Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura słoweńska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura słoweńska. Pokaż wszystkie posty

Recenzja "Białe pierze się w dziewięćdziesięciu" Bronja Žakelj

Czym zaskoczyła mnie książka Bronji Žakelj? – Recenzja „Białe pierze się w dziewięćdziesięciu”, czyli historia, w której życie okazuje się bardziej skomplikowane niż się wydaje.
Wydawca: SEDNO

Liczba stron: 232


Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Joanna Pomorska

Premiera: listopad 2024 rok

Siedzę sobie któregoś wieczoru z książką „Białe pierze się w dziewięćdziesięciu” w ręce. Przychodzi żona i rzuca do mnie „Co to za książka?”. Przygląda się okładce, czyta tytuł i mówi dalej „A od kiedy Ty czytasz babskie rzeczy? Tytuł jak u Karoliny Wilczyńskiej, a okładka to już bardziej pod romansidło z wątkami erotycznymi podchodzi”. Nie wiedziałem co jej odpowiedzieć, bo w sumie trochę racji miała. Tym razem jednak pozory były mylące.

Zanim zaczniecie czytać powieść Bronji Žakelj, upewnijcie się, że macie wolny wieczór. Dlaczego? To taka książka, która wciąga jak zapach babcinego prania – jest ciepła, znajoma, ale w tle kryjąca coś niepokojącego.

Autorka zabiera nas w podróż do lat 70. i 80. do Słowenii, wchodzącej wtedy w skład komunistycznego, federacyjnego państwa jugosłowiańskiego. To nie jest zwykła autobiografia. To literacki kolaż wspomnień, w którym dziecięca naiwność miesza się z brutalnością życia, a słodkie chwile rodzinnego ciepła sąsiadują z nieuchronnym cieniem śmierci. Žakelj opowiada o swoim dorastaniu w czasach, gdy Tito patrzył na ludność z licznych obrazów, a telewizor do osiągnięcia pełni wydajności najpierw musiał się rozgrzać. To historia domowa i zarazem polityczna, ale bez ciężaru publicystyki. Autorka z wdziękiem i humorem oddaje absurdy epoki – jak to dziecko, które nie rozumie, czemu ojciec mruczy pod nosem przekleństwa, oglądając oficjalne uroczystości.

Jednak w tym pogodnym strumieniu wspomnień co chwila pojawia się rysa. W końcu życie to nie bajka Disneya. W „Białe pierze się w dziewięćdziesięciu” jest zdecydowanie więcej z „Cudownych lat” – z nieporozumieniami rodzinnymi, emocjonalnym chaosem i nagłymi porażkami. Matka autorki ciężko choruje, a później sama Žakelj staje naprzeciw diagnozy, której nikt nie chce usłyszeć. Tu właśnie książka pokazuje swoją siłę – nie w sentymentalnych uniesieniach, lecz w autentycznym spojrzeniu na ból i strach, które nie odbierają nadziei, ale uczą życia.

Cechą specyficzną książki z pewnością jest narracja. Z jednej strony lekka, ale wcale nie płytka. Ironiczna, lecz nie cyniczna. Trochę opowiadana dla nas, ale momentami mówiona do matki (co może powodować dyskomfort u części czytelników). To taka proza, która stoi na stanowisku, że życie jest absurdalne, ale w sumie warto się z tego śmiać.

Moje zarzuty? Odnosiłem wrażenie, że czytam dwie książki w jednej. Granica między niewinną młodością, a cierpieniem, jest tu zbyt gruba. Być może Bronja Žakelj fragmentami pisze też trochę zbyt dosłownie i nie każdy bohater dostał tyle miejsca, na ile zasługiwał.

„Białe pierze się w dziewięćdziesięciu” to pozycja dla tych, którzy lubią zanurzyć się w literaturze balansującej między śmiechem a łzami.

Recenzja "Miłość niech odpocznie trochę” Drago Jančara

Wydawca: SEDNO

Liczba stron: 304


Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Joanna Pomorska
 
Premiera: kwiecień 2022 rok

Osiem miesięcy. Tyle czekałem z lekturą „Miłość niech odpocznie trochę” Drago Jančara. To było zauroczenie od pierwszego wejrzenia. Spodobała mi się w niej okładka, pierwsza strona tekstu, opis, tłumaczka i wydawnictwo. W skrócie mówiąc – to miał być hit tego roku. Miesiące mijały, na rynku pojawiały się kolejne nowości. Z powieścią Jančara czekałem. I tak aż to początku stycznia. Musiałem jej spróbować, mając jednocześnie nadzieję, że zgodnie z oczekiwaniami książka trafi do mojego całorocznego topu. Niestety. Nie trafi. Dlaczego?

Zacznijmy może od początku. Słoweński pisarz i eseista do tej pory znany mi był tylko z nazwiska. W Polsce wydano kilka jego książek, a marki jakie sygnowały jego dzieła są, co tu dużo mówić, mocne. Pogranicze, Państwowy Instytut Wydawniczy, Czarne – to mówi samo za siebie. Do tego finałowe siódemki w Angelusie w 2011 roku („Katerina, paw i jezuita”) i 2015 roku („Widziałem ją tej nocy”). To wystarczyło, żeby wypatrywać go w nowościach wydawniczych. W kwietniu 2022 roku pojawiła się informacja, że tym razem Wydawnictwo Akademickie SEDNO wprowadzi na rynek jego najnowszą książkę – „Miłość niech odpocznie trochę”. Powieść, jak wskazuje opis, stawia „trudne pytania o ludzkie postawy w ekstremalnych czasach i okolicznościach”, a przy okazji „nie udziela na nie łatwych odpowiedzi ani nie rozwiązuje egzystencjalnych dylematów”. W tle druga wojna światowa, Maribor jako arena eksterminacji oraz partyzanci walczący w lasach. Brzmi idealnie.

Początek kupił mnie w całości. Zdjęcie, opis odwołujący się do jego szczegółów, powolne przybliżanie sylwetek bohaterów, pierwsze wątpliwości i trudne decyzje. Perspektywa kobieca po kilkunastu stronach przeskoczyła na narrację męską. Później będzie ona jeszcze wielokrotnie zmieniała swoje położenia. Będzie przechodzić z ust do ust, jak pałeczka w biegu sztafetowym podawana jest z jednej ręki, to kolejnej. Drago Jančar dotyka w międzyczasie wielu ważnych tematów: oddanie, poświęcenie, wyzysk, służalczość w imię niezrozumiałych rozkazów, chęć niesienia pomocy, niesprawiedliwość, walki do ostatniego tchu, pamięć i wiele innych. Jeśli miałbym określić „Miłość niech odpocznie trochę” jednym przymiotnikiem, byłby to „epicka”. Tak, ta powieść ma duży rozmach. Z jednej strony plastyczny opis Mariboru sprzed wojny, z drugiej mróz i cisza słoweńskich lasów. Trafimy też do obozu koncentracyjnego, pewnej prowincjonalnej knajpy, więzienia niemieckich oprawców, niepozornego młyna czy piwnicy przypadkowej kobiety. Autor „Galernika” umie dobierać kadry, by pobudzić wyobraźnię czytelnika. Jego najnowsza książka to właściwie gotowy materiał na film. I to taki, który z powodzeniem mógłby powalczyć o międzynarodowego Oscara.

W „Miłość niech odpocznie trochę” podoba mi się także unikanie patosu. Nie jest to łatwe. Wystarczy przeczytać kilka książek traktujących o II wojnie światowej, żeby zdać sobie sprawę, że wtedy praktycznie każdy był bohaterem. Przynajmniej tak nam o tym mówią. A to prawdą nie jest. I powieść Jančara też o tym trochę mówi. Jeśliby przeanalizować losy wszystkich pojawiających się tu postaci, to nikt nie był czysty jak biała kartka. Sonja podjęła współpracę z wrogiem (choć intencje były dobre), Ludwig wykorzystał niewinną istotę a potem zesłał ją na zatracenie, Valentin to się nieszczęśliwie upił, to znowu był obojętny wobec dziejącej się wokół niego brutalności, Vasja wolał patrzeć na mordowanie swoich żołnierzy, niż wzniecić bunt przeciwko tyranii. I tak dalej. „Miłość niech odpocznie trochę” mogła być ckliwą historią pewnego wojennego romansu, z dużą ilością dziwnych zbiegów okoliczności, patrzenia w zdjęcia i wreszcie wpadaniem sobie w ramiona. Tak nie jest. To też powieść dobrze oddająca wojenne realia, unikająca scen, gdzie lukru mogłoby być za dużo. Podziwiam to wyczucie autora.

Co więc mi w książce nie grało? Przegadanie. To jedna z pułapek narracji pierwszoosobowej, z której tym razem autorowi nie udało się wyjść obronną ręką. Chciałem przeczytać książkę surową, oddającą ducha i myśli organizmu doprowadzonego do permanentnego strachu, bólu i rezygnacji. Tymczasem umysły wszystkich postaci pojawiających się w książce krążą wokół przeszłości. Jasne, odsłaniają przy tym obraz złożoności ich życia, w jakiś sposób wyjaśniają sposób myślenia, usprawiedliwiają czyny. Czy jednak to wszystko jest faktycznie potrzebne? Czy takie zdania jak „Poezja zwycięża wszystko” czy „Tylko ją miał” niosą za sobą jakiś konkretny przekaz? Czy te dziesiątki stron, na których kilkukrotnie słyszymy te same historie, wnoszą cokolwiek merytorycznego, metafizycznego czy metaforycznego. Czy wreszcie komukolwiek potrzebne jest gdybanie (Czy dobrze postąpiłam? Czy mogłam zachować się inaczej?). Moim zdaniem niestety nie.

Dlaczego więc Drago Jančar popełnił tę książkę? W mojej opinii chciał trafić do szerokiego grona czytelników. Zależało mu, aby pamięć o tych zdarzeniach nie zaniknęła. To miał być bestseller i prawdopodobnie cel został osiągnięty. A przynajmniej tak wnoszę z ilości i wysokości ocen na goodreads (4,3 to bardzo wysoki wskaźnik). Niestety ja liczyłem na coś artystycznie osobliwego, na indywidualny styl. Tego tu nie ma. Jest za to piękna historia o przypadkach, które czasami łączą, innym razem dzielą ludzi. „Miłość niech odpocznie trochę” to mogłaby być jedna z najgłośniejszych powieści 2022 roku, gdyby jej autorem był jakiś poczytny pisarz, a wydawcą ktoś, kto dysponuje odpowiednim budżetem. To mogłaby być też dobra odpowiedź na szkodliwy trend publikowania powieści o Auschwitz (tych wszystkich tkaczek, listonoszek, tatuażystów itd.). Ostatecznie nie jest.