Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Podsumowanie roku 2023. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Podsumowanie roku 2023. Pokaż wszystkie posty

Najlepsze zbiory opowiadań 2023 roku zdaniem Melancholia Codzienności

W Polsce wydaje się względnie stałą liczbę zbiorów opowiadań. Według moich obliczeń, w samym 2023 roku było ich ponad 160 sztuk. Co drugi dzień do księgarni trafia więc jakiś tom krótkim próz. Nie sposób ich wszystkich przeczytać. Nie ma też takiej potrzeby, bo część z nich to wznowienia (czasami potrzebne, czasami nie), a wiele innych jest wręcz szkodliwa dla czytelnika. W swoich wyborach kieruję się kilkoma czynnikami, które, jak pokazują dane historyczne, sprawdzają się z 80% skutecznością. Inaczej mówiąc – 4 na 5 zbiorów branych do ręki podoba mi się. O jakich czynnikach mówię?

  • Wydawnictwo - jeśli mam do wyboru Ha!art i Sonię Dragę, wybór jest bardzo prosty.
  • Tłumacza - nie twierdzę, że każdy przekład Witolda Kurylaka jest zły, ale jednak odpowiada za spolszczenie Jonathana Franzena, a to jest po prostu kiepskie. Co innego, gdy widzę nazwisko Krzysztofa Mejera czy Michała Kłobukowskiego - o, to już jest gwarancja dobrze wykonanej pracy. 
  • Seria - serie zbiorów opowiadań są w Polsce rzadkością. Co innego serie w ogóle. Przykładowo "klasyka" od Czarnego to dla mnie konkretna marka, do której sięgam, gdy tylko coś nowego wychodzi na rynku. A że lubią w niej proponować krótkie formy, tym lepiej dla mnie.
  • Autor - tu dodatkowy komentarz chyba nie jest potrzebny. Jak ktoś raz popełnił "Granicę zapomnienia", to wiadomo, że spod jego ręki nie wyskoczy "Nawiedzona wagina".

W 2023 roku przeczytałem 41 nowych zbiorów opowiadań. Ich autorzy pochodzili z różnych zakątków świata. Był Izraelczyk, Bośniak, Hongkończyk, Duńczyk, Włoch, Czech i wielu innych. Jedni skupiali w swoich tekstach na cierpieniu i sensie istnienia, inni próbowali mnie przestraszyć, a byli na szczęście też tacy co bawili swoim pisaniem do łez. Jedną z zalet opowiadań jest właśnie to, że są tak różnorodne. Niestety nadal ten gatunek jest traktowany przez czytelników po macoszemu, o czym najlepiej niech zaświadcza fakt, że w sieci jest niewiele miejsc, które podjęłyby się misji kompleksowego promowania opowiadań.

Nie przedłużając – poniżej lista moich typów w kategorii najlepszy zbiór opowiadań 2023. Kolejność przypadkowa

Oto zestawienie najlepszych zbiorów opowiadań wydanych w 2023 roku

 

"Opowieści niesamowite, t. 7: z języka włoskiego"

W siódmym tomie „Opowieści niesamowitych” znalazło się miejsce dla aż 29 autorów. Jest noblista (Luigi Pirandello), znani i cenieni pisarze (Alberto Moravia, Dino Buzzati czy Primo Levi), twórcy, których na polski tłumaczono sporadycznie (Tommaso Landolfi, Alberto Savinio, Giorgio Bassani), jak i całkowici debiutanci (Giorgio Vigolo, Gianni Celati, Michele Mari). Pierwsze z zamieszczonych tu tekstów wydano w 1869 roku (ze zbioru „Racconti fantastici” Igino Ugo Tarchettiego), ostatni pochodzi z 2012 roku. Są kilkustronicowe miniatury, jak i dłuższe nowele. Część z nich straszny postaciami (np. 260-letni centaur), kolejne scenerią (wyrzucanie starszych osób na ulicę), jeszcze następne wydarzeniami (księżyc wpadający w ręce). Bywa fantastycznie, mrocznie, ale też refleksyjnie, bo dla wielu autorów niesamowitość to nie tylko szansa na grożenie czytelnikom, ale też tworzenie komentarzy.

To jedna z najlepszych części tego cyklu. Bardzo wciągająca i intrygująca, mimo iż nie jest w wielu miejscach tak mroczna, jak teksty z języka angielskiego czy francuskiego.

"Przez błękitne pola" Clare Keegan

Autorka fenomenalnych „Drobiazgów takie jak te” wykorzystuje klisze irlandzkiego życia na wsi. Zamiast jednak je powielać, wylewa na nie łatwopalny środek i czeka, aż ten zacznie płonąć. W tym krótkim zbiorze nie ma dwóch takich samych tekstów. Każda historia, to inny krąg piekła. Surowa i bezwzględna rzeczywistość „Prezentu na pożegnanie” miesza się z gotyckim klimatem „Córki leśnika” i folklorystyczną aurą „Nocy jarzębin”, w której mężczyzna kocha kozę, a wyszydzana uzdrowicielka po ułożeniu sobie życia, wchodzi do tajemniczej łodzi rybackiej.

Dlaczego tak bardzo odpowiada mi pisanie Claire Keegan? Lubię niespieszne, skupione na detalu i chłodne narracje o prostych ludziach. Jeszcze bardziej je cenię, gdy są opisane lirycznym, nostalgicznym tonem, który podkreśla ogrom przestrzeni i bliskość natury. „Przez błękitne pola” to wreszcie przykład modelowych literackich miniatur. Wielowarstwowych, opowiadających o rzeczach naprawdę ważnych (osamotnieniu, wolności, śmierci czy tradycji), dalekich od chwilowych mód i niezrozumiałych w innych przestrzeniach geograficznych metafor. Nie ma tu miejsca na przypadkowość, proste puenty i zgubną różnorodność. Ten zbiór powinno się stawiać młodym pisarzom za wzór. Tak właśnie należy opowiadać krajobraz kraju, mentalności i filozofii życia konkretnej społeczności z danych czasów.

"Kobieta, która pożyczała wspomnienia" Tove Jansson

Tove Jansson, rówieśniczka Bohumila Hrabala, Julio Corazara czy Octavio Paza, urodziła się i zmarła w Helsinkach. Do dziś kojarzona jest głównie z książek o Muminkach. Jej zasługi dla literatury są jednak dużo szersze. Fińska pisarka chętnie tworzyła opowiadania, o czym przekonuje tom „Kobieta, która pożyczyła wspomnienia”. Zawarto w nim teksty pochodzące z trzech bardzo odmiennych tomów: „Podróż z małym bagażem” (1987 rok) „Fair play” (1989 rok) i „Listy od Klary” (1991 rok). Trzysta trzydzieści sześć stron tłumaczonych przez Justynę Czechowską, to nie tylko kawał doskonałej lektury, ale także kolejny mocny punkt serii Klasyka Wydawnictwa Czarnego.

„Kobieta, która pożyczyła wspomnienia” przedstawia nam pisarkę z bardzo wysokiej półki. Tove Jansson to autorka wszechstronna, wrażliwa na otoczenie, niezwykle utalentowana. Czyta się te opowiadania ‘wygodnie’ – w dobrym tonie, we właściwym tempie, z poczuciem radości, że można być częścią tego magicznego świata. Duża w tym zasługa tłumaczki, która mimo życia w innej epoce, potrafiła oddać dynamikę dialogów, prostotę ludzi, a także sytuacyjny humor.

"Ostatnia sarna na ziemi" Piotr Pazdej

Książka Pazdeja to cała surowość i nieustępliwość życia ubrana w proste, celne zdania. Codzienność bohaterów wyznaczają ograniczenia starości, samotność, niedołężność, niezrozumienie, walka o przetrwanie. Szczęście jeśli już się pojawia, przybiera wyłącznie formę przebłysku, małej radości związanej z uzyskaniem stanu chwilowego zawieszenia. Jak w ostatnim, moim zdaniem najlepszym tekście całego zbioru. Ba, co tam zbioru. W ogóle uważam to opowiadanie za tegoroczny top, a konkurencja jest naprawdę mocna. W „Ostatku”, opowieści z czasu pandemii, ojciec i syn przemierzają Polskę. Raz trafią na uprzejmego starszego pana, innym razem na bezradną aptekarkę, a wreszcie na grupę osób z jakiejś wsi, którzy będą gotowi rzucić się na nich, byle tylko chronić swój interes. Brutalna, ponura wizja rzeczywistości pozbawionej ludzkich odczuć, w której otrzymanie leków na tarczycę może być powodem do radości.

"Hongkong Noir" praca zbiorowa

Autorzy zamieszczonych w zbiorze tekstów sytuują akcję opowiadań w okresie japońskiej okupacji („Jaskinie kamikaze”), powojennego rozkwitu („Drogie chusteczki higieniczne”), silnej urbanizacji („Czternaście”) czy zmiany rządów („Jedna para, dwoje ludzi”). Raz znajdujemy się w pierwszych mieszkaniach z łazienką i kuchnią, by po chwili przenieść się do opuszczonej świątyni, miejsc pełnych barów i restauracji czy blaszanych domków pełniących funkcję toalet. Nie ma tu chwili na nudę, mimo że większość autorów podjęła trud przybliżenia czytelnikom faktów na temat kultury swojego kraju.

Jest zatem różnorodnie, ciekawie, atrakcyjnie dla czytelnika. Nad intrygami unosi się jednak duch tego miejsca. Autorzy pokazują nam Hongkong z różnych stron. W tym tyglu kultury spotykają się odmienne wierzenia, pomysły na życie, ambicje. W „Hongkong Noir” ważna okaże się też miłość, rodzina czy zaufanie, czyli wszystko to, co stanowi centrum literatury od zarania dziejów. Zalecam, jako źródło poznania obcego nam miejsca i przykład dobrej, literackiej zabawy.

"Nieśmiertelnik 03 1043" Faruk Šehić

Wydawnictwo SEDNO regularnie przemyca do polskiego krwioobiegu literackiego książki z Półwyspu Bałkańskiego. Wiele z nich skupia się na czasie wojny w Bośni i Hercegowinie. Akcja „Nieśmiertelnika 03 1043” również rozgrywa się w latach 1992-1995, ale nie tylko. Autora interesuje nie tyle sam bilans konfliktu domowego, który niezależni obserwatorzy oceniają co około 100 tysiącach ofiar śmiertelnych, ile jego wpływ na życie i zdrowie psychiczne mieszkańców małego kraju. Lektura książki dobitnie pokazuje, że na tej wojnie umierali Boszniacy, Serbowie i Chorwaci, żołnierze i cywile, dorośli i dzieci, ludzie i zwierzęta.

„Nieśmiertelnik 03 1043” jest zbiorem opowiadań o wojnie, ale też o jej wpływie na psychikę i życie ludzi. Zakres obserwacji jest szeroko zakrojony: od opowieści ‘przy kawie’, przez brutalne opisy z bunkrów oraz radość z otrzymania przepustki, aż na problemach psychicznych kończąc. Autor płynnie porusza się między prozą, białym wierszem, tekstami epistolarnymi, a nawet swego rodzaju wypunktowaniami. Są tu teksty dłuższe, pisane w pierwszej osobie, ale także, ale także relacja o mężczyźnie zbierającym odłamki, rozmowy prowadzone w barze o ruchaniu na froncie czy bójka w tramwaju już w okresie powojennym. Faruk Šehić bawi się formą, jak najlepsi moderniści. Co ważne panuje nad tym. Jako czytelnicy nie mamy wrażenia przytłoczenia. Tu nie ma miejsca na chłodną kalkulację i wpisywanie się w oczekiwania odbiorców. Bośniacki twórca jest szczery, dosadny i soczysty. „Nieśmiertelnik 03 1043” czyta się z niedowierzaniem i żalem, że mimo upływu lat dalej musimy doświadczać bezsensu wojny. Jest to też przestroga, szczególnie aktualna właśnie dziś, gdy za naszą wschodnią granicę giną niewinne osoby.

"Sekretne życie pobożnych kobiet" Deesha Phiylaw

Na „Sekretne życie pobożnych kobiet” składa się dziewięć historii. Opowieści o światach osobnych, mimo że zbudowanych na podobnych fundamentach. Zaglądamy w nich do życia i umysłów czarnoskórych kobiet. Jedne z nich piszą list do świeżo odkrytej siostry, inne podziwiają ciasto z brzoskwiniami, jeszcze następne poszukują bliskości w przygodnym seksie. Deesha Phiylaw koncentruje swoją uwagę na wartościach i emocjach, które dobrze już znamy z dziesiątek innych książek wydanych w ostatnich latach. Żeby daleko nie szukać, nawet w tegorocznych zbiorach „To nie ja” Karmele Jaio czy „Świerzb” Frídy Ísberg śledziliśmy losy kobiet, które musiały mierzyć się z patriarchatem, dyskryminacją ze względu na płeć czy pochodzenie etniczne, samotnością i odtrąceniem. „Sekretne życie pobożnych kobiet” również jest narracją o poszukiwaniu miejsca na świecie, o badaniu własnej tożsamości, o próbie powiedzenie ‘nie’ dla roli, którą rzeczywistość usilnie próbuje przyporządkować bohaterkom. Ale nie tylko.

Deesha Phiylaw do katalogu modnych tematów dorzuca jeszcze rasizm oraz wątki religijnie. Nie przez przypadek w większości opowiadań pojawiają się przedstawiciele struktur kościelnych. I nie są oni nacechowani ciepło. Przykładowo w jednym z tekstów pastor zdradza swoją żonę, co przekłada się na życie niewinnej córki jego kochanki. Autorka „Sekretnego życia pobożnych kobiet” jest odważna w przedstawianiu swoich refleksji. Wskazuje na problemy, ale jednocześnie nie krytykuje filozofii życia opartej na wierze. Pisze w sposób zniuansowany, skupia się na jednostce i mimo wszystko nie ocenia. Umiejętnie pozostawia przestrzeń, aby każdy czytelnik sam odnalazł własne odczytanie jej opowiadań. To właśnie wyróżnia zbiory dobre, od przeciętnych. Deesha Phiylaw mimo pewnej wtórności poruszanych treści, pisze prawdziwie, od serca, wzruszająco. Przeczytajcie, a sami zrozumiecie.

„Opowiadania i wiersz” Zdeňek Svěrák

Na takie książki się czeka, takich tekstów się wypatruje. Zdeňek Svěrák, człowiek orkiestra czeskiej kultury, wykorzystując swoje doświadczenia, bujną wyobraźnię i skłonność do ironizowania, stworzył kalejdoskop opowieści, z których humor wylewa się hektolitrami. W tej niewielkiej książeczce nic nie jest na serio, mimo że dokopanie się do drugiego dna ukazuje człowieka w pełnej jego krasie – z tymi wszystkimi ambicjami, naiwnością, zauroczeniami czy polityczną poprawnością.

Wielka szkoda, że większość polskich wydawnictw nie jest zainteresowana tego typu prozą. Bo przecież Polacy też żartować potrafią. Tylko co z tego, jak później nie ma tego gdzie wydać? Kolejne książki o starzeniu, patriarchacie czy seksualności skutecznie zabierają miejsce humorowi. Na przekór tej tendencji, będę polecał „Opowiadania i wiersz” każdemu czytelnikowi. Takie książki są na wagę złota. Zresztą mój egzemplarz już poszedł w świat.

„Komu ukazał się wiatr?” Carson McCullers

Pamiętam, jak na początku roku po raz pierwszy usłyszałem o nowej serii Wydawnictwa Czarnego – opowiadania amerykańskie. Z miejsca określiłem ten pomysł jako najważniejsze literackie wydarzenie roku w Polsce. Znając dorobek oficyny, wiedząc, że i dobór tekstów i ich dalsze opracowanie będzie stało na wysokim poziomie, zacząłem robić miejsce na półce. Taką serię warto po prostu mieć w papierze. Żeby do niej wracać, cieszyć oko okładkami, mieszać opowieści w dowolnych konfiguracjach, tworząc swoje własne antologie.

Bohaterami „Komu ukazał się wiatr?” są zwykli, przeciętni ludzie zasiedlający prowincje amerykańskiego Południa lat 40., 50. I 60. Jedni są biali, inni czarni, tu mowa o młodości, w kolejnym miejscu o osobach nieco starszych, trafiają się ciamajdowaci i ci pożądani w towarzystwie. Każdy na swój własny sposób samotny i nierozumiany. Nie jest to jednak proza obliczona na czytelnika, jak to bardzo często trafia się we współczesnych nam miniaturach. Wygląda to trochę tak, jakby autorka miała magiczny wehikuł, który przenosi ją w różne przestrzenie. Zamiast jednak wybrać czasy napoleońskie czy prehistorię, Carson McCullers udaje się do zwyczajnych pokoi, hotelu czy kawiarni  i tam śledzi losy mieszkańców, to leżących na łóżku, to siedzących przed kominkiem, to znowu pijących kawę w całonocnej kawiarni. I to jak śledzi! Siłą jej prozy jest chociażby skupienie się na detalu, ot opisie marszczącej się wokół kostki skarpetki, albo pozostawionej w szklance śmietankowej koronce piany. To właśnie te małe elementy sygnalizują, że każdy z bohaterów jest indywidualnością, że dla każdego coś innego jest ważne, ale także, że czasami nie mamy wpływu na bieg zdarzeń.

„Nieuzasadnione poczucie szczęścia” Tomasz Tyczyński

„Nieuzasadnione poczucie szczęścia” to utwór łączący wielkość tematów z minimalizmem słów. Tomasz Tyczyński używa frazy poetyckiej, która doskonale ukazuje refleksje sięgające istoty bytu, zadaje fundamentalne pytania filozoficzne, ale stanowi też kameralną opowieść o człowieku i rodzinie. Wiele trafnych spostrzeżeń i świeżych myśli zostaje wyrażone w niemal szeptanej relacji na drugim planie. Nie bez znaczenia są pojawiające się zwierzęta czy skupienie się na naturze. Odczytanie tej impresji jako lirycznej traktatu zdaje się równie słuszne, co przyjęcie jej za zwykłą chwilę zadumy nad ulotnością i przemijaniem.

"Plan naprawy Ukrainy" Łeś Bełej

Łeś Bełej w swoim zbiorze wykorzystuje bardzo różnorodne środki formalne. Komedia, dramat, wspomnienia czy relacje to tylko część z użytych tu konwencji prozatorskich. Warto także zwrócić uwagę na sferę językową. Pisarz meandruje między rynsztokowymi odzywkami, a stylistyką medialną. Potrafi zwalniać, gdy wymaga tego drugie dno, ale także strzelać pociskami o dużej dynamice ruchu, gdy w danym momencie kluczowa jest melodyjność padających zwrotów. Czyta się to doskonale także dlatego, że na rynku brakuje tak skrojonych tekstów: mądrych i swawolnych, autentycznych, ale nie patetycznych, lekkich, ale uwierających. No i ten humor moi drodzy. Sytuacyjny, językowy (kto zgadnie czym są przywołane tu PISDA albo DUPA?), społeczny, a nawet onomastyczny. Sam tytuł jest zresztą tragikomiczny. Stawiam tę książkę na jednej półce z „Ruską klasyką”, a Wam zalecam jak najszybszy jej zakup.

"Adżami. Opowieści z Jafy" Yossi Granovski

Yossi Granovski, urodzony w 1952 roku w Tel Awiwie były żołnierz służby granicznej, prokurator policyjny czy dyrektor biblioteki miejskiej, stworzył książkę o świecie, w którym nie ma "tych dobrych". Każdy musi kombinować, dogadywać się, marzyć o czymś nieosiągalnym. Nawet jeśli to coś jest dla nas pospolite i oczywiste. W Jafie, Damaszku czy Umm al-Fahm nikt nie patrzy przez różowe okulary. Śmierć, handel narkotykami, oszustwa i wykorzystywanie, są zwyczajne i powszednie. Często niemal niezauważalne. Wszystko to zostało opisane w wyważony i lekki sposób. Yossi Granovski zręcznie unika nadmiernego epatowania politycznymi kontekstami. Stawia na człowieka i dzięki temu wygrywa. To refleksyjna mozaika życiorysów utkana z niepozornych zdarzeń. Przerażająca panorama świata wewnętrznie rozdartego. Przyczynek do namysłu nad tym, jakie są korzenie dzisiejszej Jafy.

„Tytan” Siergiej Lebiediew

Takiego Lebiediewa jeszcze u nas nie wydawali. Po kilku powieściach możemy sprawdzić, jak wybitny rosyjski pisarz odnajduje się w krótkich formach. Dla tych, co nie mieli jeszcze okazji trzymać "Tytana" w rękach dobra informacja - odnajduje się znakomicie. To nie jest znowu taka oczywistość. Opowiadania są trudnym gatunkiem, wymagającym nie tylko pomysłu, ale też precyzyjnej konstrukcji (w skali jednego utworu, ale też całego zbioru). Autor "Debiutanta" to pisarz świadomy, absolutna czołówka współczesnych europejskich twórców. Jego piękny, doniosły styl jest bardzo przyjemny w lekturze. Niezależnie czy pisze akurat o mordowaniu szczeniaków, przeczesywaniu śmietnika czy starym wizytowniku, potrafi wykrzesać z tematu 100%. Jako czytelnik czułem się całkowicie zaangażowany, nie mogłem się oderwać od tej narracji, myśli nie ulatywały w bok. A przede wszystkim Lebiediew potrafił zawrzeć w tych małych obrazach rosyjskiej rzeczywistości, skupionych na często nieoczywistych detalach, istotę zła definiującego pewien naród, ale też funkcjonującego w wielu innych miejscach na świecie.

„Idzie tu wielki chłopak” Grzegorz Bogdał

Tego zbioru opowiadań wytrawnym czytelnikom przedstawiać nie trzeba. W niespełna pół roku od premiery zebrał wiele ciepłych recenzji, zgarnął nominację do Paszportów Polityki, a przede wszystkim   zagościł na listach najlepszych książek wydanych w Polsce w 2023 roku (nie tylko zbiorów opowiadań, ale też książek w ogóle). Dlaczego? Bo znajdujemy tu naprawdę interesujące pomysły wyjściowe - groteskowe, ale jednak pozostające blisko człowieka. Są one też umiejętnie wykorzystane. To nie zwykła zabawa formą, ale też głębszy namysł nad polską prowincją, nad trwaniem w przededniu apokalipsy, która wywróci życie do góry nogami. "Idzie tu wielki chłopak" ma mocne otwarcia, odpowiednio rozlokowane pauzy i język - skondensowany, poetycki, nieprzegadany. W tym wypadku 'popularność' i 'nagrody' idą w parze z jakością.

„Ciężar skóry” Małgorzata Rejmer

A skoro już przy polskich zbiorach opowiadań jesteśmy, to jest jeszcze "Ciężka skóra" Małgorzaty Rejmer. W ogóle to muszę to odnotować - w 2023 roku nasi rodzimi autorzy dostarczyli nam naprawdę sporo materiału do analizy i czytelniczej satysfakcji. Na mojej liście wymieniam cztery tomy, ale była jeszcze chociażby antologia "City 6" - bardzo różnorodna i niezwykle ciekawa.
Małgorzata Rejmer przyzwyczaiła nas w ostatnich latach do prac reporterskich. Tym razem postawiła na prozę i wyszło jej tak dobrze, że zdziwię się, jak tego zbioru nie będzie na liście pozycji nominowanych do NIKE. O czym pisze autorka? Odnoszę wrażenie, że przede wszystkim o samotności i bólu istnienia. Tak, wiem, to kolejny polski tom nastawiony negatywnie do rzeczywistości (chociaż tym razem akcja jest częściowo przeniesiona w inny rejon świata). Prawdopodobnie taką tematykę łatwiej u nas wydać, choć nie mogę wykluczyć, że jest też coś takiego w nas i czasach, w których żyjemy, że chcemy o tym pisać/czytać. W "Ciężarze skóry" nie sama atmosfera i refleksje są jednak istotne, ale też sposób opowiadania. To nie są tylko wycinki rzeczywistości, ale przede wszystkim żywe historie. Chciałem się w nie zagłębiać, poznawać bohaterów, czuć jak rozchodzą się w moim krwioobiegu. Miałem też żal, gdy nie dowiedziałem się tego, czego dowiedzieć się chciałem. I niech to pozostanie jako moja rekomendacja.

„Jerozolimska plaża” Iddo Gefen

„Jerozolimska plaża” to jazda bez trzymanki po umysłach współczesnego człowieka. Zapowiedź zabawy formą mamy już w tytule. Jerozolima nie leży przecież ani nad jeziorem, ani tym bardziej nad morzem. Nie może więc pochwalić się żadną plażą. Ale czy na pewno? Bohaterka jednego z opowiadań cierpi na chorobę Alzheimera. Stopniowo zapomina o wszystkich wspomnieniach. Poza jednym. Doskonale pamięta, jak będąc małą dziewczynką ujrzała śnieg na plaży w Jerozolimie. Teraz chciałaby tego doświadczyć ponownie. Trudne zadanie, ale na szczęście jej mężowi udało się odnaleźć właściwą drogę do zaspokojenia potrzeby ukochanej.

Czytając teksty Gafena trzeba iść trochę na kompromis. Nie należy traktować przedstawionych wydarzeń i postaci na serio. W codziennym życiu raczej nie spotkamy osoby, która nie wie, że na jej włościach jest piękna oaza. Rodzice zazwyczaj nie zostawiają też na kilka godzin dzieci, jadąc na nudne spotkanie z byłym współpracownikiem. Jest także mało prawdopodobne, że patrol staruszków zestrzeli handlarza narkotyków. „Jerozolimska plaża” jest grą, zabawą z czytelnikiem. Każdy tekst każe zadać sobie pytanie o to, czy granice, które sami sobie wytyczyliśmy, możemy przekroczyć. Czy warto to zrobić? Co stanie się, gdy tego spróbujemy? Dzieło Gafena to dobra i niegłupia rozrywka.

 „Przerzut” Phil Klay

Autor to nie tylko literat, ale też żołnierz. Na jego dzieło składa się jedenaście mocnych, soczystych, momentami bezwzględnych tekstów, portretujących wydarzenia z frontu irackiego i afgańskiego. I to jest trochę tak, że jest to kolejna książka antywojenna. Na poziomie fabularnym zaskoczeń będzie więc niewiele. Weterani literatury tego typu pomyślą sobie pewnie ‘ale to już był’. Bo było, choć na innym froncie, w innych czasach i pisane w innym języku. No i właśnie ten język chciałbym tu podkreślić. Bo „Przerzut” znajdzie się na mojej liście top nie dlatego, że fajnie opisuje ostrzały czy prowadzone akcje. Nie dlatego też, że używa skróty stosowane w amerykańskim wojsku czy techniki. Książka ze mną zostanie, bo jest pełna bluzgów. Jakkolwiek to brzmi. Język rynsztokowy podkreśla u Klaya rozdźwięk między amerykańską dumą i mitem, a rzeczywistością. Co więcej, dzięki zejściu w głąb człowieka pokazuje, że ci panowie nie wyzywają się bo tak wymaga etykieta. Bo chcą wyglądać na chujków. Oni się za tym żargonem kryją. Pokazują maskę twardziela, choć w duszy gra im niedojrzały smarkacz. Zwerbalizowanie tych stanów jest dla mnie pewnym nowum w literaturze (może za mało czytałem?), dlatego książkę od Wydawnictwo Cyranka czytałem z satysfakcją. Jest to bez dwóch zdań jedna z lepszych rzeczy w temacie ‘nowych wojen’.

„Wizje świata” John Cheever

Kolejny tom serii Opowiadań amerykańskich na mojej liście. Nie jest tajemnicą, że dla sympatyka krótkich form pomysł Wydawnictwa Czarnego na przybliżenie nam najważniejszych dokonań amerykańskich twórców to prawdziwa gratka. I należy się cieszyć, że już na początku otrzymujemy tomy tak różne, a jednocześnie zawsze trzymające wysoki poziom. John Cheever był lata temu wydawany w Polsce, jednakże trudno powiedzieć, że stał się klasykiem na miarę swoich faktycznych dokonań. "Wizje świata" opowiadają nam o świecie Wschodniego Wybrzeża lat powojennych. Nie jest to jednak pisanie naturalistyczne, ale wręcz przeciwnie. To takie teksty, w których rzeczywistość miesza się z groteską. Autor pozostaje blisko człowieka i to on z jego bolączkami oraz wyzwaniami pozostaje w centrum opowieści. Czytając te opowiadania po latach ważną wartością jest także tło - dostępne już tylko we wspomnieniach i przekazach kultury. Zadziwiające, jak wiele można było wcisnąć w teksty pisane na zamówienie gazet, przeznaczone dla masowego czytelnika.

„Po słońcu” Jonas Eika

Długa lista nagrody International Booker Prize za 2022 rok przynosi nam kilka zacnych tytułów i nazwisk. Jest tam przecież Claudia Piñeiro, Jon Fosse, Olga Tokarczuk czy David Grossman. Jest też Jonas Eika z jego niewielkim zbiorem opowiadań "Po słońcu". To taki tom, który prawdopodobnie nie spodoba się przypadkowemu czytelnikowi. Eika nie tyle pisze, ile mówi do swoich czytelników. A skoro mówi, to wiadomo, że nie będzie tu ścisłej dyscypliny, wykreślanych słów podczas redakcji, że czasami usłyszymy więcej, niż może chcielibyśmy wiedzieć. Ale taka to właśnie jest proza - poszarpana, impulsywna, rozmazana (chociaż trzymająca się w ryzach). I bardzo dobrze, bo świetnie się to czyta. A przy okazji wierzy w siłę prostoty literatury jako kalejdoskopu przybliżającego nam codzienne życie ludzi często totalnie różnych od nas samych.

Najlepsze książki wydane w 2023 roku zdaniem Melancholia Codzienności

W tym roku moja lista najlepszych książek będzie krótsza, co ma związek z tym, że mniej czytam. Konstruując ją starałem się wybrać dzieła, które mimo upływającego czasu nadal we mnie rezonują. Są to książki czasem zaskakujące, innym razem poruszające, praktycznie w każdym wypadku zachwycające pomysłem na konstrukcję i zastosowanym językiem.  

Dziękuję wydawcom, tłumaczom, redaktorom i innym osobom zaangażowanym w proces wydawniczy.

Oto najlepsze książki 2023 roku na polskim rynku wydawniczym

 

"Dziewczyna na Via Flaminia" Alfred Hayes

W swojej teatralnej narracji Hayes na bazie jednego ciągu relacji, ukazuje nastrój całego kraju, uwięzionego w pozornie niekończącej się wojnie. Układ doskonały, w którym każdy wygrywa to, co dla niego w danym momencie najważniejsze, kończy się poważnymi konsekwencjami dla zaangażowanych osób. Filmowe, zapadające w pamięć zakończenie, pełne niepewności, podkreśla tragedię losu bohaterów. Książka w sposób dosadny ukazuje też skutki wojny, zniszczenia i traumy wyrządzone nie tylko żołnierzom i siłom zbrojnym, ale także zwykłym ludziom, którzy pozostali w tyle – kobietom takim jak Lisa. To one mają niewiele możliwości poza narażeniem swojej godności, aby przetrwać. Koncentrując się na małej grupie, Hayes maluje portret kraju rozdartego między porażką i wolnością. Włochy 1944 roku nie dają nic z tego, co obiecano. Zamiast miłości mamy frustrację, koleżeństwo wyparły układy, a spokój liczne udręki.

To taka lektura, która ma w sobie urok „Casablanki”, smutek „Umberto D.” i dynamikę sztuk Dürrenmatta. Hayes pokazuje w niej, jak świetnym był obserwatorem, a jednocześnie jak dobrze umie zniuansować nastroje różnych grup społecznych. Uwypukla w niej także to, co zwykł mawiać o sobie, a mianowicie, że „woli być dobry niż znany”. Ta książka właśnie taka jest – bardzo dobra, bez kokieterii i próby przypodobania się komukolwiek.

 

„Krew o świcie” Claudia Salazar Jimenez

W „Krwi o świcie” splatają się ze sobą losy trzech kobiet. Akcja została osadzona na tle mrocznej historii Peru lat 80. i 90. To wtedy terrorystyczna organizacja Świetlisty Szlak przystąpiła do walki z instytucjami państwa oraz zwykłymi obywatelami, którzy nie chcieli podporządkować się rewolucyjnej idei. Claudia Salazar Jimenez pisze o trwodze, cierpieniu i wojnie, ale ukazuje to oczyma kobiet. Jednocześnie nie wykorzystuje tego punktu widzenia do budowania narracji o patriarchacie. Poprzez osobiste historie fikcyjnych postaci, przybliża nam cierpienie całego narodu. Przypomina nam, że niezależnie od miejsca, czasów i przekonań, konsekwencje polityki i fanatyzmu są bolesne dla nas wszystkich. Malutka (w sensie rozmiarowym), ale bardzo pojemna w treść powieść.

 

"Stella Maris" Cormac McCarthy

Choć w kilku opiniach czytałem, że „Stella Maris” jest nieco zbyt hermetyczna, ja czułem się w niej bardzo dobrze. Powiem więcej. Traktuję ją jako starszą siostrę „Sunset Limited”. Bo ostatnia powieść Cormaca McCarthy’ego jest właściwie sztuką gotową do wystawienia na deskach teatru. To zamknięta na małej przestrzeni rozmowa, która przynajmniej mnie zmiażdżyła swoją mądrością. Takiej książki nie napisze 20, 30 czy 40-latek. Do tego trzeba dojrzeć, wiedzieć co przemilczeć, które punkty podkreślić. Weźmy chociażby miłość, jaką Alicja darzy Bobby’ego. Jej wyznanie można uznać wręcz za oburzające, ale właśnie o to w tym chodziło. Podkreślenie ich związku, przerysowanie wyobrażeń młodszej siostry, unaocznia nam ból jej istnienia i samotności. Pokazuje też, jak bardzo czasami żyjemy we własnej głowie i jak ważna może być podświadomość własnych niedoskonałości (w tym wypadku ratuje od samobójstwa). Cormac McCarthy dał mi jedno z najbardziej poruszających studiów samotności, jakie czytałem w życiu. I mam tu na myśli „Stellę Maris”. To właśnie ona jest dla mnie kwintesencją jego drogi pisarskiej, to w niej odnajduję najwięcej wątków zmuszających do myślenia (także o języku).

 

"Uśmiechnięty wilk" Yūko Tsushima

Oto książka, w której „Schron przeciwczasowy” spotyka „Pejzaż we mgle”, a na wydarzenia dziejące się przed oczami bohaterów najlepiej patrzeć przez filtr filmów Kenjiego Mizoguchi. Dwójka nastoletnich postaci, młodsza Sugi Yukiko i pięć lat starszy Nishida Mitsuo wyruszają w spontaniczną podróż japońskimi pociągami. Skąd się znają? On mieszkał w dawnych latach na cmentarzu z ojcem. Pewnego razu znaleźli tam trójkę samobójców, w tym malarza, ojca Yukiko. I choć Mitsuo trafił niebawem do sierocińca, nigdy nie zapomniał o tym dniu. Zaczął przeszukiwać materiały źródłowe, aż w końcu odnalazł właściwą drogę do domu Yukiko.

„Uśmiechnięty wilk” jest powieścią osobliwą. Mamy tu bowiem elementy baśni, powieści młodzieżowej, przygodówki, fantastyki, eseju, non-fiction, powiastki filozoficznej czy studium psychologicznego postaci. Rzeczywistość ściera się z tym to magiczne. Z sugestywnych opisów dawnej Japonii (centra handlowe, dworce, pociągi) wyłaniają się przestrzenie oniryczne: duszne, niepewne, momentami przerażające. Jest w tej książce wiele pytań, symboli, wątków, które domagają się kolejnych odczytań. Co właściwie znaczy tytuł? Dlaczego Tsushima kazała czteroletniemu bohaterowi mieszkać na cmentarzu? Do czego była potrzebna biegunka Yukiko? I tak dalej. Jeśli mistrzostwo książki poznać po jej atypowości, wielowymiarowemu opowiadaniu o człowieku czy wreszcie nieoczywistemu językowi, to „Uśmiechnięty wilk” jest powieścią wielką. Przede wszystkim jest to kolejna relacja o smutku, traumach i brutalności świata, w której wysyłanie bezdomnych do katorżniczej pracy, zabijanie dziewczynek czy porzucanie noworodków jest na porządku dziennym.

 

„Drugie imię. Septologia I-II” Jon Fosse

„Drugie imię. Septologia I-II” jest książką surową. To trochę inne, poważniejsze spojrzenie na kwestie starzenia się, przemijania czy wiary. Urzeka mnie tu wszystko. Język pozbawiony ozdobników, brak znaków interpunkcyjnych, tempo czy nieoczywiste retrospekcje. Bo tak po prawdzie to Jon Fosse pisząc o samotności i śmierci, stworzył wspaniałe dzieło o bliskości, przyjaźni, rodzinie, miłości. A jest tego więcej. Sam w pewnym momencie podpowiada nam, że kluczem do interpretacji nie jest to co na wierzchu, ale to co między słowami. Zalecam więc indywidualne poszukiwania.

Jeśli wystawiałbym oceny książkom, „Drugie imię. Septologia I-II” dostałaby mocne 9/10. To takie dzieło, które będzie polaryzować. Jedni skończą je po 4 stronach, inni, jak ja, uznają za coś wybitnego. I w ogóle nie ma dla mnie znaczenia, że modernizm w literaturze już był, że o artystach i ludziach samotnych opowiedziano chyba wszystko. Że nie jest to strumień świadomości ani jakaś nieoczywista filozofia. Fosse napisał to tak, że ja nie chciałem tej książki kończyć. Że smutno mi, iż kolejnych części jeszcze nie ma dostępnych w Polsce.

 

„Drobny szczegół” Adania Shibli

Oszczędność w literaturze ma swoją cenę. Lubię te książki, które nie potrzebują setek bohaterów i miliona słów by sprawić, że chcę poznać świat przedstawiony i przeżyć to, czego w danym momencie doświadczają protagoniści. Wystarczy przyjrzeć się mojej liście, w której większość pozycji to tak naprawdę dzieła w rozmiarze co najwyżej M (około 200 stron). Adania Shibli jest do tego pierwszą palestyńską pisarką, którą wyróżniam w swoim zestawieniu. Czym sobie zasłużyła? Na pewno prawdą i przedstawieniem mało znanego mi do tej pory wycinka historii - przymusowego przesiedlania Arabów i Beduinów w czasie "izraelskiej wojny o niepodległość". Dotknęła mnie też świadomość literacka, przejawiająca się chociażby w uprzedmiotowieniu czynności podejmowanych przez pogrążonego w szaleństwie dowódcę. Wreszcie „Drobny szczegół”, choć można czytać kluczem feministycznym, daje też dużo szersze pole do interpretacji. Dzięki temu jest intrygujący.

 

"Kronika w kamieniu" Ismail Kadare

 „Kronika w Kamieniu” Kadare jest komentarzem politycznym, mimo, że ukazywała się w czasach dyktatury Envera Hodży (nie przez przypadek nazywanego „Hitlerem Albanii”), a więc musiała przejść przez sito cenzury. Ba, sam Hodża pojawia się na jej stronach i nazwany jest niebezpiecznym komunistą (on także pochodził z Gjirokastry). To także książka nader aktualna, bo ukazuje różnorodne społeczne problemy. Odnaleźć możemy tu chociażby odniesienia do aktywności homoseksualnej - biseksualny Argjir Argjiri i „kobieta z brodą”, ubóstwo, dyskryminację na tle etnicznym czy próby poszukiwania miłości ponad podziałami. Gra idzie więc o naprawdę poważną stawkę.

„Kronika w kamieniu” Kadare nie byłaby jednak tak dobra, gdyby nie sposób jej pisania. W kilku miejscach pojawia się wzmianka o realizmie magicznym, o Macondo czy Carpentierze. Ślad południowoamerykański nie wydaje mi się jednak najlepszym tropem. Odmalowany przez albańskiego pisarza przednowoczesny świat Bałkanów jest jednocześnie przezabawny i przerażający. Pojawiający się folklor, dziecięce igraszki, poezja, czarna magia, strony kroniki miejskiej i krwawe, surrealistyczne sceny, jak chociażby ta z uciętą ręką pilota lub z topieniem dziewcząt za pocałunek dany obcemu – takie połączenie jest w jakiś sposób unikatowe, bliższe afrykańskim gawędziarzom, niż temu, co już poznaliśmy. Czytając miałem skojarzenia z przedziwną mieszkanką humoru Hrabala („Postrzyżyny”), absurdu Kusturicy („Underground”) i wynaturzeń Can Xue („UlicaŻółtego Błota”). Jedno jest pewne -  „Kronika w Kamieniu” Ismaila Kadare jest jedną z lepszych książek, jaka została wydana w 2023 roku w Polsce.

 

„Wszystko na darmo” Walter Kempowski

Zapowiadali i przekonywali, że to będzie wielka powieść. I faktycznie taka jest. Rzadko się zdarza, aby książka traktująca o froncie wschodnim za czasów drugiej wojny światowej wyprzedała się w Polsce dwa miesiące. Tym razem się udało. Kempowski rozpisał uniwersalny obraz ludzi wplątanych w wielką historię, którzy nawet nie zdają sobie sprawy z tego co się dzieje wokół nich. Wolą żyć zamknięci we własnej bańce złudzeń i przekonań. Zamiast patosu mamy fakty, miejsce wszechobecnej brutalności zajmuje psychika postaci, barokowy język zostaje wyparty przez celność komentarza. Nie mam wątpliwości, że za kilkadziesiąt lat będziemy stawiać Kempowskiego obok Tołstoja, Dostojowskiego czy Manna.

 

"Diakon kontra King Kong" James McBride

W książce „W poszukiwaniu odpowiedniej formy” autorzy na przestrzeni kilku tekstów wymieniają różne funkcje literatury. Od dydaktyki i wychowania, przez ideologię, aż na psychoterapii i empatyzowaniu kończąc. „Diakon kontra King Kong” jest jednak przede wszystkich powieścią rozrywkową. James McBride napisał ją, by czytelnik mógł wejść w nieznany mu świat, pośmiać się, wzruszyć, przestraszyć. By zapomniał o swoim świecie i zobaczył inny model funkcjonowania. Autor podejmuje przy tym szereg ważnych tematów, jak: rasizm, przyjaźń, miłość, przemijanie. Ironizuje także z amerykańskiego społeczeństwa. Tak tego dawnego, jak i obecnego. Robi to jednak nienachalnie, bez kontrowersji. I właśnie takich książek nam trzeba. Zabawnych, ujmujących, szczerych, a przy tym inteligentnych.

Wyróżniam tę książkę na liście najlepszych 2023 roku, bo w czytaniu literatury chodzi też o to, aby czasami dobrze się bawić.

 

"Opowieść siewcy zarazy" Gesualdo Bufalino

„Opowieść siewcy zarazy” jest debiutem zmarłego w 1996 roku sycylijskiego pisarza, poety i nauczyciela Gesualdo Bufalino. Autor rozpoczął pracę nad książką na początku lat 50., ale wydał dopiero trzydzieści lat później. Miał wtedy na karku sześćdziesiąt jeden lat. Późny debiut jest często równoznaczny z dojrzałością formy i treści, co potwierdza lektura omawianej książki.

Cechą wyróżniającą „Opowieść siewcy zarazy” jest nie tylko jej wieloznaczność, ale może przede wszystkim język i sposób kreacji. Z jednej strony mamy tu długie, pięknie skrojone, barokowe zdania. Z drugiej ocean poezji i metaforyki. Już otwierająca książkę scena, jest niczym innym jak senną wizją: „droga szara jak popiół, płaska, wijąca się wzdłuż rzeki między murami nieco wyższymi od człowieka; urywa się nagle, otwiera na pustkę”. W dalszej części odnajdujemy też wyraziste symbole (matczyną śluzówkę, Eurydykę). W ten sposób sen staje się preludium do śmierci. A to tylko przykład tego, jak myśli autor i czego wymaga od swoich czytelników. Gesualdo Bufalino nie celuje w proste rozwiązania, nie idzie na skróty, pisze dla uważnych odbiorów. Poprawiana po wielokroć książka jest w ostateczności utworem niedzisiejszym, naładowanym przypisami, z ukrytymi znaczeniami. To wyzwanie, które zalecam podjąć wszystkim tym, którzy szukają Literatury pisanej przez wielkie „L”.

 

„Kłamstwa nocy” Gesualdo Bufalino

Druga książka Gesualdo Bufalino w moim zestawieniu, tym razem wydana przez Officynę. Znajdujemy się na wyspie, gdzieś u wybrzeży Sycylii. W celi więziennej na wyrok śmierci czeka czterech spiskowców. Aby wyjść z tego patowego położenia, któryś z nich musiałby zdradzić nazwisko przywódcy spisku przeciwko królowi. Czy jest to możliwe? Akcja powieści została zamknięta podczas nocy, w której osadzeni opowiadają sobie historie ze swojego życia. Jest w tym wiele mądrości, spokoju, ale też wątpliwości dotyczących istoty prawdy. „Kłamstwa nocy” mają w sobie siłę ponadczasowej przypowieści.

 

"Niebożęta" Urszula Stokłosa

Urszula Stokłosa w swojej drugiej książce unosi presję dobrego debiutu i zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że poszła o kilka kroków dalej. Przeskoczyła do wyższej, literackiej ligi. „Niebożęta” nie są kalejdoskopem dziwności znanym z „Cichoborka”. To niespieszna, wielowątkowa, tajemnicza relacja o lękach, milczeniu, trudnych emocjach czy wreszcie śmierci. Powieść wpisuje się w listę modnych, krótkich tekstów, odróżnia się jednak znacząco od nich. Mamy tu poszatkowaną narrację, układankę zdarzeń i język, który woli szeptać niż krzyczeć. Przeszłość miesza się z teraźniejszością, dzieciństwo z dorosłością, marzenia z realiami. Co jednak ważne, w tej polifonii można usłyszeć każdego z bohaterów. Są oni potraktowani podmiotowo.

Na tę znakomitą powieść składa się kilka splatających się ze sobą, wypływających z siebie nawzajem i rozplatających się znów z okrutnym wręcz wyrafinowaniem opowieści, rozpiętych między umiłowaniem bliskości natury lat 50. XX stulecia a ponurą rzeczywistością 2019 roku. Istotność wątków i życiorysów trudno tu odpowiednio zważyć. Żadna z opowiadanych historii nie wydaje się w tej książce najważniejsza, a jednak można wyodrębnić pewien trzon konstrukcyjny, uznać za głównego bohatera nie daną osobę, a niewielką wspólnotę. Urszula Stokłosa w „Niebożętach” opowiadania o tym, co bardzo trudno ujmuje się w słowach, bo te brzmią oskarżycielsko, wywołują skrajne odczucia. A to nie jest przecież literatura, która ma komuś dopiec, czy relacja powstała w wyniku potrzeby podążania za sensacją. To wstrząsająca książka o tym, jak jedno zło tworzy kolejne i jak łatwo obojętnością zepsuć komuś życie. Jeśli mówić o czymś przekraczającym granicę opisu, ale nadal mieszczącym się w granicach jednostkowego poznania, to należy robić to właśnie tak – cicho, bez dopowiedzeń, lirycznie.

 

"Kolekcjoner śniegu" Jan Štifter

Wydawnictwo Książkowe Klimaty ma to do siebie, że potrafi czytelnikiem wstrząsnąć. I mówiąc o wstrząsaniu nie mam na myśli banalnego grania na emocjach, ale serię różnorodnych scen, które swoją szczerością wprawiają w osłupienie, przerażają, chwytają za duszę a nawet rozklejają. Taką właśnie książką była wydana dwa lat temu powieść „Tylko góry będą ci przyjaciółmi” Behrouza Boochaniego (nieprzypadkowo ujęta na liście Najlepszych książek 2021 roku zdaniem Melancholii Codzienności). Podobnie mocny przekaz miała relacja Sasy Stanisicia pod tytułem „Skąd”. Teraz przyszedł czas na opowieść prosto z Czech.

W „Kolekcjonerze śniegu” Jan Štifter rozlicza czeską historię (podobnie jak swego czasu Kateřina Tučková w "Wypędzeniu Gerty Schnirch"). Dotyka też delikatnego tematu niemieckiej mniejszości. A wszystko poprzez wielowarstwowej narracji o pewnym właścicielu zakładu pogrzebowego, trójce młodych kolegów (Cygana, Niemca i Czecha) oraz Damiana, który nie potrafi znaleźć swojego miejsca w życiu. Autor rozciąga akcję na blisko sto lat i równomiernie rozkłada akcenty na trzy perspektywy czasowe. W każdej z nich buduje oddzielną relację o krzywdzie, cierpieniu, tożsamości narodowej, więzach rodzinnych. Nie przesadza jednak z patosem. Lubi pisać lekko i chętnie wykorzystuje humor, dzięki czemu „Kolekcjonera śniegu” czyta się płynnie.

 

„Słońce martwych” Iwan Szmielow

„Słońce martwych” to wykopana z niebytu książka, stanowiąca świadectwo apokaliptycznych wydarzeń, rozgrywających się na Krymie w latach największego bolszewickiego terroru (1920-1921). W tym dziele wszyscy jednakowo są spętani strachem przez tyranią i głodem: inteligencja i robotnicy, kobiety i mężczyźni, lepiej urodzeni i od dzieciństwa skazani na poniewierkę. Autor odmalowuje odchodzący obraz ludzkiego świata, w którym wszystko zostało zjedzone wypite i zdeptane. Powolna agonia odbywa się na tle piękna natury, na brzegu lazurowego morza, pod promieniami złotego słońca. Niesamowicie plastyczna i mądra książka.

 

"Załoga. Protokół z przyszłości” Olga Ravn

W niewielkiej książce duńskiej pisarki głos dostaje szereg epizodycznych postaci, które nie są identyfikowane przez żadne imię, rolę czy pozycję w organizacji. Czasami mówi się o którymś jako kadecie z przypisanym numerem. Nie opowiadają oni swoich życiorysów, nie mówią skąd pochodzą ani jak znaleźli się na statku kosmicznym. Ich relacje spisane są w formie protokołu pracowników z życia na sześciotysięczniku. To zresztą nie tylko suche wpisy o podejmowanych działaniach, bowiem miejsce, w którym się znajdują, jest dla nich czymś więcej niż przestrzenią realizowania ambicji zawodowych. Statek stanowi odrębny ekosystem, świat, w którym łączność z Ziemią czy rodzicielskimi instynktami odbywa się albo przez wspomnienia, albo wyświetlane hologramy.

„Załoga. Protokół z przyszłości” to książka wielu pytań i odczytań. Trudna lektura, która poprzez swoją fragmentaryczną narrację domaga się uwagi i powracania do niektórych wypowiedzi. Jej obecność na liście Bookera z pewnością nie jest przypadkowa, choć mimo wszystko odnoszę wrażenie, że z tak doskonałego pomysłu na konstrukcję, można było jeszcze więcej wyciągnąć. 

 

„Zmęczenie materiału” Marek Šindelka

Temat uchodźcy jest w ostatnich latach mocno eksploatowany przez twórców różnych technik. I jako odbiorca wielu z tych przekazów odnoszę wrażenie, że coraz bardziej ten wątek mi obojętnieje. Stał się tak powszechny, że właściwie kolejna autorska wizja niewiele wnosi do mojego światopoglądu. I właśnie gdy zaczynam zastanawiać się, czy chce mi się brać kolejną książkę z tego gatunku, los stawia na mojej drodze „Zmęczenie materiału”. Książka nie operuje konkretnymi datami, miejscami czy narodowościami. Nawet główny bohater pozbawiony jest imienia. Marek Šindelka upraszcza świat przedstawiony, gdyż chce stworzyć obraz czytelny w wielu miejscach. Interesuje go też coś więcej niż poszukiwanie źródła politycznego zamieszania. On zadaje pytania o nas, ludzi którzy przyglądają się temu procederowi, którzy widzą dziejącą się krzywdę, i niestety nic z tym nie robią. Wolą patrzeć, jak młody człowiek zamarza, głoduje, doświadcza nieludzkich krzywd.

Pozorna prostota stylu – podobnie jak prostota bohaterów i mroźnego świata – kryje w sobie pierwotną moc. Śmiem twierdzić, że to jedna z najsmutniejszych książek jakie poznałem w ostatnich latach a przy okazji taka powieść, która bardziej niż do czytania, przeznaczona jest do doświadczania. Marek Šindelka to skarb literatury.

 

"Ulica Żółtego Błota" Can Xue

Chińska autorka deklaruje, że w swoich pracach nie wprowadza żadnych poprawek. Jej awangardowe pisanie pełne jest dynamiki. Otoczenie ciągle zmienia swój układ, bohaterowie raz są mali, innym razem więksi, dialogi mają w sobie sarkazm, ale za to pozbawione są czułości. W „Ulicy Żółtego Błota” Can Xue burzy fundamenty narracji oraz odwraca strukturę czasu i przestrzeni. Z tego powodu nowela nie jest łatwym materiałem do prowadzenia prac badawczych. Jakakolwiek próba stworzenia obiektywnego odczytania także rozbija się jak fale o brzeg. To unikatowa w skali globalnej literatura duszy, która nie potrzebuje osadzenia w realnych miejscach i wydarzeniach, aby uwierać. Zasiadając do lektury trzeba zresetować swoje przyzwyczajenia i potraktować to dzieło jako medium, które pobudza zdolność do dialogu z własnym sobą. „Ulica Żółtego Błota” działa trochę jak chodzenie po trawie zlanej ciepłym letnim deszczem – przynosi potrzebne emocje, mimo że sam deszcz i możliwość nadepnięcia na ostry kamień, nie są przez nas pożądane.

W „Ulicy Żółtego Błota” odnajdziemy elementy kryminalne i filozoficzne, makabreskę i poemat, wątki zarazy i przesiedleń, krytykę plotkarstwa i szpiegostwa, kronikę upadku i nagłe olśnienia. Można to wszystko odczytywać kluczem historycznym[2], ale równie trafne będą interpretacje przestrzenne[3] czy religijne[4]. Jest tu nad czym się zastanawiać, ale przede wszystkim trzeba to czuć.

 

„Malik” Else Lasker-Schüler

Na książkę składają się dwa teksty pisane prozą, ale taką prozą, która więcej ma w sobie liryki niż konkretu. Pierwszy utwór, ten tytułowy, wykreowany została jako korespondencja do Błękitnego Jeźdźca (odpowiednika malarza Franza Marca). Cudownie się to czyta. Trochę jak baśń albo odę do miłości. Zachwycałem się na poziomie pojedynczego zdania, ale też całych listów i ostatecznie utworu. Parę rzeczy odkryłem, pewien milion innych nadal pozostało ukrytych. Jest to jeden z tych tekstów, dla których warto sięgać po literaturę niszową - czasami się sparzyć, by wreszcie odnaleźć dzieło z innej bajki. Wymagające wolnej lektury, zastanowienia, wejścia w nieznany świat. Drugi tekst zbioru "Artur Aronimus. Historia mojego ojca" jest pisany inaczej, dotyka silniej tematyki żydowskiej i przeszłości rodzinnej. Jeśli miałbym do czegoś porównać „Malika” to wybaczcie, ale nic takiego nie przychodzi mi do głowy. I niech to pozostanie moją rekomendacją.

 

„Pochwyceni” Henry Green

Rzutem na taśmę na mojej liście zameldowali się „Pochwyceni”. Serii Z Kraju i ze Świata Wydawnictwa Ossolineum nie trzeba już chyba nikomu przedstawiać. Książki, które się tam ukazują, praktycznie zawsze trzymają wysoki poziom. Henry Green, w Polsce znany tylko z „Kochając”, opublikował „Pochwyconych” pierwotnie w 1943 roku. Rzecz dzieje się w Londynie, gdzie poznajemy głównego bohatera – ochotniczego strażaka oczekującego na bombardowanie miasta. Służy on w jednostce dowodzonej przez Pye’a, brata obłąkanej kobiety, która swego czasu porwała dziecko protagonisty. Traumatyczne wspomnienia komplikują  relacje między tymi dwoma bardzo różnymi mężczyznami. Siłą książki są portrety postaci: Richarda, Pye’a, ale także załogi, a nawet kucharki. Każdy tu jest jakiś, ma własne myśli i motywacje. Green używa dialektu i slangu, aby przekazać zarówno status społeczny, jak i cechy indywidualne wszystkich osób. Większość czasu akcja skupiona jest właśnie na tym – pokazaniu jacy byli ludzie. Otrzymujemy także liczne retrospekcje, zapowiedzi i narrację pośrednią, z których wyłania się właściwy obraz wojny.

 

„Czary szatana” Grigorij Kanowicz

Na sam koniec proza osobista, linearna, subtelna, wytrawnie napisana. Grigorij Kanowicz nie jest w Polsce szczególnie rozpoznawalny, mimo iż sporo jego książek mamy do dyspozycji. Wynika to raczej ze zbyt dużego wyboru i słabości marketingowej wydawców, niż z jakości dzieł. W jego przedostatniej powieści bohaterką jest Danuta-Hadassa, gojka opiekująca się żydowskim cmentarzem. To ona odprowadza zmarłych w ostatnią podróż, odwiedza ich groby oraz rozmawia z nimi, jakby nadal żyli. Ale nie o dialog z duchami tu tylko idzie. Mamy przecież 1941 rok, radzieccy żołnierze uciekają z ziemi litewskich, na które z wyższością wkraczają przedstawiciele armii niemieckiej. Dla mieszkających tu Żydów oznacza to bardzo duże problemy. „Czary szatana” to kronika życia zwykłych ludzi znajdujących się w niezwykłych czasach.