Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura francuska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura francuska. Pokaż wszystkie posty

Recenzja "Opowiedz im o bitwach, o królach i słoniach" Mathias Énard

Poetycka opowieść Énarda o możliwej podróży Michała Anioła do Konstantynopola — fikcja oparta na faktach, pełna sztuki, historii i napięć kultur.
Wydawca: ArtRage

Liczba stron: 152


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Filip Łobodziński

Premiera: 12 listopada 2025 rok

Mathias Énard swoją krótką powieść zatytułowaną „Opowiedz im o bitwach, o królach i słoniach” opiera na epizodzie, który historycy uznają za prawdopodobny, choć niepotwierdzony. W 1506 roku sułtan Bajazyd II miał zaprosić Michelangela do Konstantynopola, by ten zaprojektował most nad Złotym Rogiem. Wiadomo z dokumentów, że Leonardo da Vinci faktycznie przedstawił sułtanowi projekt mostu. Co do Michelangela, istnieją pośrednie źródła i wzmianki (m.in. w biografii Paolo Giovia), ale brak jednoznacznych dowodów, że do podróży doszło.

„Opowiedz im o bitwach, o królach i słoniach” to książka, w której francuski pisarz bierze historię z marginesu, z przypisu, i rozgrywa ją jako pełnokrwisty dramat o spotkaniu dwóch cywilizacji: renesansowej Italii i osmańskiej Konstantynopola. Tytułową prośbę kieruje nie tylko do czytelników, ale przede wszystkim do samej literatury, która ma moc przekształcania luk w fakty.

Énard jako znawca arabsko-tureckich archiwów pamięci, obsesyjny kartograf kultur basenu Morza Śródziemnego, od lat tworzy własną, równoległą historię dialogu Wschodu i Zachodu. W jego twórczości ten dialog nigdy nie jest gładki ani dekoracyjny. Zawsze podszywa go przemocą, fascynacją, nieporozumieniem, erotyką, rywalizacją. Nic dziwnego, że gdy natrafił na wzmiankę o zaproszeniu, jakie sułtan Bajazyd II miał wystosować do młodego Michelangela, zobaczył w niej potencjalny mit założycielski. Oto przekaz o artyście w roli tłumacza między światami, ale jednocześnie o twórcy jako niewolniku ambicji wielkich tego świata.

W tej krótkiej książce Michelangelo jest wciąż na progu wielkości. Uciekł z Rzymu, obrażony na papieską chciwość, tkwiąc jeszcze w cieniu wyrzeźbionego niedawno Dawida. Do Konstantynopola przybywa jako człowiek niespełniony i wyczerpany. Jego sława dopiero się rodzi, ale duma funkcjonuje w pełnym rozkwicie. To idealna figura dla Énarda, którego bohaterowie zawsze oscylują między pragnieniem transcendencji a upokarzającą świadomością świata polityki.

Konstantynopol autora „Busoli” jest zbudowany z zapisków kronikarzy, planów dawnych architektów i zmysłowych domysłów. Nie jest orientalną dekoracją w stylu dziewiętnastowiecznych malarzy, ale miastem pełnym cieni i sprzeczności. Żyje tu tolerancja, ale również przemoc. Spotkamy odrobinę poezji, handel ludźmi, pałacowe spiski oraz rynsztoki pachnące rybą, żywicą i potem żołnierzy. Michelangelo błądzi po nim jak po własnej psychice. Jest niepewny języka i własnej tożsamości. Trapią go wątpliwości, czy stworzenie mostu jest jego powołaniem, czy tylko przymusem narzuconym przez możnych.

Énard zderza europejskie przekonanie o prymacie sztuki z osmańską hierarchią władzy i sensów. Most (symbol pojednania) staje się w powieści figurą niemożliwą, tak jak niemożliwe okazuje się przekroczenie kulturowej przepaści bez utraty części siebie. Michelangelo rysuje nie mosty, lecz ciała, zwierzęta, światło. Jest przede wszystkim rzeźbiarzem, człowiekiem który myśli dotykiem, a nie geometrią. W tym sensie Énard proponuje lekturę biografii mistrza na przekór modernistycznym mitom. Pokazuje artystę nie jako nadczłowieka, ale jako istotę zagubioną, złośliwą, czasem śmieszną.

W tle tej historii odbija się szersza opowieść o renesansie jako epoce. To nie jest okres triumfu ludzkości, jak uczą szkolne podręczniki, lecz gwałtownego przetasowania wpływów i ambicji. Most zaprojektowany dla sułtana miałby być materialnym znakiem władzy, nie dialogu. Europa i imperium osmańskie podziwiały siebie nawzajem, ale wciąż toczyły cichą wojnę prestiżu. Énard wydobywa z historii to, co w niej szorstkie i niewygodne, odrzucając wszystkie pocztówki.

Najciekawsze jednak, że „Opowiedz im o bitwach, o królach i słoniach” nie jest powieścią o Michelangelu, lecz o tym, co dzieje się, gdy geniusz zostaje wrzucony w obcy kontekst i musi zmierzyć się z innymi definicjami piękna, świata, wolności. W jego relacji z Mesihim, dworskim poetą, pobrzmiewa tęsknota za językiem wspólnym i niemożliwym. W epizodach z tajemniczą tancerką, echo pożądania, które bardziej przypomina wizję niż romans. W listach samotność człowieka, który zna cenę swojego talentu lepiej niż ktokolwiek inny.

Énard pisze tę książkę z oszczędnością, która nie jest minimalizmem, lecz muzycznością. Krótkie rozdziały przypominają iluminacje w manuskrypcie. Każde zdanie jest nasycone światłem płonących lamp oliwnych, wilgocią Bosforu, dźwiękiem obcej mowy. To literatura, która nie udaje rekonstrukcji, lecz stawia pytania. Co widziałby Michelangelo, gdyby naprawdę tam pojechał? Co czułby artysta wyrwany ze swojego marmurowego świata? Czy mosty między kulturami powstają dzięki talentowi czy pomimo niego?

W pewnym sensie Énard, niczym renesansowy architekt, projektuje tu własny most między europejskim wyobrażeniem o sztuce a bliskowschodnimi historiami, które literatura Zachodu przez wieki marginalizowała. To projekt utopijny, kruchy, ale konieczny. Właśnie dlatego ta niewielka książka rezonuje mocniej niż niejedna obszerna powieść historyczna. Jej piękno tkwi nie w rekonstrukcji, lecz w świadomości pustych miejsc. I w odwadze, z jaką pisarz pozwala sobie je wypełnić.

W czasach, gdy Europa znów chętnie definiuje się przeciwko swoim innym, „Opowiedz im o bitwach, o królach i słoniach” przypomina, że największe dzieła powstają nie z czystości kultur, lecz z ich tarć, napięć i spotkań. Michelangelo wraca do Florencji bez mostu. Ale Énard paradoksalnie buduje go za niego. Oto most literatury ponad historią. 

Recenzja "Ostatni Mohikanin" Catmalou i Cromwell

"Ostatni Mohikanin" Catmalou i Cromwell wspaniała powieść graficzna
Wydawca: Mandioca

Liczba stron: 144


Oprawa: twarda

Tłumaczenie:
Monika Motkowicz

Premiera: 19 maja 2025 rok

„Tam, gdzie kończy się ścieżka, zaczyna się opowieść” mówi stare indiańskie przysłowie. I to zdanie wracało do mnie cały czas gdy przewracałem strony „Ostatniego Mohikanina” od Catmalou i Cromwella. Bo to nie jest kolejna adaptacja klasyki literackiej. To bardziej seans spirytystyczny z duchem opowieści Fenimore’a Coopera, przemielonym przez barokową wyobraźnię, ekspresjonistyczny pędzel i rockowy temperament.

Kiedy Mandioca pisze, że spełnia młodzieńcze marzenia, wierzę im w ciemno. Każda strona ich książek tchnie autentycznością i pasją, jakby tworzyli z potrzeby serca, a nie dla efektu finansowego. W kontekście albumu Catmalou i Cromwella od razu dodaję, że nie tylko je spełnia. Ona te marzenia przenosi na wielki, duszny fresk, który krzyczy, szepcze i bije.

