Wydawca: PIW
Liczba stron: 352
Oprawa: twarda z obwalutą
Premiera: 24 kwietnia2019 r.
Gyula Krúdy zaczął pisać już jako
nastolatek. Swoją literacką karierę zainicjował serią artykułów w czasopismach
oraz krótkimi opowiadaniami, a rozgłos przyniosła mu w 1911 roku „Młodość
Sindbada”. O tym, jak pracowitym artystą był Węgier niech świadczy fakt, że do
końca swojego pięćdziesięciopięcioletniego życia wydał blisko siedemdziesiąt
powieści i liczone w tysiącach nowele, felietony, artykuły, opowiadania,
reportaże, dramaty i recenzje. Według potwierdzonych danych, jego dzienne
pensum wynosiło szesnaście stron, o sześć więcej niż Remigiusza Mroza. Narzuca
się pytanie, czy w takim tempie istnieje możliwość tworzenia sztuki?
Na to pytanie Krúdy daje odpowiedź już w pierwszym tekście zbioru – „Towarzyszu
podróży”. Ten około siedemdziesięciostronicowy tekst przedstawia nam urywek z
życia czterdziestoletniego mężczyzny, dręczonego poczuciem bezsensu życia i
świadomością nieuchronnej śmierci. Widzimy go w pociągu podążającym do
niewielkiego miasteczka X gdzieś na Górnych Węgrzech. Nowe miejsce i narastająca
w bohaterze nostalgia, prowadzi go nieubłaganie w objęcia młodej Eszteny. Ich
relacja będzie nie tyle płomienna, co jednostronnie wyrachowana, jak związek
Ricka Blaine’a i Ilsy Lund w „Casablance”. Nawet zakończenie zadziwiająco
przypominać będzie odlatujący samolot z finału filmu Curtiza. Już w tym
tekście, a może właśnie przede wszystkim w nim, ujawniają się tak
charakterystyczne dla Krúdy’ego cechy jego pisarstwa: poetyka snu,
przemijalność, cykliczność, wątki erotyczne, melancholijność, ale przede wszystkim
topos prowincji (nawet jeśli akcja dzieje się w Budapeszcie i tak pachnie
prowincją) z jej codzienną nudą i charakterystycznymi postaciami osadzonymi w
zmitologizowanej przestrzeni gospody i rynku.
U Krúdy’ego czas płynie bardzo
wolno i nieliniowo. Raz nieco przyspiesza, by potem zagubić się gdzieś w
dygresjach i kolażach otoczenia. Amorficzny wymiar ładu kompozycyjnego
przypomina mi nieco metodę Prousta, choć trzeba przyznać, że i Francuz i Węgier
operowali nieco innymi formami. Tę właściwą dla autora „Lauru dla Natalii”
zabawę czasem doskonale oddaje seria opowieści o Sindbadzie („Młode lata”, „O
Sindbadzie żeglarzu”, „Jesienna podróż Sindbada”, „Tajemnica Sindbada”,
„Zielona woalka”). Autor analizuje w nim różne etapy życia swojego ulubionego
bohatera, a zarazem własnego alter ego. Przygląda się jego oddaniu w czynieniu
posługi ministranta, rozmowie z oberżystą na temat hrabiego Lubomirskiego,
odwiedzinom w ‘domu panienek’, rozmyślaniu wraz z ojcem Ferencem na temat
pewnej karczmarki czy wreszcie wypowiedzeniu wielkiego zdania „Wierzę wyłącznie
w miłość”, skierowanego do pewnej damy wyprowadzonej z kościoła. Choć
zamieszczone w książce teksty o Sindbadzie stanowią jedynie wycinek całego
zbioru nowel poświęconych tej postaci, pozwalają one zainteresować się
bohaterem, spojrzeć na niego z empatią i głęboką refleksją na temat własnego
bycia na świecie. Przede wszystkim uświadamiają jednak, jak szybko odchodzi to
co obecne i jak trudno uporządkować w głowie sobie własne doświadczenia.
Krúdy to jednak nie tylko
sentyment, nostalgia, lęk, poczucie wypalenia i piękno opisów. Jak sam pyta
głosem swojej postaci „Kupić kapustę czy melancholię?”. „Miasto uśpionych
kobiet” to zbiór różnorodny, ukazujący nam kunszt pisarza w pełnej jego krasie.
Obok klasycznych opowieści z karczmy, pisarz proponuje swojemu czytelnikowi
teksty pełne zabawy, mieszania konwencji i afirmujące życie. W „Do góry nogami” ocieramy się o parodię
zachwytów nad kobiecymi nogami, w „Prologu do porcyjki gulaszu” doświadczymy
nieco kulinarnych wzniesień i zdziwień, we „Wspomnieniu z Miasta Józefa”
posmakujemy perwersji, zaś w „Człowieku, który był ziarnkiem gorczycy”
spróbujemy przedrzeć się przez krudy’owskie przekształcenia surrealistyczne. A
to opowiadanie, gdzie Titusz Szeplaki przygotowując się na wyrok wydany przez
radę kasyna, szuka odpowiedniego kapelusza i godnego zachowania na pożegnanie
się z tym światem? Coś pięknego. Pytanie o to, który Krúdy jest najlepszy
właściwie nie ma sensu, bo zdolność obserwacji i interpretacji zachowań ludzkich,
połączona z przenikliwością i poczuciem humoru, sprawiają, że o tym autorze
mimo upływających lat nadal jest głośno.
Świat Krúdy’ego jest bardzo
specyficzny. Autor ma naturalny dar układania pięknych fraz, którym daleko do
sentencyjnego tonu. One cieszą nas samą swoją plastycznością. Także postaci,
bardzo różnorodne, przenikają wiele tekstów. Raz przybierają maskę odwagi, by
po chwili, już w innej scenerii, zamienić się na rolę pijaka. Takie jest
właśnie uniwersum węgierskiego artysty – kapryśne, ale jednocześnie
uporządkowane, nowocześnie nadrealne, ale także tradycyjnie kokieteryjne.
Okazuje się więc, że można taśmowo produkować literaturę wysokiej próby (jeśli
oczywiście można wysnuć taki wniosek mając do dyspozycji tak nikły wycinek
twórczości) i co więcej, literaturę przemyślaną i różnorodną. Z niecierpliwością czekam na kolejne
tłumaczenia!
Ocena:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz