Recenzja "Pułapka" Emmanuel Bove

Czy można napisać thriller bez pościgu, dramat bez wyjścia i dokument duszy jednocześnie? Tak. Emmanuel Bove w „Pułapce” pokazuje, jak łatwo utracić tożsamość – i jak boleśnie aktualna może być zapomniana książka z 1945 roku.
Wydawca: Officyna

Liczba stron: 176


Oprawa: miękka

Tłumaczenie:
Jacek Giszczak

Premiera: 7 maja 2025 rok

Nie wiem, czy Emmanuel Bove pisał „Pułapkę” ze świadomością, że będzie to jedna z jego ostatnich książek. Wiem natomiast, że miał wówczas niecałe dziesięć lat więcej niż ja teraz – i że w tej krótkiej, pozornie prostej powieści widać coś, co rzadko daje się uchwycić w literaturze: ciemne światło czasu, który się kończy. Tego czasu zewnętrznego – jesień 1940 roku, Vichy, porażka, kompromitacja, kolaboracja – i tego wewnętrznego, jednostkowego, pękającego pod naporem okoliczności. „Pułapka” jest książką, która wciąga jak thriller i przygniata jak egzystencjalny traktat. Ma urok miniatury i ciężar spowiedzi. To krótka opowieść o człowieku, który nie potrafi dobrze żyć w złym świecie. Może właśnie dlatego jest tak boleśnie aktualna.

Joseph Bridet – dziennikarz, bezrobotny, z poczuciem jakiejś moralnej powinności, ale bez wpływów, pieniędzy ani planu – chce uciec. Z okupowanej Francji, z dusznej codzienności nieufności i zdrady, do Wolnej Francji, do de Gaulle’a. A może uciec przede wszystkim przed sobą. Z każdym krokiem jednak pogrąża się w tym, co Bove tytułuje dosadnie: pułapce. To nie jest kryminał, choć napięcie rośnie. To nie jest powieść psychologiczna, choć psychologia jest tu gęsta i lepka. To raczej czysty destylat sytuacji bez wyjścia. Zapis powolnego osuwania się w coś, co czytelnik czuje jako grozę, a bohater przez długi czas bierze za zwykły pech.

Pierwszy raz czytam autora i od razu dostrzegam cechy specyficzne jego stylu. Jest on dyskretny jak chód kota, nieomal niewidoczny, ale przy tym precyzyjny jak igła chirurgiczna. W polskim przekładzie Jacka Giszczaka: skromnym, nienatrętnym, pięknym w swojej przezroczystości, widać to doskonale. Tłumacz nie tylko zna francuski, zna też wagę ciszy. „Pułapka” mówi bowiem najwięcej wtedy, gdy milknie. Gdy między zdaniami Bridet zaczyna rozumieć, że nikt mu nie pomoże, że nikt nie jest tym, za kogo się podaje, że nawet żona może nie być sojusznikiem, a przyjaciel – przyjacielem.

To nie Kafka. Bove nie uprawia metafizyki. Nie ucieka w dziwność, nie stylizuje niepokoju. On go dokumentuje. Ulica, pokój hotelowy, urząd, czekanie – wszystko, co u Kafki dryfowałoby ku oniryzmowi, u Bove’a nabiera fizycznej gęstości. Przestrzeń staje się duszna, rozmowy mają wagę werdyktu, gesty są jak efekt motyla. Może dlatego myślę czasem o „Pułapce” jak o powieści bardziej politycznej niż wszystkie traktaty o kolaboracji. Pokazuje coś fundamentalnego: jak łatwo pod presją sytuacji człowiek rezygnuje z bycia sobą. Jak łatwo przestaje być kimkolwiek.

Bove nie pisze o bohaterach. Pisze o ludziach. Bridet nie jest odważny ani tchórzliwy. On po prostu nie wie, co robić. Nie ma przeszłości, do której mógłby się odwołać, ani przyszłości, która by go przyciągała. Żyje w czasie zawieszonym, tak jak cała Francja jesienią 1940. „Każdy gra w jakimś teatrze – mówi jego znajomy. – Kwestia, kto gra lepiej.” Bridet gra fatalnie. Dlatego zostanie rozpoznany, osaczony, wchłonięty przez system.

Trzeba też powiedzieć wyraźnie: „Pułapka” to książka polityczna w sposób głęboko niewygodny. Ukazała się po raz pierwszy w 1945 roku i niemal od razu została zapomniana. Nie pasowała do mitu Résistance, do retoryki odbudowy i jedności narodowej. Nie dawała nadziei. Przeciwnie. Sugerowała, że w godzinie próby większość ludzi zawodzi, a reszta się myli. To opowieść o kraju, który stracił busolę, i o człowieku, który stracił zaufanie. Bove, w ostatnim tchnieniu przed własną śmiercią, pisał o Francji jak lekarz spisujący objawy, nie diagnozę. Nie wskazuje winnych. Po prostu patrzy.

Czytałem „Pułapkę” jak ktoś, kto znalazł list sprzed lat – zżółkły, niepokojąco aktualny. Bo chociaż to powieść o wojnie, nie trzeba wojny, by ją zrozumieć. Wystarczy pamiętać, jak to jest nie mieć pewności, komu ufać. Jak to jest mówić prawdę i być posądzonym o kłamstwo. Jak to jest nie wiedzieć, co dalej, i udawać, że się wie. Albo milczeć, żeby nie zdradzić własnego lęku.

Wydawnictwo Officyna i seria „Aldyna” robią tu więcej niż tylko przywracają klasyka. Dają nam lustro. Nieduże, ale szczerze wypolerowane. Nie pokaże może wszystkiego – ale wystarczająco dużo, by nie zasnąć spokojnie.

Tylko ostrzegam – raz wpadłszy w „Pułapkę”, trudno się z niej wydostać. A jeszcze trudniej – przestać o niej myśleć.

Przeczytaj także recenzje innych książek od Officyny:

 
1. "Opowiadania" Katherine Mansfield 

2. "Parabole milczenia" Eduardo Antonio Parra 

3.  "Ziemia niczyja" Eduardo Antonio Parra 

4. „Relacja Arthura Gordona Pyma z Nantucket” Edgar Allan Poe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Recenzja "Lód" Anna Kavan