Liczba stron: 416
Oprawa: twarda
Premiera: 17 stycznia 2018 r.
„Sprzedawczyk” w 2016 roku został uhonorowany nagrodą
Man Booker Prize, zostawiając w pokonanym boju między innymi doskonałą pozycję
Medeleine Thien „Nie mówcie, że nie mamy niczego”. Gdy więc otworzyłem książkę
i przeczytałem pierwsze zdanie, które brzmi „Być może trudno uwierzyć w te
słowa, kiedy mówi je czarny mężczyzna, ale nigdy niczego nie ukradłem”,
wiedziałem że będzie się działo. Wtedy jednak nie śmiałem przypuszczać, że
będzie aż tak wyjątkowo.
Zasadnicza pochwała dotyczy samego pomysłu na historię. Bohater książki, dorasta w fikcyjnym kalifornijskim mieście – Dickens, które, jeśli mam trzymać się zapisanej na kartach opowieści prawdy, stanowi swoiste brudne getto leżące na przedmieściach Los Angeles. W tym ponurym otoczeniu, słynącym z rekordowej liczby morderstw, nasz gombrowiczowski bohater obdarzony imieniem Drops zostaje poddawany licznym eksperymentom o podłożu rasowym. Autorem szalonych eksperymentów jest jego ojciec. Gdy ten ginie w policyjnej strzelaninie, a jego ukochane miasto znika z mapy terytorialnej świata, Drops postanawia podjąć misję naprawy tej sytuacji. Idąc pod rękę z ostatnim żyjącym członkiem Klanu Urwisów – Sorgo, bankrutującym producentem – Foy’em Ceshire’m czy prowadzącą miejski autobus pseudokochanką Marpessą, dokonuje historycznego przewrotu. Zaczyna się delikatnie, od żartu w autobusie, w którym mają być wydzielone miejsca dla białych, a kończy na przywróceniu niewolnictwa i rewolucji w miejscowej szkole, gdzie wprowadzono segregację. To doprowadza Dropsa przez oblicze Sądu Najwyższego, co wcale go nie martwi, ponieważ głęboko wierzy, że wszystko czego dokonał służy przywróceniu naturalnego porządku świata.
Jeśli ktoś uważa, że zdradziłem mu całą fabułę, przez co radość z czytania zostaje zredukowana do minimum, to mam dla niego dobrą wiadomość. „Sprzedawczyk” jest bowiem jedną z tych lektur, gdzie fabuła, choć oryginalna i niezwykle przemyślana, jest doskonale skorelowana ze stylem, w jakim pisarz przedstawia nam swoje poglądy na temat współczesnej Ameryki. To nie treść, tak zaskakująca i przewrotna, stanowi oś i najważniejszy atut książki. Wcale nie. W jednej linii z nią idzie bowiem forma, która choć może nie być łatwa w odbiorze, zachwyca swoją dynamiką i indywidualnością, przez co mamy wrażenie obcowania z dziełem absolutnie wyjątkowym. Jeśli wielkość pisarza mierzyć jakością jego narracji, Paul Beatty już na początku swojej kariery wpada do jednego worka z autorami z najwyższej półki.
W czym tkwi siła tej frazy? Przede wszystkim w tempie oraz rytmie, w jakim nawiązuje do afroamerykańskiej kultury. Nawiązuje jest tu zresztą nieodpowiednim słowem. Autor ten fragment rzeczywistości kroi na czynniki pierwsze. Niczym szef prestiżowej kuchni pastwiący się nad kawałkiem łososia, Beatty tnie panujące wśród czarnej braci przyzwyczajenia i stereotypy. Utrzymując całość w konwencji brawurowego, standupowego wystąpienia, łączy szeroką perspektywę z niespotykaną językową wyobraźnią. Zahaczymy w tej książce wielu dziedzin życia, od socjologii i historii poczynając, aż na ekonomii kończąc. Ujrzymy poczet sławnych Amerykanów, udamy się na przejażdżkę po świecie popkultury, dotkniemy nawet dawno zapomnianych dzieł filmowych. A wszystko to zostało ujęte z precyzją iście reporterską i bezwzględną szczerością, w której subiektywne opinie autora są częścią środka artystycznego wyrazu. Część monologowego show doprawiona erudycyjnym esejem i elementami powieści gonzo, daje doskonały efekt, rzadko spotykany na rynku wydawniczym.
Paul Beatty nie boi się mówić prawdy. Nie ma dla niego takiej świętości, którą bałby się skrytykować. Kpi z autorytetów, natrząsa się z administracji publicznej, obśmiewa celebrytów i dogmaty politycznej poprawności. Zestawia ze sobą sprzeczności, tworząc unikatowe kontrasty. Głębia analizy jest przy tym podana w sposób eksplicytny, cyniczny, nie stroniąc od wulgaryzmów i tematów tabu. Trudno się przy tym nie śmiać, choć rzecz jasna, jest to śmiech przez łzy. Autor żartuje sobie ze społeczeństwa, obnaża zakorzenione w nas osądy. Pisze o rasizmie, ale robi to w sposób wielotorowy, odnosi się do różnych narodowości, wyznań i orientacji, najbardziej bijąc swoje własne, czarne otoczenie.
„Sprzedawczyk” to opowieść o mocy trzęsienia ziemi – nietypowego o tyle, że posiada wiele warstw i co najmniej kilka epicentrów. Każde z nich to efektownie nakreślony bohater. Beatty udowadnia, że stworzenie wnikliwych jednostek, to jak rozciągnięcie dachu, nad prawidłowo skonstruowanym domem, w którym fundamentem jest styl, zaś fasadą treść. Każdy bohater posiada swoje indywidualne cechy charakteru, inaczej wygląda, mówi odmiennym językiem, ma inne problemy i różne sposoby na dojście do (nie)spełnienia. Ta galeria dziwaków dopełnia pejzażu absurdu. Ich dzieje nas bawią. Każde zdanie skrzy się od cierpkiego humoru. To co początkowo wydaje się groteskowe, po dokładnym przemyśleniu martwi, a może nawet trwoży, ponieważ autor nie stawia karykatur, a tylko nieco uszlachetnia to, co już jest. Beatty wyjaśnia, że współczesna amerykańska wiara w równość zakłamuje rzeczywistość i stoi w sprzeczności z historyczną koncepcją rasowej tożsamości.
„Sprzedawczyk” to gorzka refleksja na temat Ameryki. Myliłby się jednak ten, kto próbowałby włożyć ją do jednego worka z „Koleją Podziemną” czy „Długim marszem w połowie meczu”. Książka Beatty’ego napisana jest bowiem w taki sposób, że czytając ją ma się wrażenie podobne, do uprawiania sportu ekstremalnego. Szalona narracja tylko sporadycznie pozwala złapać oddech, Drops nieustannie wyrzuca z siebie fontannę zaskakujących myśli. Ta powieść nie nuży, jest mądra i celna, a przy tym nieszablonowa. Została skonstruowana tak, że jedna nitka prowadzi do całego swetra. Jest to niewątpliwie jedno z największych wydarzeń literacki obecnego roku w Polsce.
Zasadnicza pochwała dotyczy samego pomysłu na historię. Bohater książki, dorasta w fikcyjnym kalifornijskim mieście – Dickens, które, jeśli mam trzymać się zapisanej na kartach opowieści prawdy, stanowi swoiste brudne getto leżące na przedmieściach Los Angeles. W tym ponurym otoczeniu, słynącym z rekordowej liczby morderstw, nasz gombrowiczowski bohater obdarzony imieniem Drops zostaje poddawany licznym eksperymentom o podłożu rasowym. Autorem szalonych eksperymentów jest jego ojciec. Gdy ten ginie w policyjnej strzelaninie, a jego ukochane miasto znika z mapy terytorialnej świata, Drops postanawia podjąć misję naprawy tej sytuacji. Idąc pod rękę z ostatnim żyjącym członkiem Klanu Urwisów – Sorgo, bankrutującym producentem – Foy’em Ceshire’m czy prowadzącą miejski autobus pseudokochanką Marpessą, dokonuje historycznego przewrotu. Zaczyna się delikatnie, od żartu w autobusie, w którym mają być wydzielone miejsca dla białych, a kończy na przywróceniu niewolnictwa i rewolucji w miejscowej szkole, gdzie wprowadzono segregację. To doprowadza Dropsa przez oblicze Sądu Najwyższego, co wcale go nie martwi, ponieważ głęboko wierzy, że wszystko czego dokonał służy przywróceniu naturalnego porządku świata.
Jeśli ktoś uważa, że zdradziłem mu całą fabułę, przez co radość z czytania zostaje zredukowana do minimum, to mam dla niego dobrą wiadomość. „Sprzedawczyk” jest bowiem jedną z tych lektur, gdzie fabuła, choć oryginalna i niezwykle przemyślana, jest doskonale skorelowana ze stylem, w jakim pisarz przedstawia nam swoje poglądy na temat współczesnej Ameryki. To nie treść, tak zaskakująca i przewrotna, stanowi oś i najważniejszy atut książki. Wcale nie. W jednej linii z nią idzie bowiem forma, która choć może nie być łatwa w odbiorze, zachwyca swoją dynamiką i indywidualnością, przez co mamy wrażenie obcowania z dziełem absolutnie wyjątkowym. Jeśli wielkość pisarza mierzyć jakością jego narracji, Paul Beatty już na początku swojej kariery wpada do jednego worka z autorami z najwyższej półki.
W czym tkwi siła tej frazy? Przede wszystkim w tempie oraz rytmie, w jakim nawiązuje do afroamerykańskiej kultury. Nawiązuje jest tu zresztą nieodpowiednim słowem. Autor ten fragment rzeczywistości kroi na czynniki pierwsze. Niczym szef prestiżowej kuchni pastwiący się nad kawałkiem łososia, Beatty tnie panujące wśród czarnej braci przyzwyczajenia i stereotypy. Utrzymując całość w konwencji brawurowego, standupowego wystąpienia, łączy szeroką perspektywę z niespotykaną językową wyobraźnią. Zahaczymy w tej książce wielu dziedzin życia, od socjologii i historii poczynając, aż na ekonomii kończąc. Ujrzymy poczet sławnych Amerykanów, udamy się na przejażdżkę po świecie popkultury, dotkniemy nawet dawno zapomnianych dzieł filmowych. A wszystko to zostało ujęte z precyzją iście reporterską i bezwzględną szczerością, w której subiektywne opinie autora są częścią środka artystycznego wyrazu. Część monologowego show doprawiona erudycyjnym esejem i elementami powieści gonzo, daje doskonały efekt, rzadko spotykany na rynku wydawniczym.
Paul Beatty nie boi się mówić prawdy. Nie ma dla niego takiej świętości, którą bałby się skrytykować. Kpi z autorytetów, natrząsa się z administracji publicznej, obśmiewa celebrytów i dogmaty politycznej poprawności. Zestawia ze sobą sprzeczności, tworząc unikatowe kontrasty. Głębia analizy jest przy tym podana w sposób eksplicytny, cyniczny, nie stroniąc od wulgaryzmów i tematów tabu. Trudno się przy tym nie śmiać, choć rzecz jasna, jest to śmiech przez łzy. Autor żartuje sobie ze społeczeństwa, obnaża zakorzenione w nas osądy. Pisze o rasizmie, ale robi to w sposób wielotorowy, odnosi się do różnych narodowości, wyznań i orientacji, najbardziej bijąc swoje własne, czarne otoczenie.
„Sprzedawczyk” to opowieść o mocy trzęsienia ziemi – nietypowego o tyle, że posiada wiele warstw i co najmniej kilka epicentrów. Każde z nich to efektownie nakreślony bohater. Beatty udowadnia, że stworzenie wnikliwych jednostek, to jak rozciągnięcie dachu, nad prawidłowo skonstruowanym domem, w którym fundamentem jest styl, zaś fasadą treść. Każdy bohater posiada swoje indywidualne cechy charakteru, inaczej wygląda, mówi odmiennym językiem, ma inne problemy i różne sposoby na dojście do (nie)spełnienia. Ta galeria dziwaków dopełnia pejzażu absurdu. Ich dzieje nas bawią. Każde zdanie skrzy się od cierpkiego humoru. To co początkowo wydaje się groteskowe, po dokładnym przemyśleniu martwi, a może nawet trwoży, ponieważ autor nie stawia karykatur, a tylko nieco uszlachetnia to, co już jest. Beatty wyjaśnia, że współczesna amerykańska wiara w równość zakłamuje rzeczywistość i stoi w sprzeczności z historyczną koncepcją rasowej tożsamości.
„Sprzedawczyk” to gorzka refleksja na temat Ameryki. Myliłby się jednak ten, kto próbowałby włożyć ją do jednego worka z „Koleją Podziemną” czy „Długim marszem w połowie meczu”. Książka Beatty’ego napisana jest bowiem w taki sposób, że czytając ją ma się wrażenie podobne, do uprawiania sportu ekstremalnego. Szalona narracja tylko sporadycznie pozwala złapać oddech, Drops nieustannie wyrzuca z siebie fontannę zaskakujących myśli. Ta powieść nie nuży, jest mądra i celna, a przy tym nieszablonowa. Została skonstruowana tak, że jedna nitka prowadzi do całego swetra. Jest to niewątpliwie jedno z największych wydarzeń literacki obecnego roku w Polsce.
Ocena: