Wydawca: Cyranka
Liczba stron: 168
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Premiera: 29 lipca 2025 rok
W najnowszej powieści Ishbel Szatrawskiej nie ma nic z gatunkowej lekkości thrillera, choć marketingowo takim mianem ją obdarzono. „Wyrok” jest raczej górską mgłą: gęstą, niechętną jasności, przesiąkniętą zapachem wilgoci i strachu. To opowieść, w której bohaterowie nie tyle podążają za celem, ile krążą wokół własnego upadku. Siła książki drzemie w kompozycji tekstu, który bardziej pochłania, niż prowadzi.
Bohaterami „Wyroku” są Czesław Majda i Franciszek Strzelecki. To dwaj szabrownicy, wojenne hieny, ludzie pozbawieni złudzeń i niewinności. Ich zadanie jest proste, wręcz banalne w swojej brutalnej logice. Trzeba odnaleźć i zabić Pierończyka, rzekomego szpicla. Jednak od pierwszych stron jasne staje się, że wyprawa ta nie należy do porządku kauzalnej narracji, lecz do porządku mitu, snu, transu. Trzeba podążać drogą, która kręci się wokół własnej osi, zapada w sobie, zawiesza czas niczym wahadło zatrzymane w pół ruchu.
„Wyrok” jako mroczna anty-powieść wojennego thrillera
Szatrawska tworzy przestrzeń nieprzyjazną i organiczną, góry jak żywa istota, błoto ciągnące się jak sumienie, wioski rozmyte jak wspomnienie, które chciałoby się wyprzeć. Czas rozszarpany przez wojnę płynie inaczej. Silnie odczuwamy wrażenie utknięcia w niebycie. Powieść funkcjonuje jak labirynt, z którego nie prowadzi żaden Ariadnowy nić. W tym sensie „Wyrok” jest przypowieścią, choć bez biblijnej łagodności, bez moralnego drogowskazu i bez nadziei na katharsis.
W mojej opinii największą siłą „Wyroku” jest to, że wojna nie stanowi tu tła. Ona jest glebą, w której rosną bohaterowie. Nie żołnierze, nie partyzanci, nie herosi, lecz ci, którzy stoją najniżej. Ot pospolici szabrownicy, osoby zawieszone między marginalizacją a przemocą. Szatrawska wpisuje się w nurt prozy niskich bohaterów, znany choćby z Twardocha. Nie da się jednak ukryć, że robi to na własnych zasadach. U niej nie ma mitologii męskości ani heroicznych tonów. Jest za to zimna analiza. Czy wojna może kogoś wywyższyć? Czy może znieść hierarchię? Czy może odmienić los tego, kto całe życie jadł ziemię z miski? Bohaterowie powtarzają „Wojna błogosławiona, wojna zbawienna” nie po to, by usprawiedliwiać przemoc, ale by wyrazić desperacką tęsknotę, że choć raz w historii to oni mogliby dyktować zasady. To nie jest moralitet. To wiwisekcja. W najlepszym literackim znaczeniu tego słowa.
Proza Szatrawskiej jest tu bardziej rytmiczna, bardziej ufna w obraz, niż była nawet w uznanej „Toni”. Narrator przesuwa się miękko między perspektywami Strzeleckiego i Majdy. Działa jak kamera, która zmienia plan bez cięcia. Nie ma tu sygnałów, nie ma rozdziałów, nie ma prostych przejść. Wszystko pozostaje przy tym płynne.
Scena, której się nie zapomina
W jednej z najpiękniejszych scen powieści taniec wiejski przeobraża się w archaiczny korowód. Chaotyczny, dziki, z pogranicza obrzędu i zbiorowego transu. Język pulsuje krótkimi zdaniami, jakby próbował uchwycić rytm serca w panice. To epifania wśród brudu, scena, która mogłaby wejść w antologię współczesnej prozy polskiej.
Ci, którzy będą szukać w „Wyroku” zgrabnego rozwiązania kryminalnej intrygi, zawiodą się. I słusznie, bo Szatrawskiej nie chodzi o to kto zabił, lecz o kim się stajemy, kiedy zabijamy. Wyrok – ten tytułowy i ten metaforyczny – nie dotyczy ofiary, lecz zleceniobiorców. „Wyrok nas ocali” powtarza Strzelecki. Nie wierzymy mu, ale czujemy ciężar jego desperacji. I dopiero niespodziewany, przewrotny, wywracający lekturę finał ujawnia, że cała historia była czymś więcej niż wędrówką pod górę. Jest wyrokiem w sensie biblijnym, archaicznym, nieodwołalnym.
Język jak siekiera. O stylu, rytmie i literackiej sile Szatrawskiej
Na koniec słów parę o stylu. „Wyrok” ma język jak siekiera. Krótki, nerwowy, rwany, ale naznaczony poezją. Stylizacje nie są tu popisem, lecz funkcją. Mają budować świat zanikającej pamięci. To język, który dusi. Zmusza, by czytać wolno. W czasach literatury przyspieszonej Szatrawska proponuje literaturę powolną. Powoduje to, że powieść nie jest łatwa. Nie prowadzi czytelnika, nie daje mu podpórek, nie rozdaje odpowiedzi. Wymaga uwagi, lektury pomiędzy zdaniami, gotowości na ciemność. Ale nie jest też hermetyczna. Ma w sobie coś, co Jacek Dukaj nazwał kiedyś „narracją pierwotną”. Tę warstwę literatury, która działa nie symbolicznie, nie politycznie, nie psychologicznie, lecz instynktownie.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz