Recenzja "Męska skóra" Hubert, Zanzim

Wydawca: Kultura Gniewu

Liczba stron: 160


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Olga Mysłowska
 
Premiera: 23 września 2022 rok

Było już o tożsamości płciowej, wychowaniu dzieci, podboju Dzikiego Zachodu czy rozstaniu. Teraz przyszedł czas na miejsce kobiet w świecie oraz wolność! Kultura Gniewu nie ustaje w otwieraniu przed czytelnikiem furtek do nowych problemów, konwencji i czasów. „Męska skóra”, napisana przez Huberta („Piękna) i zilustrowana przez Zanzima („Wyspa kobiet”), przenosi nas do czasów średniowiecznych. Stanowi ciekawy przykład komiksu, który nie narzucając swoich tez, przedstawia ważny i wciąż aktualny temat.

W centrum opowieści jest dwoje bohaterów. A właściwie to troje, ale o tym za chwilę. Bianca to młoda, osiemnastoletnia dziewczyna, której w życiu niczego nie potrzeba. Nie musi pracować, chodzić do szkół czy prowadzić rozbudowanego życia towarzyskiego. Ma po prostu ładnie wyglądać, nie zadawać się z biedotą i słuchać rodziców. To właśnie oni pewnego dnia podsuwają jej kandydata na męża. Jest nim Giacomo – nieznany przyszłej żonie młody i całkiem przystojny chłopak. Na pewno mogło być gorzej, o czym przypomina Biance jej kobiece otoczenie. Ta jednak nadal nie jest przekonana. Chciałaby lepiej poznać swojego wybranka. Dowiedzieć się co lubi, jak spędza dzień, w co się ubiera. Ostateczną pomoc przyniesie jej matka chrzestna. Prezent w postaci męskiej skóry pozwoli Biance spojrzeć na świat z innej perspektywy.

Męska skóra działa trochę jak pelerynka niewidka z Harry’ego Pottera. Po jej założeniu znika dawna osobowość. Zmieniają się cechy fizyczne ciała, modyfikacji ulega głos, nawet narządy płciowe działają tak, jakby noszące strój ciało było męskie. Bianca staje się więc mężczyzną z krwi i kości. Wystarczy nauczyć się chodzić bez wypinania pośladów i można działać. Jej nowe wcielenie – uroczy Lorenzo, szybko radzi sobie z przeciwnościami losu i zyskuje zaufanie Giacomo.

Tu jednak zaczynają się schodki. Bo czy naprawdę warto badać swoje przeznaczenie? Czy wyjście poza przewidzianą przez naturę rolę może zakończyć się sukcesem? Album Huberta i Zanzima pokazuje, że raczej nie, chociaż trochę też tak. Poznając swojego męża bliżej, Bianca ma coraz większe wątpliwości. Każda kobieta chce przecież czuć się kochana, a protagonistka wie, że tego uczucia od męża nie zazna. A przynajmniej nie tak, jakby chciała. Co w tej sytuacji może zrobić? Wycofać się? Brnąć w to dalej? A może prowadzić podwójne życie?

Jak zwykle w takiej sytuacji z pomocą przyjdzie rzeczywistość. Bohaterowie nie żyją przecież w próżni, mają znajomych, rodziców, rodzeństwo. Muszę też reagować na nastroje społeczne, na przykład rosnących w siłę fanatyków religijnych. Tematyka komiksu Huberta i Zanzima nie odchodząc od wątku płci, odsłania przed nami kolejne warstwy fabuły. W ten sposób kreuje się wielobarwny obraz społeczności trapionej niesprawiedliwością, samotnością, buntem, pożądaniem. Emocje aż kipią, a akcja pędzi jak w najlepszych kryminałach.

„Męska skóra” wciąga, bawi i zmusza do zadumy. Jest baśnią dla dorosłych, w której pierwsze skrzypce gra przemyślany i dynamiczny scenariusz. Towarzyszą mu proste, lekkie, momentami surrealistyczne ilustracje. Z jednej strony dostrzegamy w nich naturalizm, z drugiej nie odcinają się od symboliki. Nie ma tu miejsca na patos czy sztuczność. Postaci są żywe, a otoczenie poprzez wykoślawienie perspektyw i kolorystykę, podkreśla zmieniające się stany wewnętrzne. Całość tworzy spójny obraz człowieka walczącego o wolność i szczęście. I w tym dostrzegam zasadniczy walor tego komiksu. Doceniam w nim także umiar. Poruszenie wielu istotnych, nośnych medialnie tematów mogło skończyć się moralizatorstwem, jakąś formą dydaktyki. Nic z tych rzeczy. W „Męskiej skórze” najważniejsza jest zabawa. I za to chwała autorom.

Recenzja "Wyszywanki" Marjane Satrapi

Wydawca: Egmont

Liczba stron: 136


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Paweł Łapiński
 
Premiera: 9 listopada 2022 rok

Od lat z uwagą śledzę dokonania kina irańskiego. Filmów traktujących o ofiarach totalitarnego reżimu,  męczennikach za wolność słowa czy kobietach tłamszonych przez patriarchat, jest bez liku. Grają je w Berlinie, w Cannes, w Wenecji, San Sebastian czy nawet w Rotterdamie, Toruniu i Wrocławiu. Głosy protestu względem polityki kraju Persów słychać praktycznie wszędzie. Od lat jednak niewiele się zmienia, czego najlepszym przykładem są wrześniowe protesty z powodu śmierci Mahsy Amini, aresztowanej i pobitej za strój niezgodny z normami narzuconymi przez irańską władzę.

Reżyserzy filmowi, tacy jak Jafar Panahi, Asghar Farhadi czy Mohammad Rasoulof, w swoich wypowiedziach mówią ostrożnie, wymijająco, bez ostrych słów. Boją się. Doskonale pamiętam spotkanie z Solmaz Panahi i jej matką (jednocześnie żoną Jafara), na którym trudno było uzyskać jakąkolwiek odpowiedź na pytanie dotyczące sytuacji politycznej w Iranie. A znajdowaliśmy się przecież tysiące kilometrów od Teheranu, spotkanie nie było nagrywane. Film jest najprostszym, najbardziej efektownym medium, które może w symboliczny sposób ukazywać problemy zwykłych Irańczyków.

Polskiemu odbiorcy trudno powiedzieć, czy rynek książki w Iranie jest tak samo dobrze rozwinięty jak filmowy. Z pewnością pisarze i pisarki z kraju Persów nie wygrywają najważniejszych nagród (a filmy tak), co może być jednym z powodów totalnej ignorancji wydawców, w promowaniu właśnie tej kultury. Jednym z wyjątków są jednak komiksy Marjane Satrapi, które swoją popularność zawdzięczają głównie animacji (w 2007 roku była pokazywana w konkursie głównym w Cannes i przegrała z rumuńskim filmem „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni). Do tej pory wydano trzy powieści graficzne autorki: „Persepolis”, „Kurczak ze śliwkami” oraz nowość „Wyszywanki”. O tej ostatniej pozycji wiemy głównie tyle, że to uzupełnienie „Persepolis”. Ja jednak swoją opinię postaram się napisać z punktu widzenia kogoś, kto drugiego tytułu nie zna.

Akcja książki skupia się na pewnym popołudniu, podczas którego Marjane Satrapi parzy herbatę w samowarze, a grupa kobiet zaczyna plotkować na różne tematy. W ten sposób poznajemy losy pań wydawanych za mąż bez miłości. Dowiadujemy się, że mimo doświadczenia w małżeństwie, nigdy nie widział męskiego przyrodzenia. Że związki z zagranicznymi magnatami, czasami kończą się kradzieżą cennej biżuterii. Że ucieczka na zachód i próba życia zgodnie z tamtejszymi realiami moralnymi, może prowadzić do ranienia i samotności. Przytoczone opowieści bywają przygnębiające, straszne, bolesne, ale jednocześnie są przedstawiane humorystycznie. Pytanie czy jest to śmiech przez łzy, pozostaje otwarte.

Marjane Satrapi nie ocenia swoich bohaterek. Nie pogłębia ich życiorysów. Nie nadaje im także indywidualnych cech. Zza ich dramatów spogląda na nas całe irańskie społeczeństwo. Pisarka uniwersalizuje małe historie, używając do tego nie tylko zrozumiałych emocji i pojęć (miłość, utrata, rodzicielstwo), ale również klucza gatunkowego. Powieści graficzne Iranki składają się z dramatów kreślonych to jako komedie, to jako kryminały. Satrapi precyzyjnie dozuje informacje, syntetycznie montuje napięcie, pozwala spojrzeć na sytuację z wielu, międzypokoleniowych punktów widzenia. Autorka „Persepolis” respektuje reguły sztuki mainstreamowej, ale nasyca ją nieoczywistą treścią i specyficzną narracją.

Oddzielną, uzupełniającą rolę pełnią grafiki. Raczej skromne, stanowiące tło dla treści. Satrapi skupia się w nich na twarzach. Ukazuje je w zbliżeniu. Jedna po drugiej. A to krzyczą, a to się śmieją, a to znowu wyrażają podziw, rozczarowanie czy smutek. Te miny, mimo że są prywatne, stanowią publiczny komentarz. Warto się im przyjrzeć, zatopić w ich delikatnych rysach, odnaleźć prawdę, która czasami bywa ukryta pod postacią żartu czy tajemnicy (jakże znamienne są tu twarze bliskich Panahiego ze wspomnianego wcześniej spotkania).

Wyszywanki” to mimo upływających lat lektura wciąż aktualna, wykorzystująca celne instrumentarium, co najważniejsze, jest to książka osobna. Można ją czytać w relacji z „Persepolis”, ale wcale nie trzeba. Pokazuje ona losy irańskich kobiet, ale nie tylko przez pryzmat ofiar męskiej siły. Te panie popełniają własne błędy, dokonują złych wyborów, postępują nieracjonalnie. Starają się żyć na tyle, na ile pozwala im trudne otoczenie.

Recenzja „Na siedząco lepiej się ucieka” Alois Hotchsnig

Wydawca: OD DO

Liczba stron: 244


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: praca zbiorowa
 
Premiera: listopad 2022 rok

Wydawnictwo Od Do nie rozpieszczało w 2022 roku polskich czytelników. Mamy połowę grudnia, a do tej pory na półki księgarń kameralnych trafiła raptem jedna nowość – zbiór opowiadań Aloisa Hotschniga. Co prawda oficyna w swoich komunikatach zapowiada kolejne przedruki, ale nawet jeśli zdążą one ujrzeć światło dzienne w grudniu i tak będą czytane w kolejnym roku kalendarzowym.

Skupmy się jednak na Hotschnigu, którego do tej pory w naszym kraju nie wydawano. Nie dziwi mnie to zresztą, bo proponowanie polskiemu czytelnikowi trudnych i artystycznych opowiadań mało rozpoznawalnego, austriackiego pisarza, poety i autora audycji radiowych, jest z góry skazane na klęskę. Alois Hotchsnig ma dziś ponad 60 lat. Jest jednym z ulubieńców krytyków i gremiów niemieckojęzycznych nagród. W swoim dorobku ma już wyróżnienia im. Anny Seghers, im. Gerta Jonkego, im. Italo Svewo czy im. Ericha Frieda. Przyznajmy to szczerze – nie robi to na nas większego wrażenia. Pewnie niewielu w ogóle kojarzy kim byli wspomniani twórcy. U nas zresztą nawet Booker nie gwarantuje sprzedaży i uznania, a co tu mówić o nagrodzie ku pamięci Ericha Frieda. Moim celem nie jest bynajmniej odczarowanie tych nazwisk. Zwracam na nie uwagę tylko po to, by uzmysłowić, że Alois Hotchsnig to żaden tam debiutant czy literat obierający sobie za cel napisanie książki pokoleniowej. Nic z tych rzeczy. Austriacki pisarz jest świadom mocy języka, wie co chce powiedzieć i umie do tego dobrać odpowiednie narzędzia.

„Na siedząco lepiej się ucieka” to tak naprawdę dwa zbiory opowiadań w jednym. Ten pierwszy (właśnie „Na siedząco lepiej się ucieka”) skupia się na pojęciu egzystencji jako takiej. Autor z upodobaniem babrze swoich bohaterów w meandrach absurdalnych dialogów. Wciąga ich w niezrozumiałe uwikłania, by nadać życiu jakiś koloryt. W ten sposób ustalanie właściwych godzin przyjmowania leków staje się wręcz dowcipne („Główne posiłki”), z kolei pogryzienie przez psa zaczyna być traktowane jako szansa na ozdrowienie („Karl”). Część zawartych tu tekstów jest bardzo specyficznych i mocno teatralnych. Hotchsnig przełamując niepokój związany z chorobą, starością czy innością, wykorzystuje instrumentarium charakterystyczne dla dramatów: przejęzyczenia, repetycje, gry słów, refreny. To opowiadania, które pozornie mogą się wydawać bełkotem, ale wystarczy przeczytać je głośniej, wsłuchać się w melodyjność słów, by zrozumieć, że „Na siedząco lepiej się ucieka” to coś więcej niż treść. To oddanie pewnego stanu zagubienia, który czuć każdym centymetrem ciała. Istotna jest tu każda litera, słowo, przecinek. Wszystkie stawiane nieprzypadkowo, bez pomyłki.

Drugi zbiór opowiadań -  „Dzieci to nie uspokoiło”, to zupełnie inna tonacja. Jest ona bardziej klarowna i czytelna. Bohaterami są ludzie, na których „w okolicy po prostu nikt nie zwracał uwagi”. Ich niezwykłość polega na tym, że nic nie robią. A to leżą sobie na pomoście, a to kolekcjonują tajemnicze lalki, a to znowu czekają od lat na odwiedziny wujka, który zdaje się mieć ich w poważaniu. Monotonne, pozbawione barw życie, im bardziej jest nudne, tym częściej przyciąga wzrok outsaiderów. Jak wspomina narrator jednej z opowieści „Ich spokój wywoływał we mnie pewne zaniepokojenie, które wzmagało się i rosło, doprowadzając mnie w końcu do stanu takiego roztrzęsienia, że nie mogłem sobie z nim poradzić”. Oto więc paradoks rodzi się na naszych oczach – szarość codzienności urasta do rangi zdarzenia, nie pozwala oderwać wzroku, interesuje bardziej, niż wielkie historie dziejące się na świecie. Czytając te opowiadania nieustannie szukamy ukrytych motywów i niewypowiedzianych intencji, aby w końcu zapytać, kto tak naprawdę na kogo patrzy – my na postaci Hotchsniga, czy Hotchsnig na nas.

Siła zawartych tu tekstów to z jednej strony treść: niedzisiejsza, niemodna, nie szukająca poklasku, z drugiej strony też język. Nie jest łatwo tak dobrać narrację i punkty widzenia, aby umiejętnie, z pazurem i humorem kontemplować bezczynność ludzi z marginesu. Hotchsnigowi się to udaje i, co myślę w tym wszystkim najważniejsze, poza małymi wyjątkami, nie ma tu wrażenia przesytu. Jakiejś dezaprobaty dla przeintelektualizowania banału. Nic z tych rzeczy.  „Na siedząco lepiej się ucieka” czyta się z zainteresowaniem, z niepokojem, z chęcią rozwikłania tajemnicy, która ostatecznie żadną tajemnicą przecież nie jest. Warto zapisać sobie to nazwisko, bo austriacki pisarz mówi swoim językiem i umiejętnie celebruje absurd rzeczywistości.