Cromwell to bretoński malarz, przypominający bardziej szamana z tubą farby niż rysownika. Tworzy kadry, które nie prowadzą narracji, lecz hipnotyzują. Każda strona to jak zamaszysty cios toporem. Być może nie zawsze precyzyjny, ale trafiający w emocjonalny nerw. Malowane pędzlem, akrylowe plansze są ciężkie od faktury i światłocienia. Widzimy nie tylko zarysy bohaterów. Czujemy porowatość ich skóry, kurz bitewny, lepki oddech lasu. Ten styl oscyluje między Gainsboroughem a Frankiem Millerem. Jest jak gra melancholijnej mgły i złowrogiej przemocy. Tło nie jest tu tylko dekoracją. To żywa istota. Las, który oddycha. Rzeka, która pamięta. I czerwień – krew, ogień, namiętność, jakby cała opowieść była malowana na wyschniętej skórze bębna wojennego.

Catmalou, scenarzystka, rezygnuje z linearności i nadmiaru słów. Opowieść jest skrócona do rdzenia. Nie znajdziecie tu klasycznej chronologii czy didaskaliów. Zamiast tego widzimy obrazy, fragmenty dialogów, echo oryginalnych cytatów. To może dezorientować, szczególnie tych, którzy znają tylko wersję filmową z Day-Lewisem, gdzie hollywoodzki blask przykrywał czasem brutalny realizm oryginału. Ale ta dezorientacja działa, bo wojna, tożsamość i zdrada nie są przecież przejrzyste.

Nie wiem, czy nazwałbym to „komiksem”. Może raczej atlasem emocji utkanych z historii. Wersją „Ostatniego Mohikanina”, której nie przeczytasz, tylko przeżyjesz. Nie ma tu miejsca na suchą analizę narracyjną. Bardziej chodzi o to, co zostaje. Uczucie zagubienia jak w dusznym lesie przed bitwą. Nieme porozumienie między Unkasem a Corą. Szum rzeki, przez który przepływa ciało.

„Ostatni Mohakanin” to nie jest idealna lektura dla niedzielnych czytelników komiksów. Nie dla fanów szybkiej akcji i przejrzystych dymków. To książka dla tych, którzy potrafią się zatrzymać przy obrazie. Którzy umieją czytać warstwami: kolor, kompozycję, światło, fakturę.

Powiem więcej. To dzieło stawia pytania: gdzie kończy się komiks, a zaczyna malarstwo narracyjne? Czy kadr może być autonomicznym dziełem sztuki? Czy historia z taką przemocą, gęstością i dzikością może być piękna? Cromwell i Catmalou odpowiadają: może, jeśli opowiesz ją sercem z pędzla, nie z pióra.

Oto powieść graficzna, w której drzewa są bohaterami, a wojna  tylko złamanym wierszem pisanym błotem i światłem księżyca.

Recenzja "Podróże Guliwera. Z Laputy do Japonii" Bertrand Galic

„Z Laputy do Japonii” to nie infantylna wersja klasyki, lecz pełnoprawna interpretacja filozoficzna — graficznie dopracowana, intelektualnie celna i wierna duchowi Swifta.
Wydawca: Mandioca

Liczba stron: 112


Oprawa: twarda

Tłumaczenie:
Monika Motkowicz

Premiera: 3 lutego 2025 rok

Adaptowanie klasyki literackiej do formy komiksu to zawsze akt twórczego ryzyka, balansowanie między wiernością pierwowzorowi a potrzebą nadania mu nowego, autonomicznego życia. Bertrand Galic (scenariusz) i Paul Echegoyen (rysunki) w „Podróżach Guliwera. Z Laputy do Japonii” podejmują się niełatwego zadania: reinterpretacji trzeciej części słynnej satyry Jonathana Swifta, która w przeciwieństwie do powszechnie znanych przygód w Krainie Liliputów i Brobdingnag, rzadko trafia do kanonu popularnych lektur. Efektem ich pracy jest dzieło spójne plastycznie, narracyjnie inteligentne i interpretacyjnie świadome, choć niepozbawione ograniczeń wynikających z obranej strategii skrótu.

Wybór odcinka „z Laputy do Japonii” nie jest przypadkowy. To właśnie w tej części Swift osiąga pełnię swojej politycznej i społecznej satyry, uderzając w rozbuchany racjonalizm oświecenia, akademicką bezużyteczność, przemoc władzy i utopijny absurd teorii społecznych oderwanych od praktyki. Galic znakomicie wyczuwa ten ton, nie próbując uwspółcześniać przesłania w sposób dosłowny. Pozwala, by tekst mówił sam za siebie. Selektywnie, ale z zachowaniem najważniejszych tropów oryginału. Narracja prowadzona jest zwięźle, z wyraźnym rytmem podróży i przystanków na kolejnych wyspach: Laputa, Balnibarbi, Glubbdubdrib, Luggnagg i Japonia. Poszczególne epizody zachowują autonomię i dramaturgiczną funkcję, co w przypadku adaptacji komiksowej nie jest regułą.

Zaletą scenariusza Galica jest także rezygnacja z nadmiernej ekspozycji i dosłowności. Dialogi są zredukowane, nierzadko eliptyczne, co nie oznacza braku wyrazistości. Dostrzegam w tym dużą dojrzałość kompozycyjną tekstu. Autor unika infantylizacji, nie tworzy adaptacji „dla dzieci” mimo baśniowej estetyki rysunków. W efekcie otrzymujemy komiks, który może być odczytywany wielowarstwowo: jako przygodowa narracja dla młodzieży, ale też jako filozoficzna przypowieść o alienacji rozumu, jałowości wiedzy oderwanej od doświadczenia i nieuchronnej degeneracji wszelkich utopii.

Warstwa graficzna autorstwa Paula Echegoyena zasługuje na osobne omówienie. Artysta, znany z ilustracji łączących precyzję kreski z impresjonistyczną atmosferą, stosuje tu ograniczoną paletę barw. Dominują sepie, zgaszone brązy i błękity, które przywołują skojarzenia z mapami dawnych podróżników lub rycinami z epoki. Kompozycje plansz są przemyślane, często asymetryczne, co nadaje albumowi dynamiczny rytm wizualny. Szczególną uwagę przykuwają ujęcia architektoniczne: Laputa jako miasto unoszące się nad światem, Balnibarbi jako kraina groteskowych instytucji naukowych, Luggnagg z melancholijną ikonografią Struldbrugów. Echegoyen stosuje tu język wizualny bliski estetyce XIX-wiecznego symbolizmu, wzbogacony o elementy steampunkowe.

Wartym odnotowania zabiegiem graficznym jest też zróżnicowanie typografii w dialogach. Niektóre języki przedstawione zostały za pomocą odmiennego liternictwa, co podkreśla obcość kultur i języków, a jednocześnie eksponuje trudności w komunikacji, będącą przecież ważnym motywem tej części „Podróży Guliwera”. To również gest formalny, który świadczy o dbałości edytorskiej. Odnotujmy też, że przekład Moniki Motkowicz jest oszczędny, ale precyzyjny, redakcja i korekta (Paulina Frankiewicz, Iwona Gawryś) utrzymują wysoki poziom językowy, a liternictwo Raraku sprawnie wspiera narrację bez nadmiaru ozdobników.

Album ukazuje się w twardej oprawie, w dużym formacie i na kredowym papierze, co podnosi jego walory kolekcjonerskie. Estetyka edycji koresponduje z treścią: monumentalność formatu odsyła do klasycznego statusu adaptowanego dzieła, a zarazem podkreśla wagę przesłania.

„Podróże Guliwera. Z Laputy do Japonii” to nie tylko sprawna adaptacja literacka, ale także świadectwo dojrzałego dialogu z klasyką. Galic i Echegoyen nie próbują „uwspółcześniać” Swifta na siłę. Przeciwnie, pokazują, jak bardzo jego ironia, pesymizm antropologiczny i sceptycyzm wobec postępu brzmią dziś aktualnie. W czasach, gdy retoryka technokratyczna i ideologiczna maskuje strukturalne absurdy współczesnych systemów politycznych i ekonomicznych, przypomnienie, że wiedza oderwana od życia bywa narzędziem opresji, a utopia może z łatwością przeistoczyć się w koszmar, wydaje się nadzwyczaj na miejscu.

Jest to komiks, który nie udaje, że mówi więcej, niż mówi, ale też nie mówi mniej, niż powinien. Zdecydowanie będę do niego wracał.

Polecam też inne recenzje komiksów:
1. "Ardalen" Miguelantxo Prado

2. "Alack Sinner tom 1: Wiek niewinności" Carlos Sampayo, Jose Muñoz 

3. "Lekcje aktorstwa" Nick Drnaso 

4. "Ziemia, niebo, kruki" Teresa Radice, Stefano Turcioni 

5. "Mamuśki" Ma Yeong-shin

6. "Hołd dla ziemi" Joe Sacco