Wydawca: Ha!art
Liczba stron: 336
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Premiera: październik 2025 rok
Kiedy biorę do ręki „Imperium postradanych zmysłów” odnoszę wrażenie, że trzymam książkę, która domaga się dwóch rzeczy. Po pierwsze żeby ją czytać. Po drugie zaś żeby jej nie czytać linearnie. Acker, jak to Acker, robi mi ten sam numer co Cortázar – zanim jeszcze otworzę tom, już jestem w grze zmyłek. Z tą różnicą, że Cortázar każe przewracać książkę tyłem do przodu, a Acker przewraca do góry nogami język, ciało i porządek świata.
I tak, niby wiem, że to cyberpunk. Niby wiem, że jest Paryż przyszłości. I CIA grzebiące w algierskiej rewolucji. Trafiła tu nawet cyborgini Abhor z jej bionicznymi odnogami, które brzmią jakby wyszły spod ręki kogoś, kto w latach 80. naprawdę myślał, że technologia jutra przyniesie wybawienie od patriarchatu. Ale po kilku stronach zdaję sobie sprawę, że to tylko rama, a sama powieść jest bardziej jak cover, a może raczej mashup. Wszystkich mitów o końcu świata, które znamy i z którymi chcielibyśmy się rozprawić, ale nie mamy odwagi. Acker ma.
Kim są Abhor i Thivai? Kochankami? A może piratami, pół-ludźmi czy pół-maszynami? Nieważne. Tak naprawdę funkcjonują jak wehikuły językowe. Czytam ich dialogi i mam wrażenie, że Acker robi coś, co w poezji robił Hughes czy Ginsberg – rozszczelnia język tak bardzo, że na jego krawędziach zaczyna świecić coś niepokojąco nowego.
Nie chodzi o futurystyczny vibe. Chodzi o to, że sposób mówienia w „Imperium postradanych zmysłów” jest przesunięciem: queerowym, politycznym, cielesnym, a przede wszystkim anty-ojcowskim. „Elegia dla świata ojców” jest przecież nietypową elegią. Nie żałobną, ale demontażową. Od razu wiadomo, że Acker nie chce niczego domykać. Raczej otworzyć. Rozbebeszyć. Zobaczyć, jak to będzie działać, kiedy przestanie działać patriarchalna logika transmisji wartości, nazwiska i traumy.
W książce ta metoda przyjmuje postać czegoś na kształt kartografii destrukcji. Paryż rozpada się w rytm narracji, jakby każde zdanie było nowym ruchem tektonicznym. Tyle że pod spodem nie ma lawy, tylko pamięć. Abhor i Thivai w tym świecie nie tyle walczą, ile przemieszczają się przez ruiny. Mapa ich życia jest pisana na żywo, skreślana, przepisywana, nadpisywana neurofarmaceutykami, tatuażami, implantami i przemocą.
I znowu – można to czytać jako dystopię. Można jako feministyczny manifest. Można jako cyberpunkową prowokację. Ale ja, czytając Acker po latach, myślę o niej bardziej jak o manipulatorce narracji, która nie tworzy nic nowego, tylko przeżuwa świat i wypluwa go w nowej konfiguracji.
I właśnie to mnie najbardziej fascynuje. „Imperium postradanych zmysłów” to nie książka z fabułą. To raczej procedura uruchamiania nieposłuszności. Autorka nie chce, żebyśmy się nią zachwycali. Ona dąży do tego, żebyśmy zaczęli wyobrażać sobie cokolwiek poza tym, co mamy.
Żebyśmy przestali wierzyć w linearność.
Żebyśmy przestali wierzyć w elegie.
Żebyśmy przestali wierzyć w ojców.
Kiedy Abhor mówi, że fikcja ma służyć „naszemu przetrwaniu, przetrwaniu nas wszystkich”, brzmi to jak dekalog dla literatury, która ma czelność istnieć po reaganowskiej katastrofie i przed naszą własną. Dlatego ta powieść nie starzeje się tak, jak starzeją się próby bycia ostrym dla samego szokowania. Tu chodzi o przesterowanie dźwięku. O to, jak daleko można przesunąć język, zanim zacznie generować nowe obrazy wolności.
I tak Acker czasem traci tempo. Czasem wpada w manierę. Czasem wygląda jakby cytowała Gibsona tak bezwstydnie, że powinna mu wysłać kwiaty. Ale co z tego? Ta powieść nigdy nie chciała być spójna, czysta, linearna, klasyfikowalna. Ma być żywa. A żywe rzeczy przecież się rozłażą, rozpadają, zmieniają ton, pękają w rękach.
Właśnie dlatego ta książka jest potrzebna. Bo jak mówi Acker, literatury nie powinno się tylko czytać. Powinno się jej używać.
Do rozmontowywania.
Do wymyślania na nowo.
Do ucieczki.
Do powrotu.
Do przetwarzania bólu w formę, a formy w bunt.
I jeśli „Imperium postradanych zmysłów” uczy mnie czegoś jeszcze, to tego, że przyszłość (ta polityczna, ta narracyjna i ta osobista) nie przyjdzie sama. Trzeba ją sobie wyrwać. Najlepiej ostrym narzędziem.
Książka otrzymana w ramach współpracy barterowej.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz