Recenzja "Pierścienie Saturna. Angielska pielgrzymka" W.G. Sebald

Wydawca: Ossolineum

Liczba stron: 360


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Małgorzata Łukasiewicz

Premiera: 26 listopada 2020 rok

Już przy recenzji „Austerlitza” nazwałem prozę Sebalda totalną. Lektura „Pierścieni Saturna. Angielskiej pielgrzymki” tylko tę teorię potwierdza. Przyjęło się uznawać omawiany tytuł za najważniejsze dokonanie artystyczne autora, ale jeśli mam być szczery, wykorzystuje on tu tę samą technikę, którą stosował praktycznie w każdej swojej pracy. To forma jedyna w swoim rodzaju, której czytelnik poddaje się bezwiednie, nawet gdy wie i rozumie jak dzieło powstawało. Sebald łączy powieść z technikami eseistycznymi i dyskursywnymi. Jego fraza utrzymuje czytelnika w przekonaniu, że to, co czyta, jest prawdą, a narrator jest tak naprawdę samym autorem. Stąd pojawiające się zdjęcia, które mają to wrażenia pogłębiać oraz bardzo szczegółowe opisy zwykłych rzeczy i lokalizacji.

Łatwo zauważalną cechą prozy Sebalda jest mobilność jego bohaterów. To jednostki nieustannie przebywające w drodze, zaglądające gdzieś przejazdem, powracające w określone terytoria. Narrator „Czuję. Zawrót głowy” przemierza spory kawałek środkowej i południowej Europy; tytułowy Austerlitz odwiedza hale dworcowe, zrujnowane twierdze i kawiarenki w różnych miastach Europy; żydowscy protagoniści „Wyjechali” przypominają wiecznych tułaczy. Nie inaczej jest z bohaterem „Pierścieni Saturna. Angielskiej pielgrzymki”, który wyrusza na osobliwą pielgrzymkę po wschodniej Anglii. Wydawać by się mogło, że głównym tematem zainteresowań pisarza jest przestrzeń. I jest naprawdę sporo przesłanek, aby tę teorię obronić. Geografia nigdy nie jest mu obojętna, każde przywołane miejsce jest jakimś znakiem, za którym kryje się określony komunikat. Może to być na przykład szpital w Norwich, gdzie powinna znajdować się czaszka XVII - wiecznego badacza Thomasa Browne'a, z którym Sebald czuł powinowactwo. Albo obserwatorium Greenwich, w którym snuje rozważania o czasie. Może być także Twierdza Breendonk, przywołująca w pamięci wielkie pomyłki architektoniczne. Te miejsca żyją, płoną w sercach, nigdy nie są obojętne. A jednak są u niemieckiego prozaika rzeczy ważniejsze.

Sebald pisze tak „„nasze życie jest zaledwie mierzchnącym odblaskiem bezpowrotnie minionego zdarzenia. Faktycznie nie wiemy, ile swoich możliwych mutacji świat ma już za sobą i ile czasu, przy założeniu, że czas istnieje, jeszcze pozostało. Pewne jest tylko, że noc trwa znacznie dłużej niż dzień, jeżeli porównać indywidualne życie, życie w ogóle albo sam czas z systemem wyższego rzędu”. To właśnie historia, czas i przemijanie stają się dla niego prawdziwą obsesją. Nie jest to jednak proste opisywanie rzeczy minionych. Narrator, jak już ustaliliśmy wcześniej, chętnie porusza się po rzeczywistym świecie. Systematycznie natrafia w nim na luki w czasie. Są to miejsca, umożliwiające wejście w szczeliny przeszłości. To tam powstaje pole do rozważania wielu kwestii: Ile jesteśmy w stanie zapamiętać? Czy to co było, ma wpływ na to co będzie? Czym tak naprawdę jest czas? Jak radzić sobie ze wspomnieniami?

W ujęciu Sebalda czas zapamiętuje przede wszystkim to, co tragiczne. Przeszłość jest dla niego ciągiem katastrof, klęsk i represji. Stąd wszystkie jego książki mają w sobie siłę nostalgii. Rzeczywistość jest dla niego umarła, stanowi połączenie ruiny i eksterminacji. U Sebalda cały przedstawiony świat organiczny zmierza ku śmierci, a pojawiające się na każdym kroku obiekty/symbole, tylko tę nieuniknioną prawdę zapowiadają. Proza autora „Austerlitza” być może nie stanowi w tym przypadku jakiegoś odkrycia, dobitnie przypomina nam jednak, że historia to ciąg powtarzających się upadków („jak niewiele możemy zatrzymać, ile wciąż idzie w zapomnienie z każdym zgasłym życiem, jak świat niejako sam się opróżnia i pustoszeje, jeśli historie, związane z niezliczonymi miejscami i przedmiotami, które same nie mają władzy pamięci, nie zostaną przez nikogo wysłuchane, zanotowane ani przekazane”). I właśnie dlatego ta, jak i inne książki Sebalda, są tak ważne. Jako przestroga przed wypieraniem pamięci o wydarzeniach niewygodnych, wstydliwych czy haniebnych. Zapominanie o nich nie jest tylko nieuczciwe, ale niesie też za sobą pewne niebezpieczeństwa – budowanie przyszłości na kalekich fundamentach zawsze kończy się tragicznie. Dlatego właśnie „Pierścienie Saturna” na metapoziomie stanowią swoiste studium pamięci, także tej literackiej (odwołania do Franza Kafki).

Uwielbiam Sebalda za to jak pisze, jak przypomina, jak myśli o literaturze. U niego każde zdanie jest wielkie i absolutne, nawet jeśli dotyczy połowu śledzia. Może nas nic nie obchodzić budowa anatomiczna ryby, tradycje związane z jego wykorzystaniem, ale już połączenie tego z fotografią stosów ofiar leżących w lesie (niepokojąco przypominających górę śledzi), mrozi krew w żyłach. Tego rodzaju obrazy po prostu zostają z nami. A Sebald nie dopowiada o co mu chodzi, nie szuka prostych i oczywistych znaczeń. Lektura „Pierścieni Saturna” wymaga ciągłej analizy, doszukiwania się ukrytych korelacji. Tak właśnie tworzy się dzieła, które przetrwają setki lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz