Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura węgierska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura węgierska. Pokaż wszystkie posty

Recenzja "Zdrajca" Ferenc Santa

„Zdrajca” Ferenca Santa to węgierska książka historyczno-filozoficzna
Wydawca: PIW

Liczba stron: 139

Oprawa: miękka

Premiera: 1966 rok

Ferenc Santa to węgierski pisarz i scenarzysta żyjący w latach 1927-2008. Był wielokrotnie wyróżniany nagrodami za swoją działalność, w tym najważniejszą nagrodą przyznawaną na Węgrzech (w 1973 roku). Napisał 9 książek, z których trzy zostały przetłumaczone na język polski. I to tyle z informacji jakich można dowiedzieć się z internetu. Moja przygoda z autorem rozpoczęła się kilka lat temu od zapomnianej w Polsce powieści „Piąta pieczęć”. Powieści doskonałej. Zafascynowany stylem autora wypożyczyłem więc „Zdrajcę”, powieść nie tyle zapomnianą, co wręcz wypartą.

„Zdrajca” to malutka, niespełna 140-stronicowa książeczka, którą można przyporządkować do nurtu filozoficzno-historycznego. Rzecz dzieje się w zaświatach, a wszyscy bohaterowie swoje życie na ziemi zakończyli jakiś czas temu. Santa konfrontuje cztery postaci – ubogiego chłopa, katolickiego księdza, żołnierza wojsk cesarskich (dawnego husyty) i husytę (dawnego żołnierza wojsk cesarskich). Protagoniści, w różnych konfiguracjach, analizują pobudki własnych działań. Raz na scenie widzimy husytę i chłopa, innym razem dołącza do nich ksiądz Euzebiusz, wreszcie do głosu dochodzą wszyscy. Dzięki temu zabiegowi poznajemy charakterystykę każdego bohatera, dowiadujemy się w co wierzy, czego pragnie i dlaczego zginął.

Książka pełna jest dialogów. Autor całkowicie zrezygnował z opisów, pragnąc skupić się na kwestiach dla siebie najważniejszych. A że do powiedzenia ma bardzo wiele, czyta się to fantastycznie. „Zdrajca” to powieść gęsta w cenne spostrzeżenia, idealna do nieśpiesznego myślenia, delektowania się sztuką wysokich lotów. Przyzwyczajeni do kontrowersji, zmian akcji, szybkiej polaryzacji postaw i łatwości generowania zjadliwych sądów, możemy mieć problemy z tą spokojną i wyważoną lekturą, pełną błyskotliwych mądrości i delikatnego igrania z sympatią czytelnika. Węgierski pisarz świadomie przedstawia nam losy bohatera, któremu zaczynamy współczuć, by po chwili zmiażdżyć to nasze rodzące się uczucie słowami innej osoby. To obnażanie ludzkich słabości podpowiada nam, że po pierwsze nie należy oceniać ludzi po pozorach, po drugie, że właściwy osąd możliwy jest do wydania dopiero po zbadaniu różnych punktów widzenia, a i to nie zawsze. Santa Ferenc zasypuje nas pytaniami, nie oferując gotowych odpowiedzi. Dlaczego zabijamy? W imię czego walczymy? Co jest dla nas naprawdę ważne? Dlaczego ciągle dyskutujemy? Czym jest wojna? Włożony w usta chłopa monolog o pojęciu wojny, rozumianej jako ciągła walka o byt rodziny, jest jednym z piękniejszych świadectw tego typu, jakie dane mi było czytać.

Leżący u podstaw opowieści konflikt między wojownikami, podszyty zostaje swoistym dydaktyzmem. Konfrontacja służy unaocznieniu przeciwstawnych życiowych wyborów i postaw, które w konsekwencji dążą do tego, że nasz świat pełen jest zła i okrucieństwa. Wyolbrzymienie i wyostrzenie podmiotu mówiącego nie służy tu więc autokreacji, tylko rozproszeniu czy rozdzieleniu głosu na tych, którym powieść chce głosu udzielić, czyli nas wszystkich. Bo też opisane losy, choć obecnie niewiele dla nas znaczące, łatwo możemy przełożyć na współczesność.

„Zdrajca” to książka wybitna. Autor nie mnoży wątków, nie potrzebuje uciekać się do schematów, nie sili się na atrakcyjność lingwistyczną. Za pomocą prostych metod konfrontuje bohaterów, kruszy ich płytkość i odsyła na pola nieskończoności. Do samego końca bawi się też z czytelnikami we własną grę pozorów i niedomówień. A na koniec pozostawia otwarte pytanie – kto jest zdrajcą? Jeśli macie okazje zapoznać się z książkami Węgra bierzcie w ciemno. Odpuście sobie te pięknie wyglądające wydania z sieciowych witryn księgarskich, te promowane na siłę substytuty jakości. Na allegro „Piątą pieczęć”, „Zdrajcę” i „Dwadzieścia godzin: Kronika” kupicie za 6 złotych sztukę. Gwarantuje wam, że to co przeczytacie zmieni wasze patrzenie na innego człowieka.

Recenzja "Halandża. Opowiadania modernistów węgierskich" praca zbiorowa

Wydawca: Państwowy Instytut Wydawniczy

Liczba stron: 630


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Elżbieta Cygielska, Anna Górecka, Julia Wolin
 
Premiera: 24 października 2022 rok

W 2023 roku Węgrzy będą obchodzić 115 rocznicę powstania „Nyugatu”, najważniejszego w tym kręgu kulturowym czasopisma literackiego, które swój ostatni numer opublikowało w 1941 roku (co było związane ze śmiercią Mihály Babitsa). W „Nyugacie” pisali czołowi węgierscy poeci i pisarze, pragnący zerwać z nurtem ludowo-narodowym, obecnym w literaturze węgierskiej jeszcze na początku XX wieku. Jak sama nazwa czasopisma wskazuje (Nyugat oznacza Zachód), ideą pracy podejmowanej przez artystów było nadanie rodzimej literaturze nowego, wielowymiarowego oblicza. Przez lata działalności „Nyugat” stał się oknem na świat dla swoich czytelników, nie tylko ze względu na liczne tłumaczenia z języka francuskiego, rosyjskiego, niemieckiego angielskiego czy polskiego, ale także z uwagi na mnogość tropów i stylów swoich autorów. Inauguracyjne numery koncentrowały się wokół problematyki schyłkowość monarchii i chęć politycznej odnowy (Endre Ady), kultu jakości (Erno Osvát) i koncepcji wolności twórczej (Ignotus Hugó).

Tom „Halandża. Opowiadania modernistów węgierskich” to praca przekrojowa. Zawarto w niej utwory piętnastu artystów powiązanych z czasopismem „Nyugat”. Są tu autorzy dobrze znani polskiemu czytelnikowi (Dezső Kosztolányi, Gyula Krúdy czy Géza Csáth), wcześniej wydawani, ale już raczej zapomniani (Mihály Babits, Margit Kaffka, Endre Ady, Sándor Bródy, Zsigmond Móricz, Frigyes Karinthy) oraz zupełnie nowe twarze (Emma Ritoók, Lovik Károly, László Cholnoky, Viktor Cholonok, Károly Pap, Sándor Hunyady). Niektórzy z nich dostali sporo miejsca i zaprezentowano kilka-kilkanaście ich utworów (Endre Ady, Károly Pap i Frigyes Karinthy), zaś w przypadku bardziej rozpoznawalnych nazwisk, udział jest wyłącznie symboliczny (Margit Kaffka, Dezső Kosztolányi, Gyula Krúdy czy Géza Csáth). Zwraca też uwagę znacząca liczba opowiadań (ponad 60), a co za tym idzie niewielki ich rozmiar (przeciętnie jest to 5 stron).

Trudno na łamach jednej recenzji, która ma za zadanie przede wszystkich wyrazić opinię i zachęcić do lektury, zobrazować wszystkie poruszane przez autorów tematy. Każdy z nich miał swój własny styl, osobiste spojrzenie na rzeczywistość, zainteresowania, które wplatał w zdarzenia trafiające się jego bohaterom. Dezső Kosztolányi w „Tylko małym białym psie” odmalował scenę oczekiwania bezimiennego narratora na przyjazd pociągu. Jego spokój zburzyło pojawienie się psa, który nie miał o nim najlepszego zdania. W „Ostatniej wieczerzy” Zsigmond Móricz nakreślił losy umierającej kobiety, która za wszelką cenę chciała znaleźć opiekę dla swojego męża i dzieci. Kobiecą bohaterkę poznajemy także w „Siostrze Anuncjacie”, tym razem jednak postanawia ona udać się na roczną pracę do zakonu. Duże wrażenie zrobiło na mnie opowiadanie Emmy Ritoók („Obce mury”), które w symboliczny sposób opowiada o wyobcowaniu, niemożliwości znalezienia nici porozumienia czy utracie. Również drugi tekst autorki („To nie jest noc zakochanych”) należy do jednych z ciekawszych w zbiorze. Tym razem sentymentalny bohater, dawniej porzucony przez niejaką Edit, idzie wieczorem przez miasto. W pewnym momencie dochodzi do niego nieznana kobieta, która boi iść się sama. Razem zmierzają więc na przystanek, w międzyczasie nawet nie próbując zadzierzgnąć jakiejś kruchej relacji. To bardzo ciekawa opowieść o samotności i ułomności czasu.

Mógłbym tak mnożyć tych wyliczeń. Bo są tu przecież wątki przemocy rodzinnej („Córki Rubina”), manifest pokoleniowy („Noc poetów”), trochę oniryzmu i grozy („Taniec cieni”), kolonizacja i wyzyskiwanie ludności tubylczej („Oko Trivulzia”) a nawet odwołania do mezopotamskiego Boga Słońca („Tammuz”). Jest tego bardzo dużo, co może rodzić pewne problemy dla czytelnika. Przeskakiwanie z jednej rzeczywistości w drugą, z jednego bohatera (o konkretnym wieku, zapatrywaniu na życie/śmierć, zawodzie i ambicji) na kolejnego, bywa kłopotliwe. Szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę rozbieżne stylistyki – od tekstów brzmiących nowocześnie, odessanych z ówczesnych miazmatów, aż po takie, które chciały się przypodobać dyktatowi wysokiego języka. Najlepiej czytać to powoli, maksymalnie kilka tekstów jednego dnia. Inaczej szybko zniechęcimy się miłosnymi rozczarowaniami bohaterów Adyego, nie dotrwamy do najlepszych w zbiorze próz braci Cholnoky, nie ujrzymy rozwoju zjawiska modernizmu na Węgrzech (co dodatkowo komplikuje rozkład tekstów – nie chronologiczny, a po autorze). Ulotni się nam cała niejednoznaczność tekstów, która była przecież fundamentem pisma i ruchu.

Czytelnicy szukający wciągających fabuł i silnych, przerysowanych emocji, nie znajdą w „Halandży” rozrywki. Będą jak ci naiwniacy z baru, którzy nie są w stanie zrozumieć fenomenu zmyślonego języka – tytułowej halandży. Ten tom wymaga skupienia, rozrysowania mapy kontekstów, doszukiwania się nieoczywistej symboliki. Jest to nie lada gratka dla fanów literatury węgierskiej w ogólności, a dla sympatyków „Opium”, „Miasta uśpionych kobiet” i „Domu kłamczuchów” w szczególności. To przede wszystkim zbiór przekrojowy, ukazujący pewne zjawisko, zyskujący na jakości dzięki spojrzeniu w makroskali. Są tu też literackie perełki, niewielkie opowiadania, które pobudzają zmysły, przekraczają szablony, poruszają ważne i uniwersalne tematy. Trudno o nich zapomnieć. Te dwa powody, w połączeniu z pięknym wydaniem i esejem Elżbiety Cygielskiej, sprawiają, że „Halandża. Opowiadania modernistów węgierskich” trafia na moją listę najlepszych zbiorów opowiadań 2022 roku.

Recenzja "Kurator" György Konrád

Wydawca: Fundacja Pogranicze

Liczba stron: 220


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Karolina Wilamowska

Premiera: 28 grudnia 2021 rok

Zmarły niecałe trzy lata temu György Konrád był węgierskim pisarzem, który w swojej twórczości silnie akcentował wątki nazizmu, rewolucji 1956 roku oraz swojej rodziny. Był zaliczany do grona pisarzy opozycyjnych razem z: Václavem Havlem, Adamem Michnikiem, Milanem Kunderą czy Pavlem Kohoutem, Pełnił też funkcję prezydenta międzynarodowego związku pisarzy PEN Club. Sławę pisarzowi przyniosła powieść „Kurator”, którą jedni okrzyknęli mianem najlepszej powieści węgierskiej w historii, inni spisali na straty. Dzisiaj możemy wreszcie znaleźć ją na półkach z nowościami dzięki uprzejmości Fundacji Pogranicze.

Bohaterem „Kuratora” jest pracownik socjalny. Pierwsze strony książki ukazują rutynowy charakter jego pracy. Konrád w serii krótkich, epizodycznych opisów nakreśla nam interakcje z petentami (zawsze wyglądającymi podobnie), wygląd biura i budynku, myśli, jakie towarzyszą pracownikowi przy załatwianiu kolejnych formalności. Przedstawione portrety mają analityczny charakter. Dużo tu powtórzeń, raportów z rozmieszczenia pokojów na piętrach,  zarysu materiałów ujętych w kartotekach. Ten specyficzny sposób przedstawiania rzeczywistości sprawia, że kolejni klienci stają się zadaniami, z których narrator musi się wywiązać w ciągu dnia pracy. Partie tekstu traktujące o przedmiotach, są dłuższe niż te poświęcone ludziom. Dla ogarniętego monotonią życia bohatera dużo ciekawszy okazuje się bicz przechowywany w szafce na akta niż kolejny petent z jego smutną historią. Wrażenie dehumanizacji pogłębia również rozdział poświęcony opisom samobójstw. Wykaz kolejnych ludzkich dramatów przekazany jest bez emocji, surowo, rzeczowo. Jakby rezygnacja z życia i towarzyszące temu powody nie były godne uwagi.

Ten rozdział przynosi też odmianę. Na kilkunastu stronach otrzymujemy opis rodziny Bandula. Z jakiegoś, nie do końca uświadomionego powodu, właśnie ci ludzie przykuli uwagę urzędnika. Stali się kimś więcej niż tylko następną sprawą do wypełnienia. To właśnie oni są katalizatorem zmian w monotonnym życiu protagonisty. Po ich śmierci przejmuje samozwańczo opiekę nad osieroconym, niepełnosprawnych dzieckiem. Opuszcza swoją rodzinę, porzuca pracę i wprowadza się do mieszkania, które od samego początku poddaje przymusowi porządku. Czyści, układa po swojemu, nadaje nowe przeznaczenia. Stopniowo wchodzi w rolę człowieka, którym do tej pory tak bardzo gardził.

To rzecz jasna tylko część wątków, postaci i emocji, z jakimi przyjdzie nam się zmierzyć podczas lektury tej dwustustronicowej powieści. Nie mam wątpliwości, że „Kurator” jest książką wspaniałą. I to na wielu płaszczyznach. Konrád wchodzi w dialog z cechami industrializacji, odpowiedzialności osobistej i społecznej, tendencji ludzi do identyfikowania się jako ofiary, dzielenia ludzi na tych dobrych (poddających się modom i kapitalizmowi) i złych. Robi to w sposób modernistyczny, ożywczy dla czytelnika. Używając języka, osiąga wyższy cel – sprawia, że przedstawione wydarzenia są nie tylko fikcją literacką, ale niosą w sobie znaczenie jak najbardziej realne. Oddziałują na zmysły, zmuszają do zaangażowania się w lekturę. To nie tylko słowa. To konkretne znaczenie.

Warto też zwrócić uwagę, że węgierski pisarz nie ustaje w poszukiwaniach. Długie, kilkustronicowe partie tekstu miesza z ciekawymi wstawkami. Czasami zamiast standardowych akapitów, Konrád, tworzy jedno eliptyczne zdanie przypominające sen. Innym razem buduje zdanie, które można z powodzeniem przepisać na kartkę i przykleić na ścianie. Ku przestrodze i pamięci. „Kurator” ma też jasne przesłanie wyrażone na końcu książki. Humanizm wygrywa. Zmiana świadomości i orientacji na petenta, wcale nie musi iść w parze z modyfikacją przestrzeni – nadal szarej i pozbawionej wyrazu. Najważniejsze okazuje się to, co mamy w środku.