Recenzja "Wszystkie kobiety Sindbada" Gyula Krúdy

Wyobraź sobie Don Juana, który zamiast podbojów, wraca po śladach dawnych miłości – nostalgiczny, trochę upiorny, bardzo ludzki. „Wszystkie kobiety Sindbada” to książka do czytania przy lampce wina, między westchnieniem a uśmiechem.
Wydawca: PIW

Liczba stron: 366


Oprawa: twarda z obwalutą

Tłumaczenie:
Elżbieta Cygielska, Anna Górecka

Premiera: 17 marca 2025 rok

W 2019 roku Państwowy Instytut Wydawniczy wydał "Miasto uśpionych kobiet” autorstwa Gyula Krúdy’ego. Polecam cofnąć się do mojej recenzji tej książki, bo sporą jej część poświęciłem postaci samego autora. A był to człowiek szczególny. Nie może dziwić, że tamten tom tekstów znalazł się na liście Najlepszych zbiorów opowiadań, a samą opinię skończyłem słowami „Z niecierpliwością czekam na kolejne tłumaczenia!”. Doczekałem się!

„Wszystkie kobiety Sindbada” to książka, która mnie kompletnie zauroczyła. Nie, nie „zainteresowała”, nie „zainspirowała” – zauroczyła, jak piękna kobieta spotkana raz na dworcu o zmierzchu, której imienia nigdy się nie poznało, a o której się śni przez pół życia. To zbiór ulotny, poetycki, przesycony melancholią i zapachem minionych epok. Taki, do którego nie tyle się wraca, co raczej w którym się na zawsze gdzieś zostaje.

Czytałem ją tak, jak się słucha opowieści starego flisaka, który przeżył wszystkie kobiety świata, ale wciąż nosi w sercu jedną. Tę, której może nigdy nie było. Krúdy, literacki sztukmistrz z Budapesztu, wyczarował bohatera, który – jak echo – odbija się od ścian wspomnień, jak duch przemierza ulice, pociągi, pokoje, gdzie niegdyś pachniały włosy kochanek. Sindbad, jego alter ego, nie jest podróżnikiem po morzach, ale po kobiecym spojrzeniu, po załamaniu światła na jedwabiu, po westchnieniu przy zamkniętym oknie.

To nie są klasyczne opowiadania – to raczej snopy światła rzucane przez latarnię wspomnień. Krúdy pisze jakby rozlewał wino z epoki do kryształowego kielicha. Każda scena to toast za utraconą namiętność, każda kobieta – wspomnienie, które pieści duszę i rozdziera serce. Sindbad nie kocha. On czci, adoruje, wynosi na piedestał, tylko po to, by w kolejnym akcie teatralnie zejść ze sceny. I choć wiemy, że to łotr i lekkoduch, że zostawia po sobie kobiety jak porzucone chusteczki, nie sposób go nie kochać. Może dlatego, że sam Krúdy go kocha. Może dlatego, że każdy z nas ma w sobie trochę Sindbada.

Coś w tym jest, że czytając te opowieści, czułem się jakbym siedział w węgierskim pociągu sprzed stu lat, z aksamitnymi siedzeniami, pachnącymi wodą kolońską i kurzem czasu, i patrzył przez okno na płynący świat, który już dawno przeminął. Austro-Węgry, których już nie ma, kobiety w sukniach do ziemi, cichutkie westchnienia za zasłoną i świece migoczące w oknach – wszystko to przywołane językiem tak bogatym, że można się w nim zanurzyć jak w gorącej kąpieli z różanym olejkiem.

Tu Bruno Schulz spotyka Casanovę. Tu Marai rozmawia z Proustem na węgierskiej prowincji. A Sindbad? On sobie siedzi, pół żywy, pół duch, gdzieś pomiędzy pociągiem a snycerką modlitewną, i szepcze do ucha kolejną historię o oczach jak węgielki i głosie jak piosenka z gramofonu.

Nie przeczytacie tego szybko. Nie da się. To książka, którą się sączy. Jak dobry tokaj – słodki, gęsty, zostający w pamięci. I kiedy już wydaje się, że wystarczy, wraca się po jeszcze jeden łyk.

„Wszystkie kobiety Sindbada” to książka o miłości, której nigdy nie było i która nigdy się nie skończyła. O kobiecości ujętej w ramy epoki, o mężczyźnie, który tylko udaje, że kochał, choć może tylko śnił. O umieraniu, które jest tylko kolejną podróżą. O tym, jak można żyć życiem utkanym z westchnień i szeptów.

Czy warto? Jak cholera. Gwarantuję niesamowite wrażenia. I jeszcze długo po zamknięciu ostatniej strony będziecie się zastanawiać, czy Sindbad był w waszym życiu. A może wy byliście jedną z jego kobiet?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Recenzja "Lód" Anna Kavan