Wydawca: SEDNO
Liczba stron: 304
Oprawa: miękka
Tłumaczenie: Joanna Pomorska
Premiera: kwiecień 2022 rok
Osiem
miesięcy. Tyle czekałem z lekturą „Miłość niech odpocznie trochę” Drago Jančara.
To było zauroczenie od pierwszego wejrzenia. Spodobała mi się w niej okładka,
pierwsza strona tekstu, opis, tłumaczka i wydawnictwo. W skrócie mówiąc – to miał
być hit tego roku. Miesiące mijały, na rynku pojawiały się kolejne nowości. Z
powieścią Jančara czekałem. I tak aż to początku stycznia. Musiałem jej
spróbować, mając jednocześnie nadzieję, że zgodnie z oczekiwaniami książka
trafi do mojego całorocznego topu. Niestety. Nie trafi. Dlaczego?
Zacznijmy może
od początku. Słoweński pisarz i eseista do tej pory znany mi był tylko z nazwiska.
W Polsce wydano kilka jego książek, a marki jakie sygnowały jego dzieła są, co
tu dużo mówić, mocne. Pogranicze, Państwowy Instytut Wydawniczy, Czarne – to mówi
samo za siebie. Do tego finałowe siódemki w Angelusie w 2011 roku („Katerina,
paw i jezuita”) i 2015 roku („Widziałem ją tej nocy”). To wystarczyło, żeby wypatrywać
go w nowościach wydawniczych. W kwietniu 2022 roku pojawiła się informacja, że
tym razem Wydawnictwo Akademickie SEDNO wprowadzi na rynek jego najnowszą
książkę – „Miłość niech odpocznie trochę”. Powieść, jak wskazuje opis, stawia „trudne
pytania o ludzkie postawy w ekstremalnych czasach i okolicznościach”, a przy
okazji „nie udziela na nie łatwych odpowiedzi ani nie rozwiązuje
egzystencjalnych dylematów”. W tle druga wojna światowa, Maribor jako arena
eksterminacji oraz partyzanci walczący w lasach. Brzmi idealnie.
Początek kupił
mnie w całości. Zdjęcie, opis odwołujący się do jego szczegółów, powolne przybliżanie
sylwetek bohaterów, pierwsze wątpliwości i trudne decyzje. Perspektywa kobieca
po kilkunastu stronach przeskoczyła na narrację męską. Później będzie ona
jeszcze wielokrotnie zmieniała swoje położenia. Będzie przechodzić z ust do
ust, jak pałeczka w biegu sztafetowym podawana jest z jednej ręki, to kolejnej.
Drago Jančar dotyka w międzyczasie wielu ważnych tematów: oddanie, poświęcenie,
wyzysk, służalczość w imię niezrozumiałych rozkazów, chęć niesienia pomocy,
niesprawiedliwość, walki do ostatniego tchu, pamięć i wiele innych. Jeśli
miałbym określić „Miłość niech odpocznie trochę” jednym przymiotnikiem, byłby
to „epicka”. Tak, ta powieść ma duży rozmach. Z jednej strony plastyczny opis Mariboru
sprzed wojny, z drugiej mróz i cisza słoweńskich lasów. Trafimy też do obozu
koncentracyjnego, pewnej prowincjonalnej knajpy, więzienia niemieckich oprawców,
niepozornego młyna czy piwnicy przypadkowej kobiety. Autor „Galernika” umie
dobierać kadry, by pobudzić wyobraźnię czytelnika. Jego najnowsza książka to
właściwie gotowy materiał na film. I to taki, który z powodzeniem mógłby
powalczyć o międzynarodowego Oscara.
W „Miłość
niech odpocznie trochę” podoba mi się także unikanie patosu. Nie jest to łatwe.
Wystarczy przeczytać kilka książek traktujących o II wojnie światowej, żeby
zdać sobie sprawę, że wtedy praktycznie każdy był bohaterem. Przynajmniej tak
nam o tym mówią. A to prawdą nie jest. I powieść Jančara też o tym trochę mówi.
Jeśliby przeanalizować losy wszystkich pojawiających się tu postaci, to nikt
nie był czysty jak biała kartka. Sonja podjęła współpracę z wrogiem (choć
intencje były dobre), Ludwig wykorzystał niewinną istotę a potem zesłał ją na
zatracenie, Valentin to się nieszczęśliwie upił, to znowu był obojętny wobec
dziejącej się wokół niego brutalności, Vasja wolał patrzeć na mordowanie swoich
żołnierzy, niż wzniecić bunt przeciwko tyranii. I tak dalej. „Miłość niech
odpocznie trochę” mogła być ckliwą historią pewnego wojennego romansu, z dużą
ilością dziwnych zbiegów okoliczności, patrzenia w zdjęcia i wreszcie wpadaniem
sobie w ramiona. Tak nie jest. To też powieść dobrze oddająca wojenne realia, unikająca
scen, gdzie lukru mogłoby być za dużo. Podziwiam to wyczucie autora.
Co więc mi w
książce nie grało? Przegadanie. To jedna z pułapek narracji pierwszoosobowej, z
której tym razem autorowi nie udało się wyjść obronną ręką. Chciałem przeczytać
książkę surową, oddającą ducha i myśli organizmu doprowadzonego do permanentnego
strachu, bólu i rezygnacji. Tymczasem umysły wszystkich postaci pojawiających
się w książce krążą wokół przeszłości. Jasne, odsłaniają przy tym obraz złożoności
ich życia, w jakiś sposób wyjaśniają sposób myślenia, usprawiedliwiają czyny.
Czy jednak to wszystko jest faktycznie potrzebne? Czy takie zdania jak „Poezja
zwycięża wszystko” czy „Tylko ją miał” niosą za sobą jakiś
konkretny przekaz? Czy te dziesiątki stron, na których kilkukrotnie słyszymy te
same historie, wnoszą cokolwiek merytorycznego, metafizycznego czy metaforycznego.
Czy wreszcie komukolwiek potrzebne jest gdybanie (Czy dobrze postąpiłam? Czy mogłam
zachować się inaczej?). Moim zdaniem niestety nie.
Dlaczego więc Drago
Jančar popełnił tę książkę? W mojej opinii chciał trafić do szerokiego grona
czytelników. Zależało mu, aby pamięć o tych zdarzeniach nie zaniknęła. To miał
być bestseller i prawdopodobnie cel został osiągnięty. A przynajmniej tak
wnoszę z ilości i wysokości ocen na goodreads (4,3 to bardzo wysoki wskaźnik).
Niestety ja liczyłem na coś artystycznie osobliwego, na indywidualny styl. Tego
tu nie ma. Jest za to piękna historia o przypadkach, które czasami łączą, innym
razem dzielą ludzi. „Miłość niech odpocznie trochę” to mogłaby być jedna z
najgłośniejszych powieści 2022 roku, gdyby jej autorem był jakiś poczytny pisarz,
a wydawcą ktoś, kto dysponuje odpowiednim budżetem. To mogłaby być też dobra
odpowiedź na szkodliwy trend publikowania powieści o Auschwitz (tych wszystkich
tkaczek, listonoszek, tatuażystów itd.). Ostatecznie nie jest.