Liczba stron: 183
Oprawa: miękka
Czytając „Pustostany” bardziej niż nad treścią, zastanawiałem się nad
sensem pisania. Istnieje przecież jakiś cel, który przyświeca temu, co tu dużo
mówić, karkołomnemu zadaniu. Wydanie książki, nawet jeśli już do tego dojdzie,
nie jest zazwyczaj przedsięwzięciem ekonomicznie uzasadnionym. Chociaż mam
wrażenie, że pisarze gatunkowi nadal w ten napływ gotówki wierzą i zapełniając
strony schematami, widzą siebie na okładkach gazet. Koniecznie w ekskluzywnych
garniturach i w luksusowych autach. Pomijając jednak tę sytuację, tworzenie
wiąże się z jakąś ideą. Może nią być na przykład chęć zdobycia uznania i
nagród. Książka może mieć też znaczenie terapeutyczne, porządkujące myśli,
wyzwalające z wciąż powracających, mrocznych wizji. Są też powieści pisane dla
zabawy, z nudy, dla pozostania w obiegu, z troski, z chęcią podzielenia się
jakimiś przemyśleniami, albo po to, by udokumentować jakieś wydarzenie czy
epokę. Motywów jest pewnie więcej, może nawet tyle, co pisarzy. Jaki z nich
pasuje do „Pustostanów”? Tak sobie myślę, że chyba tylko chęć zabawy i
wygadania. I to w jakimś sensie oddaje moje wrażenia po lekturze.
Autorka w jednej ze scen sama wypowiada się o kreacji „W mojej książce
znalazłoby się wiele smutnych oraz zabawnych historii. Ale mimo wszystko więcej
smutnych, nawet gdyby były zabawne”. Właśnie takie są „Pustostany”. To
przewrotny miraż nic nieznaczących scen. Narratorka, w miejsce której moja
wyobraźnia podstawia samą autorkę, mówi o wszystkim tym, co banalne, starając
się nadać temu znamiona niezwykłości. A to wygląda przez okno i opisuje co
widzi, a to wymyśla nowe smaki sezonowe do pączkarni, a to znowu słucha przez
telefon relacji o trzech ciężkich mastifach angielskich. Innym razem wiesza na
balkonie tęczową flagę komuny L, marzy o tym, jak to rodzice dzieci fundują jej
książkę jako nagrodę kangura matematycznego, lub gra ze znajomymi w chińczyka.
Wszystko to podane trochę z przymrużeniem oka i trochę też z frustracją. Dorota
Kotas w swoich przemyśleniach uderza w różne elementy rzeczywistości, które
zwyczajnie ją wkurzają, albo może śmieszą. Dostaje się przede wszystkim masie.
Dobrze widać to w scenie dziejącej się w sklepie „wszystko za złotówkę”, gdzie
ukraińska sprzedawczyni musi odpowiadać na milion pytań o cenę danego artykułu.
Bezmyślność ludzi, zostaje tu groteskowo zaprezentowana razem z innym elementem
rzeczywistości – imigracji zarobkowej. W innym miejscu autorka uderza jeszcze
mocniej we współczesnych Polaków „Tego dnia rozpoczęłam korespondencję z drugą
największą gwiazdą popkultury po Jezusie Chrystusie. Zdobyłam niezapomniane
życiowe doświadczenie, o którym zamierzam opowiadać swoim wnukom, choć nigdy
ich nie będę miała. Rozpoczęłam i zakończyłam wymianę listów z ojcem Tadeuszem
Rydzykiem, Dyrektorem Radia Maryja”. Kulturalne obśmiewanie różnych trendów nie
ominie uczęszczania na kursy mindfulness,
czerpania porad na wszystko od coachów, mistrzów zen, joginów i dietetyków, a
nawet bezgranicznej wiary w opisy zamieszczone na produktach (jak chociażby na
temat uzdrawiającej i stymulującej roli białych szumów). A to raptem szczyt
góry niezrozumienia, jakie autorka wlewa w umysły czytelnika.
Piszę o tym wszystkim aby podkreślić, że
„Pustostany” to dla mnie książka o niczym. Krytykowanie, sklecanie zdań
zaprzeczających samym sobie (mam tu na myśli zaprzeczenie świadome),
obserwowanie absurdów codzienności i przedstawianie ich w jeszcze bardziej
karykaturalnej postaci – to wszystko naprawdę mnie nie ponosi. Ani to
odkrywcze, ani ciekawe, ani nawet jakoś osobnie opisane. I nie jest dla mnie problemem
czytanie książek bez akcji. Lubię nawet wielostronicowe opisy witraży w
kościołach. Ale to wszystko tylko wtedy, jeśli wnosi jakąś wartość do mojego
życia. „Pustostany” nie wniosły nic. Najmocniejszą stroną powieści jest
próba pogłębienia portretu kobiecej bohaterki, która jest jednocześnie nam
bliska i daleka. I to tyle. Wystarczająco na rozmowę, trochę za mało na
książkę. Marzę o czasach, w którym polscy pisarze będą potrafili zapanować nad
żywiołem języka. Niestety zbyt często, tak jak i w tej książce, przejmuje on kontrolę
nad narracją, prowadzi ją donikąd. A że sam nie nosi znamion indywidualności
tylko zasłyszanych tu i ówdzie sloganów, powstają książki z ambicją
portretowania naszej rzeczywistości społecznej, które można przeczytać, ale
zdecydowanie nie trzeba tego robić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz