Wydawca: JanKa
Liczba stron: 148
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Premiera: 12 września 2025 rok
Podstawowym rysem „Rubi” jest forma gawędy, rozpisanej na głos narratora wracającego z pogrzebu przyjaciela. Od pierwszych stron czujemy, że to proza intymna i zarazem zaskakująco dojrzała. W podróży samochodem protagonista zaczyna snuć wspomnienia: o rodzinie, o dzieciństwie, o miłości, o przypadkowych spotkaniach, które zostają w pamięci. Opowieść jest tu nie tylko zapisem zdarzeń, ale samym sposobem przeżywania rzeczywistości. To doświadczenie łączy Jankowskiego z twórczością Wiesława Myśliwskiego, gdzie akt narracji stanowi narzędzie konstruowania tożsamości i mierzenia się z doświadczeniem przemijania.
Śmierć Kamila, rówieśnika narratora, wyznacza oś opowieści. Nie jest to jednak książka o pogrzebie, lecz o życiu w jego świetle. Dygresje nie służą tu budowaniu linearnie prowadzonej fabuły, lecz układają się w mozaikę, gdzie znacząca staje się powtarzalność gestów, obrazów i słów. Strata zostaje przepracowana przez opowieść. Narrator nie tyle rekonstruuje przeszłość, ile oswaja ból przez mówienie.
Styl Jankowskiego ma w sobie lekkość i rytm mowy codziennej, naznaczonej refrenicznością, przejęzyczeniami i drobnymi błędami. Dalekie skojarzenia z eksperymentami Witkacego czy Gombrowicza nie są przypadkowe, choć rzecz jasna nie ma tu tak specyficznego dla wymienionych twórców groteskowego przerysowania. W „Rubi” zaburzenia rytmu języka stają się świadectwem autentyczności życia, które wymyka się klarownym formom.
Powieść Jankowskiego buduje prywatny panteon postaci – babcia Wanda, ojciec meloman, matka i ciotka, przyjaciel Kamil. To oni tworzą pejzaż intymny, a zarazem archetypiczny. To ludzie z krwi i kości, uwikłani w codzienność, ale zarazem przetworzeni przez czułą narrację. W ten właśnie sposób stają się figurami uniwersalnymi. Jankowski ma dar uchwycenia drobiazgów: przekomarzania się w kuchni, anegdot o studniówkach, nieudanych tańcach przy piosenkach De Mono.
Właśnie te małe historie sprawiają, że „Rubi” działa emocjonalnie. Czytelnik zostaje wciągnięty w orbitę zwyczajności, która nagle w zestawieniu ze śmiercią przyjaciela nabiera wymiaru metafizycznego. To codzienność, w której każde wspomnienie staje się niepowtarzalne i nieodwracalne.
Tytułowa Rubi jest figurą szczególną. Jednocześnie realną i nierealną, wpisaną w pamięć, muzykę i popkulturę. Jej imię odsyła do piosenki „Ruby Tuesday” The Rolling Stones, a przez nią do całego imaginarium kulturowego. W pewnym momencie widzimy ją w aurze niemal baśniowej: „jakby latarnie zapalały się tylko po to, by oświetlić jej drogę”. To portret dziewczyny, która niesie ze sobą nie tylko urodę, ale i pewien rodzaj przywileju istnienia – zachwytu nad światem, którego narratorowi brakuje.
Można tu dostrzec analogię do nazwijmy to roboczo ‘kobiety ze snu’ w twórczości Krzysztofa Kieślowskiego (choćby w „Podwójnym życiu Weroniki”). W tym znaczeniu kobiecość staje się nośnikiem tęsknoty i metafizycznej nieuchwytności. Rubi jest więc mniej bohaterką, a bardziej symbolem. Miejscem projekcji pragnień i lęków narratora.
Dostrzegam w książce dalekie powiązania z filmami Abbasa Kiarostamiego („Ten”) czy Jafara Panahiego. W obu przypadkach samochód staje się sceną, a dialog głównym środkiem narracji. Podobnie jak u irańskich mistrzów, Jankowskiego interesuje mniej fabuła, a bardziej rozmowa, gest wymiany, płynność i nieuchronność milczenia.
Jednocześnie struktura drogi i podróży przywołuje klasyczne toposy literackie: od „Boskiej Komedii” Dantego, przez „Smugę cienia” Conrada, aż po prozę Czesława Miłosza, gdzie „połowa życia” staje się przestrzenią bilansu i pytań o sens. Jankowski świadomie wpisuje się w tę tradycję, aktualizując ją w polskim, współczesnym kontekście. Nie jest jednak tak, że lektura książki jest jakimś ciężarem. Wręcz przeciwnie, wywołuje ona szczególne napięcie: między śmiechem a wzruszeniem, między lekkością gawędy a świadomością nieodwracalności śmierci. Jankowski potrafi w jednej scenie zestawić żart o rodzinnych sporach z nagłym wyznaniem o chorobie i stracie. Wrażenie, jakie zostawia książka, można porównać do muzyki. Raz spokojnej, raz gwałtownej, pełnej powtórzeń, które działają jak refren. Czytając ją w podróży myślałem sobie, że jest ona trochę jak BlaBlaCar przez własną pamięć. Nigdy nie wiesz, kto dosiądzie się na tylnym siedzeniu, a każde wspomnienie pachnie innym odświeżaczem do auta.
„Rubi” to debiut wyjątkowo osobisty, ale nie hermetyczny. Jankowski otwiera przed czytelnikiem świat własnych wspomnień i fantazji, a zarazem dotyka spraw, które są doświadczeniem uniwersalnym: przyjaźni, miłości, śmierci. Jego książka nie sili się na patos. Przeciwnie, jej siła tkwi w zwyczajności, w anegdocie, w gawędziarskiej lekkości, która nagle może przejść w najpoważniejsze tony. Jankowski pokazuje, że metafizyka nie musi się objawiać w wielkich gestach, lecz równie dobrze w przekleństwie babci czy żarcie wuja.