Liczba stron: 258
Tłumaczenie: Anna Butrym
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Premiera: 27 grudnia 2019 r.Oprawa: miękka ze skrzydełkami
„Nie ma i lepiej, żeby nie było” to ostatnia
premiera zbioru opowiadań z 2019 roku (biorąc pod uwagę harmonogram polskiego
rynku wydawniczego). Mógłbym w tym miejscu przywołać Biblijne słowa Św.
Mateusza „Tak właśnie ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi”, ale to
chyba byłaby jednak zbyt duża poufałość. Wybór jest aż nadto różnorodny i
obfity. Dość powiedzieć, że samych węgierskich zbiorów można naliczyć aż pięć,
w tym niezapomniane „Miasto uśpionych kobiet” Gyula Krudyego, „Dom kłamczuchów”
Dezso Kosztalnyiego, ”Biblię i inne historie” Petera Nadasa czy „Na końcu
świata” Andrasa Palyiego. Książka Ediny
Szvoren, niespełna pięćdziesięcioletniej mieszkanki Budapesztu, nie jest ani
najlepszym, ani tym bardziej najgorszym zbiorem czytam przeze mnie w zeszłym
roku. Dużo zresztą ważniejsze niż jakiekolwiek jej zestawianie czy
szufladkowanie, jest to, że „Nie ma i lepiej, żeby nie było” ma do powiedzenia
parę kwestii, które inne zbiory świadomie przemilczają.
Czytając
pierwszą wydaną w Polsce opowieść Szvoren, możemy poczuć się jak dobrze ukryci
obserwatorzy, a momentami wręcz jak niemi świadkowie rodzinnych spotkań. Autorka
pcha nas w samo centrum codzienności. Lokuje nas najczęściej w zamkniętych
przestrzeniach (szatniach, dworcach autobusowych, spiżarniach, salach
patologicznych, domach), daje moc niewidzialności i roztacza przed nami te
wszystkie powszednie wydarzenia, niewiele znaczące dla świata, ale szalenie
ważne dla jednostek. Poznajemy w ten sposób charakterystyki rozgniewanych
ojców, formy radzenia sobie z żałobą, zwykły dzień, w którym trzeba przyrządzić
świeżo złowione ryby, radość z wyjścia poza utarte schematy, trud opieki nad
rodzeństwem. Uniwersum Szvoren pełne jest prostych czynności: ściągania pudełka
z szafy, karmienia konia z ręki, jazdy na bobslejach, głaskania siniaków nad
nadgarstkami, jedzenia puree ziemniaczanego. To z nich powstają autentyczne
historie ludzi, w których na pierwszy plan wypływają wszystkie te troski, bolączki
i smutki, jakie wolimy ukrywać przed obcymi.
Szvoren nie skreśla nikogo. Jej bohaterami są
dzieci, młodzież, a także dorośli. Narratorami bywają zarówno kobiety, jak i
mężczyźni. Nie dyskredytuje też niepełnosprawnych. Ktoś ma tu zeza, jakiś gospodarz
jest głuchoniemy, zdarzają się osoby pozbawione nóg, ze spiętymi agrafkami
nogawkami. Każdy mówi swoim językiem – zazwyczaj w formie krótkich, banalnych
zdań. Doskonale odwzorowuje to naszą ukrywaną prostotę. Język podąża za
sztampowymi obserwacjami i niepozornymi rozmowami, niepozbawionymi silnych
emocji. Podglądanie jest jedną z nielicznych cech człowieka, która odróżnia nas
od zwierząt. Być może dlatego właśnie w każdej historii Szvoren pojawia się
zwierzę. Są to psy (jako przyjaciel człowieka, ale też jako istoty walczące),
kulawy kot, małe orangutaniątko, skazane na pożarcie ryby, karmione konie.
Każde z nich ma tu swoje znaczenia, nawet jeśli nie dosłowne, to metaforyczne.
Opisana
wizja rzeczywistości, wykreowana z szeregu różnych, ale sprowadzonych do
jednego mianownika mikroświatów, prowadzi Szvoren do koncepcji swoistego
klinczu osobowości, ujawniającego się na co najmniej dwóch istotnych poziomach:
egzystencji jednostki oraz etyki rodziny. Zarówno pojedynczy człowiek (niezależnie od
wieku, płci czy doświadczenia), jak i ludzka wspólnota postrzegani są tutaj
jako skazani na niekończącą się drogę pomiędzy tymi dwoma biegunami, spośród
których właściwie żaden nie oferuje wyzwolenia, rozumianego tu jako jednoczesne
osiągnięcie dwóch fundamentalnych ideałów: zgodę z samym sobą oraz zaniechania egoizmu i odkupienia win w stosunku
do innych. W tym kontekście można stwierdzić, że w konstrukcji myślowej Szvoren,
element poszukiwania harmonii tożsamości stanowi fundament dynamiki
określającej istnienie człowieka.
„Nie ma i lepiej, żeby nie było” to świetna
kompozycyjnie opowieść o zdawałoby się zwyczajnych, ale jakby nieco
zapomnianych wartościach: odpowiedzialności, uczciwości, miłości, odwadze i bliskości.
Te małe opowieści, są jak drobiny, z których autorka składa wywrotową całość –
ta książka napiera, stawia niewygodne pytania, atakuje różne idee i stereotypy.
W tym sensie nie jest to zbiór, wobec którego dałoby się zachować obojętność. I
o to przecież chodzi w literaturze.
Bardzo ciekawie napisana recenzja. Z pewnością w wolnej chwili sięgnę po ten tytuł.
OdpowiedzUsuń