Recenzja "Niebożęta" Urszula Stokłosa

Okładka książki "Niebożęta" Urszuli Stokłosy mówi bardzo wiele o tym, co znajduje się w środku
Wydawca: JanKa

Liczba stron: 192


Oprawa: miękka

Premiera: 15 maja 2023 rok

Badania eyetrackingowe wskazują, że użytkownicy witryn internetowych szczególną uwagę zwracają na nagłówki, pierwsze słowa artykułu oraz wyrazy pisane wielkimi literami. Biorąc te wytyczne za fakt (wszak sam często robię podobnie), jeszcze zanim opowiem nieco o treści i strategiach pisarskich, chciałbym aby to wybrzmiało. Książka „Niebożęta” powinna być nominowana do którejś z rozpoznawalnych polskich nagród. Oczywiście mam świadomość, że ani autorka tego nie oczekuje, ani polski rynek książki nie jest na to gotowy. Żeby być nominowanym, nie wystarczy po prostu pisać dobrze. Gdybym jednak miał tu jakiś głos, to mimo, że mamy dopiero maj, „Niebożęta” Urszuli Stokłosy na skróconej liście NIKE czy GDYNI by się znalazły. Dlaczego?

"Niebożęta" Urszuli Stokłosy zasługują na nominację do ważnych polskich nagród literackich

Zacznijmy od tego, co widoczne gołym okiem. Tytuł może być swego rodzaju zagadką, którą rozwiewa Słownik Języka Polskiego. „Niebożę” to inaczej „ze współczuciem o biednym, słabym człowieku lub zwierzęciu”. „Niebożęta” są więc biedactwami, którym los napisał trudny do odegrania scenariusz, i z którym muszą iść przez życie. Tymi niebożętami jest czwórka bohaterów Brat, Buła, Serduszko i Paciorek. To oni w dzieciństwie doświadczyli czegoś, o czym nie będę chcieli rozpowiadać na prawo i lewo, a co naznaczy ich na zawsze. Waga przeżytych traum jest na tyle pokaźna, że mimo różnych charakterów, bohaterowie nie są w stanie ich przepracować, porzucić. Niosą je ze sobą jak bolesny balast, który wciąż o sobie przypomina.

Słowo „Niebożęta” widzimy też na okładce książki. W jej centrum znajduje się kartka z prostym przekazem 'jak dorośniesz'. Co ona nam mówi? Między innymi to, że jest to dzieło o dzieciach, które pod wpływem upływającego czasu, zaczynają coraz więcej rozumieć. Te truskawki w rogach też przypadkowe nie są. Jedne na wierzchu, inne na spodzie. Część spleciona w pary, inne nadal samotne. Są nawet takie, które od dorastania są oddalone. Każdy element okładki, począwszy od doboru czcionki, a na widocznych zagięciach kartki kończąc, ma tu swoje symboliczne znaczenie. I chociaż nie jest to front, który rzuca się w oczy jak oprawy Państwowego Instytutu Wydawniczego czy Karakteru, to mówi on znacznie więcej o treści, niż najnowsze wydania „Moby Dicka” lub „Fruwającej duszy”

Okładka książki Urszuli Stokłosy mówi bardzo wiele o tym, co znajduje się w środku

Urszula Stokłosa w swojej drugiej książce unosi presję dobrego debiutu i zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że poszła o kilka kroków dalej. Przeskoczyła do wyższej, literackiej ligi. „Niebożęta” nie są kalejdoskopem dziwności znanym z „Cichoborka”. To niespieszna, wielowątkowa, tajemnicza relacja o lękach, milczeniu, trudnych emocjach czy wreszcie śmierci. Powieść wpisuje się w listę modnych, krótkich tekstów, odróżnia się jednak znacząco od nich. Mamy tu poszatkowaną narrację, układankę zdarzeń i język, który woli szeptać niż krzyczeć. Przeszłość miesza się z teraźniejszością, dzieciństwo z dorosłością, marzenia z realiami. Co jednak ważne, w tej polifonii można usłyszeć każdego z bohaterów. Są oni potraktowani podmiotowo.

Na tę znakomitą powieść składa się kilka splatających się ze sobą, wypływających z siebie nawzajem i rozplatających się znów z okrutnym wręcz wyrafinowaniem opowieści, rozpiętych między umiłowaniem bliskości natury lat 50. XX stulecia a ponurą rzeczywistością 2019 roku. Istotność wątków i życiorysów trudno tu odpowiednio zważyć. Żadna z opowiadanych historii nie wydaje się w tej książce najważniejsza, a jednak można wyodrębnić pewien trzon konstrukcyjny, uznać za głównego bohatera nie daną osobę, a niewielką wspólnotę. Urszula Stokłosa w „Niebożętach” opowiadania o tym, co bardzo trudno ujmuje się w słowach, bo te brzmią oskarżycielsko, wywołują skrajne odczucia. A to nie jest przecież literatura, która ma komuś dopiec, czy relacja powstała w wyniku potrzeby podążania za sensacją. To wstrząsająca książka o tym, jak jedno zło tworzy kolejne i jak łatwo obojętnością zepsuć komuś życie. Jeśli mówić o czymś przekraczającym granicę opisu, ale nadal mieszczącym się w granicach jednostkowego poznania, to należy robić to właśnie tak – cicho, bez dopowiedzeń, lirycznie.

"Niebożęta" podejmują temat lokalnej społeczności, rodziny i przemilczeń

Brat, Buła, Serduszko i Paciorek są centrum książki, jej jądrem i sercem. To oni noszą ze sobą ładunek doświadczeń, wynikających ze zbyt wczesnej dorosłości. Upływający czas zmienił ich. Nie są już wesołymi łobuzami, trzepiącymi dywan na wieszaku (trzepaczka w kształcie truskawki!) czy puszczającymi w przestworza woreczki z plastiku. Nadal żyją, funkcjonują w społeczeństwie, dokonują czynności niezbędnych do przetrwania, ale trudno powiedzieć, że unieśli ów ciężar. Nie pomagają im bliscy. Urszula Stokłosa, portretując wybrane osoby, podejmuje temat lokalnej społeczności, obrazuje w bardzo sugestywny sposób, czym może zakończyć się przemilczenie i odwracanie wzroku.

Rodzina jest u Stokłosy źródłem zaskakująco różnych niedopowiedzeń. Coś się dzieje poza świadomością dorastającej dziewczynki. Coś innego wciąż niepokoi dorosłego mężczyznę. Autorka mówiąc o matkach, ojcach czy babci często używa takich słów jak: „udała zainteresowanie”, „mama miała święty spokój”, „mama rzuciła znudzone spojrzenie”, „Oluś nie był przyzwyczajony do tego, że tata o cokolwiek pyta”, „lecz babcia nawet nie udała zainteresowania”. W tym znaczeniu „Niebożęta” opowiadają o tym, że nasza świadomość zaczyna się pośród zagadek, niepokojów, marzeń i oczekiwań naszych bliskich, którzy nie zawsze umiejętnie wprowadzają swoje dzieci w świat. Nie zawsze są gotowi na konfrontację z przestrzenią, którą sami ukształtowali.

"Niebożęta" Urszuli Stokłosy są napisane w sposób nieoczywisty, z umiejętnym wykorzystaniem dramatyzmu, poczucia humoru i obserwacji społecznej

„Niebożęta” to powieść o niemożliwości stanowienia o sobie. To też historia pokazująca, że na każdym etapie życia walkę należałoby podjąć, że zakopywanie trudnych wspomnień jeszcze głębiej, może zakończyć się niezrozumieniem, samotnością i wykluczeniem. Urszula Stokłosa dotyka ważkich tematów z niebywałą delikatnością i empatią wobec swoich bohaterów. Dzięki temu czujemy, że to żywi ludzie. Nie ma tu zmyślenia. To po prostu książka bliska człowiekowi i myślę, że większość będzie w stanie zainteresować. Tym bardziej że jest to napisane w sposób nieoczywisty, z umiejętnym wykorzystaniem dramatyzmu, poczucia humoru i obserwacji społecznej. Czyta się „Niebożęta” szybko i odkłada z poczuciem, że może czasami warto się zatrzymać i rozejrzeć dookoła.

Podoba się również to, jak te porozrzucane w czasie i przestrzeni wątki łączą się. „Niebożęta” są fascynującą przechadzką po otoczonym rozległymi lasami literackim labiryncie, z którego wyjść można tylko wtedy, gdy człowiek otworzy się na innych, spojrzy prosto w twarz przeszłości i przepracuje to, czego najbardziej się boi. To nie tylko uniwersalna powieść obyczajowo-psychologiczna z elementami sielskimi oraz frapującą intrygą rodzinną, które składają się na przenikliwe studium funkcjonowania małej społeczności. To także zatrzymany w plastycznym kadrze pejzaż świata, który jest stopniowo zastępowany przez różne emblematy współczesności (autostradę, social media, tusz do rzęs). Wreszcie to również brawurowa zabawa językiem, który nie potrzebuje pięknych zdań, żeby oddziaływać na czytelnika. Jakaż przyjemna odmiana pośród łzawych, pełnych hamletyzowania i ważnych polskich powieści o przemijaniu i tożsamości.

Recenzja „Dzień na Ziemi i 29 nowych pieśni o rzeczach i ludziach” Tomasz Dalasiński

„Dzień na Ziemi i 29 nowych pieści o rzeczach i ludziach” Tomasza Dalasińskiego to zbiór niewielkich opowiadań, w którym bohaterami są zwykli ludzie
Wydawca: Forma

Liczba stron: 120


Oprawa: broszurowa ze skrzydełkami

Premiera: 27 kwietnia 2023 rok

W zeszłym roku Wydawnictwo Forma wydało książkę „Przystanek kosmos i 29 innych pieśni o rzeczach i ludziach” Tomasza Dalasińskiego, której miałem przyjemność patronować. W swojej recenzji nazwałem ją opowieścią o ludzkich słabościach i pielęgnowanych w samotności wspomnieniach. Później włączyłem także w zestawienie najlepszych zbiorów opowiadań 2022 roku. Chwilę temu miała premiera kolejnej pozycji z serii kwadrat, która tym razem nie wspina się w przestworza, ale bliżej przypatruje się Ziemi.

„Dzień na Ziemi i 29 nowych pieśni o rzeczach i ludziach” nosi tytuł, który zdradza bardzo wiele o tym, co będziemy mogli czytać na niespełna 120 stronach. Pierwsze teksty koncentrują się na mieszkańcach niewielkiej wsi z lat dziewięćdziesiątych. W „Trocinach” autor zaprezentował kalejdoskop postaci niezwykłych w swojej przeciętności. Krawiec zostaje oskarżony o pedofilię, lekarz ma w zwyczaju zapładniać swoje pacjentki, uczeń wyrywa się z marazmu otoczenia i buntuje przeciwko rozkazowi nauczyciela. Wolność, indywidualizm, patologie – w tej niewielkiej miejscowości  z jedną sygnalizacją świetlną i targiem zbierającym się raz w miesiącu, odbijają się bolączki całego makroświata. Ludzie są jak tytułowe trociny, które wiatr rozwiewa we wszystkie strony świata.

„Dzień na Ziemi i 29 nowych pieśni o rzeczach i ludziach” Tomasza Dalasińskiego to zbiór opowiadań, w których perspektywa wsi miesza się z elementami życia w mieście

Cechą charakterystyczną takiej wsi jest nie tylko wypuszczanie w świat swoich nietuzinkowych członków, ale też awersja do przyjezdnych. Właśnie o tym opowiada Tomasz Dalasiński w kolejnym opowiadaniu. „Swój obcy” może robić wiele dobrych uczynków, ale wciąż traktowany jest jako nietutejszy. Dopiero lokalna imprezy czy inny festyn, po którym stanie się mimowolnym świadkiem niczym nieuzasadnionej przemocy, będzie dla niego prawdziwym sprawdzianem. Czy postąpi zgodnie z własnym sumieniem, czy będzie wolał milczeć?

Wieś to także deficyty wiedzy i kompetencji, przez co szacunek zbierają osoby znające się na wszystkim. Kimś takim jest „Profesor Bąk”. Ten starszy człowiek od lat słynie z tego, że umie udzielić odpowiedzi na każde pytanie. Rozwiązuje problemy techniczne, pomaga w pisaniu pism urzędowych, jest w stanie podpowiedzieć jak pozbyć się choroby. Niestety i taką osobę prędzej czy później dopada śmierć. To opowiadanie otwiera szereg innych narracji, które na kwestie ostateczne spoglądają z różnych punktów widzenia. W „Ojciec umiera” przyglądamy się stopniowemu procesowi odchodzenia z tego świata. W „Tysiącu” zgon jest efektem nowotworu. W „Jumie” bohater stara się uniknąć konieczności stawienia się na pogrzebie kolegi ze szkoły. Najmocniejszy i przy okazji jeden z najlepszych tekstów w zbiorze „Dzień na Ziemi i 29 nowych pieśni o rzeczach i ludziach” – „Trzy kuszenia Piotra”, to relacja o ojcu, któremu tajemniczy głos podpowiada, jak zjednoczyć się ze stawem, wcześniej rozwiązując problem z żoną i córkami.

„Dzień na Ziemi i 29 nowych pieśni o rzeczach i ludziach” Tomasza Dalasińskiego porusza zarówno sprawy codziennie, jak i wątki aktualnie dyskutowane

Dzień na Ziemi to zdaniem Tomasza Dalasińskiego przede wszystkim obcowanie ze śmiercią, niezrozumieniem i przemocą. Nietolerancja otoczenia nie pozwala kolegom rozwijać swojej miłości w „Zatrutych owocach”. Jeszcze trudniej ma bohaterka „Zniknięcia”, która całe życie czuła się mężczyzną, ale zamiast pomocy od specjalistów czy księdza, uzyskiwała tylko groźby. Nikt nie był też w stanie zrozumieć Tadzika, który przez lata chodził po toruńskiej starówce, aż irracjonalnie oskarżono go o gwałt i wytrącono w ten sposób ze strefy komfortu („Prawdziwy wariat”). Na Ziemi możemy też spotkać ojców, którzy prowadzą swe rodziny twardą ręką („Ręka ojca”), a nawet mężczyzn, którzy żyją pod jednym dachem z siostrami „Chłop i baby”.

Żeby jednak nie było tak mrocznie, w tomie „Dzień na Ziemi i 29 nowych pieśni o rzeczach i ludziach” Tomasz Dalasiński oddaje też głos namiętnościom i przedmiotom. W „Historii jednej fotografii” znaczącą rolę odkrywa zdjęcie oraz pewne drzwi; we „Włosach” większym problemem jest samo ścięcie, niż powód dla którego do niego dochodzi; w „Maszynie do szycia” urządzenie marki Singer jest swoistym wehikułem czasu. Głos otrzymują tez młodzi, którzy pewnego dnia zaczynają czuć pożądanie („W imię miłości”) czy zwykły rzeźnik, który postanawia rozstać się raz na zawsze ze swoją profesją („Pierdole, nie robię”).

„Dzień na Ziemi i 29 nowych pieśni o rzeczach i ludziach” Tomasza Dalasińskiego jest zbiorem nierównym

W tomie „Dzień na Ziemi i 29 nowych pieśni o rzeczach i ludziach” autor zawarł mozaikę zdarzeń, charakterów i historii, które wzajemnie się przeplatając, tworzą krajobraz życia człowieka na Ziemi. Zamiarem Tomasza Dalasińskiego nie było poszukiwanie jakichś globalnych prawd, dopatrywanie się sensu życia. Na fundamencie zwykłych, banalnych losów, kreśli pejzaż codzienności z wszystkimi jej odcieniami. Smutek miesza się z radością, cierpienie z ekstazą, niedowierzanie z monotonią. Mamy tu motywy, o których mówiło się dawniej, jak i najbardziej palące wątki współczesnej literatury polskiej (kobiecość, LGBT, ekologia). Wybór formy mikroopowiadań jest tu trafiony w dziesiątkę, choć jak w większości zbiorów, i tu trafiają się teksty lepsze i gorsze. Mam jednak dwa zarzuty: do nadmiernego dopowiadania (np. niepotrzebne wyjaśnienia w opowiadaniu „Zatrute owoce”) oraz do języka. O ile latając w kosmosie można posiłkować się długimi i pięknie skrojonymi zdaniami, o tyle stąpanie po Ziemi winno być też surowe, proste, czasami wręcz chaotyczne. Tomasz Dalasiński próbował tego, ale zdecydowanie za mało tu takich zdań jak chociażby „Czternastego kwietnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku w ciepłą, słoneczną niedzielę, tuż po porannej mszy świętej Kazik wyruchał drzewo”, które otwiera opowiadanie „Kazik”. Zresztą i w nim jest co najmniej o jeden przymiotnik za dużo. „Dzień na Ziemi i 29 nowych pieści o rzeczach i ludziach” zalecam jako lekturę refleksyjną, nostalgiczną, czasami walącą po głowie. Autor zesłał nam narratora, który próbuje wyłuskać z zapomnienia losy zapomnianych osób. I to mu się udaje. Kilka z zawartych tu tekstów to doskonałe przykłady na to, jak wielka siła drzemie w niezależnych, mało rozpoznawalnych głosach w Polsce.

Recenzja "Kolekcjoner śniegu" Jan Štifter

"Kolekcjoner śniegu" Jana Štiftera to rozciągnięta na prawie sto lat narracja o utracie, pamięci i przyjaźni
Wydawca: Książkowe Klimaty

Liczba stron: 264


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Anna Radwan-Żbikowska

Premiera: 28 lutego 2023 rok

Przeczytałem w ostatnim czasie kilka książek, o których nie mam czasu napisać szerzej. Fernanda Melchor wciągnęła mnie w tragiczną opowieść o pewnym zamożnym osiedlu w Meksyku. „Cukier” Bibiany Candia poruszył surowością opisów skandalicznego procederu wykorzystywania młodych ludzi przybyłych zza oceanu. Poznając „Wybrane opowiadania” Shin'ichi Hoshi podziwiałem wyobraźnię autora, a jednocześnie zadawałem sobie pytania o literackość tych tekstów. Ostatecznie do recenzji wybrałem inny tytuł. Moim zdaniem najlepszy z nich.

„Kolekcjoner śniegu” to jedna z najciekawszych premier pierwszego półrocza 2023 roku w Polsce

Wydawnictwo Książkowe Klimaty ma to do siebie, że potrafi czytelnikiem wstrząsnąć. I mówiąc o wstrząsaniu nie mam na myśli banalnego grania na emocjach, ale serię różnorodnych scen, które swoją szczerością wprawiają w osłupienie, przerażają, chwytają za duszę a nawet rozklejają. Taką właśnie książką była wydana dwa lat temu powieść „Tylko góry będą ci przyjaciółmi” Behrouza Boochaniego (nieprzypadkowo ujęta na liście Najlepszych książek 2021 roku zdaniem Melancholii Codzienności). Podobnie mocny przekaz miała relacja Sasy Stanisicia pod tytułem „Skąd”. Teraz przyszedł czas na opowieść prosto z Czech.

Jan Štifter nie był do tej pory wydawany w Polsce. Pisarz urodzony w 1984 roku w Czeskich Budziejowicach ma w tym momencie na swoim koncie 6 książek. W swojej ojczyźnie jest uważany za istotny głos na literackiej arenie. Po lekturze „Kolekcjonera śniegu” w ogóle się takiej opinii nie dziwię. Aby tak pisać, tak pewnie łączyć wątki, tak zgrabnie mieszać czasy i style mówienia, trzeba mieć niezwykły talent.

„Kolekcjoner śniegu” Jana Štiftera to powieść o pamięci i cierpieniu

Czytając opis „Kolekcjonera śniegu” Jana Štiftera byłem przekonany, że sięgam po komedię. Bo co to za pomysł, aby przechowywać śnieg w zamrażarce? Bliżej mu do charakterystyki zdziwaczałego i pozytywnego staruszka, niż metafory pomięci o innych czasach. A jednak czeski pisarz wybrał ten drugi, trudniejszy wariant. Dominik i jego szalony zwyczaj, nie ma znaczenia dla akcji dzieła. To figura, która ma wyrazić potrzebę ciągłego przypominania przeszłości i zwracania uwagę na wydarzenia, które na zawsze zmieniły nasze życie.

W „Kolekcjonerze śniegu” Jan Štifter rozlicza czeską historię (podobnie jak swego czasu Kateřina Tučková w "Wypędzeniu Gerty Schnirch"). Dotyka też delikatnego tematu niemieckiej mniejszości. A wszystko poprzez wielowarstwowej narracji o pewnym właścicielu zakładu pogrzebowego, trójce młodych kolegów (Cygana, Niemca i Czecha) oraz Damiana, który nie potrafi znaleźć swojego miejsca w życiu. Autor rozciąga akcję na blisko sto lat i równomiernie rozkłada akcenty na trzy perspektywy czasowe. W każdej z nich buduje oddzielną relację o krzywdzie, cierpieniu, tożsamości narodowej, więzach rodzinnych. Nie przesadza jednak z patosem. Lubi pisać lekko i chętnie wykorzystuje humor, dzięki czemu „Kolekcjonera śniegu” czyta się płynnie.

„Kolekcjoner śniegu” Jana Štiftera to opowieść filmowa

Powinienem w tym miejscu pewnie użyć kilku innych mocnych słów, jakie zwykle wykorzystuje się w recenzjach książek. Subtelna, intrygująca, emocjonująca, zniewalająca czy fascynująca. Może dobrze byłoby Wam ją trochę zaspojlerować. W końcu „Kolekcjoner śniegu” to relacja nader aktualna. Jest w niej opowieść o pewnej kobiecie, która postanowiła odejść od zdradzającego ją męża. Albo o duchu, który siadał w nogach łóżka i czekał na odkrycie tajemnicy sprzed lat. Przypuszczalnie do lektury mogłaby Was zachęcić też informacja, że część akcji toczy się w mroku i ma wiele wspólnego z opuszczonym miejscem. Pozwolę sobie jednak na tym poprzestać. „Kolekcjoner śniegu” Jana Štiftera nie potrzebuje tych wszystkich bodźców. Ta lektura broni się sama. Jestem przekonany, że jeżeli dacie jej szanse, nie pożałujecie. A po skończonym czytaniu, będziecie chcieli dyskutować: o charakterach, o postawach, o historii pewnego osiedla, o przenikaniu się kultury czy wreszcie o montażu rozdziałów. Pewnie podobnie jak ja chcielibyście zobaczyć też film zrobiony na podstawie tej książki. Bo jest to opowieść kinowa, w której dramaturgia i historia, łączą się ja za najlepszych czasów kina radzieckiego.