W tym roku moja lista najlepszych książek będzie krótsza, co ma związek z
tym, że mniej czytam. Konstruując ją starałem się wybrać dzieła, które mimo
upływającego czasu nadal we mnie rezonują. Są to książki czasem zaskakujące,
innym razem poruszające, praktycznie w każdym wypadku zachwycające pomysłem na konstrukcję i zastosowanym językiem.
Dziękuję wydawcom, tłumaczom, redaktorom i innym osobom zaangażowanym w
proces wydawniczy.
"Dziewczyna
na Via Flaminia" Alfred Hayes
W swojej
teatralnej narracji Hayes na bazie jednego ciągu relacji, ukazuje nastrój
całego kraju, uwięzionego w pozornie niekończącej się wojnie. Układ doskonały,
w którym każdy wygrywa to, co dla niego w danym momencie najważniejsze, kończy
się poważnymi konsekwencjami dla zaangażowanych osób. Filmowe, zapadające w
pamięć zakończenie, pełne niepewności, podkreśla tragedię losu bohaterów.
Książka w sposób dosadny ukazuje też skutki wojny, zniszczenia i traumy
wyrządzone nie tylko żołnierzom i siłom zbrojnym, ale także zwykłym ludziom,
którzy pozostali w tyle – kobietom takim jak Lisa. To one mają niewiele
możliwości poza narażeniem swojej godności, aby przetrwać. Koncentrując się na
małej grupie, Hayes maluje portret kraju rozdartego między porażką i wolnością.
Włochy 1944 roku nie dają nic z tego, co obiecano. Zamiast miłości mamy
frustrację, koleżeństwo wyparły układy, a spokój liczne udręki.
To taka
lektura, która ma w sobie urok „Casablanki”, smutek „Umberto D.” i dynamikę
sztuk Dürrenmatta. Hayes pokazuje w niej, jak świetnym był obserwatorem, a
jednocześnie jak dobrze umie zniuansować nastroje różnych grup społecznych.
Uwypukla w niej także to, co zwykł mawiać o sobie, a mianowicie, że „woli być
dobry niż znany”. Ta książka właśnie taka jest – bardzo dobra, bez kokieterii i
próby przypodobania się komukolwiek.
„Krew o
świcie” Claudia Salazar Jimenez
W „Krwi o
świcie” splatają się ze sobą losy trzech kobiet. Akcja została osadzona na tle
mrocznej historii Peru lat 80. i 90. To wtedy terrorystyczna organizacja
Świetlisty Szlak przystąpiła do walki z instytucjami państwa oraz zwykłymi obywatelami,
którzy nie chcieli podporządkować się rewolucyjnej idei. Claudia Salazar
Jimenez pisze o trwodze, cierpieniu i wojnie, ale ukazuje to oczyma kobiet.
Jednocześnie nie wykorzystuje tego punktu widzenia do budowania narracji o
patriarchacie. Poprzez osobiste historie fikcyjnych postaci, przybliża nam
cierpienie całego narodu. Przypomina nam, że niezależnie od miejsca, czasów i
przekonań, konsekwencje polityki i fanatyzmu są bolesne dla nas wszystkich.
Malutka (w sensie rozmiarowym), ale bardzo pojemna w treść powieść.
"Stella
Maris" Cormac McCarthy
Choć w
kilku opiniach czytałem, że „Stella Maris” jest nieco zbyt hermetyczna, ja
czułem się w niej bardzo dobrze. Powiem więcej. Traktuję ją jako starszą
siostrę „Sunset Limited”. Bo ostatnia powieść Cormaca McCarthy’ego jest
właściwie sztuką gotową do wystawienia na deskach teatru. To zamknięta na małej
przestrzeni rozmowa, która przynajmniej mnie zmiażdżyła swoją mądrością. Takiej
książki nie napisze 20, 30 czy 40-latek. Do tego trzeba dojrzeć, wiedzieć co
przemilczeć, które punkty podkreślić. Weźmy chociażby miłość, jaką Alicja darzy
Bobby’ego. Jej wyznanie można uznać wręcz za oburzające, ale właśnie o to w tym
chodziło. Podkreślenie ich związku, przerysowanie wyobrażeń młodszej siostry,
unaocznia nam ból jej istnienia i samotności. Pokazuje też, jak bardzo czasami
żyjemy we własnej głowie i jak ważna może być podświadomość własnych
niedoskonałości (w tym wypadku ratuje od samobójstwa). Cormac McCarthy dał mi
jedno z najbardziej poruszających studiów samotności, jakie czytałem w życiu. I
mam tu na myśli „Stellę Maris”. To właśnie ona jest dla mnie kwintesencją jego
drogi pisarskiej, to w niej odnajduję najwięcej wątków zmuszających do myślenia
(także o języku).
"Uśmiechnięty
wilk" Yūko Tsushima
Oto
książka, w której „Schron przeciwczasowy” spotyka „Pejzaż we mgle”, a na
wydarzenia dziejące się przed oczami bohaterów najlepiej patrzeć przez filtr
filmów Kenjiego Mizoguchi. Dwójka nastoletnich postaci, młodsza Sugi Yukiko i
pięć lat starszy Nishida Mitsuo wyruszają w spontaniczną podróż japońskimi
pociągami. Skąd się znają? On mieszkał w dawnych latach na cmentarzu z ojcem.
Pewnego razu znaleźli tam trójkę samobójców, w tym malarza, ojca Yukiko. I choć
Mitsuo trafił niebawem do sierocińca, nigdy nie zapomniał o tym dniu. Zaczął
przeszukiwać materiały źródłowe, aż w końcu odnalazł właściwą drogę do domu
Yukiko.
„Uśmiechnięty
wilk” jest powieścią osobliwą. Mamy tu bowiem elementy baśni, powieści
młodzieżowej, przygodówki, fantastyki, eseju, non-fiction, powiastki
filozoficznej czy studium psychologicznego postaci. Rzeczywistość ściera się z
tym to magiczne. Z sugestywnych opisów dawnej Japonii (centra handlowe, dworce,
pociągi) wyłaniają się przestrzenie oniryczne: duszne, niepewne, momentami
przerażające. Jest w tej książce wiele pytań, symboli, wątków, które domagają
się kolejnych odczytań. Co właściwie znaczy tytuł? Dlaczego Tsushima kazała
czteroletniemu bohaterowi mieszkać na cmentarzu? Do czego była potrzebna
biegunka Yukiko? I tak dalej. Jeśli mistrzostwo książki poznać po jej
atypowości, wielowymiarowemu opowiadaniu o człowieku czy wreszcie
nieoczywistemu językowi, to „Uśmiechnięty wilk” jest powieścią wielką. Przede
wszystkim jest to kolejna relacja o smutku, traumach i brutalności świata, w
której wysyłanie bezdomnych do katorżniczej pracy, zabijanie dziewczynek czy
porzucanie noworodków jest na porządku dziennym.
„Drugie
imię. Septologia I-II” Jon Fosse
„Drugie imię. Septologia I-II” jest książką surową. To trochę inne,
poważniejsze spojrzenie na kwestie starzenia się, przemijania czy wiary. Urzeka
mnie tu wszystko. Język pozbawiony ozdobników, brak znaków interpunkcyjnych,
tempo czy nieoczywiste retrospekcje. Bo tak po prawdzie to Jon Fosse pisząc o
samotności i śmierci, stworzył wspaniałe dzieło o bliskości, przyjaźni,
rodzinie, miłości. A jest tego więcej. Sam w pewnym momencie podpowiada nam, że
kluczem do interpretacji nie jest to co na wierzchu, ale to co między słowami.
Zalecam więc indywidualne poszukiwania.
Jeśli wystawiałbym oceny książkom, „Drugie imię. Septologia I-II” dostałaby
mocne 9/10. To takie dzieło, które będzie polaryzować. Jedni skończą je po 4
stronach, inni, jak ja, uznają za coś wybitnego. I w ogóle nie ma dla mnie
znaczenia, że modernizm w literaturze już był, że o artystach i ludziach
samotnych opowiedziano chyba wszystko. Że nie jest to strumień świadomości ani
jakaś nieoczywista filozofia. Fosse napisał to tak, że ja nie chciałem tej
książki kończyć. Że smutno mi, iż kolejnych części jeszcze nie ma dostępnych w
Polsce.
„Drobny
szczegół” Adania Shibli
Oszczędność
w literaturze ma swoją cenę. Lubię te książki, które nie potrzebują setek bohaterów
i miliona słów by sprawić, że chcę poznać świat przedstawiony i przeżyć to, czego
w danym momencie doświadczają protagoniści. Wystarczy przyjrzeć się mojej
liście, w której większość pozycji to tak naprawdę dzieła w rozmiarze co najwyżej
M (około 200 stron). Adania Shibli jest do tego pierwszą palestyńską pisarką,
którą wyróżniam w swoim zestawieniu. Czym sobie zasłużyła? Na pewno prawdą i
przedstawieniem mało znanego mi do tej pory wycinka historii - przymusowego
przesiedlania Arabów i Beduinów w czasie "izraelskiej wojny o
niepodległość". Dotknęła mnie też świadomość literacka, przejawiająca się
chociażby w uprzedmiotowieniu czynności podejmowanych przez pogrążonego w
szaleństwie dowódcę. Wreszcie „Drobny szczegół”, choć można czytać kluczem
feministycznym, daje też dużo szersze pole do interpretacji. Dzięki temu jest intrygujący.
"Kronika w kamieniu" Ismail Kadare
„Kronika w Kamieniu” Kadare jest komentarzem politycznym, mimo, że
ukazywała się w czasach dyktatury Envera Hodży (nie przez przypadek nazywanego
„Hitlerem Albanii”), a więc musiała przejść przez sito cenzury. Ba, sam Hodża
pojawia się na jej stronach i nazwany jest niebezpiecznym komunistą (on także
pochodził z Gjirokastry). To także książka nader aktualna, bo ukazuje
różnorodne społeczne problemy. Odnaleźć możemy tu chociażby odniesienia do
aktywności homoseksualnej - biseksualny Argjir Argjiri i „kobieta z brodą”,
ubóstwo, dyskryminację na tle etnicznym czy próby poszukiwania miłości ponad
podziałami. Gra idzie więc o naprawdę poważną stawkę.
„Kronika w kamieniu” Kadare nie byłaby jednak tak dobra, gdyby nie sposób
jej pisania. W kilku miejscach pojawia się wzmianka o realizmie magicznym, o
Macondo czy Carpentierze. Ślad południowoamerykański nie wydaje mi się jednak
najlepszym tropem. Odmalowany przez albańskiego pisarza przednowoczesny świat
Bałkanów jest jednocześnie przezabawny i przerażający. Pojawiający się folklor,
dziecięce igraszki, poezja, czarna magia, strony kroniki miejskiej i krwawe,
surrealistyczne sceny, jak chociażby ta z uciętą ręką pilota lub z topieniem
dziewcząt za pocałunek dany obcemu – takie połączenie jest w jakiś sposób
unikatowe, bliższe afrykańskim gawędziarzom, niż temu, co już poznaliśmy. Czytając
miałem skojarzenia z przedziwną mieszkanką humoru Hrabala („Postrzyżyny”), absurdu Kusturicy
(„Underground”) i wynaturzeń Can Xue („UlicaŻółtego
Błota”). Jedno jest pewne - „Kronika w Kamieniu” Ismaila Kadare jest
jedną z lepszych książek, jaka została wydana w 2023 roku w Polsce.
„Wszystko
na darmo” Walter Kempowski
Zapowiadali
i przekonywali, że to będzie wielka powieść. I faktycznie taka jest. Rzadko się
zdarza, aby książka traktująca o froncie wschodnim za czasów drugiej wojny
światowej wyprzedała się w Polsce dwa miesiące. Tym razem się udało. Kempowski
rozpisał uniwersalny obraz ludzi wplątanych w wielką historię, którzy nawet nie
zdają sobie sprawy z tego co się dzieje wokół nich. Wolą żyć zamknięci we
własnej bańce złudzeń i przekonań. Zamiast patosu mamy fakty, miejsce
wszechobecnej brutalności zajmuje psychika postaci, barokowy język zostaje
wyparty przez celność komentarza. Nie mam wątpliwości, że za kilkadziesiąt lat będziemy
stawiać Kempowskiego obok Tołstoja, Dostojowskiego czy Manna.
"Diakon kontra King Kong" James
McBride
W książce
„W poszukiwaniu odpowiedniej formy” autorzy na przestrzeni kilku tekstów
wymieniają różne funkcje literatury. Od dydaktyki i wychowania, przez
ideologię, aż na psychoterapii i empatyzowaniu kończąc. „Diakon kontra King
Kong” jest jednak przede wszystkich powieścią rozrywkową. James McBride napisał
ją, by czytelnik mógł wejść w nieznany mu świat, pośmiać się, wzruszyć,
przestraszyć. By zapomniał o swoim świecie i zobaczył inny model
funkcjonowania. Autor podejmuje przy tym szereg ważnych tematów, jak: rasizm,
przyjaźń, miłość, przemijanie. Ironizuje także z amerykańskiego społeczeństwa.
Tak tego dawnego, jak i obecnego. Robi to jednak nienachalnie, bez
kontrowersji. I właśnie takich książek nam trzeba. Zabawnych, ujmujących,
szczerych, a przy tym inteligentnych.
Wyróżniam
tę książkę na liście najlepszych 2023 roku, bo w czytaniu literatury chodzi też
o to, aby czasami dobrze się bawić.
"Opowieść siewcy zarazy" Gesualdo
Bufalino
„Opowieść
siewcy zarazy” jest debiutem zmarłego w 1996 roku sycylijskiego pisarza, poety
i nauczyciela Gesualdo Bufalino. Autor rozpoczął pracę nad książką na początku
lat 50., ale wydał dopiero trzydzieści lat później. Miał wtedy na karku
sześćdziesiąt jeden lat. Późny debiut jest często równoznaczny z dojrzałością
formy i treści, co potwierdza lektura omawianej książki.
Cechą
wyróżniającą „Opowieść siewcy zarazy” jest nie tylko jej wieloznaczność, ale
może przede wszystkim język i sposób kreacji. Z jednej strony mamy tu długie,
pięknie skrojone, barokowe zdania. Z drugiej ocean poezji i metaforyki. Już
otwierająca książkę scena, jest niczym innym jak senną wizją: „droga szara jak
popiół, płaska, wijąca się wzdłuż rzeki między murami nieco wyższymi od
człowieka; urywa się nagle, otwiera na pustkę”. W dalszej części odnajdujemy
też wyraziste symbole (matczyną śluzówkę, Eurydykę). W ten sposób sen staje się
preludium do śmierci. A to tylko przykład tego, jak myśli autor i czego wymaga
od swoich czytelników. Gesualdo Bufalino nie celuje w proste rozwiązania, nie
idzie na skróty, pisze dla uważnych odbiorów. Poprawiana po wielokroć książka
jest w ostateczności utworem niedzisiejszym, naładowanym przypisami, z ukrytymi
znaczeniami. To wyzwanie, które zalecam podjąć wszystkim tym, którzy szukają
Literatury pisanej przez wielkie „L”.
„Kłamstwa
nocy” Gesualdo Bufalino
Druga
książka Gesualdo Bufalino w moim zestawieniu, tym razem wydana przez Officynę. Znajdujemy
się na wyspie, gdzieś u wybrzeży Sycylii. W celi więziennej na wyrok śmierci
czeka czterech spiskowców. Aby wyjść z tego patowego położenia, któryś z nich musiałby
zdradzić nazwisko przywódcy spisku przeciwko królowi. Czy jest to możliwe? Akcja
powieści została zamknięta podczas nocy, w której osadzeni opowiadają sobie
historie ze swojego życia. Jest w tym wiele mądrości, spokoju, ale też
wątpliwości dotyczących istoty prawdy. „Kłamstwa nocy” mają w sobie siłę
ponadczasowej przypowieści.
"Niebożęta" Urszula Stokłosa
Urszula
Stokłosa w swojej drugiej książce unosi presję dobrego debiutu i zaryzykowałbym
nawet stwierdzenie, że poszła o kilka kroków dalej. Przeskoczyła do wyższej,
literackiej ligi. „Niebożęta” nie są kalejdoskopem dziwności znanym z „Cichoborka”. To niespieszna, wielowątkowa,
tajemnicza relacja o lękach, milczeniu, trudnych emocjach czy wreszcie śmierci.
Powieść wpisuje się w listę modnych, krótkich tekstów, odróżnia się jednak
znacząco od nich. Mamy tu poszatkowaną narrację, układankę zdarzeń i język,
który woli szeptać niż krzyczeć. Przeszłość miesza się z teraźniejszością,
dzieciństwo z dorosłością, marzenia z realiami. Co jednak ważne, w tej
polifonii można usłyszeć każdego z bohaterów. Są oni potraktowani podmiotowo.
Na tę
znakomitą powieść składa się kilka splatających się ze sobą, wypływających z
siebie nawzajem i rozplatających się znów z okrutnym wręcz wyrafinowaniem
opowieści, rozpiętych między umiłowaniem bliskości natury lat 50. XX stulecia a
ponurą rzeczywistością 2019 roku. Istotność wątków i życiorysów trudno tu
odpowiednio zważyć. Żadna z opowiadanych historii nie wydaje się w tej książce
najważniejsza, a jednak można wyodrębnić pewien trzon konstrukcyjny, uznać za
głównego bohatera nie daną osobę, a niewielką wspólnotę. Urszula Stokłosa w
„Niebożętach” opowiadania o tym, co bardzo trudno ujmuje się w słowach, bo te
brzmią oskarżycielsko, wywołują skrajne odczucia. A to nie jest przecież
literatura, która ma komuś dopiec, czy relacja powstała w wyniku potrzeby
podążania za sensacją. To wstrząsająca książka o tym, jak jedno zło tworzy
kolejne i jak łatwo obojętnością zepsuć komuś życie. Jeśli mówić o czymś
przekraczającym granicę opisu, ale nadal mieszczącym się w granicach
jednostkowego poznania, to należy robić to właśnie tak – cicho, bez
dopowiedzeń, lirycznie.
"Kolekcjoner śniegu" Jan Štifter
Wydawnictwo
Książkowe Klimaty ma to do siebie, że potrafi czytelnikiem wstrząsnąć. I mówiąc
o wstrząsaniu nie mam na myśli banalnego grania na emocjach, ale serię
różnorodnych scen, które swoją szczerością wprawiają w osłupienie, przerażają,
chwytają za duszę a nawet rozklejają. Taką właśnie książką była wydana dwa lat
temu powieść „Tylko góry będą ci
przyjaciółmi” Behrouza Boochaniego (nieprzypadkowo ujęta na liście Najlepszych książek 2021 roku zdaniem
Melancholii Codzienności). Podobnie mocny przekaz miała relacja Sasy
Stanisicia pod tytułem „Skąd”. Teraz
przyszedł czas na opowieść prosto z Czech.
W
„Kolekcjonerze śniegu” Jan Štifter rozlicza czeską historię (podobnie jak swego
czasu Kateřina Tučková w "Wypędzeniu
Gerty Schnirch"). Dotyka też delikatnego tematu niemieckiej
mniejszości. A wszystko poprzez wielowarstwowej narracji o pewnym właścicielu
zakładu pogrzebowego, trójce młodych kolegów (Cygana, Niemca i Czecha) oraz
Damiana, który nie potrafi znaleźć swojego miejsca w życiu. Autor rozciąga
akcję na blisko sto lat i równomiernie rozkłada akcenty na trzy perspektywy
czasowe. W każdej z nich buduje oddzielną relację o krzywdzie, cierpieniu,
tożsamości narodowej, więzach rodzinnych. Nie przesadza jednak z patosem. Lubi
pisać lekko i chętnie wykorzystuje humor, dzięki czemu „Kolekcjonera śniegu”
czyta się płynnie.
„Słońce
martwych” Iwan Szmielow
„Słońce
martwych” to wykopana z niebytu książka, stanowiąca świadectwo apokaliptycznych
wydarzeń, rozgrywających się na Krymie w latach największego bolszewickiego
terroru (1920-1921). W tym dziele wszyscy jednakowo są spętani strachem przez tyranią
i głodem: inteligencja i robotnicy, kobiety i mężczyźni, lepiej urodzeni i od
dzieciństwa skazani na poniewierkę. Autor odmalowuje odchodzący obraz ludzkiego
świata, w którym wszystko zostało zjedzone wypite i zdeptane. Powolna agonia
odbywa się na tle piękna natury, na brzegu lazurowego morza, pod promieniami
złotego słońca. Niesamowicie plastyczna i mądra książka.
"Załoga.
Protokół z przyszłości” Olga Ravn
W
niewielkiej książce duńskiej pisarki
głos dostaje szereg epizodycznych postaci, które nie są identyfikowane przez
żadne imię, rolę czy pozycję w organizacji. Czasami mówi się o którymś jako
kadecie z przypisanym numerem. Nie opowiadają oni swoich życiorysów, nie mówią
skąd pochodzą ani jak znaleźli się na statku kosmicznym. Ich relacje spisane są
w formie protokołu pracowników z życia na sześciotysięczniku. To zresztą nie
tylko suche wpisy o podejmowanych działaniach, bowiem miejsce, w którym się
znajdują, jest dla nich czymś więcej niż przestrzenią realizowania ambicji
zawodowych. Statek stanowi odrębny ekosystem, świat, w którym łączność z Ziemią
czy rodzicielskimi instynktami odbywa się albo przez wspomnienia, albo
wyświetlane hologramy.
„Załoga. Protokół z przyszłości” to książka wielu pytań i odczytań. Trudna
lektura, która poprzez swoją fragmentaryczną narrację domaga się uwagi i
powracania do niektórych wypowiedzi. Jej obecność na liście Bookera z pewnością nie jest przypadkowa,
choć mimo wszystko odnoszę wrażenie, że z tak doskonałego pomysłu na
konstrukcję, można było jeszcze więcej wyciągnąć.
„Zmęczenie
materiału” Marek Šindelka
Temat
uchodźcy jest w ostatnich latach mocno eksploatowany przez twórców różnych
technik. I jako odbiorca wielu z tych przekazów odnoszę wrażenie, że coraz
bardziej ten wątek mi obojętnieje. Stał się tak powszechny, że właściwie
kolejna autorska wizja niewiele wnosi do mojego światopoglądu. I właśnie gdy
zaczynam zastanawiać się, czy chce mi się brać kolejną książkę z tego gatunku,
los stawia na mojej drodze „Zmęczenie materiału”. Książka nie operuje
konkretnymi datami, miejscami czy narodowościami. Nawet główny bohater pozbawiony
jest imienia. Marek Šindelka upraszcza świat przedstawiony, gdyż chce stworzyć
obraz czytelny w wielu miejscach. Interesuje go też coś więcej niż poszukiwanie
źródła politycznego zamieszania. On zadaje pytania o nas, ludzi którzy
przyglądają się temu procederowi, którzy widzą dziejącą się krzywdę, i niestety
nic z tym nie robią. Wolą patrzeć, jak młody człowiek zamarza, głoduje,
doświadcza nieludzkich krzywd.
Pozorna
prostota stylu – podobnie jak prostota bohaterów i mroźnego świata – kryje w
sobie pierwotną moc. Śmiem twierdzić, że to jedna z najsmutniejszych książek
jakie poznałem w ostatnich latach a przy okazji taka powieść, która bardziej
niż do czytania, przeznaczona jest do doświadczania. Marek Šindelka to skarb
literatury.
"Ulica
Żółtego Błota" Can Xue
Chińska
autorka deklaruje, że w swoich pracach nie wprowadza żadnych poprawek. Jej
awangardowe pisanie pełne jest dynamiki. Otoczenie ciągle zmienia swój układ,
bohaterowie raz są mali, innym razem więksi, dialogi mają w sobie sarkazm, ale
za to pozbawione są czułości. W „Ulicy Żółtego Błota” Can Xue burzy fundamenty
narracji oraz odwraca strukturę czasu i przestrzeni. Z tego powodu nowela nie
jest łatwym materiałem do prowadzenia prac badawczych. Jakakolwiek próba
stworzenia obiektywnego odczytania także rozbija się jak fale o brzeg. To
unikatowa w skali globalnej literatura duszy, która nie potrzebuje osadzenia w
realnych miejscach i wydarzeniach, aby uwierać. Zasiadając do lektury trzeba
zresetować swoje przyzwyczajenia i potraktować to dzieło jako medium, które
pobudza zdolność do dialogu z własnym sobą. „Ulica Żółtego Błota” działa trochę
jak chodzenie po trawie zlanej ciepłym letnim deszczem – przynosi potrzebne
emocje, mimo że sam deszcz i możliwość nadepnięcia na ostry kamień, nie są
przez nas pożądane.
W „Ulicy Żółtego Błota” odnajdziemy elementy kryminalne i filozoficzne,
makabreskę i poemat, wątki zarazy i przesiedleń, krytykę plotkarstwa i
szpiegostwa, kronikę upadku i nagłe olśnienia. Można to wszystko odczytywać
kluczem historycznym[2], ale równie
trafne będą interpretacje przestrzenne[3]
czy religijne[4]. Jest tu nad czym się
zastanawiać, ale przede wszystkim trzeba to czuć.
„Malik” Else
Lasker-Schüler
Na książkę
składają się dwa teksty pisane prozą, ale taką prozą, która więcej ma w sobie
liryki niż konkretu. Pierwszy utwór, ten tytułowy, wykreowany została jako
korespondencja do Błękitnego Jeźdźca (odpowiednika malarza Franza Marca).
Cudownie się to czyta. Trochę jak baśń albo odę do miłości. Zachwycałem się na
poziomie pojedynczego zdania, ale też całych listów i ostatecznie utworu. Parę
rzeczy odkryłem, pewien milion innych nadal pozostało ukrytych. Jest to jeden z
tych tekstów, dla których warto sięgać po literaturę niszową - czasami się
sparzyć, by wreszcie odnaleźć dzieło z innej bajki. Wymagające wolnej lektury,
zastanowienia, wejścia w nieznany świat. Drugi tekst zbioru "Artur
Aronimus. Historia mojego ojca" jest pisany inaczej, dotyka silniej
tematyki żydowskiej i przeszłości rodzinnej. Jeśli miałbym do czegoś porównać
„Malika” to wybaczcie, ale nic takiego nie przychodzi mi do głowy. I niech to
pozostanie moją rekomendacją.
„Pochwyceni”
Henry Green
Rzutem na
taśmę na mojej liście zameldowali się „Pochwyceni”. Serii Z Kraju i ze Świata
Wydawnictwa Ossolineum nie trzeba już chyba nikomu przedstawiać. Książki, które
się tam ukazują, praktycznie zawsze trzymają wysoki poziom. Henry Green, w
Polsce znany tylko z „Kochając”, opublikował „Pochwyconych” pierwotnie w 1943
roku. Rzecz dzieje się w Londynie, gdzie poznajemy głównego bohatera – ochotniczego
strażaka oczekującego na bombardowanie miasta. Służy on w jednostce dowodzonej
przez Pye’a, brata obłąkanej kobiety, która swego czasu porwała dziecko protagonisty.
Traumatyczne wspomnienia komplikują relacje między tymi dwoma bardzo różnymi
mężczyznami. Siłą książki są portrety postaci: Richarda, Pye’a, ale także
załogi, a nawet kucharki. Każdy tu jest jakiś, ma własne myśli i motywacje.
Green używa dialektu i slangu, aby przekazać zarówno status społeczny, jak i
cechy indywidualne wszystkich osób. Większość czasu akcja skupiona jest właśnie
na tym – pokazaniu jacy byli ludzie. Otrzymujemy także liczne retrospekcje,
zapowiedzi i narrację pośrednią, z których wyłania się właściwy obraz wojny.
„Czary
szatana” Grigorij Kanowicz
Na sam koniec
proza osobista, linearna, subtelna, wytrawnie napisana. Grigorij Kanowicz
nie jest w Polsce szczególnie rozpoznawalny, mimo iż sporo jego książek mamy do
dyspozycji. Wynika to raczej ze zbyt dużego wyboru i słabości marketingowej
wydawców, niż z jakości dzieł. W jego przedostatniej powieści bohaterką jest Danuta-Hadassa,
gojka opiekująca się żydowskim cmentarzem. To ona odprowadza zmarłych w
ostatnią podróż, odwiedza ich groby oraz rozmawia z nimi, jakby nadal żyli. Ale
nie o dialog z duchami tu tylko idzie. Mamy przecież 1941 rok, radzieccy żołnierze
uciekają z ziemi litewskich, na które z wyższością wkraczają przedstawiciele
armii niemieckiej. Dla mieszkających tu Żydów oznacza to bardzo duże problemy. „Czary
szatana” to kronika życia zwykłych ludzi znajdujących się w niezwykłych
czasach.