Recenzja "Lekcje aktorstwa" Nick Drnaso

Wydawca: Kultura Gniewu

Liczba stron: 276


Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Krzysztof Cieślik

Premiera: 25 maja 2023 rok

Nick Drnaso zyskuje coraz szersze grono zwolenników. Tak na świecie, jak i w Polsce. Gdy trzy lata temu czytałem jego „Sabrinę”, wiedziałem o tomie przede wszystkim to, że jest pierwszym komiksem, który otrzymał nominację do Bookera. Sama lektura, choć ‘przyjemna’, nie okazała się olśnieniem na miarę szumnych zapowiedzi. W podsumowaniu recenzji napisałem tak „Powieść graficzna autorstwa Nicka Drnaso jest rzecz jasna ważna i to pewnie dlatego jury Bookera dostrzegło ją w tłumie innych. Jej tematyka dość mocno oscyluje wokół tego, co zwykło się nazywać literackim mainstreamem. Jest dobrze skomponowana i przemyślana, ale właściwie wciąż zbyt mało autorska, aby nazwać ją czymś wielkim”. Po „Sabrinie” Kultura Gniewu wydała także „Beverly”, a obecnie najnowszy projekt amerykańskiego twórcy – „Lekcje aktorstwa”.

Ponad 250 ocen „Sabriny” i „Beverly” na lubimyczytac.pl robi wrażenie. Kto śledzi rynek komiksów ten wie, że takie osiągnięcia są w Polsce czymś naprawdę niezwykłym. Styl pisania i ilustracje kreowane przez Drnaso przyjęły się. Są żywo komentowane, porównywane, stawiane jako wzór dla współczesnych powieści graficznych. Tym lepiej, że mam szczęście recenzować „Lekcje aktorstwa” jeszcze zanim te staną się popularne. Już niebawem świat ujrzy ekranizację Ariego Astera, a to nie tylko wpłynie na marketing, ale wywrze też silny wpływ na odbiór oryginału. Cieszę się, że póki co mogę go interpretować bez żadnych filtrów.

Tytuł dzieła zdradza bardzo wiele z jego fabuły. Oto w niewielkim miasteczku w USA organizowane są spotkania, na których uczestniczy muszą wcielić się w określone role. Czasami mają za zadanie zwolnić pracownika, innym razem wczuwają się w złodzieja, bywają też sytuacje, że muszą udawać psa. Ich zadania przydziela tajemniczy John Smith. Nieco zakręcony, charyzmatyczny, zawsze wiedzący co zrobić mężczyzna w średnim wieku. Uczestnikami jego zajęć są osoby pochodzące z różnych środowisk, które łączy jedno – chęć zmiany życia. Thomas pozuje na lekcjach malarstwa. Rayanne samotnie wychowuje trzyletniego synka. Rosie i Dennis są małżeństwem, które nie potrafi już normalnie rozmawiać. Gloria zajmuje się dorosłą wnuczką. Lou przynosi do pracy ciasteczka, którymi nikt się nie częstuje. Są też inni, a z każdym jest coś nie tak.

Lekcje prowadzone przez Johna Smitha mają im pomóc. Nadać sens egzystencji. Naprowadzić ją na prawidłowe tory. Czy to się udaje? Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Komiks Nicka Drnaso jest typem przegadanym. Proste ilustracje są tu tylko tłem dla rozbudowanego scenariusza. To w słowie tkwi siła. Szczególnie, że autor nie boi się sięgać do podstaw porozumienia bez przemocy. Bohaterowie książki będą musieli zastanowić się nad sloganami, które przywykli wygłaszać. Nie obędzie się bez refleksji o własnych potrzebach, o uczuciach czy zakładanych maskach. Nie jest to jednak komiks dydaktyczny, bowiem Drnaso co rusz bawi się konwencjami. Porozumienie bez przemocy jest dla niego nie tyle narzędziem używanym w dobrej wierze, ile instrumentem wywierania wpływu. Bronią, która potrafi dany los skomplikować jeszcze bardziej.

W dezorientowaniu czytelnika Drnaso wspina się na wyżyny. „Lekcje aktorstwa” łączą powagę dramatu społecznego z umownością horroru czy też czarny humor z psychologiczną wiarygodnością. Świat przedstawiony w komiksie rządzi się swoimi prawami, które odbiegają od tego, co chcemy rozumieć pod pojęciem ‘normalności’. Wszystko jest tu pozornie uporządkowane i logiczne. Ludzie chodzą do pracy, spotykają się na ulicach, pomagają innym, opiekują się kotkami. Pod wpływem lekcji postępowanie bohaterów zmienia się jednak znacząco. Zamiast realizacji swoich ambicji, zaczynają przenosić niepokojące wzorce do prywatnego życia. Elementy jawy i sennego koszmaru zaczynają współistnieć na równych prawach. Amerykański twórca buduje ten porządek konsekwentnie jednak dopiero pod koniec zaczynamy rozumieć, jak nietypowa i przemyślana jest ta struktura. Jak świetnie Drnaso opowiada o małych społecznościach, o wywieraniu wpływu, także o uzależnieniu i eskapistycznym wymiarze rozrywki, religii oraz terapii.

Drnaso nie tyle zastanawia się nad tym, jak naprawić życie, ile czym kierują się ludzie w swoich codziennych wyborach. W jego ujęciu wydawać by się mogło typowe spotkania, przeistaczają się w prawdziwy horror. Ciemne lasy, domy na odludziu, wyobrażenia przerażających sytuacji – to wszystko staje się zwierciadłem, w którym odnajdziemy mnogość uniwersalnych tematów dotykających samotności, wychowania, bliskości czy poświęcenia. Drnaso udowadnia, że największe zagrożenie nie leży gdzieś na zewnątrz, w niezbadanym świecie, lecz wewnątrz bohaterów. I to jest moim zdaniem największa siła jego najnowszego komiksu.

Recenzja "Uśmiechnięty wilk" Yūko Tsushima

"Uśmiechnięty wilk" Yuko Tsushima to powieść wyjątkowa
Wydawca: PIW

Liczba stron: 416


Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Aleksandra Szczechla

Premiera: 29 sierpnia 2023 rok

Oto książka, w której „Schron przeciwczasowy” spotyka „Pejzaż we mgle”, a na wydarzenia dziejące się przed oczami bohaterów najlepiej patrzeć przez filtr filmów Kenjiego Mizoguchi. Dwójka nastoletnich postaci, młodsza Sugi Yukiko i pięć lat starszy Nishida Mitsuo wyruszają w spontaniczną podróż japońskimi pociągami. Skąd się znają? On mieszkał w dawnych latach na cmentarzu z ojcem. Pewnego razu znaleźli tam trójkę samobójców, w tym malarza, ojca Yukiko. I choć Mitsuo trafił niebawem do sierocińca, nigdy nie zapomniał o tym dniu. Zaczął przeszukiwać materiały źródłowe, aż w końcu odnalazł właściwą drogę do domu Yukiko.

"Uśmiechnięty wilk" to podróż przez przestrzeń i czas

Razem wyruszają w podróż między przestrzeniami i czasami. Yūko Tsushima w przeciwieństwie do słynnych japońskich reżyserów nie traktuje pociągu jako nośnika negatywnych aspektów procesu modernizacji. U Ozu czy Naruse nowoczesność postrzegana była jako „rzeka lub pociąg, które nieuchronnie poruszają się naprzód”[1]. Japońska pisarka odwraca tę perspektywę. Bohaterowie wsiadając do środka lokomocji, przenoszą się do przeszłości. Z końcówki lat 50., a więc okresu poprzedzającego szybki wzrost gospodarczy, ale jednocześnie wieńczącego czas powojennej odbudowy, trafiają do lat 1945-1947. Ludzie są dziwnie ubrani, zachowują się w odmienny sposób, nawet ich motywacje do podróżowania bywają dla nastolatków abstrakcyjne. Oto bowiem grupa mężczyzn udaje się do odległej kopalni, gdzie mają otrzymać pracę. Innym razem wszyscy pasażerowie zostają wyproszeni z pociągu na policyjną obławę. Funkcjonariusze szukają wśród nich nielegalnie przewożonego ryżu. Trafią się także choroby epidemiczne czy wątek setek ofiar pewnego statku.

Nowo utworzona, alternatywna rzeczywistość pozwoliła pisarce i jej bohaterom poruszać się po niegościnnym, dzikim świecie pogrążonym w chaosie wojny, spotęgowanym ubóstwem i mrożącymi krew w żyłach zbrodniami, z jakimi borykali się Japończycy w latach czterdziestych XX wieku. W tych realiach Yukiko i Mitsuo postanowili odgrywać rolę. Żeby przetrwać w świecie małp, w którym znaleźli się jako outsiderzy, stali się Akelą i Mowglim. On jest zatem przywódcą stada wilków, ucieleśnieniem prawa dżungli. Ona staje się ludzkim dzieckiem, które dzięki opiece może przetrwać.

"Uśmiechnięty wilk" to konfrontacja indywidualnego doświadczenia ze zbiorową historią

Ich podróż z każdym kolejnym kilometrem przeradza się w coraz większy zamęt. Spotykają bezdomnych i ludzi pozbawionych środków do życia. Yukiko widzi w łazience porzucone dziecko, podróżni zaczynają okradać się nawzajem, pojawiają się też wzmianki o seryjnym mordercy. W drugiej połowie powieści trafiają się fragmenty newsów z gazet. W ten sposób Yūko Tsushima zderza to, co dzieje się w świecie fikcji z rzeczywistymi, ale dziś raczej zapomnianymi wydarzeniami. Pozwala to konfrontować historie indywidualne i zbiorowe. Tekst hybrydowy wprowadza niezbędne porównanie między literacką wyobraźnią a walorami non-fiction, w ten sposób pozwalając widzieć więcej i szerzej.

Bohaterowie książki w pewnym miejscu porzucają swoje awatary. Uznają, że te się zdezaktualizowały, nie przystają do ich obecnej sytuacji. Tym razem Yukiko i Mitsuo wcielają się w Remiego i Capi z „Bez rodziny” francuskiego pisarza Hectora Malota. Dzięki temu zabiegowi narracja spina się w jedną, spójną całość. Preludium książki, stanowiące opowieść o zagładzie wilków w Japonii, Europie i Stanach Zjednoczonych, można przenieść także na losy bohaterów. Sieroctwo jest w tej interpretacji logiczną konsekwencją ludzkiej agresji, bezprawia i wojen. W pewnym momencie słyszymy słowa mówiące, że najstraszniejszą rzeczą na świecie jest Ludzkie Stado. Promieniowanie czy zarazki są przerażające, ale w przeciwieństwie do ludzi nie próbują zadawać cierpienia.

"Uśmiechnięty wilk" Yūko Tsushimy to powieść stanowiąca kolaż baśni, powieści młodzieżowej, przygodówki i innych gatunków

„Uśmiechnięty wilk” jest powieścią osobliwą. Mamy tu bowiem elementy baśni, powieści młodzieżowej, przygodówki, fantastyki, eseju, non-fiction, powiastki filozoficznej czy studium psychologicznego postaci. Rzeczywistość ściera się z tym to magiczne. Z sugestywnych opisów dawnej Japonii (centra handlowe, dworce, pociągi) wyłaniają się przestrzenie oniryczne: duszne, niepewne, momentami przerażające. Jest w tej książce wiele pytań, symboli, wątków, które domagają się kolejnych odczytań. Co właściwie znaczy tytuł? Dlaczego Tsushima kazała czteroletniemu bohaterowi mieszkać na cmentarzu? Do czego była potrzebna biegunka Yukiko? I tak dalej. Jeśli mistrzostwo książki poznać po jej atypowości, wielowymiarowemu opowiadaniu o człowieku czy wreszcie nieoczywistemu językowi, to „Uśmiechnięty wilk” jest powieścią wielką. Przede wszystkim jest to kolejna relacja o smutku, traumach i brutalności świata, w której wysyłanie bezdomnych do katorżniczej pracy, zabijanie dziewczynek czy porzucanie noworodków jest na porządku dziennym.



[1] C. Russell, ‘Overcoming Modernity’: Gender and the Pathos of History in Japanese Film Melodrama, „Camera Obscura” 1995, vol. 10, nr 35, s. 83.

Recenzja "Szklany ogród" Tatiana Țîbuleac

"Szklany ogród" Tibuleac Tatiana to super powieść o Mołdawii
Wydawca: Książkowe Klimaty i Noir sur Blanc

Liczba stron: 200


Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Kazimierz Jurczak

Premiera: 13 września 2023 rok

Gdy chodziłem do szkoły podstawowej, a było to już blisko 30 lat temu, więc w erze sprzed rewolucji cyfrowej, lubiłem siadać na swoim tapczanie i przeglądać atlas świata. To był stary egzemplarz, znaleziony gdzieś na śmietniku. Oprócz map wszystkich kontynentów znajdowały się w nim kraje, te większe i zupełnie dla mnie egzotyczne, opisane pod kątem ich danych geograficznych, liczby ludności, gęstości zaludnienia, gospodarki czy najważniejszych wydarzeń historycznych. Takie kompendium wiedzy, cenne o tyle, że dostęp do tak rozbudowanych informacji był dla mnie mocno ograniczony. Siadałem więc tak i czytałem o Samoa, Uzbekistanie, Salwadorze i wielu innych. Lubiłem porównywać je w szczególności pod kątem ich wielkości oraz flag. To właśnie ten ostatni podział pozwalał mi tworzyć rodziny: Dania, Norwegia, Islandia, Wyspy Owcze i Szwecja; Senegal, Mali, Gwinea, Kamerun; Salwador, Nikaragua, Argentyna, Honduras. W oczy rzucały się także barwy granatowo-żółto-czerwone widniejące na flagach Rumunii, Czadu, Andory i Mołdawii. I to właśnie w ten sposób po raz pierwszy dowiedziałem się o Mołdawii, niewielkim kraju położonym na terenach historycznej Besarabii.

"Szklany ogród" to druga książka Tatiany Țîbuleac

Później Mołdawia przewijała się w różnych czasopismach, programach czy filmach. Rzadziej jednak w literaturze, bo tej w Polsce jest jak na lekarstwo. Tym cenniejsze są publikacje Tatiany Țîbuleac, rumuńsko-mołdawskiej pisarki, która debiutowała na naszym rynku „Latem, gdy mama miała zielone oczy”. Tamta powieść wywołała sensację i chyba nikt się nie spodziewał, że zainteresują się nią największe polskie media literaturoznawcze. „Szklany ogród” miał więc mocną kartę przetargową i trzeba przyznać, że całkiem nieźle ją wykorzystał. O nowej książce Țîbuleac może nie jest już tak głośno, ale nadal pojawiają się dobre opinie, celne interpretacje, wysokie oceny.

„Szklany ogród” może zaskoczyć tych, którzy pamiętają „Lato, gdy mama miała zielone oczy”. Tym razem przenosimy się bowiem do Mołdawii, i to tej dawnej. To tam na świat przychodzi Łastoczka. W wieku siedmiu lat zostaje zabrana z sierocińca przez Tamarę Pawłowną, osobę samotną, ubogą, surową. Entuzjazm dziecka wywołany znalezieniem bliskiej osoby stopniowo stygnie. Zamiast beztroskich zabaw musi oddawać się sprzątaniu, nauce języka czy chodzeniu po mieście w poszukiwaniu butelek, które później będzie tachać, czyścić i oddawać do skupu. Świat miłości i radości pozostaje dla małej Łastoczki niedostępny. 

"Szklany ogród" to książka wielu odczytań

„Szklany ogród” to książka wielu odczytań. Z jednej strony jest to relacja o Mołdawii okresu zmiany ustrojowej. Kraju, który szuka własnej tożsamości po odcięciu się od ZSRR, ale który jednocześnie nie może się oddalić od orbity rosyjskich wpływów. Z drugiej jest to też powieść o jednostce bezradnej względem ponurej rzeczywistości, w jakiej przyszło jej żyć. Łastoczka, czyli z rosyjskiego Jaskółka, nie jest w stanie osiągnąć wymarzonej wolności, wzbić się ponad oczekiwania przyszywanej matki i kolegów, a także ograniczeń narzuconych przez samą siebie. Jest to także powieść poruszająca problem kobiecości i to w wielu jej wymiarach. Mówimy tu przecież o dojrzewającej bohaterce, o zmieniającym się ciele, ale także upadku i chorobie.

Dla mnie „Szklany ogród” jest jednak przede wszystkim książką o jeżu i o języku. Dlaczego o jeżu? Jest w niej taka scena, niewielki opis spotkania przyjaciół, który kończy się wykorzystaniem małego zwierzęcia w roli broni. Niczym nieuzasadniony atak agresji, jakich każdego dnia na świecie doświadczają tysiące ofiar. Autorka zaskoczyła o tyle, że odwróciła tu role. Atakują bowiem słabsi i to niekoniecznie dlatego, że chcą pokazać siłę. To symboliczny i realny opis brutalności. Przy okazji jedna z bardziej wstrząsających i lepszych scen, jakie czytałem w ostatnim czasie.

W "Szklanym ogrodzenie" istotny jest język

Bohaterowie duże znaczenie przypisują też dla języka używanego. Rosyjski, mołdawski, rumuński – każdy ze sposobów porozumienia niesie za sobą dodatkowe znaczenie. Tatiana Țîbuleac nie pisze też tak, jak można byłoby się spodziewać od skromnej, surowej, momentami podłej relacji o ludziach wykluczonych. Nie cyzeluje słów, nie tnie zdań i myśli. Zamiast tego poetyzuje wypowiedzi, wprowadza do narracji elementy niedopowiedzeń czy wieloznaczności. Dzięki nim czyta się tę książkę z namysłem, z empatią dla jej bohaterów. I taka to jest książka, którą możecie przeczytać, a nie musicie. Niemniej jeśli już po nią sięgnięcie, to raczej się nie zawiedziecie.

Recenzja "Żywa cisza" Joanna Maurer