Liczba stron: 408
Tłumaczenie: Teresa Worowska
Oprawa: twarda z obwalutą
Premiera: 2 października 2019 r.Tłumaczenie: Teresa Worowska
Oprawa: twarda z obwalutą
Nie od dziś wiadomo, że Polacy z Węgrami potrafią
się dogadać. Braterstwo szabli i gąsiora spaja stosunki polsko-madziarskie od
setek lat. Trudno nie odnieść przy tym wrażenia, że Polacy zaskakująco mało
wiedzą o węgierskiej literaturze. Kto z nas byłby w stanie wymienić jakieś
dzieła Tótha, Krúdyego, Karinthyego, Babitsa, Juhásza, czy Füsta? Być może Imre
Kertész, z racji jego Nobla oraz Sándor Márai, dzięki regularnie ukazującym się
ostatnio przekładom, zdołali dotrzeć do szerszej publiczności. A szkoda, bo ta literatura
kryje w sobie prawdziwe perły, o czym stara się nam regularnie przypominać
Państwowy Instytut Wydawniczy. Po doskonałym „Mieście uśpionych kobiet”,
przyszedł czas na zbiór Dezso Kosztolányiego.
Kim jest
autor „Domu Kłamczuchów”? Z pewnością jednym z bardziej płodnych pisarzy i
tłumaczy na Węgrzech, a przy okazji, dzięki swojej działalności, także
europejskim klasykiem. Jego przekłady w ojczyźnie mają taki sam zasięg, jak u
nas książki tłumaczone przez Boya-Żeleńskiego. Ale największą sławę przyniosły Kosztolányiemu
nie dokonania translatorskie, lecz wiersze i opowiadania. O jego pisarstwie
nie da się opowiedzieć bez wspomnienia intelektualnego zamętu, jaki ogarnął
Węgry u progu XX wieku. On sam był zresztą jednym z jego najbardziej znaczących
udziałowców. Należał do pierwszego pokolenia legendarnego „Nyugatu” (po
węgiersku znaczy to zachód, co symbolicznie wskazuje kierunek w jakim autorzy
czasopisma chcieli podążać), budapeszteńskiego dwutygodnika, który na długo
stał się najważniejszym miejscem debat węgierskich pisarzy. To właśnie „Nyugat”
stara się łamać konserwatywne gusta mieszczaństwa. Endre Ady publikuje tam
wzbudzające skrajnie uczucia, modernistyczne wiersze, Géza Csáth tworzy jedne z
pierwszych freudowskich opowiadań, Margit Kaffka odwołuje się do tajemnic
kobiecej psychiki, a Zsigmond Móricz portretuje życie rodzimych chłopów,
rebeliantów, dziedziców i arystokratów.
Młody Kosztolányi uchodził za dandysa. Chodził po
Budapeszcie w fantazyjnym stroju, był wykształcony i znał kilka języków obcych.
Jednocześnie zaczytywał się w książkach stoików. Ten dualizm widoczny jest
także w jego twórczości. Jego dzieła są z jednej strony lekkie w formie i
treści, z drugiej niosą w sobie duże pokłady melancholii i ciepłej ironii. Był on literackim kartografem węgierskiego
społeczeństwa, opisywał życie zwykłych rodzin, ale nie bał się przy tym sięgać
warstw inteligenckich („Tailor for Gentelmen”) czy arystokratycznych
(„Łaźnia”). Kosztolányi stworzył też swój odpowiednik Krudyowego Sindbada.
Kornel Esti to niepoprawny marzyciel, niespokojny duch i kawiarniany awanturnik.
Poznajemy go jeszcze za czasów studenckich, gdy po roku spędzonym w Paryżu
wracał do domu rodzinnego w dobrze mu znanym, zatęchłym pociągu („Omelette a
Waburn”). Esti pojawi się w kilku narracjach, w których będzie między innymi
dokonywać zakupów w aptece („W aptece”), włóczyć się po budańskim cmentarzu
(„Margitka”), nocować u znajomego za zakrapianej alkoholem imprezie
(„Szakale”), wspominać żyjącego w nędzy poetę („Smok”). Czy otrzymywać telefon
z wiadomością o śmierci („Esti dowiaduje się o zgonie”).
Recenzenci
często zarzucali Kosztolányiemu nadmierny estetyzm i niepotrzebną grę formą. W
ich opinii jego pisanie miało być piękne, ale jednocześnie puste w treści, a
przynajmniej dość mocno okrojone z dramatyzmu. Tymczasem „Dom kłamczuchów” aż
kipi od ciekawych i głębokich obserwacji. Węgierski pisarz pod podszewką
codziennych czynności umiał dostrzec olbrzymie pokłady nostalgii, lęk przed
przyszłością, próbę pogodzenia się ze stratą, ból czy ludzką pazerność
(najlepiej chyba widoczną w doskonałym opowiadaniu „Chiński wazon”). Z drobnych
obserwacji wysnuwa uniwersalne refleksje, a powszednie problemy i niemoc,
zagęszcza w opisane lekkim stylem,
ciekawe historie. Zajęci swoimi codziennymi obowiązkami bohaterowie niczego nie
podejrzewają, gdy nagle rozwiera się przed nimi prywatna otchłań, w której widzą
własne odbicia obnażone z pośpiechu i wzniosłości. Kosztalnyi jest świetnym
obserwatorem, który nie potrzebuje wielkich zdarzeń, aby poruszyć czytelnika.
Jemu wystarczają zwykłe trafy, małe, pozornie nic nieznaczące precedensy, wokół
których buduje napięcie. W jednym z opowiadań mówi o tym tak: „Pomyślcie, ile
milionów przypadków nam się przytrafiło, nim dożyliśmy dzisiejszego dnia. Ja,
odkąd żyję, podziwiam przypadki. Nie wierzę w przeznaczenie. Jestem na
antypodach fatalizmu.”
Wśród
wszystkich pięćdziesięciu tekstów najwięcej jest tych krótkich,
kilkustronicowych. Węgierski pisarz nie potrzebuje rozwlekłości, aby ukazać interesujące
go zjawiska i tematy. Tymi najważniejszymi są z pewnością motyw śmierci i
stosunku do prawdy. Pierwszy z nich, przybiera w książce różne formy,
chociaż zazwyczaj występuje tylko jako tło. Kosztalnyi ukazuje swoich bohaterów
w okresie terminalnym, gdy szykują już się do odejścia z tego świata („Ostatni
odczyt”, „Czeski trębacz”), opowiada,
jak żyli i umierali („Biały pułkownik”, „Mój przyjaciel Serb”), prezentuje,
jaki wpływ na psychikę lub los najbliższych ma śmierć („Melodia”, „Miklóska”), nie
brakuje narracji przedstawiających pełen wachlarz reakcji na śmierć („Serce”,
„Margitka”), przekonuje też, że spotkanie z nią, może uporządkować nasz wewnętrzny świat („Esti i
śmierć). Tak jak różne są cele
przywoływania motywu śmierci, tak i odmienne techniki stosuje autor do ich
opisu. Nie kalkuje znanych fraz, nie wrzuca pomysłów na gotowy szablon.
Każdorazowo stara się nas zaskoczyć – czy to umiejscowieniem w otoczeniu, czy
sposobem operowania emocjami.
Drugim,
chyba jeszcze ważniejszym i bardziej eksponowanym tematem jest tytułowe
kłamstwo. Zaczyna się od oszukiwania rodzinnego („Dom kłamczuchów”),
później obserwujemy udającego kogoś innego doktor z „Łaźni”, osoby trwające w samooszustwie
(„Siostry”, „Smok”), uwikłanego w zdradę jubilera („Melodia”), postaci
manipulujące otoczeniem („Szach-mat”, „Pasibrzuch”, „Szuler”), osoby całkowicie
obłudne („Gipsowy anioł”, „Serce”), czy wreszcie jednostki oddające się
fantazjom („Czerwony fotel”, „Zmory”). Rozmaite rozważania na temat tego, czym
w naszym życiu jest prawda oraz czy tak naprawdę do niej dążymy, podsumowuje w
opowiadaniu „Kłamstewka” Kornel Esti, który zastanawia się „Jak powinno się
kłamać?”. Nie powiem Wam, czy Kosztalnyi daje jakąś odpowiedź na to pytanie.
Nie powiem też, co myśli o prawdzie. Musicie je wyszukać sami, jeśli uwierzycie
mi na słowo, że „Dom kłamczuchów” to świetny zbiór, szczególnie dla osób, które
po Krudym odczuwały pustkę. Pytanie tylko, czy uwierzycie.