Liczba stron: 448
Oprawa: miękka
Premiera: 4 kwietnia 2019 r.
W ciemne zwierciadło zagłady
zaglądano już z bardzo różnych pozycji: historii, filozofii, gospodarki,
socjologii, literatury czy myśli politycznej. Pytanie: „Jak to było możliwe?”
dźwięczy echem drugiego, może jeszcze bardziej złowieszczego: „Czy zagłada była
jednostronna i czy jej efekty odczuwamy nadal?”. Między innymi z tym tematem
stara się zmierzyć Kateřina
Tučková w „Wypędzeniu Gerty Schnirch”, jednej z najlepszych książek antywojennych,
jakie dane mi było czytać w ostatnim czasie.
Trudno
określić, gdzie tak naprawdę ta historia się rozpoczęła. Z pewnością ważnym
punktem zwrotnym było wystąpienie prezydenta Czechosłowacji Edwarda Benesa,
który dwunastego maja 1945 roku w Brnie zaapelował do obywateli czeskich o
konieczności ostatecznego zlikwidowania problemu niemieckiego. Tak oto
mieszkańcy krwi germańskiej, zmuszeni zostali do przymusowego opuszczenia i
pozostawienia swoich dobytków, a także włączenia się w tak zwany brneński marsz
śmieci, czyli transfer w kierunku granicy z Austrią. Upodleni, głodni,
chłostani, walczący z tyfusem, często nadzy, musieli maszerować blisko
pięćdziesiąt kilometrów pieszo, do nieznanej im przyszłości. Musieli to robić,
ponieważ obarczono ich winą za piekło drugiej wojny światowej. I nie miało tu
znaczenia, że większość z nich reprezentowała inny front, niż polityka Hitlera,
że przez lata pracowali na chwałę narodu czeskiego. Jedynym kryterium doboru
była krew, często zresztą mieszana.
Właśnie w te
wydarzenia wplata autorka historię tytułowej Gerty Schnirch – córki Czeszki i
faszysty. Gerta podążała morderczym pochodem razem ze swoją córką Barborą –
owocem gwałtu. Walka o przetrwanie, jaką podejmuje bohaterka i jaką doskonale
opisała pisarka, przenika się tu z bólem ukrywania własnego ja. Gerta wstydzi
się swojego niemieckiego pochodzenia, kamufluje własną przeszłość i na siłę
stara się stać kimś innym. W obozie przejściowym w Pohorelicach, do którego
trafiła zamiast poza granicę kraju, dostaje nową tożsamość. Jako Gerta
Schnirova pracuje wraz z innymi niewolnicami na roli u czeskich gospodarzy.
Pomaga przy żniwach, oporządza bydło, a ostatecznie trafia także do pracy w
urzędzie. Chce być traktowana jako Czeszka i robi wszystko aby tak ją
postrzegano. Tylko Barbora ciągle przypomina jej, kim tak naprawdę jest. Jej
ból, wątpliwości dotyczące tożsamości, są jednym z głównych filarów książki.
Filarem o tyle istotnym, że wychodzącym poza okres wojenny, nakazującym
bohaterce wtapianie się w tłum i tłamszenie indywidualnym ambicji także w czasie
komunizmu.
Historia Gerty zostanie
tu ukazana przekrojowo, aż do 2000 roku, kiedy to do władz zostaje skierowana
odezwa z prośbą o wystosowanie oficjalnych przeprosin dla wysiedleńców. To
będzie punkt kulminacyjny jej życia, a jednocześnie także moment śmierci.
Wypełni się bowiem jej przeznaczenie, po rehabilitacji nie pozostanie jej żaden
cel dalszej egzystencji. Kateřina Tučková nakreśliła nam portret kobiety
wrzuconej w wir wojennej katorgi. Gerta każdego dnia potykała się o nowe kłody
pod nogami. Śmierć matki, gwałt, mordowanie koleżanek, utrata majątku,
porzucenie przez partnera, katastrofalne warunki mieszkalne, ubóstwo. Wachlarz
okrucieństw z jakimi przyszło się jej mierzyć jest nieprawdopodobny. Niewiele
osób byłoby w stanie psychicznie wytrzymać ten ogrom niezasłużonych cierpień. A
Gerta trwała nadal, potrafiła odnajdować się w tych szalonych czasach, głównie
dzięki miłości do córki. Wiedziała, że choć swojego losu i fatum nie odwróci,
może dać nową szansę Barborze. Bo „Wypędzenie Gerty Schnirch” jest nie tylko
porażającym obrazem okrucieństwa wojny, ale także wyrazistą historią
rodzicielstwa, i to wieloaspektowego. Z jednej strony mamy tu miłość do matki i
córki, z drugiej także rodzinną przemoc i nienawiść w stosunku do brata i ojca.
Nienawiść o tyle pięknie rozpisaną, że ostatecznie spiętą klamrą rodzinnej
więzi, która pokona każdy podział.
Zadaniem tego
typu literatury, obok oczywiście poruszenia czytelnikiem, jest precyzyjne przybliżenie
nastrojów tamtego okresu. I to niewątpliwie Kateřinie Tučkovej się udaje. Dzięki kilku narratorom, historię
czytelnik nieustannie widzi tu z kilku perspektyw, dzięki czemu może na własnej
skórze doświadczyć, ile mrocznych, często brutalnych zdarzeń miało wówczas
miejsce. Autorka nie szczędzi nam barbarzyńskich opisów znęcania się i
mordowania, mieszając je z subtelnymi charakterystykami swoich postaci.
Namacalność jej opisów idzie w parze z unikatowością poruszanej tematyki.
Niewiele bowiem do tej pory napisano o tym problemie światowego konfliktu,
przynajmniej na fundamencie literatury pięknej. Wojna zostawiła spustoszenie na
wszystkich frontach konfliktu w bardzo rożnych formach i nie sposób tak
naprawdę mówić o proporcjach strat. Czeska pisarka pokazuje, że granica między
drapieżcą i ofiarą jest bardzo cienka.
Odnoszę wrażenie, że Kateřina Tučková postawiła sobie szerszy cel, niż tylko pisanie o wojnie.
Stąd tak drobiazgowy, wręcz mozaikowy układ książki. Na ponad czterystu stronach
przywołuje wiele wydarzeń z różnych etapów życia bohaterki. Od młodości, aż po
okres terminalny. Retrospekcje, różne punkty widzenia, wejście w głąb ludzkiej
psychiki, historyczne statystyki i szczegóły pracy reporterskiej – to wszystko
zostało podporządkowane pewnej strukturze. Dlatego też uwaga przesuwa
się z całościowego ujęcia skutków wojny – począwszy od politycznych
przepychanek, rasowych walk, poprzez ludobójstwo, a skończywszy na zbrodniach
wojennych – ku samej zagładzie. Bo ta zagłada oddziałuje na całe życie, nie
tylko na bieżący strach o zachowanie życia, ale też na dalsze powojenne trwanie
i przekazywane kolejnym pokoleniom wartości.
I mógłbym tak ciągnąć te wątki interpretacyjne, bo
jest ich w „Wypędzeniu Gerty Schnirch” cała masa. Są też odwołania do kultury,
jak choćby nawiązanie do malarstwa Kamila Lhotáka czy zabawa w skojarzenia z filmem „Judex” (poprzez grę nazwiskami i odwrócenie motywów). To powieść wielowymiarowa, daleko
wykraczająca poza to, co zwykło się nazywać prozą wojenną. Piękna zarówno w zakresie kompozycji, prawdy historycznej,
stylu, głębi psychologicznej, odwagi. Tu każdy mówi swoim specyficznym, dawnym
językiem (lub młodzieżowym, jeśli narrację prowadzi młoda Gerta i Barbora),
przez co wiarygodność samej historii idzie w parze z jej jakością. To bez
wątpienia jedna z tych wielkich i wymagających książek, które pozostają na
zawsze. Po skończonej lekturze czułem się jak człowiek wychodzący spod czaszy
wielkiego dzwonu: oniemiały i roztrzęsiony. Cała ta dokumentalna wyprawa po
pamięć przysypaną warstwą zapomnienia i przemilczenia, każde słowo które
autorka do tej drogi używa, wydaje się mieć serce i wyraża najgłębsze pokłady
emocji, jakie pisarz może przekazać swoim czytelnikom. Chylę czoła i dziękuję
Wydawnictwu Afera i tłumaczce Julii Różewicz, za pierwszą bardzo dobrą powieść
wydaną w Polsce w obecnym roku, którą miałem okazję poznać.
Ocena:
Muszę przyznać, że Twoja recenzja mną poruszyła. Będę odwiedzać Twój blog w poszukiwaniu inspiracji.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam