Recenzja "Dzień Wyzwolenia" George Saunders

Wydawca: Znak

Liczba stron: 304


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Michał Kłobukowski

Premiera: 13 marca 2024 rok

Tytuł najnowszego zbioru opowiadań George Saundersa, jeszcze przed lekturą książki każe zadawać sobie pytania. O jakie wyzwolenie tu idzie? Kogo ma dotyczyć? Czy autor daje jakieś recepty, a może po prostu chce nas popchnąć ku działaniu w jakimś konkretnym obszarze swojego życia? Jest więc intrygująco już na starcie i tak też będzie dalej, choć czytelnicy znający „Sielanki” lub „10 grudnia”, mogą mieć momentami wrażenie powtórki z rozrywki.

George Saunders jest twórcą uznanym, nagradzanym i pretendującym do miana jednego z najważniejszych amerykańskich twórców literackich XXI wieku. Nie uzyskał tego statusu bynajmniej przypadkowo. Jego pisarstwo ma swój unikalny styl. Łączy w sobie elementy humoru, groteski, społecznej krytyki i empatii wobec ludzkiej natury. Autor „Lincolna z Bardo” jest znany z precyzyjnego, ale jednocześnie żywego języka. Jego proza często ma też charakterystyczny rytm i energię.

Jeśli miałbym cofnąć się pamięcią do poprzednich jego zbiorów i uwypuklić najbardziej wyróżniające części jego sztuki, nie mogłoby zabraknąć miejsca dla budowy światów alternatywnych. Niektóre z jego opowiadań umieszczają nas w dystopijnych lub absurdalnych rzeczywistościach, co pozwala eksplorować ludzkie reakcje na ekstremalne sytuacje. Autor często oddaje także głos osobom z marginesu społecznego. Postaciom nieważnym, pracownikom fabrycznym, bezdomnym czy innym ludziom o pogmatwanych życiowych historiach. Nie sposób też zapomnieć o eksperymentach z formą narracyjną, włączając w to różne perspektywy, style i struktury opowiadań.

Czy to wszystko znajdziemy także w „Dniu wyzwolenia”? Jak najbardziej. Weźmy chociażby pierwszy, najdłuższy i tytułowy tekst. Jego bohaterami są osoby przyszpilone do ściany (skojarzenia z „Dziewczętami Simpliki” jak najbardziej na miejscu). Nie mogą mówić tego co chcą, ani kiedy chcą. Działają w sposób zaprogramowany i nawet próba ich wyzwolenia przez syna właściciela na niewiele się tu zda. Ich życie upływa ku uciesze innych, a prawda jaka się za tym kryje jest tyleż zaskakująca, co oczekiwana.

Charakterystyczny jest także „Upiór”. Tym razem miejscem akcji jest tematyczny park rozrywki. Dziki Zachód, jaskinie, podwodne krainy – to wszystko brzmi jak idealny przepis na udane rodzinne popołudnie. Nie powinno więc dziwić, że właściciele wymagają od pracowników działania zgodnego z założonym scenariuszem. Szkopuł jednak w tym, że po pierwsze parku nikt nie odwiedza, a po drugie za niesubordynację grożą surowe konsekwencje (włącznie z utratą życia). Saunders kreuje więc przestrzeń położoną gdzieś między realiami współczesnej Ameryki a bliżej niesprecyzowanym i tajemniczym wymiarem, działającym w zgodzie z regułami totalitaryzmu. Jest w tym pewne podobieństwo do „Sielanek”, chociaż tym razem pisarz idzie o krok dalej.

I mógłbym tak jeszcze dalej opisywać, jak interesujący jest „List miłosny”, w którym dziadek odpisuje na otrzymaną wiadomość elektroniczną. Albo „Elliott Spencer”, stanowiący zapis uczestnictwa w akcjach polegających na wykrzykiwaniu konkretnych haseł (tu problemem są powracające wspomnienia). Mógłbym, ale w sumie nie chcę psuć zabawy. „Dzień Wyzwolenia” będzie szczególnie interesujący dla nowych czytelników Saundersa, którzy nie znają jeszcze jego koncepcji. Jestem jednak przekonany, że także osoby mające w pamięci poprzednie tomy tekstów, znajdą coś dla siebie. Co dokładnie? A chociażby kwestię ograniczania wolności, krytykę kapitalizmu, ale również próbę przekroczenia ograniczeń stawianych przez język. Ta książka jest nie tylko posępnym obrazem upadku, lecz także donośnym – chociaż niewypowiedzianym wprost – oskarżeniem systemu, który przedstawia światu swoje nowe osiągnięcia i wystawy, jedocześnie skazując tysiące obywateli na wyzerowanie swojej tożsamości.

Recenzja "Czy to jest człowiek, Rozejm, Pogrążeni i ocaleni" Primo Levi

"Czy to jest człowiek, Rozejm, Pogrążeni i ocaleni" Primo Levi to fenomenalny zbiór powieści włoskiego mistrza
Wydawca: Czarne

Liczba stron: 592


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Stanisław Kasprzysiak, Halszka Wiśniowska, Krzysztof Żaboklicki

Premiera: 20 marca 2024 rok

Seria Klasyki w wydawnictwie Czarnym nie jest szczególnie często omawiana i przywoływana w polskich mediach literackich. Być może jest to efekt tego, że wiele z pojawiających się tu tytułów jest wznowieniami dzieł znanych w niektórych grupach czytelników. Nie zmienia to jednak faktu, że pojawiające się nazwiska są naprawdę mocne, a poruszane tematy szeroko zakrojone. Josef Škvorecki pisał na przykład o jazzie (nie tylko), Płatonow stworzył antyutopijną opowieść podporządkowaną kolektywizacji wsi, zaś Tove Ditlevsen pochyla się nad losem kobiet porzuconych przez mężów. Trudno powiedzieć jaka była pierwsza intencja powołania do życia tej serii, ale obecnie, patrząc na nią z perspektywy wydanych już 14 książek zaryzykuję twierdzenie, że jest tu zawarta spora część europejskiego dziedzictwa literackiego. Zdecydowanie warto ją znać.

W serii Klasyki nie zabrakło oczywiście tematyki Holocaustu i obozów koncentracyjnych. Wystarczy przypomnieć sobie wybitny „Cyrk rodzinny” Danilo Kiša czy „Piękne zielone oczy” Arnošta Lustiga. Teraz do tego grona dołączył Primo Levi. Jego sylwetkę bliżej przybliżyłem przy okazji recenzji „Czy to jest człowiek”. Minęło już 7 lat od tamtego czytania, a niektóre zdania i namalowane słowami obrazy, dalej wiercą moje serce. W podsumowaniu napisałem o niej tak „to świadectwo funkcjonowania ludzkiego okrucieństwa, ale także ważny dokument socjologiczny, badający procesy istnienia człowieczeństwa. To swoiste mroczne memento na temat przetrwania fizycznego, ale także duchowego, w obliczu całkowitego zatracenia wszystkiego, na czym budujemy nasze marzenia o życiu. To wstrząsająca relacja ocalałego z obozu, który nie bał mówić się o wydarzeniach haniebnych i przerażających. To opowieść o czymś niezgłębionym w swojej grozie i niewyrażonym w słowach. Wreszcie jest to też książka o odkrywaniu sensu i istoty człowieczeństwa”.

Na wydaną niedawno książkę składają się trzy powieści włoskiego pisarza. Pierwszą jest właśnie „Czy to jest człowiek” – zdaniem wielu, jedna z najważniejszych książek obozowych, jakie kiedykolwiek napisano. Tuż po niej pojawia się „Rozejm”, na której skupię się w tym omówieniu. Tom kończy zbiór szkiców „Pogrążeni i ocaleni”, w których autor analizuje istotne elementy obozowego ekosystemu.

"Rozejm" Primo Leviego to nie tylko kontynuacja "Czy to jest człowiek", ale również osobiste i wstrząsające świadectwo traumy powojennej. To misternie tkana opowieść o przetrwaniu, godności i moralności w obliczu niewyobrażalnej tragedii Holocaustu. Punktem wyjścia jest tu opuszczenie piekła Auschwitz i rozpoczęcie nowej odysei - tym razem przez zniszczoną wojną Europę.

Autor mistrzowsko oddaje skomplikowaną gamę emocji towarzyszących wyzwolonym więźniom. Radość z odzyskanej wolności miesza się ze wspomnieniem przeżytych wydarzeń, poczuciem obcości w nowym, nieprzyjaznym świecie i niepewnością co do przyszłości. Ocaleni zmagają się z widmem obozu, które nieodłącznie im towarzyszy. Widać to chociażby w podejściu mieszkańców miast i prowincji, w których się pojawiają. Wymowne są chwile transportu, podczas których nadal trwają w ścisku, głodzie i niewygodzie. Nie bez znaczenia pozostają także szczegóły, jak chociażby ścinanie włosów czy brakujące buty.

Znaczną część książki zajmują refleksje na temat rządów Rosji Radzieckiej. W oczach Primo Leviego czas spędzony w obozach w Katowicach i Krakowie, a także później na podróży przez Ukrainę, Białoruś, Rumunię, Węgry, Słowację, Austrię, nie jest wypełniony brutalnością. Wschodni potentat nie jest tu mekką zbrodni, lecz strukturą chaotyczną, zaniedbaną i chimeryczną. W tym świecie tak naprawdę nikt nie wie dokąd zmierza, jaka będzie następna stacja na jego drodze, ile czasu tam spędzi i w jakich warunkach. Zdarzają się także problemy z namierzeniem osoby odpowiedzialnej za dowodzenie obozem przejściowym. Rosja jest zatem przeciętnym wybawicielem – nie tyle złym, ile amatorskim.

Żeby jednak nie było tak mrocznie, warto na „Rozejm” spojrzeć też z innej strony. Primo Levi doświadczył piekła, co do tego nie ma wątpliwości. Nie załamał się jednak, był w stanie patrzeć na rzeczywistość z dystansem. Piękne są tu chwile, gdy razem ze swoimi towarzyszami rozpoczyna handel (absolutnie wspaniały scenariusz kupna ‘kuricy’ w zamian za talerze), gdy opisuje wrażenia towarzyszące swobodnemu przejściu przez ulice, rozwodzi się nad tym, co począć z latryną, czy nakreśla uczestnictwo w zorganizowanych występach teatralnych. Wspomina też o ludziach, którzy bez większego interesu pomagali ocalałym. Autor celebruje małe chwile, zwraca uwagę na proste słowa i gesty, odtwarza też smaki i zapachy dawno zapomnianych uciech. W tym kontekście czytam „Rozejm” jako ważną dla mnie lekcję o tym, jak dużo piękna tkwi w codzienności.

Recenzja "Jerozolimska plaża" Iddo Gafen

Wydawca: Znak

Liczba stron: 368


Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Anna Halbersztat

Premiera: 5 czerwca 2023 rok

„Jerozolimska plaża” to jazda bez trzymanki po umysłach współczesnego człowieka. Zapowiedź zabawy formą mamy już w tytule. Jerozolima nie leży przecież ani nad jeziorem, ani tym bardziej nad morzem. Nie może więc pochwalić się żadną plażą. Ale czy na pewno? Bohaterka jednego z opowiadań cierpi na chorobę Alzheimera. Stopniowo zapomina o wszystkich wspomnieniach. Poza jednym. Doskonale pamięta, jak będąc małą dziewczynką ujrzała śnieg na plaży w Jerozolimie. Teraz chciałaby tego doświadczyć ponownie. Trudne zadanie, ale na szczęście jej mężowi udało się odnaleźć właściwą drogę do zaspokojenia potrzeby ukochanej.

Czternaście opowiadań. Ponad tuzin historii dziejących się we współczesnym Izraelu, które swego czasu czytali i chwalili Amos Oz oraz Etgar Keret. Zbiór wyszedł pierwotnie w 2015 roku a napisał go 25-letni Iddo Gafen – człowiek, który wcześniej z rynkiem literackim miał niewiele wspólnego. Czy można ten tom uznać za wybitny? Za objawienie godne powiedzmy Milana Kundery? Nie. Z pewnością nie. Trzeba jednak przyznać, że izraelski pisarz ma bujną wyobraźnię, a przy tym umie się trzymać swojej tematyki. To głównie dzięki temu otrzymany tom nie jest zbiorem dziwactw, ale oryginalnym portretem współczesnego człowieka.

O czym więc przeczytamy w książce? A chociażby o pewnym dziadku, który postanowił zaciągnąć się do wojska, by w ten sposób uciec od rodziny i refleksji o śmierci. Jest ten opowiadanie kosmiczne. To w nim młody mężczyzna, niespecjalnie spieszący się na studia, spotyka nieznajomą o imieniu Ajala. Jak się okazuje, ta ostatnia jest właścicielką planety położonej blisko słońca. W wyniku pewnego nieporozumienia para zostaje sama na owej planecie, a ich relacje są dalekie od namiętnych. Zresztą nie tylko ich. W innym tekście śledzimy pracownika technicznego, który zaczyna poznawać intencje ludzi dopiero w momencie odkrycia magicznego radia. Słucha w nim myśli klientów, pracodawcy i pewnej kobiety. Ich kontakty zaczynają stopniowo plątać się, ale nawet szczęśliwy koniec nie sprawi, że można ten związek nazwać płomiennym. Podobnie rzecz ma się z bohaterami innego utworu. Tym razem narratorką jest kobieta, która spędza długie godziny przed social mediami i zazdrości innym ich życia. Pewnego dnia ‘przypadkowo’ wpada na dawnego kolegę. Ten stopniowo obnaża przed nią smutną prawdę o jego bajecznej codzienności.

„Jerozolimska plaża” traktuje trochę o miłości. Są tu przecież małżeństwa, związki pokoleniowe, partnerstwa, koleżeństwo. Sprowadzenie zbioru jedynie do tego wymiaru byłoby jednak niesprawiedliwe. Iddo Gafen zafascynowany jest wpływem storytellingu na świadomość i samopoczucie człowieka. Właśnie dlatego tak ważną rolę w jego tekstach odgrywają nowoczesne technologie, sny oraz urządzenia o bajkowych mocach. Efektem wdrożenia tych wątków jest obecna w wielu momentach atmosfera baśniowości, nierealności, fantazji. W dobrze nam znanej rzeczywistości nie możemy przecież poznać myśli innych ani otrzymać substancji pomagającej udać się do wspomnień bliskich.

Czytając teksty Gafena trzeba iść trochę na kompromis. Nie należy traktować przedstawionych wydarzeń i postaci na serio. W codziennym życiu raczej nie spotkamy osoby, która nie wie, że na jej włościach jest piękna oaza. Rodzice zazwyczaj nie zostawiają też na kilka godzin dzieci, jadąc na nudne spotkanie z byłym współpracownikiem. Jest także mało prawdopodobne, że patrol staruszków zestrzeli handlarza narkotyków. Jerozolimska plaża jest grą, zabawą z czytelnikiem. Każdy tekst każe zadać sobie pytanie o to, czy granice, które sami sobie wytyczyliśmy, możemy przekroczyć. Czy warto to zrobić? Co stanie się, gdy tego spróbujemy? Dzieło Gafena to dobra i niegłupia rozrywka.