Liczba stron: 216
Oprawa: twarda
Premiera: 3 kwietnia 2019 r.
Czym jest
Feinweinblein? To słowo zaczerpnięte z tradycji śląskiej, oznaczające potwora i
to nie takiego zwyczajnego potwora. To nie jakiś smok czy inny tytan z ciałem
konia. Feinweinblein jest anonimowy, nikt za bardzo nie wie jak wygląda ani po
co przychodzi. Znane są jedynie ogólne skutki spotkania z potworem: stanie się
coś strasznego. Właśnie takiego potwora Weronika Murek wplata w swoje trzy dramaty.
Swoiste niewidoczne monstrum, które drąży ludzkie dusze od środka.
Metoda autorki
„Uprawy roślin południowych metodą Miczurina” polega w dużej mierze na
samoograniczeniu. Wypowiadane przez jej bohaterów słowa są jedynie pewnymi
zalążkami zdań. To echa ich myśli, często skrywanych. Takich, które niekoniecznie
mówi się głośno, przy ważnych wystąpieniach, a raczej używa się w rozmowach u
kosmetyczki, w kwiaciarni czy przy targowym bazarze. Wszędzie tam, gdzie więzy
poprawności się rozwiązują, a budowane przez lata zaufanie, pozwala na pewną dozę
improwizacji. Właśnie to interesuje Murek – te wszystkie brudne i chore
fantazje, te plotki i złorzeczenia, tak chętnie rzucane względem bliźniego
swego, jak i siebie samego. Tego typu język naśladujący ustrukturyzowany chaos
głosów nie jest niczym radykalnie nowym w literaturze. Podobne podejście do
pisarstwa reprezentuje obecnie Dorota Masłowska. Każdy kto czytał „Innych
ludzi” wie, że w zależności od osobniczych preferencji odbiorców powieść była
oceniana jako objawienie lub bełkot, ponieważ granice języka nie są dekretowane
prawem, lecz oscylują wokół uwarunkowań psychologicznych czytelnika.
Weronika Murek
mówi przy użyciu swoich bohaterów bardzo wiele, chociaż używa do tego
zadziwiająco mało treści. Przyjmuje założenie, że skoro w sztuce nowoczesnej za
dobrą monetę uważa się przekraczanie granic, ona woli pójść w
kierunku dokładnie odwrotnym, wycofać się. I tak zamiast szerokiej
przestrzeni ekspresji, widzimy inscenizacyjne zawężenie. Pisarka szuka swojego
miejsca w skrajnie restrykcyjnym ograniczeniu formalnym. Ostatecznym punktem
docelowym staje się uporczywe powtarzanie fraz i afabularność. Dramaty Murek
bazują więc na minimalizmie, na prostych sformułowaniach, w których zawiera się
maksimum znaczeń. Także na symbolice, jak chociażby w tytułowym utworze, gdzie
radio wokół którego zbierają się mieszkańcy, jest zgrabną metaforą wyroczni,
mającej powiedzieć zainteresowanym jak żyć.
Tak jak książki
Masłowskiej zaczęły mnie męczyć, tak „Feinweinblein” wręcz przeciwnie, stanowi
wartość dodaną do teatru współczesnego w Polsce. Być może ta leksykalna asceza
i denerwująca refreniczność bardziej pasują mi do sceny, niż domowego zacisza.
Widzę w tym bardzo szerokie pole interpretacyjne dla twórców, którzy w życiu
Rodziny Knauerów (oddali nazistom niepełnosprawnego umysłowo syna za radio i
pięć marek), Świetlicowego i Świetlicowej (tęskniącymi za atrakcjami wojny, w
tym za możliwością dorobienia się majątku) i Petenta (donosiciela i
szabrownika), mogą na równi ujrzeć sztukę wypełnioną egzystencjalizmem i
nihilizmem, fatalizmem i improwizacją, tradycją i przyszłością. Pokuszę się
stwierdzeniem, że Murek pisze zagadkami do rozwiązania, które każdy może
rozumieć po swojemu. To nawet nie jest literatura, tego się nie ‘czyta’, to
albo się spróbuje rozebrać na czynniki pierwsze poprzez wnikliwą kontemplację i
wsłuchanie, ale spłynie po nas jak pot, po kilkugodzinnej wspinaczce na
Giewont. Trochę jak z czytaniem Borgesa: bez wiedzy i encyklopedii kultury pod
ręką, lepiej do tego nie podchodzić.
Autorkę interesuje
kilka spraw fundamentalnych, wokół których nakreśla swoje teksty. Przede
wszystkim jest to uwielbienie historii, i to zarówno tej powojennej, jak i
dawniejszej. Odwaga autorki przejawia się także tym, że nie boi się na karty
swoich dramatów przywołać takich postaci jak Ignacy Paderewski i Roman Dmowski,
chociaż pełnią tu oni bardziej rolę masek, niż realnych bohaterów. W
„Feinweinblein” to co dawne, przenika się z tym co obecne. Murek analizuje w
ten sposób proces samostanowienia jednostki, źródła aktualnego kształtu
tożsamości kulturowej i funkcjonujących systemów wartości. Jednak nie tylko ta
historia przez wielkie H ją frapuje. Jest bowiem jeszcze kwestia przesądów i
śmierci, ale też zielarstwa, które tak obficie eksploatuje w tych dramatach. Inspiracje
wierzeniami ludowymi i dawnymi rytuałami sytuują jej twórczość w cieniu
Wyspiańskiego, cieniu, z którego autorka chce się wydostać, tworząc własną
metodę docierania do odbiorcy.
Weronika Murek
świadomie zrywa z humanizmem i przyszytym do niego sloganem uniwersalizmu.
Wyśmiewa groteskową umowność naszej rzeczywistości, droczy się z czytelnikiem i
stawia na pozorny komizm. Mówię pozorny, bo na pierwszy rzut oka w żadnym z
dramatów nie ma nic zabawnego. Ba, one kipią od smutku i pesymizmu. A jednak piszę
o komizmie, bo wydaje mi się, że autorka śmieje się z naszej czysto ludzkiej
kondycji, z naszych myśli, udawanych manier, szram na sercu. Także z naszej
polskości. Kwintesencja tego rozbawienia tkwi w manifestacyjnych szczegółach,
tak często trudnych do wyłapania w potokach wolnych myśli. Najdobitniej
dostrzegam to chyba w „Wujaszkach”, być może najlepszym z tekstów tego zbioru.
„Feinweinblein”
jest lekturą szalenie trudną, przede wszystkim dlatego, że autorka zostawia
duże pole do interpretacji dla twórców teatralnych. To oni powinni wypełnić ten
strumień myśli, jakimiś zalążkami narracji, które jeszcze bardziej przyciągną
myśli odbiorcy. Problemem może być też hermetyczność języka, często
podążającego donikąd. Nie zmienia to jednak faktu, że Weronika Murek jest
ważnym głosem na polskim rynku wydawniczym. Warto się w niego wsłuchać, bo w
opozycji do masy, autorka „Uprawy roślin południowych metodą Miczurina” dobrze
rozumie, że nasze korzenie mają znaczenie i warto się do nich odwoływać.
Ocena:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz