Recenzja "Pustostany" Dorota Kotas

Wydawca: Niebieska Studnia

Liczba stron: 183

Oprawa: miękka

Premiera: 17 stycznia 2019 r.

Czytając „Pustostany” bardziej niż nad treścią, zastanawiałem się nad sensem pisania. Istnieje przecież jakiś cel, który przyświeca temu, co tu dużo mówić, karkołomnemu zadaniu. Wydanie książki, nawet jeśli już do tego dojdzie, nie jest zazwyczaj przedsięwzięciem ekonomicznie uzasadnionym. Chociaż mam wrażenie, że pisarze gatunkowi nadal w ten napływ gotówki wierzą i zapełniając strony schematami, widzą siebie na okładkach gazet. Koniecznie w ekskluzywnych garniturach i w luksusowych autach. Pomijając jednak tę sytuację, tworzenie wiąże się z jakąś ideą. Może nią być na przykład chęć zdobycia uznania i nagród. Książka może mieć też znaczenie terapeutyczne, porządkujące myśli, wyzwalające z wciąż powracających, mrocznych wizji. Są też powieści pisane dla zabawy, z nudy, dla pozostania w obiegu, z troski, z chęcią podzielenia się jakimiś przemyśleniami, albo po to, by udokumentować jakieś wydarzenie czy epokę. Motywów jest pewnie więcej, może nawet tyle, co pisarzy. Jaki z nich pasuje do „Pustostanów”? Tak sobie myślę, że chyba tylko chęć zabawy i wygadania. I to w jakimś sensie oddaje moje wrażenia po lekturze.

Autorka w jednej ze scen sama wypowiada się o kreacji „W mojej książce znalazłoby się wiele smutnych oraz zabawnych historii. Ale mimo wszystko więcej smutnych, nawet gdyby były zabawne”. Właśnie takie są „Pustostany”. To przewrotny miraż nic nieznaczących scen. Narratorka, w miejsce której moja wyobraźnia podstawia samą autorkę, mówi o wszystkim tym, co banalne, starając się nadać temu znamiona niezwykłości. A to wygląda przez okno i opisuje co widzi, a to wymyśla nowe smaki sezonowe do pączkarni, a to znowu słucha przez telefon relacji o trzech ciężkich mastifach angielskich. Innym razem wiesza na balkonie tęczową flagę komuny L, marzy o tym, jak to rodzice dzieci fundują jej książkę jako nagrodę kangura matematycznego, lub gra ze znajomymi w chińczyka. Wszystko to podane trochę z przymrużeniem oka i trochę też z frustracją. Dorota Kotas w swoich przemyśleniach uderza w różne elementy rzeczywistości, które zwyczajnie ją wkurzają, albo może śmieszą. Dostaje się przede wszystkim masie. Dobrze widać to w scenie dziejącej się w sklepie „wszystko za złotówkę”, gdzie ukraińska sprzedawczyni musi odpowiadać na milion pytań o cenę danego artykułu. Bezmyślność ludzi, zostaje tu groteskowo zaprezentowana razem z innym elementem rzeczywistości – imigracji zarobkowej. W innym miejscu autorka uderza jeszcze mocniej we współczesnych Polaków „Tego dnia rozpoczęłam korespondencję z drugą najwięk­szą gwiazdą popkultury po Jezusie Chrystusie. Zdobyłam nieza­pomniane życiowe doświadczenie, o którym zamierzam opowia­dać swoim wnukom, choć nigdy ich nie będę miała. Rozpoczęłam i zakończyłam wymianę listów z ojcem Tadeuszem Rydzykiem, Dyrektorem Radia Maryja”. Kulturalne obśmiewanie różnych trendów nie ominie uczęszczania na kursy mindfulness, czerpania porad na wszystko od coachów, mistrzów zen, joginów i dietetyków, a nawet bezgranicznej wiary w opisy zamieszczone na produktach (jak chociażby na temat uzdrawiającej i stymulującej roli białych szumów). A to raptem szczyt góry niezrozumienia, jakie autorka wlewa w umysły czytelnika.

Piszę o tym wszystkim aby podkreślić, że „Pustostany” to dla mnie książka o niczym. Krytykowanie, sklecanie zdań zaprzeczających samym sobie (mam tu na myśli zaprzeczenie świadome), obserwowanie absurdów codzienności i przedstawianie ich w jeszcze bardziej karykaturalnej postaci – to wszystko naprawdę mnie nie ponosi. Ani to odkrywcze, ani ciekawe, ani nawet jakoś osobnie opisane. I nie jest dla mnie problemem czytanie książek bez akcji. Lubię nawet wielostronicowe opisy witraży w kościołach. Ale to wszystko tylko wtedy, jeśli wnosi jakąś wartość do mojego życia. „Pustostany” nie wniosły nic. Najmocniejszą stroną powieści jest próba pogłębienia portretu kobiecej bohaterki, która jest jednocześnie nam bliska i daleka. I to tyle. Wystarczająco na rozmowę, trochę za mało na książkę. Marzę o czasach, w którym polscy pisarze będą potrafili zapanować nad żywiołem języka. Niestety zbyt często, tak jak i w tej książce, przejmuje on kontrolę nad narracją, prowadzi ją donikąd. A że sam nie nosi znamion indywidualności tylko zasłyszanych tu i ówdzie sloganów, powstają książki z ambicją portretowania naszej rzeczywistości społecznej, które można przeczytać, ale zdecydowanie nie trzeba tego robić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz