Recenzja „Relacja Arthura Gordona Pyma z Nantucket” Edgar Allan Poe

Wydawca:  Officyna

Liczba stron: 224

Tłumaczenie: Tomasz Kłoszewski

Oprawa: twarda

Premiera: luty 2020 r.

„Relacja Arthura Gordona Pyma z Nantucket” to książka szczególna. Przede wszystkim przyjmuje się, że jest to jedyna powieść napisana przez Edgara Allan Poe. Dla badaczy literatury czy też czytelników, poszukujących w książkach czegoś więcej niż tylko rozrywki, interesujące są także jej związki z melville’owskim opus magnum „Moby Dickiem”. Nie trzeba być ekspertem, aby w wyprawie młodego Pyma dostrzec zależności z rejsem Izmaela. Co ciekawe, to właśnie dzieło Poe było pierwowzorem. Ukazująca się na łamach „Southern Literary Messenger” i wydana w całości w 1838 roku książka, wyprzedziła wielorybniczego klasyka o kilkanaście lat. Ale nie tylko autor „Taipi” czerpał garściami z kontrowersyjnej powieści. Charles Baudelaire pisząc „Podróż na Cyterę” na nowo opowiedział scenę  zjadania ludzkiego mięsa przez ptaki. Juliusz Verne w 1897 roku opublikował kontynuację historii Pyma zatytułowaną „Lodowy sfinks”. Bliżej nieznany polskiemu czytelnikowi Charles Romeyn Dake, także pokusił się o kontynuację książki Poe. „A Strange Discovery” opowiadana o relacji pewnego pacjenta z podróży. Jego współtowarzyszem był właśnie Gordon Pym. Odniesień można też szukać u H.P. Lovecrafta („W Górach Szaleństwa”), Paula Therouxa i Jorge Luis Borgesa. 

Co takiego dostrzegli w niej słynni artyści, czego nie doceniła współczesna pisarzowi widownia? Bo warto zaznaczyć, że „Relacja Arthura Gordona Pyma z Nantucket” wcale nie spotkała się z ciepłym przyjęciem. Lewis Gaylord Clarke napisał o nie, że to książka „o luźnym, byle jakim stylu, rzadko odznaczającym się jakąkolwiek gracją kompozycji”. William Burton poszedł jeszcze dalej, nazywając ją „bezczelną próbą oszukania publiczności”. W tym samym tonie wypowiadali się krytycy „Metropolitan Magazin” pisząc o „marnym biznesie” i „bezczelnej próbie wykorzystywania łatwowierności ignorantów”. Efekt był miażdżący. Książka przegrała finansowo, a sam Poe począwszy od tego momentu, porzucił swoje artystyczne aspiracje na rzecz obowiązków, które miały przynieść mu zysk (pełnił między innymi rolę redaktora „The Conchologist's First Book” oraz asystenta redaktora „Burton's Gentleman’s Magazine”, który wcześniej swoją krytyką walnie przyczynił się do upadku opowieści o Gordonie Pymie).

Wróćmy jednak do wrażeń i odmiennej recepcji dzieła. Sama historia zaprezentowana w książce rozpoczyna się dość standardowo, by nie powiedzieć sztampowo. Artur Gordon Pym, narodzony w Nantucket, wraz ze swoim przyjacielem wypływają pijani w morze. Ta przygoda i jej elementy składowe: mała łódka, brak doświadczenia i stan upojenia, prawie kończy się tragedią. Niezrażeni tym chłopcy dalej podążają jedyną życiową ścieżką, jaką mogą sobie wymarzyć. Tak oto Pym wchodzi potajemnie na pokład Grampusa, gdzie ukrywa się w ładowni. I tym razem podróż nie okaże się usłana różami. Na statku dochodzi do szeregu dziwnych zdarzeń z buntem, kanibalizmem, śmiercią i wywróceniem na czele. Końcówka książki to już totalny odpływ w niezbadane, literackie terytoria. Pełno tu symbolizmu, znaków na kamieniach, zasadzek, labiryntów i mgły. W finale pojawi się nawet potężna spowita mgłą postać w kompletnej bieli.  

Myślę że to właśnie niejednoznaczności książka zawdzięcza swoje późniejsze pozytywne opinie u wielu pisarzy. Tak naprawdę nie wiemy, co autor chciał nam powiedzieć na końcu. Czy Pym przeżył? A może zginął właśnie w momencie opowiadania owej historii? Może też jest to metaforyczne przedstawienie duchowej podróży? Ilu czytelników, tyle możliwych interpretacji. Ale nie tylko wieloznaczność może w „Relacji Arthura Gordona Pyma z Nantucket” zachwycać. Jak wiemy amerykański pisarz chętnie uczestniczył w różnych prasowych polemikach i ciągle poszukiwał nowych dróg w rozwoju artystycznej wizji. Swoje inspiracje czerpał nie tylko z tego co tu i teraz, ale także z odległej przeszłości. W niniejszej powieści nawiązywał parodystycznie do gatunku literatury podróżniczej, która stała się podstawą do kreacji świata przedstawionego. W przeciwieństwie do Melville’a, Poe nie pływał na morzu. Cała historia oparta jest na kilku źródłach historycznych, między innymi pracach Jeremiaha N. Reynoldsa i Benjamina Morrella. Oprócz tego dostrzec można zapożyczenia od Samuela Taylora Coleridge’a czy Daniela Defoe. Wszystkie te motywy i życiorysy Poe miesza po swojemu, dodaje wątki autobiograficzne, wykorzystuje elementy religijnego symbolizmu i powołuje się na teorię pustej Ziemi. Autor „Anioła dziwnych przypadków” żartuje, bawi się, oburza i ostatecznie pozostawia czytelnika z jednym wielkim znakiem zapytania. Stoję na stanowisku, że „Relacji Arthura Gordona Pyma z Nantucket” jest swoistą łamigłówką logiczną i dywagacją filozoficzną. Nie ma tu miejsca na jedność, spoistość czy harmonię. Zamiast nich, strony wypełnione zostały dysonansami i niejasnościami. I to do osób lubiących literackie hybrydy, atmosferę duszności i egzotyki, do wszystkich tych, którym nie straszne są intertekstualne gry rozmaitymi gatunkami literackimi i pozaliterackimi, do nich wszystkich ta książka jest kierowana. Fani bardziej rozpoznawalnych dzieł pisarza być może się zdziwią, ale na pewno nie rozczarują. Bo to nadal ten sam Poe, to samo zamiłowanie do odkrywania głębszego sensu przez eksplorowanie aberracji i dewiacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz