Liczba stron: 360
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Premiera: 10 maja 2019 r
Mery Malinowska, tak naprawdę nosi nazwisko Huk,
jak prokurator zajmujący się sprawą zabójstwa Weroniki. I to ma znaczenie,
podobnie jak każdy inny ślad zawarty w tej książce. Mery, mogłoby się wydawać,
jest kobietą spełnioną. Młoda, zgrabna, z wyższym wykształceniem, życie
zawodowe zaczyna zmierzać w upragnionym kierunku. Nie bardzo wiemy skąd ani
dlaczego wzięła się w Krakowie, ale widzimy, że dobrze się tu odnajduje. Ma
przecież znajomych. Pozornie. Te pozory są w książce Anny Mazurek bardzo
istotne, bo jak się na końcu okaże, nic nie jest takie jakim się wydawało.
Nawet to szczęśliwe życie bohaterki, właściwie od początku radosnym wydaje się
tylko z odległości. Bo czy szczęśliwy i spełniony człowiek rusza w
somnambuliczną wędrówkę po krakowskich
klubach techno i melinach? Czy taka osoba łyka tabletki, pije wino
naprzemiennie z wódką i kupuje broń na czarnym rynku? Czy wreszcie zadowolona z
życia jednostka oddaje się orgiom i ryzykuje swoim byciem, aby odkryć prawdę o
śmierci swojej koleżanki?
Obraz, który tu nakreślam, jest prawdziwy, chociaż
o jego pełnym kształcie, dowiecie się dopiero gdzieś pod koniec lektury. Anna
Mazurek zaczyna jak w klasycznym kryminale, od morderstwa. Jadąca na urlop para
seniorów z wnukami odnajduje w lesie zmasakrowane ciało, które na domiar złego
jeszcze nie obumarło. Zanim jednak lekarze odnotują zgon, Weronika nie powie
nic istotnego w sprawie śledztwa. Tajemnica gwałtu i zabójstwa będą przewijać
się tu do samego finału, a tropy naprowadzające do jej rozwikłania, będą pojawiać
się na wielu frontach: od policyjnych przesłuchań, przez wiadomości faceookowe,
aż po efektowne wyroki. Pytanie tylko, czy tak naprawdę o tę intrygę tu chodzi?
Czy to ciekawy montaż z mocno przerysowaną rzeczywistością jest tu
najważniejszy?
Odpowiedź wcale nie jest taka oczywista. Trzeba
uwzględnić indywidualne preferencje i wrażliwość czytelnika. Zakładam jednak,
że po „Dziwkę” fani wartkiej akcji nie sięgną, a dla wszystkich pozostałych
śpieszę z informacją, że sedno książki znajdziecie na końcu. Zdradzę Wam
jedynie tyle, że choć autorka garściami czerpie z szablonów noir, potrafi przy
tym zaskoczyć i udowodnić, że ma większe ambicje niż powielanie gotowych
rozwiązań. „Dziwka” to taka psychologiczna układanka, którą należy najpierw
odrzeć z aury zagadkowości, a następnie przetrawić jej traumatyczną formę.
Trochę jak z filmami Gaspara Noe i Davida Lyncha. W ten obraz należy wejść
bardzo głęboko, poddać się wojerystycznym cierpieniom z niemego uczestnictwa postępującej
autodestrukcji. Tylko wtedy w pełni docenicie wyobraźnie autorki.
Podoba mi się to bliskie trzymanie bohaterów,
podpatrywanie ich każdego chorego kroku. Od ćpania, przez oglądanie hardporno,
aż po internetowy hejt. Wachlarz ich codziennych doznań jest bardzo szeroki i
prawdopodobnie zupełnie różny od tego, co wy znacie doskonale. Choć to właśnie ludzie
są tu kluczowi, liczy się także przestrzeń. Ona żyje i bezustannie ewoluuje,
tak jak ożywiona i progresywna jest skwasowana wyobraźnia wszystkich
uczestników tej historii. Kraków w oczach Mazurek jest jak Sin City pomieszane
z piekłem Dantego. Wyczuwając klimat tego ludzkiego horroru i wchodząc na
najwyższy stopień literackiej immersji, możemy więc zadać sobie skądinąd
słuszne pytanie, na ile w kontekście „Dziwki”
mamy jeszcze do czynienia ze strukturalnie uzasadnionym dziełem, a na ile już z
czystą empirią?
„Dziwka” jest więc opowieścią dekonstruującą pewne
mity o literaturze spod znaku kryminalnych zagadek. Niestety młodej autorce nie
udało się całkowicie uciec od wad tego typu opowieści. Czytelnik może zadać
sobie chociażby pytanie, dlaczego policja nie sprawdziła facebooka ofiary? Albo
jak to jest, że młoda kobieta ma otwarte drzwi do każdej dziedziny życia? Tu
nawet broń leży na wyciągnięcie ręki, wystarczy odezwać się do pierwszego znajomego,
który ma znajomego, który gdzieś pod ladą trzyma niepotrzebnego colta czy inny
format broni palnej. Bywają też wątki tylko liźnięte, które po odpowiednim
pogłębieniu mogły stać się kolejnymi cegiełkami w budowie karykaturalnego
świata. Wątpliwości jest więcej, uproszczeń także, z tym trzeba się pogodzić.
Ma to na pewno związek z wysokim tempem, jaki narzuca autorka wydarzeniom. Ale
mimo wszystko to nie przeszkadza, uwierzcie.
Debiut Anny Mazurek to książka spod znaku obsesji. Szalona jazda po krzywej życia młodej kobiety. Powieść brutalna, mroczna i ostatecznie także emanująca smutkiem. To opowieść o źródle przemocy
funkcjonujące w różnych formach. Dużo tu bezsilności, zagadek, pasji i
cierpienia. Ja nie mogłem się oderwać, a to już chyba jest jakaś rekomendacja
prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz