Liczba stron: 478
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Bardzo obawiałem się, że „System Sulta” będzie
książką polityczną. Wiele się zresztą o tym pisało. Co ujrzana w Internecie opinia,
to nacisk położony na czas i miejsce – koniecznie z silnym akcentem na słowa
prawica i kościół. A kto mnie czyta, ten wie, że ja sztuki z kwestiami
politycznymi łączyć nie lubię. Odnoszę wrażenie, że Maciej Miłkowski może tak
kategoryczny nie jest, ale też nie daje wystarczających powodów, aby o jego
książce pisać głównie w kontekście teraźniejszości, czy nawet przyszłości
Polski. Sam zresztą, słowami swojego bohatera, o tym wspomina „Proponowałbym
abyśmy spróbowali jednak odejść od poziomu politycznego i spojrzeli na sprawę
nie z perspektywy ostatnich lat w Polsce, ale raczej kilku ostatnich tysiącleci
na świecie”. Nawet Pan nie wie, Panie Macieju, jak mnie te słowa ucieszyły!
Przejdźmy zatem do treści, bo to co się tam
wydarza, to jednak dość mocno odbiega od tego, o czym zwykliśmy czytać.
Miłkowski zaskakuje już na samym początku, gdy okazuje się, że cała ta heca opierać
się będzie na prostym pytania „Czy Bóg istnieje?”. Aby na to pytanie
odpowiedzieć, minister właściwy do rozstrzygania spraw związanych ze
sprawiedliwością, powołuje na doradcę tytułowego Sulta – najmłodszego profesora
zwyczajnego w Polsce a jednocześnie najinteligentniejszą osobę jaką można
spotkać na ulicach naszego kraju. Ten z kolei, już po przyjęciu od ministra proponowanego
honoru i odpowiedzialności, powołuje siedmioosobową komisję, której zadaniem
będzie debatować, a ostatecznie podjąć właściwą decyzję. I tu pojawia się
pierwsza zapowiedź tego, co nas na końcu książki czeka. Bo właściwa decyzja, w
myśl rozumowania Sulta, może być tylko jedna, a pozbycie się wątpliwości u
nieznanych mu osób, będzie wymagało sporego zachodu.
Wróćmy jednak do wyboru komisji. Czym byłby
inteligentny mężczyzna, bez równie inteligentnej, zawsze przygotowanej i
gotowej na poświęcenia żony? To ona wyszukuje mu wywiady z potencjalnymi
członkami komisji (czytanie tych fikcyjnych rozmów to jeden z
najprzyjemniejszych momentów w całym moim literackim roku!), wspiera, a
ostatecznie wplątuje też w sieć intrygi (ale o tym dowiemy się dopiero bliżej
końca powieści). Gdy przechodzimy do drugiej, najdłuższej części książki, wiemy
już kto zasiądzie w prestiżowym gronie doradczym. Nie zabraknie księdza i
jednocześnie profesora fizyki, pisarza skandalisty, modnej reżyserki, urzędnika
gminnego, a nawet zwycięzcy show na najprzeciętniejszego Polaka (co za
wyobraźnia!). Możemy zatem przystąpić do obrad, które zgodnie z życzeniem
przewodniczącego Sulta, dzielone są na pięć części. Rozpatrywane będą między
innymi dowody na istnienie Boga, na jego nieistnienie (np. wielki eksperyment
modlitewny, Czajniczek Russella) czy konsekwencje podjęcia określonej decyzji.
Środkowa część książki jest więc wypadkową gonitwy myśli najinteligentniejszego
człowieka na świecie, który w każdym ruchu widzi próbę oszustwa, a lekturą
protokołów z posiedzeń, które bynajmniej nie przybiorą formy nudnej
(szczególnie gdy do klawiatury dobierze się wspomniany wcześniej pisarz
skandalista!). Wraz z końcem przekonywania do argumentacji, rozpocznie się
ostatni akt tego dramatu. Tym razem już bez kurtuazji i ironii przeniesiemy się
do krainy kryminału, gdzie każdy krok będzie niczym stąpanie po cienkim lodzie.
Jak pisałem, Miłkowski zaskakuje treścią, ale chyba
jeszcze bardziej szokuje konstrukcją, formą i postaciami. To jedna z niewielu
polskich książek, jakie w ostatnich latach czytałem, która nie skupia się na
deficytach, uciemiężeniu, problemach pierwszego świata, a przede wszystkim, z
której nie wypełza sam autor (albo dobrze swój cień maskuje). Trafnie o tej
bolączce pisze Inga Iwasiów w „Umarł mi. Notatnik żałoby” – „Nie lubię
autotematycznych wstawek, mam wrażenie, że zastępują opowieść, gdy przychodzi
impas, zagadują, zapisują pustkę. Były obowiązkowe w czasach moich studiów
polonistycznych, ich obecność świadczyła o wysokim poziomie tekstu.
Autotematyczne automatycznie znaczyło literackie. Same historie ceniliśmy mniej
od ich szwów zostawionych na wierzchu”. „System Sulta” unika zatem tych
‘autotematycznych wstawek”. Nie jest też książką mocną, dosadną, ani ważną. Nie
jest subtelny, ani delikatny. Nie próbuje niczego udowadniać, moralizować, ani
uczyć. Wymyka się wszelkim banalnym epitetom. Jak mówi autor w jednej ze scen
„Podobno ludzie wielcy rozmawiają o ideach, ludzie średniego kalibru o
wydarzeniach, a ludzie mali – o ludziach”. Idąc za głosem Sulta, swoją książkę Miłkowski
opiera głównie na ideach, częściowo także na intrydze i …no właśnie.
W tym miejscu należałoby odpowiedzieć sobie na
pytanie, czy faktycznie „System Sulta” jest książką poświęconą problemom
ontologicznym i filozoficznym. Jestem w stanie się zgodzić, że te kwestie są tu
punktem wyjścia. Nie sądzę jednak, aby były one celem, do którego zmierzamy. Autor
przy wykorzystaniu elastycznego i pełnego kunsztu języka, odwołuje się do wielu
teorii, przyglądając się jednocześnie człowiekowi. Bo to on jest w centrum
uwagi. Mam tu na myśli zarówno bohatera indywidualnego, jak i zbiorowego.
„System Sulta” jest współczesną powieścią intelektualną, rozpiętą między
fowlesowską psychoanalizą znaną z „Maga”, a klaustrofobiczną atmosferą ławy
przysięgłych z „Dwunastu gniewnych ludzi”. Myślę, że właśnie o takiej powieści
marzył kiedyś Ranpo Edogawa, który w swoim pierwszym tekście
krytycznoliterackim z 1920 roku, powołując się na słowa Bertranda Russella o
pięknie kryjącym się w matematyce (tak, tego samego Russella od Czajniczka),
postulował powstanie literatury sławiącej piękno, rozum, wiedzę i mądrość. W
książkach tego gatunku bohaterowie za wszelką cenę dążyć mieli do udowodnienia lotności swojego umysłu –
rzecz idealnie oddająca wszystko to, co czytamy w książce Miłkowskiego.
Ostatecznie „System Sulta” jest więc dla mnie z pewnością literackim odkryciem,
a być może też jakimś przełomem, bo udowadnia, że można pisać ciekawie z
pominięciem traum i cierpienia. Można też wprawiać czytelnika w śmiech,
bezkarnie z niego żartować, stawiać absurdalne hipotezy, prowadzić nieustającą
grę. Bo chyba o to tu chodzi prawda? Właśnie o tę grę. Zresztą Sult sam o tym
wspomina „Ja sam traktowałem to jako rodzaj intelektualnej gry”. W tym
kontekście książka Miłkowskiego przypomina i wpisuje się w jedną z ważniejszych
ról literatury – bawi i jednocześnie skłania do rewizji poglądów na co najmniej
kilka tematów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz