Recenzja "Trucizny" Piotr Dardziński

Wydawca: Instytut  Literatury

Liczba stron: 92


Oprawa: miękka

Premiera: 16 października 2021

Było ich czworo. Dokładnie tyle samo co członków Drużyny A lub klanu niepokonanych żółwi ninja. O ile jednak popkulturowi bohaterowie mieli za zadanie dzielnie stawiać czoła wszelkim niebezpieczeństwom, o tyle Adam, Maria i ich dzieci przygód nie doświadczali praktycznie wcale. A przynajmniej nam czytelnikom nic na ten temat nie będzie wiadomo.

To właściwie mogła być klasyczna Polska rodzina. Jest przecież małżeństwo uświęcone na kościelnym kobiercu. Jest dwójka dzieci, podana w idealnych proporcjach. Jest też praca, dom i względnie stabilna sytuacja finansowa. Teoretycznie nic niepokojącego nie powinno się tu wydarzyć. A jednak.

Ten, na którym miał opierać się fundament całej rodziny, nie spełnił pokładanych w nim nadziei, Adam jest postacią centralną, to od jego narracji rozpoczynamy całą historię. Swoją wybrankę poznał na spotkaniu formacji religijnej. Był osobą głęboko wierzącą, wychwalającą Boga i miłość do bliźnich. Kończąca studia, młoda i prawdopodobnie niedoświadczona w obcowaniu z mężczyzną Maria, nie mogła się oprzeć jego urokowi. Złączyli swoje losy, jak robi to milion innych Polaków każdego roku. Z czasem ta doskonale naoliwiona maszyna zaczęła jednak rzęzić. Trybiki powychodziły ze swoich miejsc, automatyzm musiał ustąpić miejsca nerwowemu obgryzaniu paznokci, a wszystko to co banalne, zaczęło przeradzać się w góry niemożliwe do sforsowania.

Adama denerwowało praktycznie wszystko: przedmioty odłożone nie na swoje miejsce, improwizacja, nieporządek. Skąd się to wzięło? Czy to charakterystyki dziedziczone z pokolenia na pokolenie? Jakaś choroba? A może chodzi o zwykłe zmęczenie? Tego się nie dowiemy. Możemy co najwyżej parę rzeczy sobie dośpiewać, bo autor nie daje właściwie żadnych wskazówek. W „Truciznach” to niepewność i niedopowiedzenie grają pierwsze skrzypce. Dokładnie wiemy kiedy padł pierwszy cios, ale geneza jego zadania jest nakreślona bardzo wyrywkowo. Adam okazał się tyranem, ale czy nie był też ofiarą? Czy  biorąc pod uwagę ostateczne rozłożenie na planszy życia, to nie on przegrał najwięcej?

No właśnie. W tym miejscu powinny pojawiać się jakieś oceny, stereotypy. Pokrzywdzona matka, bezbronne dzieci, traumy przenoszone pokoleniami. Tak się jednak nie dzieje. To nie jest kolejna prosta narracja o nałogach i przemocy w rodzinie. Spójrzmy chociażby na Marię. W relacji Adama jest, dostosowując się do języka bohatera, kurwą, zdzirą, mendą. Jest ofiarą przemocy, obiektywnie patrząc na sytuację – niesłusznie pokrzywdzoną bezbronną kobietą. Później to jednak ona dostaje głos. I coś tu nam zaczyna się gmatwać. Czy ta niewinna osoba naprawdę mówi nam wprost o potrzebie doświadczenia minety? O tym jak bardzo chciała poczuć swojego męża w innej pozycji, niż tylko leżąc? Czy ten brutalnie męski macho, naprawdę boi zapalić światła podczas stosunku?

Tu powstają kolejne pytania w głowie czytelnika. Chociażby o to, po czyjej stronie jest prawda i komu mamy kibicować. I znowuż autor nam w tym nie pomoże, bo jego celem wcale nie jest ocenianie ani robienie widowiska. On chce raczej pokazać nam, jak bardzo skomplikowane potrafią być pozornie proste historie rodzinne i jak czasami trudno odczytać pierwsze sygnały (glosolalia). Z tego też powodu oddaje głos również młodszemu pokoleniu. Zamiast jednak budować napięcie osaczenia i strachu, przenosi nas w czasie nieco dalej, gdy Kajtek zaczyna już wchodzić w dorosłość. Jego uczucia są więc bardziej poukładane, a różne zdarzenia dogłębnie przemyślane. Razem z siostrą pewnie chcieliby zapomnieć o tym czego doświadczyli, ale nie mogę. Choć brzydzą się czynów ojca, czują też smutek, że ta historia zakończyła się tak, a nie inaczej. Są naznaczeni i już do końca będą mieć w sobie tę ranę.

W „Truciznach” mamy więc różne punkty widzenia, ale także odmienne języki. Adam jest wulgarny, Maria zaborcza, Tosia zagubiona, a syn zraniony. Każdorazowo padające słowa są dosadne, surowe i niezwykle celne. Cechą charakterystyczną książki jest jej ograniczona długość. Dziewięćdziesiąt stron to lektura idealna na dwie godziny. Dzięki temu możemy wejść w historię całkowicie. Nie odkładamy jej na później, nie przerywamy innymi, przyziemnymi problemami.

Powieść Piotra Dardzińskiego to wreszcie także gra z różnymi dziełami sztuki. Jest tu całkiem sporo odwołań do literatury (Nisza, Pauza, Karakter) czy muzyki i odnoszę wrażenie, że za każdym razem jest to bardziej forma dialogu z pewnymi motywami, a nie pustego przepisywania cytatów. Choć krótkie, „Trucizny” są zaskakująco wielowymiarowe, doskonale skomponowane i świeże. Może nie tyle w tematyce, bo o przemocy w rodzinie napisano już całkiem sporo, ale właśnie w podejściu do tematu i budowania emocji. To książka, która uwiera i nie pozostawia obojętnym. Tekst, który zostaje z czytelnikiem i domaga się kolejnych refleksji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz