Liczba stron: 304
Oprawa: miękka
Premiera: 26 lutego 2020 r.
John Maxwell
Coetzee chwilę temu skończył 80 lat. W swoim literackim życiu osiągnął
praktycznie wszystko co można – otrzymał wyróżnienie Prix Femina, dwukrotnie
Nagrodę Bookera oraz Nagrodę Nobla. Stał się też klasykiem porównywanym z
Josephem Conradem i Gabrielem Garcią Marquezem, co jest prawdopodobnie
cenniejsze niż wszystkie wymienione nagrody razem wzięte. W przypadku
południowoafrykańskiego pisarza nie można mieć wątpliwości – jego proza nie
zginie, będzie żyć własnym życiem, kolejne pokolenia będą ją czytać na nowo i
doszukiwać się w niej wartości uniwersalnych i aktualnych dla ich egzystencji.
Nie byłoby
tego wszystkiego gdyby nie dwie specyficzne cechy autora. Mam tu na myśli
konsekwencję i osobliwość. Dr Sławomir Masłoń z Uniwersytetu Śląskiego w
Katowicach, twórca opracowania „Coetzee.
Przewodnik Krytyki Politycznej” zwraca uwagę na najważniejsze tematy
poruszanego przez autora „Hańby” – „kolonializm, rasizm oraz wewnętrzne
sprzeczności i napięcia członków współczesnych, liberalnych społeczeństw”. Z
kolei Komitet Noblowski w uzasadnieniu swojej decyzji tak zwrócił się do
laureata „Z intelektualną uczciwością i głębokim uczuciem, za pomocą prozy o
lodowatej precyzji, zdarł Pan maski naszej cywilizacji i odkrył topografię
zła”. Te cechy kroczą za autorem od jego debiutu. Nigdy nie pisał
koniunkturalnie, ani pod publikę. Jego książki nie chcą się nikomu przypodobać.
Poruszana tematyka nie zawsze mówi to, co odbiorca chciałby przeczytać.
Naturalnym odruchem po lekturze jest odrzucenie i niechęć, wywodzące się wprost
z uczucia niepokoju i zaskoczenia, w jakie zostaliśmy wplątani.
Nie inaczej jest ze „Śmiercią Jezusa”.
Książka wieńczy trylogię jezusową i przystępując do lektury warto sobie z tego
faktu zdawać sprawę. Nie chodzi tu nawet o jakieś powiązania, sylwetki
bohaterów czy podobieństwa krain, w jakich dzieje się akcja. Te korelacje
zostawmy uczonym. Podkreślam to, aby już na starcie zauważyć, jak wiele te
książki dzieli. I choć nie będę zdradzał szczegółów (no może trochę!),
dopatruję się w tym aspekcie jednego z możliwych kluczy interpretacyjnych. W
swojej najnowszej książce autor otwarcie odwołuje się do Pisma Świętego. Nie
trudno też przypisać bohaterom odpowiednie role. Młody Dawid, buntownik z
wyboru, za głosem którego podążają inni, jest tu tytułowym Jezusem. Przybrany
ojciec Simon, za wszelką cenę chciałby sprostać roli do jakiej został powołany.
Stara się opiekować rodziną, co nie zawsze przynosi dobre skutki. Jego
tymczasowa partnerka, przybrana matka Simona, ma pełnić rolę Marii, choć do
cnotliwości i silnego charakteru jej daleko. Są też inni – nauczyciel w szkole
tańca, właściciel domu dziecka, nawrócony złoczyńca Dmitri, przewodniczka w
nauce, koledzy. Każdy ma tu swoje zadanie i symboliczną misję.
Zaryzykuję i nazwę tę książkę fałszywą. Nie
mam tu bynajmniej na myśli oszustwa skalkulowanego, ani obliczonego na naiwność
czytelnika. Jest wręcz przeciwnie. „Śmierć Jezusa” od samego początku oszukuje nas
oczywistością skojarzeń. Czy naprawdę powinniśmy wierzyć w biblijny wymiar
książki? Czy Coetzee chciał nam tylko przypomnieć to, co wieki temu zapisali
ewangeliści? Czy ta historia jest zwykłą metaforą wiary? Uprzedzając nieco
fakty dla tych, którzy nie czytali – wcale tak nie jest. Ta książka jest jak
labirynt z kilkoma wyjściami. Po drodze wielokrotnie się potkniemy, dojdziemy
do ślepego zaułka, będziemy musieli się
cofać, i próbować na nowo, by ostatecznie trafić do krainy, która wcale nam się
nie spodoba. Podkreślę to jeszcze raz, Coetzee nie jest autorem, który pisze
książki ładne, ku pokrzepieniu serc, albo ku nauce czegokolwiek. Jego świat
jest hermetyczny, sztuczny, oderwany od realiów. Niejednokrotnie doznamy
uczucia, że wybrane rozwiązanie jest po prostu chybione, bezsensowne, niezgodne
z prawem ludzkim i bożym. A jednak ono istnieje, ma za zadanie obnażyć nam
nasze stereotypowe i utarte myślenie. Pisarz z Południowej Afryki wyprzedza
nasze refleksje o dwa kroki i zamiast tworzyć dzieła wciągające i wewnętrznie
harmonijne, kreuje światy podłe. To gra bez końca, literackie perpetum mobile,
dzieło pozbawione klarownych konkluzji i oczywistych rozwiązań. Same metafory
są skonstruowane tak, że w momencie gdy coś nam się w głowie ułoży, odkryjemy
światełko w tunelu, zaraz wszystko wali się z jeszcze większą siłą
Po lekturze czułem się jak Don Kichot
(którego w książce jest zresztą całkiem sporo). Próbowałem przedrzeć się przez
zasieki wiatraków ustawione przez autora, w celu znalezienia tego jednego
ukrytego sensu, tego jednego właściwego ustawienia znaczeń. Tak jak u bohatera
Cervantesa, tak i u mnie ta walka z góry skazana jest na pożarcie. Poczułem się
oszukany i zdradzony. Przyzwyczaiłem się, że książki mają jasną interpretację,
a nawet jeśli są jej pozbawione, zawsze istnieje jakieś logiczne wyjaśnienie.
Tu jest inaczej. I znowu Coetzee mnie odrzucił, znowu się na niego obraziłem, a
książkę chciałem skrytykować najlepiej, jak potrafiłem. Miałem zacząć od tego,
że Maria nigdy by tak nie postąpiła, a skończyć na trywializacji języka. Tylko,
to tak już po czasie, zdałem sobie sprawę jak niewielu pisarzy wzbudza u mnie
tak skrajne emocje. Jak niewiele książek i sytuacji zapamiętuję i noszę w sobie
przez lata. O jak niewielu pisarzach mogę powiedzieć „jego styl mnie wkurza”. A
Coetzee to ma. Dlatego dostał Nobla, dlatego jest klasykiem i dlatego trzeba go
czytać. Nawet jeśli nie wszystko od razu zrozumiemy.
شركة تنظيف بالقطيف
OdpowiedzUsuńشركة تنظيف بالخبر
شركة تنظيف بالإحساء
شركة تنظيف بالدمام
Raczej nie sięgnę po tę pozycję. Zanudziałabym się na śmierć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Biblioteka Feniksa