Wydawca: Czarne
Liczba stron: 144
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Premiera: 17 września 2025 rok
Gerald Murnane to nazwisko, które od lat pojawia się w kontekście literackiej Nagrody Nobla. Powodem ma być nie tylko konsekwencja jego pisarstwa, ale też osobliwość samego twórcy, zamkniętego w swojej estetyce i obsesjach. Autor urodzony w 1939 roku w Melbourne, całe życie spędził w Australii, unikając podróży zagranicznych, a jednocześnie budując prozę, która (paradoksalnie) uchodzi dziś za jedną z najbardziej uniwersalnych i najśmielej eksplorujących świadomość w literaturze anglojęzycznej. Nie przez przypadek „New York Times” określił Murnane jako „największego pisarza, o którym nigdy nie słyszeliście”.
„Równiny” to jego kultowa książka. Alegoria, parabola, esej o sztuce, a jednocześnie opowieść o zatracaniu się w pejzażu i w samej refleksji. Z pozoru fabuła jest prosta. Młody filmowiec przybywa do australijskiego interioru, by nakręcić film o równinach. Szuka mecenasa, wchodzi w środowisko ekscentrycznych ziemian, którzy mają nawyk inwestować w artystów i wizjonerów. Projekt filmu nigdy jednak nie zostaje ukończony. Zamiast tego powieść przeobraża się w długą, fragmentaryczną medytację o tym, czym jest sztuka, czym jest pamięć i jak krajobraz może pochłaniać człowieka. Trochę jak ciekawy western, w którym nie ma koni i rewolwerów.
W „Równinach” pejzaż nie funkcjonuje jako tło, ale jako figura poznawcza. Równina staje się przestrzenią paradoksów: widoczną, a jednocześnie niedostępną. Pozornie jednorodną, a wewnętrznie rozwarstwioną. Filmowiec bada ją jakby z oddalenia, nieustannie próbując nadać sens temu, co się rozciąga na horyzoncie. To nie tylko geografia, ale i mentalny pejzaż. Mapa pamięci, iluzji i wyobraźni.
W tym sensie „Równiny” są bliskie Borgesowi (który pisał, że równiny na całym świecie są takie same). Murnane idzie jednak w poprzek tego stwierdzenia. Jego równiny są wyjątkowe, jednostkowe, nasączone historiami i symbolicznymi napięciami. Właśnie dlatego australijscy badacze podkreślają, że to powieść o interiorze w podwójnym znaczeniu – jako wnętrzu kraju i jako wnętrzu ludzkiej świadomości.
Jeśli szukacie fabuły, w której wiele się dzieje, to nie ten adres. To książka, w której akcja zostaje podporządkowana myśleniu. Narrator przypomina raczej filozofa niż filmowca, a jego notatki zamieniają się w komentarze do samego aktu percepcji. Z czasem okazuje się, że projekt artystyczny nie polega na uchwyceniu równin kamerą, lecz na trwaniu w ich obecności. Na przyglądaniu się, jak pejzaż kształtuje wyobraźnię i jak sam narrator coraz bardziej stapia się z krajobrazem.
Murnane pokazuje, że pamięć i sztuka działają podobnie jak horyzont. Nigdy nie można ich w pełni dosięgnąć, zawsze się odsuwają, zawsze kryją w sobie więcej niż to, co na pierwszy rzut oka dostępne.
Polski przekład Tomasza S. Gałązki oddaje niezwykłą składnię Murnane’a. Wielokrotnie złożone zdania, pełne wtrąceń, które przypominają raczej tok medytacji niż opowieść fabularną. To język precyzyjny jak promień światła przecinający mgłę, ascetyczny, a zarazem hipnotyczny. Nic dziwnego, że Coetzee pisał o „trzeźwej poetyckości” tej prozy.
„Równiny” to lektura trudna, ale nagradzająca. To powieść, która wymaga od nas, byśmy odpuścili nawyki linearnego czytania i dali się porwać językowi, krajobrazowi, ciszy. Przypomina to trochę Kubricka, który zamiast „2001: Odysei kosmicznej” kręci „1982: Odyseję australijską”. Żadnego kosmosu, tylko niekończące się pole i kamera,
Murnane jest pisarzem noblowskim nie dlatego, że stworzył wielką fabułę, lecz dlatego, że odważył się pisać o tym, co wymyka się fabule: o samej świadomości, o pamięci, o przestrzeni, która staje się obrazem duszy. Nie wiem czy ostatecznie kiedykolwiek dostanie to wielkie wyróżnienie. Jest przecież Aira, Krasznahorkai, Xue i wiele innych wybitnych twórców. Jest kogo nagradzać. Niezależnie jednak od decyzji Szwedów, dobrze że ktoś wreszcie zdecydował się go wydać po polsku.