Recenzja "Wieczór w raju" Lucia Berlin

Wydawca: W.A.B.

Liczba stron: 320


Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Dobromiła Jankowska

Premiera: 28 października 2020 rok

W dniu, w którym urodziła się Lucia Berlin, w Juneau na Alasce, w 1936 roku, doszło do zejścia lawiny. Zniszczyła ona jedną trzecią miasta, tak przynajmniej pisała później sama autorka. Mityczne historie przyciągały ją do siebie od początku, a już po śmierci zyskała kolejną: historię pisarki, która umarła zbyt młodo i nie została odkryta za życia. W 2004 roku, gdy jej serce przestało bić, miała 68 lat, 76 opowiadań na koncie i kilka pomniejszych nagród. To jednak niewiele, biorąc pod uwagę potencjał jej twórczości. Powinna była napisać więcej. Powinna być bardziej zauważona. Dopiero dziesięć lat później, w momencie pierwszego wydania „Instrukcji dla pań sprzątających”, okrzyknięto ją objawieniem i następcą Richarda Yatesa oraz Raymonda Carvera.

Te porównania wydają się być nie do końca trafione. Lucia Berlin to nie tylko natchniony kronikarz zaginionych zakątków Ameryki, którego pół-autobiograficzne opowieści pełne są lepkiej, czerwonej gliny, zakurzonych, zdezelowanych aut i hutniczych miast. Jest nie tylko autorką wyrazistych wybuchów językowych i brudnych charakterów. Jest przede wszystkim mocnym kobiecym głosem, chrapliwą Marleną Dietrich, który odrzuca wszystko to co ułożone, w zamian oferując całkiem sporo chaosu i nieprzystosowania. Jej odmienność od wspomnianej dwójki wybitnych pisarzy polega też na tym, że Berlin była artystką globalną. Historie zawarte w zbiorze wychodzą poza Amerykę. Autorka doskonale rozumie, że świat jest szeroki i potężny, dlatego akcje opowiadań umiejscawia na przykład w Chile, Nowym Meksyku, czy Paryżu. Zresztą każdą z przestrzeni opisuje bardzo wyraziście i wiarygodnie, co bierze swój początek w jej biografii.

Dzieciństwo spędziła w niewielkich górniczych miasteczkach na północnym zachodzie, gdzie jej ojciec był zatrudniony jako inżynier. Gdy podczas drugiej wojny światowej został wysłany na front, ona i jej matka wyjechały do ​​Teksasu. W wieku trzynastu lat była już w Santiago w Chile, a później rozpoczęła studia na University of New Mexico. Jej życie nadal nie zwalniało i choć na stałe osiadła w USA, nigdzie nie mogła zagrzać dłużej miejsca. Pracowała jako nauczycielka zastępcza, członek oddziału szpitalnego, operator telefoniczny, a nawet sprzątaczka. Miała trzech mężów, czterech synów i wielu innych mężczyzn, do których miała słabość prawie tak wielką, jak do picia. Tworzyć zaczęła w wieku dwudziestu kilku lat, ale pierwszy zbiór wydano dopiero, gdy jej kalendarz życia pokazywał 45 kresek.

Niniejszy tom  zawiera 22 opowiadania i prawie tyle samo alter ego samej Lucii Berlin. Mają różne imiona: Maya, Laura, Maggie, Lou - ale rozproszone szczegóły z realnego życia pozostają niezmienne. Już w drugiej opowieści („Kiedyś latem”) poznajemy dwie siedmioletnie dziewczynki: Lou i Hope. W drugim akapicie dowiadujemy się, że rodzina Hope pochodzi z Syrii. Ten szczegół zwiększa panoramę całej historii i stanowi autobiograficzny konkret. W „La Barca de la Ilusión” widzimy Mayę, która próbuje trzymać Buzza z dala od okrutnych handlarzy heroiną (Buzz jest odpowiednikiem Buddy’ego trzeciego męża Berlin). Jeszcze inne znaczenie biograficzne można przypisać opowiadaniu „Anando: romans gotycki”. Lucia Berlin w swoim pamiętniku napisała takie słowa: „Pewnego dnia będąc w klasie przeczytałem fragment, w którym jeden z bohaterów Cervantesa przebywający w szpitalu dla obłąkanych mówi, że może wywołać deszcz, kiedy tylko zechce”. I dalej „W tym momencie zrozumiałam, że pisarze mogą robić wszystko, co chcą”. Scena w klasie pojawia się właśnie w przywołanej miniaturze. Czternastoletnia Laura uczy się „Don Kichota”, a jej nauczyciel, wierząc, że nie przeczytała książki, pyta ją o fragment: „Laura się uśmiechnęła. Dopiero co widziała te słowa. Popadam, kiedy będę miał na to ochotę”. Najważniejsze pojawia się jednak później, gdy podczas przejazdu Aromo gwałci Laurę podczas burzy. Na koniec wypowiada znamienne słowa „Nie jestem na ciebie zły, mi vida. Zniszczyłem cię i niemal zabiłem swojego najlepszego konia”. Kto więc był dla niego ważniejszy? Zgwałcona czy koń?

„Wieczór w raju” nasiąknięty jest zdarzeniami realnymi, dzięki temu proza Berlin jest tak wiarygodna, bolesna i szokująca („O niektórych rzeczach ludzie tu nie rozmawiają. Nie mam na myśli tych trudnych jak miłość, ale te niezręczne, na przykład że pogrzeby czasami są fajne, albo że ekscytujące jest obserwowanie płonących budynków”). Akapit po akapicie, zdanie po zdaniu, autorka buduje treść żywą i raniącą - bogaty i namacalny krajobraz, który często przytłacza zmysły. Berlin jest też mistrzynią rytmizowania literatury. Niektóre jej opowieści dotyczą muzyków, inne zawierają odniesienia do jazzowych ikon, takich jak Coltrane, Davis i Parker. W króciutkiej, ledwie stronicowej opowieści zatytułowanej „Pony Bar, Oakland” czytamy „Istnieją pewne doskonałe, charakterystyczne dźwięki. Piłka tenisowa, piłka golfowa właściwie uderzone. Wysoka piłka w baseballu wpadająca w skórzaną rękawicę. Przeciągające się tąpnięcie nokautu”. Ta proza brzmi. Ta proza pachnie. Ta proza uwrażliwia.

„Piszę, aby naprawić rzeczywistość” – powiedziała kiedyś Berlin studentom, którzy przeprowadzali z nią wywiad. I to właśnie robiła, a „Wieczór w raju” jest tu klasycznym przykładem. To, co często opisuje się jako malownicze i marzycielskie, jest w jej realnym świecie odrażające i toksyczne. Ta sprzeczność powtarza się w całej jej pracy, czy to w odniesieniu do uzależnienia, traumy czy innych konfliktów. Jej opowiadania często podkreślają niecodzienny urok i piękno tego, co jest szkodliwe lub destrukcyjne. Zadziwiające, że ta niezależna kobieta, która w każdym momencie podkreślała swoją indywidualność i pogardę dla układności, zmarła w dniu własnych urodzin. Jakby los chciał spłatać jej jeszcze jednego psikusa. Niezależnie od wyroków opatrzności, „Wieczór w raju” jest lekturą obowiązkową, jedną z gwiazd tegorocznego rynku wydawniczego w Polsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz