Liczba stron: 304
Oprawa: twarda
Premiera: 14 listopada 2018 r.
Po wystrzałowym „Sprzedawczyku” na polski rynek
wydawniczy trafia kolejna książka Paula Beatty’ego. Wszyscy, którzy mieli
okazję zapoznać się z nagrodzoną Bookerem powieścią, dobrze wiedzą, czego
spodziewać się po „Białoczarnym”. Autor pisze w charakterystyczny dla siebie,
satyryczny sposób. Jego najnowszy projekt należy do tej samej literackiej
rodziny co „Przygody dobrego wojaka Szwejka” czy „Przypadki Inżyniera ludzkich
dusz”, jednych będzie śmieszyć, innych wręcz odwrotnie, smucić ukrytą pod
przykrywką humoru prawdą.
„Białoczarny” jest ciekawym przykładem powieści
inicjacyjnej. Beatty snuje w niej historię dorastania Gunnara Kaufmana.
Wychowywany przez ulicę, syn policjanta i przeciętnej matki, pnie się po
kolejnych szczeblach edukacji z wzrastającą skutecznością. Obdarzony talentem
poetyckim i sportowym, zyskuje coraz szersze grono zwolenników, co doprowadzi
go do ostatecznie do roli samozwańczego przywódcy.
Autor „Sprzedawczyka” ponownie uderza w samo serce
Ameryki (tylko czy to obecne?) – w rozdzierające je konflikty rasowe. Beatty rozdaje ciosy na prawo i
lewo, nie oszczędzając nikogo. Trafia z dużą siłą i celnością, pozostawiając za
sobą pole usłane rannymi. Czerpie radość z bicia we wszystkich wokoło,
szczególnie we własne środowisko. U niego każde działanie, wszystkie przedmioty
i otaczające nas sprawy są nośnikiem kwestii rasowych. Niezależnie czy mowa o
polityce, rekrutacji do uniwersytetu czy butach, pisarz widzi w tym pierwiastek
walki białego z czarnym. Każda strona dzieła skrzy się od prześmiewczego dekonstruowania
mitów i stereotypów związanych z uprzedzeniami. Czarny humor przybiera różne
formy – od stand-upowych puent i sloganów, przez kreowanie nieoczywistych
sytuacji, aż po głoszenie pop-filozoficznych haseł. Siłą książki jest też narracja,
w której czuć niebywałą rytmiczność i metaforyczność. Zdania rozgrywają się na
wielu płaszczyznach – lingwistycznej, fonetycznej, fabularnej i przenośnej, a
wszystkie one prowadzą do jednego, z góry zaplanowanego punktu.
„Białoczarny” łączy w sobie liryczną głębię i beletrystyczną
świeżość. To tekst pełen symboliki i ukrytych kontekstów, a także fraza
dowodząca, że temat dyskryminacji rasowej nie znalazł swojego ostatecznego
rozwiązania. Bardzo chciałbym przy tym napisać, jak dawniej Kurt Vonnegut w
„Śniadaniu mistrzów” – „w nonsensie siła”. Niestety jednak Beatty poszedł o dwa
szczeble karykaturalności za daleko. Najnowsza powieść zdobywcy Bookera
odznacza się niespotykaną intensywnością niesamowitych zdarzeń, które w efekcie
stały się wyłącznie dodatkami, często zresztą niesmacznymi. Pisarz nie zna
umiaru, chce nas permanentnie szokować, bez chwili odpoczynku raczyć coraz
bardziej nowymi i nieprawdopodobnymi aluzjami, ale też biografiami. Jego
bohaterów dotyka fatalizm, przechodzą oni jakby obok swojego życia. Wszystko
jest tu zapisane z góry, a ich jedyne przejawy woli, dotyczą komediowego
zakończenia danego epizodu. Beatty robi to samo, co jego postać w jednej ze
scen – Gunnar rzuca wolne w ostatniej minucie spotkania, od których zależy
zwycięstwo w meczu. Mógłby trafić bez problemu, ale specjalnie chybia, gdyż
chce zmierzyć się z negatywną siłą widowni. Właśnie tak postępuje z nami autor,
prowadzi czytelnika do rozwiązania, by u końca zmienić tory, zagmatwać treść i
czekać na jego reakcję.
Podobnie jak w „Sprzedawczyku”, spotkamy tu sporo
neologizmów, niekonwencjonalnych porównań i jeszcze więcej dziwności. Dla zachowania
równowagi „czarnuchów” i „smoły” będzie nieco mniej, co wcale nie oznacza, że
autor wyrzekł się lekkiego traktowania tematu. O ile w poprzedniej powieści
czuć było spójność i równowagę na linii literacka innowacyjność – rzeczywista
głębia, o tyle skala przejaskrawień i nietrafionych pomysłów, jest gwoździem do
trumny „Białoczarnego”. Beatty podjął się dobrowolnego wyścigu z Monty Pythonem
i zdecydowanie go przegrał. Gdzieś zatracił swoją powściągliwość, przez co
koniec książki jest już czystą, niehumanitarną groteską, która częściej razi
banalnością, niż zachwyca jakością. To jednak tylko jeden mały zarzut, który
przez wiele stron w ogóle nie przeszkadza w błogim smakowaniu tej prozy. To
nadal jest literatura świeża, nadal chce się zagłębiać w te niejednokrotnie
skomplikowane zdania, wreszcie nadal śmiejemy się w głos, dzięki niesamowitej
pomysłowości autora. Trudno przejść obok takiej literatury obojętnym. Jeśli
mierzyć wartość pisarza zdolnością do wykreowania własnego stylu, Paul Beatty
należy do czołówki współczesnych artystów.
Ocena:
Tym razem, mówię pas. 😊
OdpowiedzUsuńNowy artysta pióra, super. Nabrałam wielkiej ochoty na "błogie smakowanie" i świeżość tej prozy.
OdpowiedzUsuńMiałam nieco większe oczekiwania do tej książki.
OdpowiedzUsuń