Liczba stron: 210
Oprawa: broszurowa ze skrzydełkami
Premiera: październik 2019 r.
Oprawa: broszurowa ze skrzydełkami
Premiera: październik 2019 r.
Są ciekawe powieści, skupiające się na wydarzeniach
jednej doby. Są słynne dreszczowce, których akcja rozgrywa się w tydzień. Są
piękne narracje, wpisujące się w roczny cykl życia natury. Są wielkie sagi,
rozciągnięte na dwa pokolenia Jest też niepozorny zbiór opowiadań, którego
misternie utkana nić zdarzeń, wiedzie czytelnika po przestrzeni kilkuset lat.
Napisanie książki, silnie odwołującej się do czasów
minionych, a często też zapomnianych, wymaga sporej dawki wiedzy i odwagi. Zacznijmy
więc może od autorki. Przede wszystkim należy zaznaczyć, iż lektura
debiutanckiej książki Barbary Sadurskiej, choć poruszane są tu tematy trudne,
przynosi pewną dozę ukojenia – to zadziwiająco wyważony głos świadomej pisarki.
Mówiąc świadomej, nie mam wcale na myśli dojrzałości czysto biograficznej.
Chodzi mi o pewność posługiwania się sztuką słowa, która jest wypadkową
różnorodnych doświadczeń – czytelniczych, pokoleniowych czy pisarskich (wszak
autorka znana jest z wprawek w tworzeniu scenariuszy słuchowisk, filmowych i
opowieści dla dzieci). Niedopowiedzenia, specyficzna metaforyka, modyfikacje
frazeologiczne, konstytuują właściwy dla tych tekstów niepodrabialny styl i
kreują głębię znaczeń.
W „Mapie”
autorka przygląda się ludzkiej kondycji, biorąc na warsztat zwykła-niezwykłą
codzienność z jej całym znojem, samotnością i nadzieją. To literatura
dotykająca kwestii ostatecznych, które wybrzmiewają tu w zupełnie niewymuszony
i organiczny sposób. Jednym z ważniejszych czynników istnienia jest czas i jego
dynamiczny upływ. Różnorodne płaszczyzny temporalne – retrospekcje przeszłości,
lęki dotyczące nieuniknionej wizji przyszłości, efemeryczność teraźniejszości.
Wszystko to sprowadzone jest przede wszystkim do pamięci przedmiotów (map). Formułując
odmienne znaczenia rzeczy dla poszczególnych bohaterów, autorka nawarstwia
wywoływane przez artefakt emocje, nadając im niemal magiczny charakter. Mapa,
jak i inne przedmioty nie giną przy tym przygniecione warstwą wspomnień, ale
pozwalają zrozumieć, są jak katalizatory nowych wyzwań i pragnień. Dla jednych
będą obiektem westchnień, dla innych zwykłą spuścizną po przodku, jeszcze inni
dostrzegą w nich obraz piekła.
W tym wyciszonym świecie, jaki roztaczają przed
nami kolejne opowiadania, sporo jest tęsknoty i bólu, przede wszystkim tego
wywoływanego brakiem. Sporo w nim także zmian, ruchu, gwaru, podchodów, z
których jedynie na chwilę udaje się wydobyć istotny element, jakąś uniwersalną
prawdę egzystencji, próbę identyfikacji tożsamości, a i ona, mimo pojemności
naszej pamięci, lada moment zapada w mrok, w kolejną bliźniaczą historię,
dziejącą się w innym miejscu i czasie. Autorka sama daje nam sugestię, że jej
zbiór nie jest narzędziem dającym rozwiązania - „Czułem, że jestem tak blisko
odkrycia prawdy, a jednocześnie coś mnie wstrzymywało. Myślałem, że za chwilę
zwariuję. Krążyłem, krążyłem po tym mieści jak ptak w wolierze albo pies na
uwięzi. Krążyłem i nie mogłem trafić”. To raczej proza pełna wątpliwości,
szlaków interpretacyjnych i niedokończonych zdań, które każdy powinien
dopowiedzieć na swój własny sposób.
Język Sadurskiej jest funkcjonalny nie tylko w
sposobie snucia kolejnych opowieści, lecz również w oddawaniu niezwykłości
kreowanego świata. Autorka wykracza poza oczywistą polszczyznę i utarte
stylistycznie szlaki. Swoje słowa, i szerzej – historie, łączy w sposób
zaskakujący, na pozór nieprzystawalny, po to, by jak najtrafniej oddać to, co tak
trudno wyrażalne. W następstwie tego czytelnik skupia się nie tylko na fabule,
ale także na czerpaniu przyjemności z obcowania z pięknem poetyckiej
polszczyzny. Liczne symbole, aforyzmy i porównania urozmaicają narrację
tekstów, wzbogacają ich przesłanie, dają szansę czytelnikowi na refleksję
podczas lektury i na lepsze zrozumienie utworu.
Senna, epizodyczna narracja, nieruchome kadry
skomponowane z drobiazgowością godną dawnych mistrzów malarstwa (nie bez
przyczyny pojawia się tu postać Rembrandta), a także niezwykłe obrazowe efekty
sprawiają, że książkę Sadurskiej nie tyle się czyta, ile się ją odczuwa. „Mapa”
pełna jest redukcji, po której następują rozbłyski. To one wydobywają z kurzu i
zamkniętych szaf zapomniane obiekty czy ogniskują uwagę odbiorcy na określonej
postaci. Przede wszystkim stają się źródłem metafizycznego doświadczenia, które
wciąż się wymyka i rozprasza. Nie daje się linearnie odwzorować, łamie czasową
płynność. Raz się pojawia, by za chwile zniknąć i ujawnić się w kolejnej
niedokończonej historii. Co ważne, ten postmodernistyczny warsztat nie jest tu
tylko strategią literacką, ale przede wszystkim formą wyrażania zagubienia
między światami, które nigdy nie dają się sprowadzić do jednej prawdy i
oczywistego zamknięcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz