Liczba stron: 336
Oprawa: miękka
Premiera: 28 marca 2013 r.
Patrick deWitt
to kanadyjski pisarz i autor sceniczny, twórca trzech powieści, z których
recenzowana osiągnęła największy rozgłos i uznanie. "Bracia Sisters" w
2011 roku znalazła się w finale prestiżowej Nagrody Bookera oraz wyróżniono ją
Nagrodą Literacką Gubernatora Generalnego oraz Nagrodą Kanadyjskiego
Stowarzyszenia Pisarzy.
Akcja
powieści osadzona została na Dzikim Zachodzie. Jej głównymi bohaterami są
bracia, a jednocześnie płatni mordercy – Eli oraz Charlie Sisters. W 1851 roku,
przemierzają drogę z Oregonu do Sacramentu dążąc do wykonania zlecenia, odnalezienia
i zabicia Harmanna Kermita Warma (nazwisko nieprzypadkowo kojarzy się ze
scenografem arcydzieła kina „Gabinet doktora Caligari”). Nie interesuje ich
powód wydanego wyroku, ani liczba ludzi, jakich przyjdzie im zlikwidować po
drodze. W tym wypadku cel uświęca środki.
Mamy więc
klasyczny układ, książka wypełniona jest czarnymi charakterami, rewolwerami,
strzelaninami, upadłymi kobietami, ofiarami. Tak jak to pamiętamy z westernów
klasy B, które poza plenerami uroczych kanionów i atmosferą egzotycznych dla
nas saloonów miały niewiele do zaoferowania. Ten tradycyjny układ dość szybko
jest jednak niszczony. Już po chwili lektury okazuje się bowiem, że bracia
Sisters wcale nie są ze stali, a przynajmniej nie Charlie. Eli, narrator
opowieści, to posiadający uczucia grubas. Kocha zwierzęta i brata, lituje się
nad spotkanymi kobietami, dba o swoją jamę ustną. Gnębią go ciągłe rozterki i
marzenia o spokojnym życiu za ladą we własnym sklepie. Różnica między
rodzeństwem jest wprost proporcjonalna do odmienności ich koni – Charlie ujeżdża
Chyżego, podczas gdy Eliemu przypadł półślepy Baryłka. Jeden jest twardy i zaciekły,
drugi wielowymiarowy i osadzony gdzieś między brutalną rzeczywistością a
groteskowym, wrażliwym wnętrzem. Ale to
nie wszystko. Klasyczne rusztowanie Dzikiego Zachodu rozsypuje się także w
wielu innych frazach. DeWitt kruszy schematyczny porządek na każdym kroku,
wprowadzając do powieści pełny wachlarz osobliwych postaci i nieprawdopodobnych
sytuacji. Są tu Warm i Morris, idealiści nastawieni na szybki zysk,
Komandor – serwujący wyroki na prawo i lewo, żądny władzy biznesmen, są też
bohaterowie drugo- i trzecioplanowi, wśród których komiczne kreatury (gość pijący kawę z piasku)
przenikają się z przypadkowymi niedorostkami.
Szkoda tylko, że ten barwny dyliżans wypełniony jest
bardziej fantomami, niż ludźmi. Próżno tu szukać rozterek, egzystencjalnych potrzeb
czy psychologicznej głębi. Poza Elim każda persona ma monokulturową formę,
przez co jest nieprzekonująca i zwyczajnie sztuczna. Historia oparta na chwiejnych podstawach nie może wzbudzać
głębokich emocji. Chociaż autor stara się przekonać czytelnika, że pod
płaszczykiem banalnej opowieści kryje się coś więcej, że to książka poruszająca
rozważania o symbiozie więzów krwi, ich odmienności i wzajemnym uzależnieniu,
że być może jest to nawet dobrze zakonspirowany traktat o kondycji życia w
zderzeniu z nieosiągalnymi marzeniami, to ja odnoszę wrażenie, że „Bracia
Sisters” nie są niczym więc jak zwykłą awanturniczo-przygodową historyjką
osadzoną we wciąż atrakcyjnym marketingowo miejscu. Ba, uważam nawet, że na
gruncie rozrywkowym, brakuje tej powieści odpowiedniej świeżości i jakości. Język jakim posługuje się deWitt jest anemiczny
i skąpy. Marne dialogi wyściełają większość dzieła, a skąpe opisy dotykają
bardziej kwestii kolejnych ruchów bohaterów, niż ich refleksji czy szczegółów
otoczenia. To taka książka, w którą wchodzi się dość gładko, ale potem jest już
tylko niewygoda i chęć jak najszybszego zakończenia.
„Bracia
Sisters” to powieść, która miała zburzyć pewien utarty pogląd na amerykańską
kulturę Dzikiego Zachodu. To pełna
ironii, ciętego humoru i nihilizmu moralnego relacja o współżyciu dwóch różnych
osób, o próbie stworzenia mocnego rodzinnego ekosystemu, który ma jednocześnie
stanowić głos w debacie o dekonstrukcji mitu rewolwerowca. Trudno jednak nie
odnieść wrażenia, że to wszystko już było, jeśli nie na papierze, to na pewno
na ekranie kin. Cała fala antywesternów, spaghetti westernów czy westernów
przejściowych raczyła swoich odbiorców podobną tematyką już w latach 60- XX
wieku i co ważne czyniła to w sposób bardziej przekonujący. A może z „Braćmi
Sisters” jest jak z „Rio Bravo”, niezapomnianą ekranizacją Howarda Howks’a,
która w wersji filmowej podbija serca widzów nieprzerwanie od 1959 roku, zaś w
wersji papierowej została słusznie zapomniana. Może tego typu opowieści
bardziej przemawiają obrazem, niż słowem, bo w tym pierwszym przypadku nie
sposób pominąć szczegółów, mimiki i uczuć budujących stabilny fundament
rzetelnego dzieła. Abstrahując od tych rozważań,
powieść deWitta to rozczarowująca na każdym szczeblu historia, którą będzie
równie łatwo wykreślić z pamięci, jak wczorajsze śniadanie. Choć nie dostrzegam
w niej fabularnych błędów, razi mnie prostotą i jałowością. Tym razem odradzam.