Wydawca: Afera
Liczba stron: 180
Tłumaczenie: Anna Wanik
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Premiera: 5 lutego 2020 r.Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Ilekroć
przychodzi mi mierzyć się z książką pisarza urodzonego w 1984 roku zadaję sobie
pytanie, który aparat Państwowy z powieści Orwella będzie tu najbardziej
reprezentowany: Ministerstwo Pokoju, Ministerstwo Prawdy, Ministerstwo Miłości
czy Ministerstwo Obfitości. W przypadku „Mapy Anny”, drugiego wydanego w Polsce
zbioru opowiadań Marka Šindelki, z pewnością nie chodzi o gospodarkę i
racjonowanie żywności. Niewiele jest tu też punktów wspólnych z działaniami
wojennymi, a propaganda i fałszowanie informacji są zgrabnie zastąpione jak
najbardziej autentycznymi obserwacjami. Pozostaje więc Miłość, choć jednak
inaczej definiowana, niż w antyutopijnym klasyku. Tam bowiem wiązała się ona z
drugą osobą, inwigilacją i potencjalną egzekucją, w czeskim tomie, miłość może
być też kwestią indywidualną, nieracjonalną i bardzo często prowadzącą donikąd.
Šindelka jest
z pewnością jednym z tych pisarzy, którzy bardzo szybko znaleźli receptę na
osobliwość własnej literatury. Autor „Zostańcie z nami” jest mistrzem kreowania
precyzyjnych portretów psychologicznych, które nawet jeśli nie zawsze są
pogłębione, dają poczucie realności i zażyłości. Bohaterowie zamieszczonych tu
opowiadań ukazywani są w dużym zbliżeniu, a mimo to pozostają dla czytelnika
odlegli. W różnych miejscach książki poznajemy szczegóły ich anatomii,
zaglądamy w najbardziej intymne rejony ciał i duszy, a mimo to niewiele
dowiadujemy się o ich biografii. Musimy zgodzić się na rolę obserwatora pewnego
wycinka życia. Jesteśmy zobowiązani otworzyć się na empatię i przyjmowanie
emocji postaci, których nie znamy. Inaczej cała ta literacka uczta nie ma
sensu. Tu nie ma żadnego przed czy po, jest tylko wielobarwne teraz.
Lektura opowiadań
czeskiego autora budzi dyskomfort, ale jest to bolączka głęboko
humanitarna. Wynika z infiltracji życia drugiego człowieka, wchłonięcia
jego myśli i problemów, poznania niepokojących sekretów i próby
zrozumienia jego pożądań. Już pierwsza, być może najlepsza historia dobrze
oddaje charakter całego zbioru. „Przedstawienie się zaczyna” to literacka,
tykająca bomba. Śledzimy burzę myśli zestresowanego komika tuż przed występem.
Nerwowe odliczanie sekund co chwile przerywane jest kolejną celną refleksją-blokadą
i próbą poszukiwania drogi ucieczki w skomplikowanej strukturze układu nerwowego.
Drobinki irytacji i napięcia przenikają w przestrzeń ciała „to pewnie coś w
nerwach, błędna droga, trzask, czuję w nosie elektryczny smród, iskry w mózgu,
ciemność, zdrewniała dolna warga, potem cała lewa połowa twarzy, przeszło na
rękę, brzuch, opuszki palców zaczęły fosforyzować”. Filozofia wypływa tu nie z
książek, nie z intertekstualnych odwołań, ale przede wszystkim z życia.
Odczucia i emocje są zjawiskami cielesnymi i ukazanie ich przez pryzmat tak
dobrze nam znanych doświadczeń, sprawia że opowieść wnika bardzo głęboko w
świadomość czytelnika. Otoczenie nie jest tu ważne. Dowiemy się, że jest tu
jakaś milcząca kobieta, garderoba, lustro, ale czy to tak naprawdę ma
znaczenie? Czy potrzebujemy wiedzieć jak na imię ma nasz bohater, w jakim kraju
dzieje się akcja, co przygotował na przedstawienie lub ile ma dzieci? Czy to
może jakkolwiek zwiększyć dostęp do współodczuwania? Co nas obchodzą jego
dalsze dzieje? U Šindelki tak jak nieoczekiwanie akcja się zaczyna, tak i
niespodziewanie kończy. Nie dowiemy się, czy ten stres czegokolwiek nauczył
bohatera. Tu nie ma żadnego morału ani emocjonalnego domknięcia. Puenta jest
całkowicie otwarta na interpretacje, wieloznaczna. Właśnie taka, jaka powinna
być ostatnia fraza opowiadania.
W ten sposób
przechodzimy do kolejnej opowieści i potem następnej i następnej. Jedne są
dłuższe, inne ledwie zarysowane. Łączy je bardzo wiele: zachwyt prozą życia,
sytuacje zagubienia w swoich uczuciach, zainteresowanie postaciami
pozornie nienadającymi się na bohaterów pierwszoplanowych, liryczny język
czuwający nad niesamowitością mówienia o tym, co codzienne. „Mapa Anny”
dowodzi, że bez szukania sensacji można pisać o rozczarowaniu światem, który
nigdy nie jest taki jak w wyobrażeniach. Wciąż się psuje, idzie swoim torem,
brudzi idealnie skomponowane wizje, na coś choruje. Właśnie taka jest natura
tego świata. Gnicie i rozpad materii, szczególnie tej zakorzenionej w
miłości. Zawód może zresztą przybierać tu różne formy deficytu: zaufania,
zrozumienia, wzajemności, otwartości, szczerości. Nie czuć jednak przesytu
trudnymi tematami, nie ma się też wrażenia, że każdy bohater to potencjalny
uciekinier do innego, czystszego świata. Jak już wspomniałem, jest to proza
otwarta na emocje odczuwane tu i teraz, przedstawiająca w sobie zarówno
niewinność dziecka, jak i bierność ludzi doświadczonych życiem.
Trochę męczy
nagromadzenie uwag do otaczającej nas rzeczywistości, wplatane w myśli
bohaterów. Dobrze widać to w opowiadaniu „Hitler”, gdzie obok głównej historii,
toczy się indywidualna dyskusja na temat wykorzystywania symboliki II wojny
światowej w roli wabika marketingowego. Takich motywów jest w „Mapie Anny” zbyt
dużo. Harmonia między tym co ważne, niezwykłe i lepkie od wewnętrznego napięcia
zostaje nieco zachwiana na rzecz szarej przyziemności. Odnoszę jednak wrażenie,
że wynika to z literackiej strategii Šindelki. Pisanie wydaje się dla niego
koniecznością niezbędną do przetrwania – może nie tego biologicznego, lecz jako
wolnej istoty, która zastrzega sobie prawo do mówienia o tym, co w danym
momencie go boli. Autor ciągle poszukuje, zadaje niewygodne pytania, wkurza się
na różne kwestie, zestawia ze sobą cielesność i duchowość i na tej podstawie
eksploruje niezbadane rejony ludzkiego umysłu. Najbardziej w „Mapie Anny”
przekonuje mnie jednak innego typu poszukiwanie – badanie nowych funkcji dla
słów. To dzięki niemu miejsce przeznaczone dla prozy, uchyla drzwi na
nieoczywiste porównania, metafory i lirykę. Dzięki niemu także, od tekstu nie
sposób się oderwać. Jest trochę jak na morzu. Przeciętne książki rozpatrywać
można jako spokój, błogie oczekiwanie na coś, co nigdy nie nadejdzie. Dopiero
wzburzenie konstrukcją wywołane silnymi podmuchami i falami pobudza człowieka
do działania. W wypadku tej książki – do konfrontowania banalności własnego
słownictwa z pięknem i konkretem Šindelki. I takie właśnie wzburzenie posadami
czytelniczego komfortu bardzo cenię. Szczególnie jeśli obok niego, toczy się
indywidualna, pełna melancholii i niedopowiedzeń opowieść o wszystkim tym, co
trapi także mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz