Wydawca: Zysk i S-ka
Liczba stron: 272
Oprawa: twarda
Slapstick to specyficzny rodzaj komedii, stworzony pierwotnie przez Macka Sennnetta. Konia z rzędem temu, kto bez zajrzenia do zasobów internetu wymieni jakieś filmy tego artysty. A jest w czym wybierać, bo urodzony w Eastern Township ‘król komedii’, w momencie swojej śmierci 5 listopada 1960 roku miał na swoim koncie 1118 filmów w roli producenta, 361 jako aktor, 309 jako reżyser, a do 98 napisał scenariusz. Oscara dostał za „Wrestling Swordfish”, ale tymi najpopularniejszymi są takie dzieła jak „Charlie kokietuje”, „Charlie dentystą” czy „Charlie i Józef z rywalami”. To właśnie Sennett odkrył dla świata Charlesa Chaplina czy ‘Grubaska’ Arbuckle. Wróćmy jednak do samego slapsticku. Ów gatunek charakteryzuje się przede wszystkim charakterystycznym przerysowaniem postaci, które przeżywają groteskowo wyostrzone przygody. Nawet jeśli nie pamiętamy popisów Bustera Keatona na pewnym pociągu, z pewnością znamy „Kevina samego w domu”, który poza tym, że jest symbolem każdych świąt Bożego Narodzenia, wpisuje się też w poetykę slapsticku. Na tym przykładzie można łatwo dostrzec typowe dla tego gatunku sceny przemocy fizycznej (bicie, przypalanie, kopanie, uderzanie, upadanie i tak dalej) i odrealnienia codzienności. W slapsticku nic nie jest takim, jak w rzeczywistości. Może poza uczuciami, które koniec końców, schowane gdzieś głęboko pod nawałnicą akcji, są w stu procentach szczere.
Każdy kto czytał jakąś książkę Kurta Vonneguta, z łatwością dostrzeże korelację jego stylu z charakterystyką slapsticku. Dużo tu groteski, dynamiki i odejścia od realności. Już sama postać alter ego autora – Kilgore Trouta, powracająca w kilkunastu powieściach i opowiadaniach, mogłaby uchodzić za współczesnego nam Charliego. Jest monterem aluminiowych witryn i krat, niespełnionym pisarzem science-fiction, a także laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny za szerzenie idei i poglądów na zdrowie psychiczne. Komediowy wymiar jego życiorysu dobrze podkreśla także śmierć. Trout zabił się sam przez wypicie środka do udrażniania rur po tym, jak decyzją Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych George W. Bush został wybrany prezydentem USA na kolejną kadencję.
„Slapstick” – ósma w dorobku amerykańskiego pisarza powieść, nie odwołuje się do postaci Trouta. W tym wypadku komizm przybiera nieco inne barwy. Rozpoczyna się tragicznie. Stany Zjednoczone rozpadły się w drobny mak. Centra miejskie w gruzy zamieniły silne wstrząsy, zaś ludność została zdziesiątkowana przez tajemniczą Zieloną Śmierć i Albańską Grypę. Bohaterem tego postapokaliptycznego uniwersum jest ostatni prezydent USA, doktor Willbur Żonkil - 11 Swain. Zamiast katastroficznych scen i poszukiwania ocalałych, była głowa państwa snuje refleksje na temat swojej przeszłości. Pamięta czasy, gdy on i jego bliźniaczka Eliza zostali odrzuceni przez rodziców jako potwory. Wspomina chwile dzieciństwa, studiów medycznych, kariery politycznej. Wszystko przez pryzmat relacji rodzinnych. Chociaż sam autor wspomina na początku dzieła, że jest to powieść o opuszczonych miastach, duchowym kanibalizmie, kazirodztwie, samotności, braku miłości, śmierci i tak dalej, jak to zwykle u niego bywa, jest też drugie, osobiste dno. Powieściowa Eliza, to odpowiednik siostry pisarza – Alice Vonnegut Adams. Jej piękne życie przedwcześnie zakończył nowotwór. Chwilę później, zmarł też jej mąż, osieracając trójkę dzieci. Poruszony tymi wydarzeniami Kurt Vonnegut zdecydował się na adopcję.
Napisanie wartościowej książki o osobistych, bolesnych przeżyciach jest bez wątpienia formą terapii. Niewielu pisarzom udaje się wyjść ponad osobistą perspektywę i nakreślić dzieło w szerszej perspektywie. Tylko wybitni artyści, są w stanie połączyć intymne zwierzenia z prozą gatunkową i to tak, żeby nawet po 50 latach od premiery, w zupełnie innym zakątku świata, czytało się to z zainteresowaniem i fascynacją. Kimś takim był Kurt Vonnegut i dlatego po „Slapstick” można sięgać w ciemno. W jego książce jest wiele cierpienia – tego ogólnoludzkiego, związanego z apokalipsą, jak i tego małego, skoncentrowanego na utracie siostry. Nie oznacza to wcale, że powieść jest lekturą przerażająco smutną. Wystarczy jeden ustęp, w którym autor opisuje masowe wzwody penisów spowodowane zmianami grawitacji, by wytrącić czytelnika ze strefy komfortu. A takiej groteski jest w tej powieści dużo więcej. Jak to u Vonnegut. Za to go przecież kochamy.