Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Booker. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Booker. Pokaż wszystkie posty

Recenzja "Schron przeciwczasowy" Georgi Gospodinow

Recenzja Schron przeciwczasowy Georgi Gospodinov
Wydawca: Literackie

Liczba stron: 352


Oprawa: broszurowa ze skrzydłami

Tłumaczenie: Magdalena Pytlak
 
Premiera: 16 lutego 2021 rok

Długo szukam, ale znaleźć nie mogę. Może to kwestia braku rozeznania, a może faktycznie pojęcia ‘literatura noblowska’ nikt jeszcze nie podawał. Ja w każdym razie takiej definicji też nie stworzę, ale na własny użytek podam trzy cechy, które moim zdaniem powinny wyróżniać literaturę noblowską. Przede wszystkim wartościowa książka napisana przez potencjalnego kandydata do literackiego Nobla powinna być ciekawa. I mam tu na myśli jej atrakcyjność czysto fabularną. Nie chodzi o to, że czytelnik ma ją wciągać jak spaghetti, ale powinna ona mieć jasno zarysowaną, świeżą i dobrze przemyślaną strukturę, w której odnajdzie się tak wyrafinowany odbiorca, jak i przeciętny użytkownik Netflixa (chociaż ten drugi po lekturze powie raczej coś w stylu ‘co to za bzdura? O co w tym chodzi?’). Po drugie literatura noblowska powinna mieć drugie dno. Pod tym całym fabularnym strojem musi być coś więcej, co wchodzi w otwartą polemikę z tematami ważnymi. Wreszcie trzeci wyróżnik książki, która może aspirować do miana pozycji noblowskiej to język. I nie chodzi tu nawet o samą stylistykę, ile o próbę pokazania różnych możliwości języka, tworzenia nowych modeli dla mówienia o przeszłości, teraźniejszości czy przyszłości. To oczywiście duże uproszczenie, ale dla własnych celów pozwolę sobie na tym temat zakończyć.

"Schron przeciwczasowy" Georgija Gospodinowa jest książką noblowską

Nie piszę o tym miejscu przez przypadek. Literaturę noblowską uprawiają chociażby nagrodzeni niedawno Peter Handke i Olga Tokarczuk. Noblowski styl wyróżnia książki Laszlo Krasznahorkaia i Jona Fosse. Jestem przekonany, że również Georgi Gospodinow może pretendować do miana pisarza, który za parę, może paręnaście lat będzie rozważany w kontekście przyznania tego ważnego wyróżnienia. Jego „Fizyka smutku” i teraz „Schron przeciwczasowy” są dokładnie tym, czego oczekuję od literatury noblowskiej.

"Schron przeciwczasowy" Georgija Gospodinowa łączy w sobie osobiste doświadczenia z postsocjalistyczną rzeczywistością Bułgarii

W książkach bułgarskiego pisarza łączą się osobiste doświadczenia z socjalistyczną i postsocjalistyczną rzeczywistością Bułgarii. Czuć w nich nostalgię za ojczyzną, w której Gospodinow przecież nie przebywa (mieszka w Niemczech). Sporo tu także absurdalności stojącej obok inteligentnego humoru i talentu gawędziarskiego. Nad wszystkim panuje jednak erudycja. Ona może być zresztą problemem dla czytelnika. Gospodinow nieustannie kogoś cytuje, ale nie chwali się tym wprost. Jego metoda polega na sugerowaniu, ukazywaniu zdarzeń, bohaterów i słów w sposób dorozumiany. Przykładem zaczerpniętym ze „Schronu przeciwczasowego” może być tytuł części trzeciej „Osobny przypadek pewnego kraju”. Nawiązuje on z przymrużeniem oka do stworzonej w 1925 roku teorii Stalina i Bucharina zakładającej budowę systemu komunistycznego jedynie w granicach ZSRR (socjalizm w jednym kraju). Podobnych elementów i odwołań jest tu więcej. Niektóre były dla mnie czytelne (np. historia zabójstwa Franciszka Ferdynanda w 1914 roku, książki Tołstoja, Manna, Hemingwaya, Borgesa, Houellebecqa). Z innymi miałem większy problem. Umówmy się, pewnie niewielu z nas zna szczegóły Powstania kwietniowego z 1876 roku. A ilu jeszcze znaczeń nie byłem w stanie wyłapać? Czytanie Gospodinowa to wyzwanie. Szkoda, że wydawca nie zdecydował się nam pomóc w lekturze przypisami lub posłowiem.

"Schron przeciwczasowy" Georgija Gospodinowa to przykład powieści, w której kluczową rolę gra dekonstrukcja słowa

Cechą charakterystyczną prozy Gospodinowa jest dekonstrukcja słowa. Zamiast tradycyjne projektować tekst czy wyjaśniać czytelnikowi poszczególne fragmenty, bułgarski pisarz tworzy mozaiki luźno powiązanych i nawarstwiających się historii. Kombinacja humoru, smutku i strachu jest obecna także w jego najnowszej książce, która jest tak naprawdę kolażem opowieści wyrażających poczucie „nieprzynależności do świata”. Tematem łączącym pięć części tej prawie 350-stronicowej książki jest ucieczka przed czasem. Podkreślam wyraźnie słowo ‘ucieczka’, bo Gospodinow zastanawia się, co dzieje się z ludźmi, którzy nie mogą już żyć teraźniejszością.

"Schron przeciwczasowy" Georgija Gospodinowa zaskakuje fabularnie

Pisałem wcześniej, że powieść noblowska powinna zaskakiwać swoją fabułą. I oto już na samym początku książki poznajemy Gaustyna. To psychiatra i gerontolog specjalizujący się w obsłudze pacjentów z demencją. Mieszka i pracuje w Szwajcarii, co jest bardzo wygodnym i ciekawym zabiegiem Gospodinowa (odwołanie do „Czarodziejskiej góry”). Gaustyn powołuje do życia specjalną klinikę, która zapewnia swoim podopiecznym możliwość życia w środowisku odpowiadającym wybranej przez nich przestrzeni czasowej. Tęsknicie za latami 50-tymi? Proszę bardzo, oto pokój z dominującą rolą swingu. A może chcielibyście poczuć znowu smak ery Sex, drugs and Rock’N’Roll ? Nic prostszego, proszę zaadaptować się w tym pokoju. I tak dalej. Klinika rzecz jasna odnosi sukces, rozrasta się, powstają nowe piętra. To ponadczasowe, czy też przeciwczasowe środowisko prowadzi do zabawnych sytuacji, które Gospodinow opisuje z mieszaniną śmiechu i melancholii.

Bułgarski pisarz bynajmniej nie kończy na tym swojej książki. Jego celem nie jest opowiedzenie o troskach pojedynczych przypadków, ale o zdecydowanie szerszej perspektywie. Pisana w dobie pandemii Covid-19 powieść odwołuje się także do tego zdarzenia. Zaprojektowana przez Gaustyna idea wymaka się w pewnym momencie spod kontroli. Infekcje rozprzestrzeniają się po rodzinach, znajomych, a wreszcie innych krajach. Powrót do przeszłości staje się ruchem ogólnoeuropejskim. Dochodzi do tego, że organizowane jest referendum, w którym mieszkańcy poszczególnych państw mogą decydować o okresie historii w jakim chcą żyć!

W części trzeciej opisano przygotowania do referendum w Bułgarii. Przybierają one formę absurdalnego, przedwyborczego pojedynku. W głównej debacie pojawiają się dwa nurty. Pierwszy postuluje powrót do czasów powstania kwietniowego 1876 roku, z kolei drugi optuje za okresem socjalizmu. Przedstawiciele obu ruchów organizują spotkania i imprezy, w których uczestniczy narrator (sprawą otwartą pozostaje, czy Gaustyn jest oddzielną postacią czy może fantazją narratora). Piękna jest tu scena imprezy, na której odtworzono słynne powstanie. Ta inscenizacja najdobitniej pokazuje, z jakiego kalibru pisarzem mamy do czynienia.

"Schron przeciwczasowy" Georgija Gospodinowa to jedna z najlepszych książek wydanych w ostatnich latach w Polsce

Prawdziwe szaleństwo obserwujemy w kolejnym rozdziale. Tym razem narrator przenosi się do Szwajcarii. Zamknięty w klasztorze śledzi przebieg referendum w innych krajach Europy. Gospodinow puszcza wodze fantazji i wchodzi w otwartą polemikę z narodowymi mitami, zwycięstwami i czarnymi kartami. Powstaje mapa kontynentu, pokazująca jakie czasy wybrały poszczególne państwa. Trwają gorączkowe prace, by przygotować przestrzeń zgodnie z wyborem ludu. Dostosowuje się ubrania, zmienia samochody, wyrzuca nowoczesne sprzęty. Są jednak tacy, których nowy porządek nie interesuje. Nie dostosowują się do wytycznych, co prowadzi do całkowitej fragmentacji czasu.

Tak właśnie powstał potwór przeszłości którego nikt nie jest już w stanie kontrolować. Puszka Pandory została otwarta przez co sam narrator nie do końca wie gdzie i kiedy żyje. Jego myśli stają nieułożone, fragmentaryczne, pełne wątpliwości i amnezji. Do czego to wszystko prowadzi? Tu każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Gospodinow jako prawdziwy postmodernista nie lubi wniosków. Śladem poprzedniej swojej książki tworzy wielkie koło, gdzie koniec jednej części staje się początkiem całej historii.

W stosunku do „Schronu przeciwczasowego” można użyć bardzo wielu, bardzo ciepłych słów. To niewątpliwie bardzo dobra powieść, ale jednocześnie rzecz trudna w odbiorze. Jej struktura przypomina kalejdoskop, w którym elementy chaotyczne (to tak zwany chaos uporządkowany), mieszają się z niesamowitymi kadrami i historią. Gospodinow bywa ostry, dowcipny, refleksyjny, świeży. Czytam tę powieść jako apel o poszanowanie wiedzy historycznej, ale także o rozsądne dokonywanie wyborów, które rzutują na naszą przyszłość. Mimo że autor skupia się na tym, co było, bardzo wyraźnie ostrzega przed tym, co lada moment może nas dopaść. Ostatnie zdania potwierdzają, jak cenne może być oderwanie się od kultu pieniądza, i racjonalna analiza sytuacji geopolitycznej.

Podkreślę to jeszcze raz – „Schron przeciwczasowy” to książka noblowska.  Sami zobaczycie.

Książka znalazła się na liście Najlepszych książek wydanych w 2022 roku zdaniem Melancholii Codzienności

Recenzja "Sprzedawczyk" Paul Beatty

Wydawca: Sonia Draga

Liczba stron: 416

Oprawa: twarda


Premiera: 17 stycznia 2018 r.

„Sprzedawczyk” w 2016 roku został uhonorowany nagrodą Man Booker Prize, zostawiając w pokonanym boju między innymi doskonałą pozycję Medeleine Thien „Nie mówcie, że nie mamy niczego”. Gdy więc otworzyłem książkę i przeczytałem pierwsze zdanie, które brzmi „Być może trudno uwierzyć w te słowa, kiedy mówi je czarny mężczyzna, ale nigdy niczego nie ukradłem”, wiedziałem że będzie się działo. Wtedy jednak nie śmiałem przypuszczać, że będzie aż tak wyjątkowo.

Zasadnicza pochwała dotyczy samego pomysłu na historię. Bohater książki, dorasta  w fikcyjnym kalifornijskim mieście – Dickens, które, jeśli mam trzymać się zapisanej na kartach opowieści prawdy, stanowi swoiste brudne getto leżące na przedmieściach Los Angeles. W tym ponurym otoczeniu, słynącym z rekordowej liczby morderstw, nasz gombrowiczowski bohater obdarzony imieniem Drops zostaje poddawany licznym eksperymentom o podłożu rasowym. Autorem szalonych eksperymentów jest jego ojciec. Gdy ten ginie w policyjnej strzelaninie, a jego ukochane miasto znika z mapy terytorialnej świata, Drops postanawia podjąć misję naprawy tej sytuacji. Idąc pod rękę z ostatnim żyjącym członkiem Klanu Urwisów – Sorgo, bankrutującym producentem – Foy’em Ceshire’m czy prowadzącą miejski autobus pseudokochanką Marpessą, dokonuje historycznego przewrotu. Zaczyna się delikatnie, od żartu w autobusie, w którym mają być wydzielone miejsca dla białych, a kończy na przywróceniu niewolnictwa i rewolucji w miejscowej szkole, gdzie wprowadzono segregację. To doprowadza Dropsa przez oblicze Sądu Najwyższego, co wcale go nie martwi, ponieważ głęboko wierzy, że wszystko czego dokonał służy przywróceniu naturalnego porządku świata.

Jeśli ktoś uważa, że zdradziłem mu całą fabułę, przez co radość z czytania zostaje zredukowana do minimum, to mam dla niego dobrą wiadomość. „Sprzedawczyk” jest bowiem jedną z tych lektur, gdzie fabuła, choć oryginalna i niezwykle przemyślana, jest doskonale skorelowana ze stylem, w jakim pisarz przedstawia nam swoje poglądy na temat współczesnej Ameryki. To nie treść, tak zaskakująca i przewrotna, stanowi oś i najważniejszy atut książki. Wcale nie. W jednej linii z nią idzie bowiem forma, która choć może nie być łatwa w odbiorze, zachwyca swoją dynamiką i indywidualnością, przez co mamy wrażenie obcowania z dziełem absolutnie wyjątkowym. Jeśli wielkość pisarza mierzyć jakością jego narracji, Paul Beatty już na początku swojej kariery wpada do jednego worka z autorami z najwyższej półki. 

W czym tkwi siła tej frazy? Przede wszystkim w tempie oraz rytmie, w jakim nawiązuje do afroamerykańskiej kultury. Nawiązuje jest tu zresztą nieodpowiednim słowem. Autor ten fragment rzeczywistości kroi na czynniki pierwsze. Niczym szef prestiżowej kuchni pastwiący się nad kawałkiem łososia, Beatty tnie panujące wśród czarnej braci przyzwyczajenia i stereotypy. Utrzymując całość w konwencji brawurowego, standupowego wystąpienia, łączy szeroką perspektywę z niespotykaną językową wyobraźnią. Zahaczymy w tej książce wielu dziedzin życia, od socjologii i historii poczynając, aż na ekonomii kończąc. Ujrzymy poczet sławnych Amerykanów, udamy się na przejażdżkę po świecie popkultury, dotkniemy nawet dawno zapomnianych dzieł filmowych. A wszystko to zostało ujęte z precyzją iście reporterską i bezwzględną szczerością, w której subiektywne opinie autora są częścią środka artystycznego wyrazu. Część monologowego show doprawiona erudycyjnym esejem i elementami powieści gonzo, daje doskonały efekt, rzadko spotykany na rynku wydawniczym. 

Paul Beatty nie boi się mówić prawdy. Nie ma dla niego takiej świętości, którą bałby się skrytykować. Kpi z autorytetów, natrząsa się z administracji publicznej, obśmiewa celebrytów i dogmaty politycznej poprawności. Zestawia ze sobą sprzeczności, tworząc unikatowe kontrasty. Głębia analizy jest przy tym podana w sposób eksplicytny, cyniczny, nie stroniąc od wulgaryzmów i tematów tabu. Trudno się przy tym nie śmiać, choć rzecz jasna, jest to śmiech przez łzy. Autor żartuje sobie ze społeczeństwa, obnaża zakorzenione w nas osądy. Pisze o rasizmie, ale robi to w sposób wielotorowy, odnosi się do różnych narodowości, wyznań i orientacji, najbardziej bijąc swoje własne, czarne otoczenie. 

„Sprzedawczyk” to opowieść o mocy trzęsienia ziemi – nietypowego o tyle, że posiada wiele warstw i co najmniej kilka epicentrów. Każde z nich to efektownie nakreślony bohater. Beatty udowadnia, że stworzenie wnikliwych jednostek, to jak rozciągnięcie dachu, nad prawidłowo skonstruowanym domem, w którym fundamentem jest styl, zaś fasadą treść. Każdy bohater posiada swoje indywidualne cechy charakteru, inaczej wygląda, mówi odmiennym językiem, ma inne problemy i różne sposoby na dojście do (nie)spełnienia. Ta galeria dziwaków dopełnia pejzażu absurdu. Ich dzieje nas bawią. Każde zdanie skrzy się od cierpkiego humoru. To co początkowo wydaje się groteskowe, po dokładnym przemyśleniu martwi, a może nawet trwoży, ponieważ autor nie stawia karykatur, a tylko nieco uszlachetnia to, co już jest. Beatty wyjaśnia, że współczesna amerykańska wiara w równość zakłamuje rzeczywistość i stoi w sprzeczności z historyczną koncepcją rasowej tożsamości.

„Sprzedawczyk” to gorzka refleksja na temat Ameryki. Myliłby się jednak ten, kto próbowałby włożyć ją do jednego worka z „Koleją Podziemną” czy „Długim marszem w połowie meczu”. Książka Beatty’ego napisana jest bowiem w taki sposób, że czytając ją ma się wrażenie podobne, do uprawiania sportu ekstremalnego. Szalona narracja tylko sporadycznie pozwala złapać oddech, Drops nieustannie wyrzuca z siebie fontannę zaskakujących myśli. Ta powieść nie nuży, jest mądra i celna, a przy tym nieszablonowa. Została skonstruowana tak, że jedna nitka prowadzi do całego swetra. Jest to niewątpliwie jedno z największych wydarzeń literacki obecnego roku w Polsce.

 Ocena: