Wydawca: Mandioca
Liczba stron: 144
Oprawa: twarda
Tłumaczenie: Monika Motkowicz
Premiera: 19 maja 2025 rok
„Tam, gdzie kończy się ścieżka, zaczyna się opowieść” mówi stare indiańskie przysłowie. I to zdanie wracało do mnie cały czas gdy przewracałem strony „Ostatniego Mohikanina” od Catmalou i Cromwella. Bo to nie jest kolejna adaptacja klasyki literackiej. To bardziej seans spirytystyczny z duchem opowieści Fenimore’a Coopera, przemielonym przez barokową wyobraźnię, ekspresjonistyczny pędzel i rockowy temperament.
Kiedy Mandioca pisze, że spełnia młodzieńcze marzenia, wierzę im w ciemno. Każda strona ich książek tchnie autentycznością i pasją, jakby tworzyli z potrzeby serca, a nie dla efektu finansowego. W kontekście albumu Catmalou i Cromwella od razu dodaję, że nie tylko je spełnia. Ona te marzenia przenosi na wielki, duszny fresk, który krzyczy, szepcze i bije.
Cromwell to bretoński malarz, przypominający bardziej szamana z tubą farby niż rysownika. Tworzy kadry, które nie prowadzą narracji, lecz hipnotyzują. Każda strona to jak zamaszysty cios toporem. Być może nie zawsze precyzyjny, ale trafiający w emocjonalny nerw. Malowane pędzlem, akrylowe plansze są ciężkie od faktury i światłocienia. Widzimy nie tylko zarysy bohaterów. Czujemy porowatość ich skóry, kurz bitewny, lepki oddech lasu. Ten styl oscyluje między Gainsboroughem a Frankiem Millerem. Jest jak gra melancholijnej mgły i złowrogiej przemocy. Tło nie jest tu tylko dekoracją. To żywa istota. Las, który oddycha. Rzeka, która pamięta. I czerwień – krew, ogień, namiętność, jakby cała opowieść była malowana na wyschniętej skórze bębna wojennego.
Catmalou, scenarzystka, rezygnuje z linearności i nadmiaru słów. Opowieść jest skrócona do rdzenia. Nie znajdziecie tu klasycznej chronologii czy didaskaliów. Zamiast tego widzimy obrazy, fragmenty dialogów, echo oryginalnych cytatów. To może dezorientować, szczególnie tych, którzy znają tylko wersję filmową z Day-Lewisem, gdzie hollywoodzki blask przykrywał czasem brutalny realizm oryginału. Ale ta dezorientacja działa, bo wojna, tożsamość i zdrada nie są przecież przejrzyste.
Nie wiem, czy nazwałbym to „komiksem”. Może raczej atlasem emocji utkanych z historii. Wersją „Ostatniego Mohikanina”, której nie przeczytasz, tylko przeżyjesz. Nie ma tu miejsca na suchą analizę narracyjną. Bardziej chodzi o to, co zostaje. Uczucie zagubienia jak w dusznym lesie przed bitwą. Nieme porozumienie między Unkasem a Corą. Szum rzeki, przez który przepływa ciało.
„Ostatni Mohakanin” to nie jest idealna lektura dla niedzielnych czytelników komiksów. Nie dla fanów szybkiej akcji i przejrzystych dymków. To książka dla tych, którzy potrafią się zatrzymać przy obrazie. Którzy umieją czytać warstwami: kolor, kompozycję, światło, fakturę.
Powiem więcej. To dzieło stawia pytania: gdzie kończy się komiks, a zaczyna malarstwo narracyjne? Czy kadr może być autonomicznym dziełem sztuki? Czy historia z taką przemocą, gęstością i dzikością może być piękna? Cromwell i Catmalou odpowiadają: może, jeśli opowiesz ją sercem z pędzla, nie z pióra.
Oto powieść graficzna, w której drzewa są bohaterami, a wojna tylko złamanym wierszem pisanym błotem i światłem księżyca.