utkał swoje opracowanie z drobnych zdań i wzmianek wyszukanych w setkach źródeł historycznych. Przeszukał zakurzone woluminy, dotarł do pozornie niedostępnych map, listów i relacji, wnikliwie przejrzał tysiące stron opisów, dzięki czemu jego opowieść jest nie tylko wiarygodna, lecz także pełna wrażliwości i człowieczeństwa. Są w książce oczywiście fragmenty mocno dydaktyczne, wręcz podręcznikowe, stanowią one jednak niewielki ułamek. Philbrick jest oszczędny w opisywaniu indywidualnych doświadczeń. Nie narzuca subiektywnej perspektywy, a przy tym chce ujrzeć opisywany problem w ogólnym kontekście. I chociaż mocno zanurza się w tym, co było, bardzo dobrze niuansuje to, co pozostało.

To ważna książka, chociażby dlatego, że jak wspomina autor w 2002 roku oszacowano, iż w Stanach Zjednoczonych było około 35 milionów potomków Mayflowera, co stanowi blisko 10 procent całkowitej populacji USA. Większa część z nich nie ma świadomości tego, skąd pochodzą ani jakie dziedzictwo noszą w sobie. Książka została wzbogacona szeregiem pięknych fotografii i map, bezcennych z punktu widzenia odbiorcy. Dużą część opracowania stanowi bibliografia, dzięki której bardziej wnikliwi czytelnicy będą mogli dalej poznawać opisywany temat.

Można „Mayflowera…” kartkować jako fascynujący zbiór anegdot, zdarzeń i biografii, ponieważ wielość wątków, wynikających wprost z zakresu przedsięwzięcia, z próby opisania w jednym tomie bezmiaru losów ludzi, wyznań, plemion i wojen, sprawia, że trudno opanować to wszystko za pierwszą lekturą. Można też, a nawet trzeba tę powieść wykorzystać jako źródło uzupełnienia wiedzy historycznej. Ale można także dzieło Philbricka odczytać jako dzieje kilku pokoleń osiedleńców i tubylców, jako swoisty obraz dawnej epoki, pełnej cierpienia, rozterek, problemów, miłości, przywiązania czy oddania. „Mayflower…”, choć może nie jest powieścią fikcyjną, ma z fabułą wiele wspólnego, a drobne nierówności nie stanowią przeszkody w odczuwaniu radości z czytania. To z pewnością coś więcej, niż suche odtwarzanie faktów, to także wnikliwa analiza ludzkiej psychiki i literacka próba odtworzenia wycinka historii. Próba udana podwójnie, zarówno z faktograficznego, jak i prozatorskiego punktu widzenia.

Ocena:




Recenzja "Laleczki skazańców" Linda Polman

Wydawca: Czarne

Liczba stron: 208
 
Oprawa: twarda


Premiera: 9 maja 2018 r.

Linda Polman to holenderska dziennikarka, autorka szeregu reportaży, relacji i analiz poświęconych międzynarodowym interwencjom wojskowym i pomocy humanitarnej. W swoim życiu pracowała dla telewizji, prasy oraz wielu rozgłośni radiowych. Była też, co szczególnie warte uwagi, korespondentką w Afganistanie, na Haiti oraz w zachodniej i wschodniej Afryce. Jej najnowsze opracowanie - „Laleczki skazańców”, na pierwszy rzut oka mogą wydać się książką o kobietach, które zdecydowały się na utrzymywanie kontaktu ze skazanymi na śmierć. Tak sugerowałby tytuł i początkowe frazy tego poruszającego reportażu. Nic jednak bardziej mylnego. Polman interesuje szeroka perspektywa, zarzuciła sieci na cały system wymierzania kary śmierci w Ameryce i przy pomocy chwytliwego medialnie wabika, wtłacza czytelnika na coraz wyższy poziom tego trudnego tematu. 

Książka została podzielona na osiem zasadniczych rozdziałów. Każdy porusza odmienną stronę przedmiotu badań, dzięki czemu uzyskujemy panoramiczny obraz istoty problemu. Polman opisuje m.in. wzajemne relacje skazanych z kobietami, ponure realia życia w celi śmierci, stosunek społeczności lokalnej do wymierzania wyroku, procedury związane z egzekucją, wpływ zamożności jednostek stanowych na presję wydawania wyroków skazujących, sprawę rzetelności procesu sądowego, w tym przede wszystkim nieskuteczność sędziów przyznawanych z urzędu, brak dogłębnej weryfikacji przeszłości skazanego (wychowanie w trudnych warunkach, rasizm) czy wreszcie ostatni posiłek i przemowę skazanego.

Najbardziej ujmującym elementem książki jest relacja o kobietach i więźniach, ich wzajemnych kontaktach, nierzadko kończących się małżeństwem. Szczególnie frapujące są motywy postępowania bohaterek oraz skłonność do poświęcenia. Są to bardzo często zamożne mieszkanki Europy, wiodące dostatnie i spokojne życie. Zbyt ułożone jak na ich wybuchową naturę. Gdy trafia do nich informacja o możliwości podjęcia związku korespondencyjnego z więźniami, często decydują się na ten ekscentryczny krok. Jak wspominają, rozczula je przede wszystkim to, że dla skazanego są jedynym promieniem życia. Ktoś, kto dla swojego kraju jest wyłącznie numerem ewidencyjnym, nie może liczyć na inne wsparcie, dlatego czując niewyobrażalną samotność, widzi w kontakcie z kobietą nie tylko sposób na zdobycie rozgłosu i pieniędzy, lecz także możliwość współbycia z bratnią duszą. Stopniowo zaczyna działać jakaś magnetyczna siła przyciągania, która ostatecznie kończy się na porzuceniu tego co pewne, na rzecz bliskości z seryjnym mordercą czy gwałcicielem.

Jest tu także część poświęcona procedowaniu kary śmierci. Oburzają nas błędne i niedostatecznie zbadane procesy, czas, jaki więźniowie muszą czekać na dokonanie ostatecznego zastrzyku, nieudolnie przeprowadzone egzekucje. Polman przytacza szokujące fakty o tym, jak to więźniowie palą się od środka albo o tym, że do przeprowadzenia medycznej procedury wybiera się przypadkowe osoby, niepotrafiące nawet wbić poprawnie igły. Mam też wrażenie, że autorka nieprzypadkowo często wraca do tematu odroczenia wyroku. Śmierć jest bowiem straszna, ale czy nie gorsze jest dodatkowe psychiczne znęcanie się nad więźniem, poprzez nieskończone przedłużanie rozwiązania tej kwestii? Autorka mocną kreską zarysowuje nam portret osób pochłoniętych długoterminową samotnością i niepewnością, zostawia nas z tym pejzażem sam na sam, w ciszy i skupieniu. Pragnie abyśmy i mi podążali śladami jej refleksji, aby i w nas rosły wątpliwości, gniew i poirytowanie, nie tylko na zbrodnie osadzonych, ale także na nieludzkie ich traktowanie. 

Dziennikarka skwapliwie bada rzeczywistość i analizuje statystyki. Rozmawia z rodzinami i dziewczynami skazanych. Nie boi wracać do tematów niewygodnych i zadawać wciąż żywe pytania o rozbieżności w interpretacjach. Bez skrupułów wspomina o obrońcach, którzy zasypiają na rozprawie lub nie wysyłają apelacji w wymaganym terminie. Nie koloruje i nie zamydla oczu efektowną resocjalizacją – podaje suche fakty o swoich postaciach, zostawiając nam pole do własnej decyzji. A jednak, mimo tych zalet, książka ma swoje mankamenty. Przede wszystkim autorka skupia się na znanych nazwiskach, pomijając biografie osób, o których wiemy niewiele. Nie zadaje sobie trudu, aby porozmawiać z całą gamą ‘laleczek’, a jedynie przygląda się uważniej listom jednej z nich. Nie udaje jej się porozmawiać ze skazanymi, ani nie szuka rozwiązań u okolicznych mieszkańców. Jest też kwestia zogniskowania spektrum zainteresowań wokół Teksasu, co wprowadza ryzyko generalizacji. 

„Laleczki skazańców” to lektura poruszająca trudny temat słuszności kary śmierci. To bez wątpienia reportaż wieloaspektowy i emocjonalny. Taki rodzaj prozy, który pokazuje absurdy rzeczywistości, jednocześnie nie sugerując gotowych recept. Polman opisuje świat, gdzie ma ludzi bez winy, nie ma też właściwych procedur, za którymi można schować swoją odpowiedzialność. Dobra i mocna książka nadająca się idealnie do przeprowadzenie głębszej dyskusji.


Ocena:



Recenzja "Audyt" Jacek Hugo-Bader

Wydawca: Czarne

Liczba stron: 488

Oprawa: twarda

Premiera: 9 maja 2018 r.

„Audyt” stanowi drugą część tryptyku Jacka Hugo-Badera, którego tematem przewodnim jest obraz Polski po zmianie ustrojowej. W „Skusze”, reportażysta nakreślił obraz działaczy polskiego podziemia, zaś tym razem dał dojść do głosu innemu typowi osób. Jak sam pisze w swojej książce „Audyt” to „opowieść o outsiderach, ludziach z pobocza, wypchniętych na aut, siedzących na krawężniku albo na ławce rezerwowych.” Autor przedstawia historie własnych bohaterów, o których pisał na łamach Gazety Wyborczej w latach dziewięćdziesiątych, na początku transformacji ustrojowej. Teraz, po ponad 20 latach wraca do nich i pyta, drąży, dochodzi co też porabiali przez te wszystkie lata i do czego doszli.

Publikacja została podzielona na pięć tematów: badyci, wyznawcy, wsiowi, uliczni, nasiona. W każdej swoje losy przedstawiają odmienne grupy społeczne. Usłyszymy niemy krzyk dawnych kryminalistów, nawróconych i proroków, rolników wspominających likwidację PGR-ów,  żebraków i ulicznych muzyków, a także rodziców i lekarzy podejmujących próby leczenia bezpłodności metodą In vitro. Jacek Hugo-Bader stworzył barwny kalejdoskop ludzkich historii, pęknięć i marazmu. Są tu opowieści wywołujące uśmiech na ustach, a są też takie, które mrożą krew w żyłach.

Autor przyzwyczaił nas do pisania z perspektywy wałęsającego się psa, jak zwykło się nazywać technikę opartą na poszukiwaniu tam, gdzie inni baliby się spojrzeć. Odwiedzimy więc wyludniającą się gminę na wschodzie polski, odstraszającą mieszkańców ulicę w stolicy, zapadłe dziury gdzieś na Kujawach czy Pomorzu. Zwiedzimy rozpadające się pod ciężarem lat i zaniedbań rudery, obdarte do szczętu kamienice z wybitymi oknami, a nawet śmietniki, w których czasami można znaleźć wyniesione z mieszkań fekalia. Zbliżymy się do odszczepieńców, dziwaków i wykolejonych przez los. A wszystko to potwierdzi, jak trudna i kręta była polska droga do „wolności”. Ba, to nawet nie droga była a jakiś bruk, i to wyjątkowo nierówny i rozjeżdżony, a do tego uwalony błotem nieszczęść i upadków.

Jacek Hugo-Bader nadał swojej relacji charakter retrospektywny, dzięki zastosowaniu ciekawego zabiegu na początku części historii. Dodał tam mianowicie niewielkich rozmiarów noty informacyjne, przenoszące nas do dnia, w którym reportażysta pierwszy raz pisał o danym bohaterze. Dowiadujemy się z nich jakie utwory wtedy słuchano w Polsce, o czym pisała Gazeta Wyborcza, jaka była pogoda i średnia ilość opadów rocznych. Dzięki temu czytelnik z jeszcze większą wyrazistością dostrzeże potencjał zmian gospodarczych, politycznych i kulturowych, jakie nastąpiły w kraju w ostatnich dekadach.

Z „Audytu” wyłania się słodko-gorzki obraz Polski po przemianach, obraz który wzbudza kontrowersję i przyczynia się do dyskomfortu czytających. Bo też ta narracja uwiera głęboko, drażni niesprawiedliwością i otępia beznadzieją rzeczywistości. Dla autora najważniejsi są ludzie, a jego najnowszy reportaż to swoista galeria postaci, o których szara codzienność nie dba, ale którzy za wszelką cenę próbują przetrwać i być uradowanymi w świecie, jaki im to utrudnia. „Audyt” to także rozpisana na wiele głosów historia o trudzie życia we współczesnej Polsce, Polsce, która nie znosi potknięć i prawości. To garść bezspornie soczystych opowieści, zapisy rozmów o ludzkich bolączkach bez ich gloryfikowania.

„Audyt” ma też jednak swoje drugie, mniej pozytywne oblicze. Przede wszystkim w licznych fragmentach odnosi się wrażenie, iż reportaż stanowi nie tylko dzieło o ludziach upadłych, lecz także o samym autorze. Irytuje fakt, że część rozmów została nieco wymuszona, obcięta w niepasującym do kontekstu momencie, dopowiedziana przez narratora. Że te historie mają iść w jakimś z góry obranym przez autora kierunku i nie mogą się rozejść, poszybować od wytypowanych tez. A rzetelność wymagałaby podejścia zupełnie odmiennego, wszak istotą tego projektu jest pokazanie różnorodności, odrębnych wydarzeń i losów.

Są też inne mało przekonujące momenty, jak choćby te, w których autor wyrzuca czytelnikowi jego naiwność i bezmyślność. Krzyczy na nas, jak na dziecko które zasłużyło na klapsa. Przytoczę tu dwa cytaty „Ale nie kupujemy i nie czytamy książek, dwie trzecie z nas w 2016 roku, nie przeczytało, a więc i nie kupiło żadnej książki. Ani jednej! Szesnaście procent z nas nie przeczytało po prostu niczego!”. „Bo pewnie myślicie, że wiecie, co się nam, mieszkańcom tego kraju, przydarzyło przez ostatnie ćwierć wieku? Myślicie, że rozumiecie, co się wokół was działo? Guzik prawda, nic nie rozumiecie”. Jest też mój ulubiony fragment, który jako mężczyzna traktuję bardzo osobiście – „Bo który z nas nie miał fantazji albo snów o gwałcie”. Jeśli do tego dodać kontrowersyjną relację z Dnia Niepodległości oraz wątpliwej jakości poglądy i statystyki na temat In vitro, powstaje całkiem spora ilość materiału, który drażni nie tylko bólem historii, ale także sposobem przedstawienia.

Książka na przemian uwodzi i denerwuje. Uwodzi tym, w jaki sposób plejada bohaterów opowiada o swoich losach z ostatnich trzydziestu lat, ze wszystkimi ułomnościami, dylematami i złością na te nowe czasy zmierzające donikąd. Drażni z kolei obecności stronniczego narratora, który nie potrafi zejść na dalszy plan i pozostać obiektywny. Nie zmienia to jednak faktu, że „Audyt” jest tekstem, który rośnie i rozwija się wraz ze swoimi postaciami. Dostrzec w tym można, jak wiele pracy oraz emocji autor włożył w to wszystko, w ten zbiór historii o zapomnianych ludziach. To trudna lektura, mocna w przekazie, a jednocześnie bardzo nostalgiczna. Tym razem sięgajcie po nią na własną odpowiedzialność.

Ocena:
 

Recenzja „Wolność i spluwa. Podróż przez uzbrojoną Amerykę” Dan Baum

Wydawca: Czarne

Liczba stron: 432

Oprawa: twarda

Premiera: 28 lutego 2018 r.

Dan Baum, pisarz, felietonista „New Yorkera”, reporter „The Wall Street Journal” i „The Asian Wall Street Journal”, znany polskiemu czytelnikowi z książki „Dziewięć twarzy Nowego Orleanu”, postanowił zbadać środowisko posiadaczy broni w USA. „Wolność i spluwa. Podróż przez uzbrojoną Amerykę” stanowi zapis tego socjologiczno-psychologicznego eksperymentu. Autor, będący jednocześnie narratorem opowieści, przy użyciu aplikacji Gun Store Finder przemierza samochodem amerykańskie stany w poszukiwaniu pasjonatów broni. Odmalowuje bogaty kalejdoskop zdarzeń i postaci, które napotkał na swojej drodze. Rozmawia ze sportowcami, trenerami, przedstawicielami branży filmowej (fragment dotyczący broni w Hollywood stanowi najsilniejsze ogniwo reportażu), zwolennikami gier komputerowych o profilu militarnym, myśliwymi, kolekcjonerami, a także działaczami społecznymi walczącymi o nadanie kulturze strzelania nowej, bardziej przyjaznej łatki. Obok powstałego w ten sposób polifonicznego wielogłosu, pisarz posługuje się danymi dotyczącymi makroskali. Przywołując się na statystyki oraz wyniki badań, zestawia ze sobą konkretne informacje i postawy, tworząc w ten sposób rzetelny obraz rzeczywistości.

Baum nie szczędzi środków na dojście do prawdy. Jeździ na szkolenia i kursy, aby uzyskać pozwolenia na posiadanie broni maszynowej, noszenie broni ukrytej czy użytkowanie tłumika. Kupuje różne rodzaje maszynowego oręża, udaje się na polowania czy wchodzi do barów z odsłoniętą kaburą. Zadaje masę pytań. Jak te sytuacje wpływają na niego? Czy przyczyną tragedii jest sama broń, czy może zakaz jej używania? Czy przepisy regulujące jej zdobycie są wystarczająco restrykcyjne? Pokazuje czytelnikowi, jak rozległy jest to temat i jak łatwo można pomylić się w ferowaniu wyroków i poszukiwaniu winnych.

Niewątpliwie „Wolność i spluwa. Podróż przez uzbrojoną Amerykę” to ze wszech miar wnikliwy i otwarty reportaż. Portretując kolejne epizody z życia mieszkańców swojego kraju, pisarz daje się poznać jako dobry obserwator i cierpliwy słuchacz. Jego obiektywna relacja nie ogranicza ani zwolenników swobodnego dostępu do broni, ani ich przeciwników.

Jest to też książka o olbrzymim wpływie rynku broni na społeczność amerykańską. Baum przekonuje, że NRA sztucznie nakręca powszechne fobie i przekonanie, że przestępczość stale rośnie, co jest efektem łatwości dostępu do broni. To doprowadza do polaryzacji opinii i w konsekwencji narastającej histerii Amerykanów. W tym kontekście strzelectwo przestało być niewinnym hobby, a stało się biznesem pełnym politycznego zaplecza.

Najnowszy reportaż Bauma napisany został językiem lekkim i rozwlekłym. Autor nie stroni od autoironii oraz melancholii, dopuszczając się jednak przy tym rozczarowujących uproszczeń i banalnych zdań. Niektóre historie nużą, a nawet sprawiają wrażenie deja vu z opowieściami opisanymi kilka rozdziałów wcześniej. Trudno nie zauważyć też skłonności autora do wydłużania swoich refleksji. Opisuje w nich z drobiazgowością modele aut, smaki trunków czy własne opinie na temat napotkanych ludzi, co nijak ma się do sztywnych ram literatury faktu i tego, co w tym temacie mogłoby zainteresować polskiego czytelnika. Najgorsze jest jednak to, że zebrany materiał nie posiada czytelnej konkluzji. Dużo tu rozważań i wątpliwości, brakuje jednak klarownych odpowiedzi. A właśnie tego oczekiwałbym od wnikliwej autodebaty na tak istotny temat. „Wolność i spluwa. Podróż przez uzbrojoną Amerykę” nie zachwyca. To kolejny przykład literatury faktu, który poza marketingowo ciekawą tematyką ma niewiele do zaoferowania. 


Ocena



Recenzja "Z nienawiści do kobiet" Justyna Kopińska

Wydawca: Świat Książki

Liczba stron: 224

Oprawa: miękka

  
Premiera: 5 marca 2018 r.

„Z nienawiści do kobiet” to zbiór ośmiu reportaży oraz wywiadu. Justyna Kopińska, autorka niezwykle uznana i ceniona, wyspecjalizowała się w dziennikarstwie śledczym do perfekcji. Do swojej pracy podchodzi z właściwą zaciętością oraz empatią, czego efekty widać w przedstawionych historiach. Szczególnie imponująca jest u autorki umiejętność stawiania niewygodnych i kontrowersyjnych pytań, a także dalsze egzekwowanie reakcji na nie ze strony osób zainteresowanych. Dzięki swojej odwadze w dekonstruowaniu kłopotliwych wydarzeń, Kopińska dokonuje rzeczy niebywałej, porusza wyobraźnię i  szarga emocjami czytelnika, niczego nowego nie odkrywając ani nie proponując jakiejś świeżej interpretacji opisywanych epizodów.

Recenzowana książka to odpowiednio wyważony zbiór nieznanych dotąd publikacji autorki oraz tekstów zamieszczonych wcześniej w Dużym Formacie. Jest to lektura zbudowana z polskich niedorzeczności i bolączek systemowych. Choć wachlarz poruszanych tematów jest całkiem okazały, trudno nie odnieść wrażenia, że większość tekstów zwraca uwagę na wciąż ten sam problem – braku odpowiedzialności za podłe działania i niemoralne decyzje. Dziennikarka mówi za tych, których nikt inny już nie słucha, i daje szanse tym osobom, które straciły wszelką nadzieję na bycie zrozumianym. Opowiada o wielu odcieniach traum i przerażającym strachu ludzi, którzy dla polskich sądów stali się nieproszonym problemem przeznaczonym do zatuszowania. O świecie sądów i innych instytucji publicznych, działających w oparciu o absurdalne procedury i nielogiczne orzeczenia. O ludziach, którzy bez skrupułów niszczą życie innym i pozwalają działać zbrodniarzom w imię układów i indywidualnych korzyści.

Są tu przede wszystkich historie wstrząsające. Zaliczyć można do nich takie reportaże jak „W obliczu zła” – o wykorzystywaniu seksualnym w sporcie, „Ile mamy trupów w szafie” – rzecz o naciąganiu statystyk w policji, „Dyrektor więzienia, który chciał być więźniem” – o człowieku, który z zimną krwią i bez wyraźnego powodu poderżnął gardło jednemu z więźniów, czy wreszcie „Ksiądz pedofil odprawia dalej” – o prezbiterze, który molestując nastoletnią dziewczynkę, po kilku latach może całkowicie legalnie dalej działać w imię Kościoła. Niezwykle bulwersujący jest też rozdział dotykający kwestii molestowania żołnierek w wojsku.

Kopińska swoją główną uwagę ogniskuje na szokujących wyrokach i sumieniu oprawców, ale trudno nie odnieść wrażenia, że jest to też książka o poszukiwaniu człowieka pośród całego morza zalewającej nas patologii. Autorka stara się nie osądzać, tam gdzie podstawy ku temu przykryte są mgłą niewiedzy. Nie ukazuje swoich bohaterów w jakimś jaskrawym, jednowymiarowym świetle. Drobiazgowo opisuje motywacje i poszukuje praprzyczyn tragedii. Wskazuje, że często kat jest ofiarą, a problemem może nie być pojedynczy człowiek, tylko system, który go w błędnym przeświadczeniu wychował.

„Z nienawiści do kobiet” to także relacja o ludziach poniżonych przez życie albo pozbawionych głosu i możliwości zmiany. Autorka wybiera historie smutne i niejednoznaczne. Takie tematy, które wzburzają opinię publiczną i sprawiają, że czytając o nich, mamy ochotę podrzeć książkę na kawałki. Bo też zakres prezentowanych, chorych postaw, jest szokujący. Okazuje się bowiem, że czy to uprawiając sport, czy pracując w więzieniu, czy będąc uczennicą, czy nawet emigrując na misję do Afganistanu, wszędzie dosięgnąć może nas ręka przemocy, przybierająca różne formy, ale każdorazowo zadająca maksymalną dawkę boleści.

Do książki włączono także część reportaży o nieco innym ciężarze gatunkowym. Jest tu chociażby interesujący tekst o Violetcie Villas, która będąc międzynarodową gwiazdą, została zniszczona i upodlona do tego stopnia, że zmarła w aurze dziwactwa i osamotnienia. Jest także opowieść o ostatnim klezmerze i jego małych radościach. Autorka opisuje również losy pary gejów głęboko wierzących w Boga. Organizują oni swoje zgromadzenie i wzajemnie się wspierają w sprawach religijnych. To bardzo trudny temat, przy którym łatwo o niedyskrecję i polaryzację własnych przekonań. Kopińska wychodzi jednak ponad te pokusy i przedstawia temat z należytą obiektywnością. Pozostawia go otwartym, do własnego przemyślenia i zastosowania w życiu. Na końcu książki zamieszczono t wywiad z autorką, która odpowiada na pytania na temat swojej pracy. Trudno nie odnieść tu wrażenia, że to najsłabsza część książki. Sama bowiem dziennikarka mówi, że jej celem jest minimalizowanie swojej pozycji w dziele, oddanie się przedmiotowi i takiemu go opisaniu, aby był on klarowny i czytelny, nie psuty żadnymi ozdobnikami.

„Z nienawiści do kobiet” to książka trudna i celna. Zadająca szereg pytań i szukająca brakujących odpowiedzi. Wołająca do nas i osób odpowiedzialnych. Próbująca zmienić krzywą rzeczywistość. Opisuje kalekie instytucje po to, aby przestały one tuszować swe niedoskonałości i ukrywać wstydliwe posunięcia. Mam wrażenie, że celem Justyny Kopińskiej wcale nie jest szokowanie, tylko takie przedstawienie absurdów, które ma szanse zniszczyć w nas pokrywę obojętności. Ta jedna z tych książek, które muszą być popularne, żeby zrealizować swój cel. Dlatego jeśli jeszcze zastanawiacie się czy warto, odstawcie swoje wątpliwości na inną półkę.

Ocena: