Recenzja "Petra" Jaime Rosales


Reżyseria: Jaume Rosales

Czas trwania: 1 godz. 47 min.

Kraj produkcji: Francja, Dania, Hiszpania


Premiera polska: 21 czerwca 2019 rok

Jaime Rosales do tej pory zdobył rozgłos jedynie wśród widowni nowohoryzontowej. Dzieje się tak pewnie dlatego, że hiszpański reżyser niezmiennie zainteresowany jest kinem autorskim, orbitującym wokół figur rodziny, terroryzmu, godności, stosunków damsko-męskich, a zarazem odważnym formalnie. Ciągłe poszukiwanie nowego języka, różnorodne metody wyrazu, sprawiają, iż trudno przypiąć mu łatkę „latynoskiego reżysera” w mainstreamowym znaczeniu, jakiego nabrało to wyrażenie w ostatnich latach, głównie w związku z działalnością Pedro Almodovara. Rosalesowi bliżej raczej do klasyków kina z południa Europy (pokroju Carlosa Saury), mimo iż stylistycznie i tematycznie jego najnowszy film Petra, lokujący się na pograniczach telenoweli i kryminału, znacznie odbiega od wcześniejszych ryzykownych projektów artysty.

Pierwsze zdziwienie przeżywamy już na samym początku filmu. Oto zapowiedź rozdziału drugiego, w którym poznajemy głównych bohaterów dramatu: Petrę (Bárbara Lennie), Jaume (Joan Botey) i Lucasa (Àlex Brendemühl). Krótka refleksja podpowiada, że przedstawione wydarzenia przebiegać będą nielinearnie, a to co oczywiste, mieszać się będzie z dwuznacznościami. I tak faktycznie jest. Fabuła dzieła rozpoczyna się od przyjazdu tytułowej postaci na wieś. Petra chce obserwować pracę mieszkającego tam słynnego rzeźbiarza, egocentrycznego starca, dla którego wszyscy wokoło są tylko pionkami na jego planszy życia. Petra nie trafia tam bynajmniej z pobudek edukacyjnych, czy nawet deficytów wrażliwości. Jej motywacje są dużo głębsze i kryją w sobie tajemnicę, która będzie tu filarem utrzymującym napięcie w filmie. Protagonistka spędza dużo czasu z Lucasem, głównie na spacerach po sielankowej krainie i niekończących się rozmowach. Ich związek, rodzące się jednostronnie uczucie, nie może dojrzeć to prostej finalizacji. Jest to tylko dalszy etap dyskretnej gry, tyleż emocjonalnej, co formalnej.

Hiszpański reżyser od samego początku w symboliczny sposób sygnalizuje, że upływający czas nie leczy ran, lecz pozostawia żywe blizny, które bardzo łatwo rozdrapać. Choć akcja dzieje się na słonecznej prowincji w czasie rzeczywistym, Rosalesa bardziej interesuje przeszłość, która transformuje się na „teraz” bohaterów, oraz przyszłość, którą determinują działania postaci. Trauma porzucenia i zapomnienia na zawsze odmieni to, jak wyglądać będą relacje międzyludzkie członków rodziny. Letni, wiejski krajobraz znakomicie kontrastuje z trudną i nostalgiczną tematyką tego filmu. Antagonizmów jest tu zresztą dużo więcej, podobnie jak masek przybieranych w różnych momentach. Wszystko jest przecież złudą, celowym morzem fałszu pokazującym, że tak naprawdę nawet sielska historia może mieć swoje mroczne oblicze.

"Petra" czaruje niesamowitymi ujęciami i scenami. Bajeczny pejzaż, ciepłe wnętrza i moc natury zamknięte są starannie przemyślanej kompozycji, uwznioślającej trudy życia wewnętrznego bohaterów. To film przemyślany i świetnie nakręcony, trzymający w napięciu do końca. Choć Petra to uroczy, kinowy rollercoaster, w którym formalnych i scenariuszowych atrakcji nie brakuje, mimo wolnego tempa narracji, to Rosales nawet na moment nie zapomina o swoich bohaterach. To na nich skupia się cała uwaga widza, do nich należy też ostatnie zdanie. To wielowymiarowe postacie z różnorakimi motywacjami, problemami i priorytetami, które tworzą ciekawą i barwną mozaikę. Swoisty obraz rodziny XXI wieku. Jeśli nie boicie się sennej formuły połączonej z całkiem nietypowymi pomysłami na rozwój zdarzeń, śmiało sięgnijcie po Petrę. Prawdopodobnie was pochłonie, podobnie jak i mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz